5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Około trzeciej w nocy Harold wsiadł do auta i pojechał na południa, gdzie znajdowało się jezioro Black. Na wszelki wypadek zostawił auto kilkanaście metrów od brzegu w gęstych krzakach, a sam dla bezpieczeństwa założył długie wojskowe spodnie, mocne buty i owinął się szczelnie szalem. Zabrał też licznik Geigera i maskę przeciwgazową, bo nigdy nic nie wiadomo. Zapalił latarkę i ruszył wertepami w stronę otworu jaskini.

Gdy tylko znalazł się kilkanaście metrów w głębi mroku, licznik zaczął nieregularne pikać. Im dalej w ciemność, rozświetlaną nikłym blaskiem latarki, tym pikanie stawało się głośniejsze i częstsze. W końcu Burke o coś się potknął i przewrócił. Była to zapieczętowana skrzynia z napisem "USA GOVERNMENT". Naokoło skrzyni walały się jakieś metalowe części, podkłady kolejowe, a pod ścianą dziennikarz zobaczył stary, rozpadający się komputer. Wszystko powoli tu próchniało i zapadało się pod ziemię. Oświetlił jeszcze raz tajemniczą skrzynię i postanowił ją otworzyć. Niestety, śruby trzymały mocno. Harold postanowił udać się do auta po łom, który leżał w bagażniku razem z lewarkiem i kołem zapasowym.

Wyszedł najciszej, jak tylko mógł, doszedł do samochodu, zabrał narzędzie i wrócił. Jednak w jaskini było już pusto. Nie było skrzyni, metalowych części, komputera, niczego...

Wtedy mężczyzna zaczął się zastanawiać, czy ktoś go od początku nie obserwował. Pośpiesznie wyszedł z jaskini i przechodząc pod murem posiadłości, zobaczył jakiś ruch w oknie. przekradł się przez dziurę w murze i przywarł do ściany, nasłuchiwał. Usłyszał jakieś trzaski i nagle rozległ się tak mocny błysk, że część błękitnego światła przebiła się przez zniszczoną zaprawę. Wtedy Harold naprawdę się przestraszył. Już wcześniej coś podejrzewał, ale teraz był pewien.

W posiadłości coś było. Coś wielkiego. Jego obawy się potwierdziły, kiedy po dokładnym, ale zimnym prysznicu (dalej nie było prądu) zasiadł do czytania dziennika i znalazł dwie zlepione kartki. Na jednej z nich widniał częściowy rysunek lewej połowy dziwnej maszyny, wyglądała jak podest zasilany jakimś radioaktywnym ścierwem, do całej tej konstrukcji podłączona była plątanina kabli znikająca we wnętrzu wielkiego komputera, który był prawdopodobnie jednostką centralną...

Na drugiej stronie znajdował się dopisek:

"Postanowiłem przepisać cały plan budowy maszyny, oraz jej obsługę do dwóch dzienników, dzięki temu posiadacz jednego z nich nic nie zdziała... Dojdzie tylko do ogromnego natężenia prądu, które może pozbawić go mieszkańców na kilka dni, a to zwraca za dużo uwagi... Dlatego mamy swoich ludzi w elektrowni, którzy po wysłaniu sygnału wstępnego zmienią natężenie na czas i nie dojdzie do takiej sytuacji... Po śmierci żony, jestem cały roztrzęsiony, zresztą nie tylko ja, Ida cały czas płacze, wszyscy są nerwowi... W dodatku te typy z zarządu chcą mieć co miesiąc raporty, a kiedy nic się nie dzieje, musimy się tłumaczyć... Nasze relacje są bardzo napięte, nie wiem co teraz zrobimy... 79453"

Tekst się urywał. Ale ta notatka dała Haroldowi do myślenia. W elektrowni byli kiedyś, albo nadal są, ludzie powiązani z projektem BT-826... Przecież nie minęło tak dużo czasu i może projekt wcale nie jest wymarły, tylko uśpiony...

Z takimi myślami Harold jechał na spotkanie z burmistrzem miasta Moulton kilka godzin później. wcześniejszy czas wykorzystał na sen, którego mu brakowało po nocnej eskapadzie nad jezioro. Chciał mu zadać parę pytań co do ofiar, oraz okoliczności wypadku z elektrownią. Kiedy wszedł do ratusza, pod gabinetem spotkał Mary.

-Hej, jak leci... - Spytała.

-Dobrze, muszę tylko pogadać z burmistrzem i się zmywam do łączenia wątków, a ty?

-Właśnie wychodziłam poprowadzić sklep przez kilka godzin... Może byśmy się potem spotkali?

-Czemu nie... Zdzwonimy się. - Harold się uśmiechnął, zapukał i otworzył drzwi gabinetu, nim jeszcze usłyszał zaproszenie.

Pokój był przestronny. Z sufitu zwieszał się bogato zdobiony żyrandol, przy biurku były fotele obite w skórę, na podłodze puchaty dywan.Firanki w oknach były zaciągnięte, więc w pomieszczeniu panował półmrok. Przy zawalonym papierami biurku siedział wysoki człowiek, a nad nim pochylał się Merle Huston. Przeglądali jakąś książkę, lecz gdy zobaczyli gościa, burmistrz szybko zamknął ją w szufladzie, a Merle uśmiechnął się i powitał Harolda.

-Witaj, Burke, To ten o którym ci mówiłem. - Wskazał człowieka Martinowi, który długo mu się przyglądał.

-Rzeczywiście... Dobrze, więc czego pan od nas oczekuje? Możemy jakoś pomóc? - Spytał chłodno Hartman.

-Tak. Jak pan skomentuje, że wysiadła elektrownia, większość ludzi nie ma prądu, panoszą się tu mordercy i fanatycy, a pan nic z tym nie robi! Do tego wszystkiego w latach osiemdziesiątych...

-Co w latach osiemdziesiątych? - Spytał podejrzliwie Martin. - Wtedy byłem zwykłym mechanikiem, a nie burmistrzem! Co do reszty, to robię co w mojej mocy, aby utrzymać to miasto przy życiu! A co myślałeś, że robię?! 

-Spokojnie, przyjacielu... - Uspokoił go Merle i zwrócił się do Burke'a. - Nie mamy nic do ukrycia, ale jeśli masz jakieś podejrzenia, co do tych morderstw, to mów śmiało, oczywiście, jeśli masz jakieś dowody.

dziennikarz dowodów nie miał, o ile można za niego uznać stary dziennik, który mógł zostać spreparowany, lub napisany przez osobę chorą psychicznie...

-Nie mam dowodów, ale mam wiedzę... Wiem, że w tym mieście dzieją się dziwne rzeczy. Wiem o tajnych rządowych projektach, między innymi o BT-826...

-ALE NIE MASZ DOWODÓW! - Ryknął Hartman, wstając. - ZDJĘCIA, ŚWIADKOWIE, DUŻOOO ŚWIADKÓW, NIE MASZ NIC! TYLKO DOMYSŁY! TO JEST JAKIEŚ GÓWNO! NASTĘPNYM RAZEM PRZYJDŹ Z CZYMŚ LEPSZYM, DZIENNIKARZYNO! A TY, MERLE, ZNAJDŹ MI KOGOŚ KOMPETENTNEGO, NAJLEPIEJ Z POLICJI STANOWEJ, NIECH POSPRZĄTA TEN BAJZEL JAK NAJSZYBCIEJ!

-Dobrze, dobrze... - Mruknął Huston i delikatnie wypchnął Harolda z gabinetu i szepnął. - Lepiej wyjedź, nie wtrącaj się do tego... To nie twoja liga, ty zajmujesz się drobnymi kradzieżami albo gwałtami... a nie takim szajsem... Nie wracaj, dobrze radzę. żegnaj.

Burke został sam w korytarzu. Teraz nie mógł odpuścić! Musiał się wszystkiego dowiedzieć. Zwalczyć zły humor pomógł mu spacer z Mary, przeszli się do lasu i w stronę elektrowni. 

-No i wtedy on mnie wywalił na zbity pysk... - Tłumaczył jej. - Tak po prostu, nawet bez podziękowania.

-Jednak ma rację... Nie masz dowodów... - Powiedziała Mary.

-Nie mam, ale jeśli sprawę przejmą urzędnicy stanowi, to będą chcieli to zakończyć jak najszybciej, bez szukania prawdziwego winnego. Albo się znajdzie, przy odrobinie szczęścia, albo wezmą kogoś innego... Niestety tak działa skorumpowane prawo... Na szczęście Abberman jest porządny... Ale mimo wszystko, gdybym miał jeszcze kilka dni, mógłbym znaleźć sprawcę, albo kilku...

-współczuję ci... Utknąłeś w ślepym zaułku... Nie wiem, jak ci pomóc. - Powiedziała szczerze zmartwiona Mary. - Ale może spróbuję.

Pocałowali się. Chodzili tak jeszcze długo, aż doszli pod samą elektrownię. Widzieli stąd panoramę miasteczka, które nagle rozbłysło światłem.

-Ha! Naprawili bezpieczniki! - Krzyknął triumfalnie Burke i klasnął w dłonie. Odprowadziwszy kobietę pod ratusz, sam pojechał do motelu. Kiedy chciał otworzyć drzwi kluczem, odkrył, że są otwarte... W środku był kompletny chaos. Porozrywane poduszki, przetrząśnięte szuflady... Harold w panice rzucił się na łóżko i odsunął materac, tam gdzie ukrył dziennik #2.

Dziennika nie było.

-CHOLERA! - Krzyknął mężczyzna bijąc rękoma w ścianę. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro