6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Burke zszedł pośpiesznie po schodach do recepcji.

W okienku siedziała leniwie rozwalona podstarzała kobieta.

-Szybko! Potrzebny mi monitoring z korytarza na pierwszym piętrze, z widokiem na pokój 18... SZYBKO!

-A kim pan jest, do jasnej ciasnej... -Zaczęła, ale Harold pokazał jej klucz do pokoju.

-Miałem włamanie, słabo u was z ochroną... - Powiedział złośliwie.

W tym momencie z toalety wyszedł człowiek w ciemnym mundurze.
Miał czarnego wąsa i okulary przeciwsłoneczne.

-Ktoś powiedział "ochrona"? - spytał groźnie.

Tymczasem recepcjonistka przeglądała monitoring, aż znalazła ten właściwy i obróciła ekran w stronę zdenerwowanego dziennikarza.

Na ekranie była godzina czternasta, czyli trochę czasu po rozmowie z burmistrzem... Nagle jakiś cień zatrzymał się przy drzwiach nr. 18. Kobieta zatrzymała slajd, rozjaniła i przybliżyła.

-Pan coś brał? -Spytała podejrzliwie.

-Co?! Czemu? -Wtedy Harold zobaczył na ekranie swoją własną, nieco rozpikselowaną twarz. -JASNA CHOLERA! TO JA! Co... CZEMU...

Po czym zwrócił się do kobiety.

-WY... Skąd wiedzieliście... Czego chcecie... ZABRALIŚCIE MI TWARZ! PRZEŚLADUJECIE MNIE, NAJPIERW W JASKINI... A TERAZ TU. CHCECIE MNIE WYKOPAĆ?! TAK?!

-Mówiłam, że ćpun. -Powiedziała z politowaniem kobieta i kiwnęła na ochroniarza.

-NIEEE! ZOSTAW! TAM BYŁA MOJA TWARZ! TO NIEMOŻLIWE... NIEMOŻLIWE... -Krzyczał dalej Burke.

Tymczasem strażnik zadzwonił po policję, która przyjechała kilka minut później. Ponieważ Harold cały czas się rzucał, stróże prawa musieli użyć paralizatora.

DWIE GODZINY PÓŹNIEJ

Obudził się w areszcie.

-co jest, gdzie jestem... - Spytał zdezorientowany.

-Na komisariacie. -Odparł funkcjonariusz. -Rzucał się pan i zakłócał spokój publiczny. Musieliśmy interweniować, przykro mi.

-A... ALE ONI MIELI MOJĄ TWARZ!

-No nie... Znowu... -Mruknął znudzony policjant i wziął spory łyk kawy. -Weź pan zamknij mordę. I nie pij więcej, bo będziemy się częściej widywać... Chyba nikt nie ma na to ochoty...

W tym momencie do aresztu wszedł komisarz razem z jakimś człowiekiem w granatowym uniformie.

-To ten o którym ci mówiłem. -Mówił Abberman do mężczyzny.

-Pan Burke, tak? -Spytał ten. -Olsen McWird, policja stanowa. Przejmuję pańskie śledztwo. Proszę nie liczyć na powrót do Moulton, chyba nie jest pan tu już mile widziany...

Olsen był wysoki, miał krótkie, blond włosy i haczykowaty nos.

Tymczasem komisarz otworzył drzwi i wypuścił Harolda, który podziękował mu skinięciem głowy.

-On ma rację. Im szybciej wyjedziesz, tym lepiej. I tak zrobiłeś co mogłeś...

-Ale mogę więcej, potrzebuję tylko kilku dni... Jestem o krok od rozwikłania największej tajemnicy tego miasta... -Zaczął bełkotać Harold przywierając do Henrika. -Wiesz to... Burmistrz cię postraszył, co? Tak jak mnie...

-Kolego, nie wiem, na co chorujesz, ale może czas, byś wrócił do domu. - Powiedział McWird, odczepiając Harolda dosyć brutalnie od komisarza i prowadząc go w stronę wyjścia. - I tak masz szczęście, że recepcjonistka cię nie pozwała, albo coś... A co do bajzlu, którego narobiłeś w pokoju, to pobraliśmy odpowiednią kwotę z twojego portfela... Hej, słucha mnie pan?

Burke patrzył nieobecnym wzrokiem, bo zdawało mu się, że mignęła mu gdzieś znajoma sylwetka. W końcu go zobaczył. Odrina Camposa.

-TY! TEŻ MNIE ŚLEDZISZ?! CO ROBISZ W ELEKTROWNI, BO RACZEJ NIE PRACUJESZ! CO DLA NICH ROBISZ?! PROJEKT BT-826...

-Spokojnie, człowieku, przyszedłem tylko zapłacić mandat... - Zaczął Odrin, ale nie skończył, bo Abberman wyrzucił Harolda na ulicę.

-CO Z TOBĄ?! Co z tobą nie tak... Słuchasz mnie w ogóle? Zresztą nie ważne... Do jutra ma cię nie być w Moulton, albo pogadamy inaczej! WYNOŚ SIĘ!

PÓŁ GODZINY PÓŹNIEJ

Harold siedział na dworcu czekając na pociąg. Peron stopniowo zapełniał się ludźmi. Nagle koło Burke,a ktoś usiadł.

-Pamiętasz mnie? - Spytał Olsen.

-Pamiętam, nie martw się, już się wynoszę z tej dziury...

-Nie masz się wynosić, ale formalnie to zrobisz... Przejedź do kolejnej stacji, wtedy ktoś się z tobą zamieni oraz zaopiekuje się twoimi rzeczami... Niech Oczy zobaczą, że nie ma cię w Moulton, to przestaną się tobą interesować. A ty powrócisz.

-Co? Czemu... - Spytał Harold.

-Bo potrzebuję kogoś takiego jak ty... Kogoś sprytnego, a jednocześnie niewykrywalnego. Trupa... Masz w sobie jedno i drugie... Teraz wsiadaj, bo spóźnisz się na "pociąg"... - Mruknął McWird, wstał i zniknął w tłumie.

Kiedy Burke wysiadł na kolejnej stacji, znajdowała się w małej wsi oddalonej o kilka kilometrów od Moulton, minął go człowiek tego samego wzrostu, co on, miał te same ciuchy jak on, i w ogóle był taki sam. Poza twarzą, Minimalnie się różniła, ale makijaż i korekty zrobiły swoje. Z daleka nikt by ich nie odróżnił... Minęli się, prawdziwy Harold wsunął swoje dokumenty do kieszeni klona, zaciągnął kaptur kurtki i ruszył przez peron, w stronę Olsena, który już na niego czekał. Wsiedli razem do samochodu i ruszyli z powrotem do zasnutego mgłą Moulton.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro