7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Harold się obudził. Był w przyczepie kempingowej na odludziu.

-Serio nie wolałbyś motelu? - Spytał.

-Wolałbym, tam też chyba będę spać, jeśli nie będziemy do późna omawiać ważnych spraw... Ale tu jesteśmy bezpieczni... Więc, z tego co mi wczoraj mówiłeś, możemy wysnuć kilka wniosków. Po pierwsze, gdzieś w Moulton znajduje się wielka maszyna, nie wiadomo do czego służy, jest zasilana radioaktywnością i jej działanie może pozbawić miasto prądu. Prawdopodobnie znajduje się pod posiadłością Black Abby Manor... i nosi nawę BT-826... Do tego maczał w tym palce rząd... I chyba najważniejsze: Brali ciała, albo żywych ludzi do testów od sekciarzy... I tu wpadłem na pomysł. - Powiedział McWird.

-Co? Jaki? - Zaciekawił się Harold.

-Pojadę do Moulton Asylum i pogadam z sekciarzami... A ty możesz przejrzeć dokumentację wszystkich podobnych morderstw z całej Ameryki Północnej, a jak ci się uda, to z Południowej też, ok?

-Dobra... - Harold spojrzał ze smutkiem na stosy gazet i teczek. -Biorę się do roboty, a ty... Uważaj na siebie... Dobra? Jesteś jednym z niewielu glin, którym zaufałem, więc zarazem jesteś dla mnie ważny. W dzisiejszym świecie nikomu nie wolno ufać...

-Dzięki za komplement... No, to ja jadę do wariatkowa... - Olsen poprawił płaszcz i wyszedł z przyczepy. Po chwili Burke usłyszał odjeżdzający samochód.

Został sam. Westchnął i zaczął sortować dokumenty.

PÓŁ GODZINY PÓŹNIEJ

Harold miał dość. Nalał sobie kawy z ekspresu i wtem usłyszał zgrzyt żwiru przed kryjówką. Zamarł z kubkiem przy ustach.

Nagle drzwi z rozmachem się otworzyły i wpadło przeznie dwóch ludzi.

- Psst, Gabriel, okrążę i sprawdzę, czy nie zwiał...

-Dobra. -Odparł Gabriel Dent, trzymając pistolet w pogotowiu. -Jak dawno wyjechał?

-Trzydzieści minut temu...

-To czemu kubek jest gorący?!

-Co...

Wtem z szafy wyskoczył Harold i pierwszego draba zdzielił drewnianym wieszakiem w głowę tak, że aż pękł. Następnie Burke podniósł upuszczony karabin i strzelił Gabrielowi w ramię i zdzielił go kolbą w głowę. Zebrał wszystkie ważne notatki, wyskoczył przez okno i zwiał do gęstego lasu.

TYMCZASEM

Olsen McWird szedł jasnym korytarzem Moulton Asylum. Prowadziła go niska pielęgniarka w czepku i białym kitlu.

-To tu. - Powiedziała i wskazała na rozmównicę, składającą się z grubej szyby, krzesła i słuchawki telefonicznej. - Ma pan piętnaście minut.

-Dziękuję. - Odparł Olsen i poczekał, aż kobieta się oddali. - Halo?

-Dzień dobry, z kim mam przyjemność? - W cieniu izolatki poruszył się jakiś kształt.

-Nazywam się Olsen McWird, z policji stanowej, prowadzę śledztwo. Mam do pana kilka pytań, panie Hollow.

Eliot przysunął się bliżej szyby, ściskając kurczowo słuchawkę.

-A cóż to się stało, panie policjancie? Nie lepiej byłoby posłać po pana Harpera? Już raz mu się udało rozwiązać zagadkę, może zrobi to drugi raz? Cholerny detektyw, przestrzelił mi nogę...

-Raczej nie. Kontakt z Harperem się urwał. Przyszedłem zadać panu pytania na temat "pożyczania" ciał, albo nawet żywych osób grupie naukowców z lat osiemdziesiątych...

-Wtedy byłem jeszcze dzieckiem. Nic nie widziałem, nic nie słyszałem... Ale gdybym coś wiedział, to co bym dostał w zamian, hę? - Przeczesał rude włosy. - Co ma mi pan do zaoferowania?

-Ciekawą historię? Opowieść?  Nich pan nazywa to, jak chce. Pomoże mi pan, czy nie?

-Musi mi pan wyłożyć swój plan, a ja podam panu odpowiedzi, których oczekujesz, McWird...

Olsen jak najszybciej, goniony czasem, streścił więźniowi wszystko, czego się dowiedział od Harolda i co sam wywnioskował.

-Rzeczywiście... Ciekawe... Będzie mi się śnić po nocach, he he he. Mimo wszystko te problemy z prądem były uciążliwe... Nie można się skupić... Ale! Chyba mam dla pana potwierdzenie. Tak. Słyszałem, jak Trembley mówił o jakiś kupcach trzody ludzkiej, którą mieliśmy... Ukrył rezerwę w magazynie nr. 35, przy fabrykach... Kiedy złapie pan tego demona, nich pan tu przyjdzie, to sobie znowu porozmawiamy... Oj tak... POROZMAWIAMY. Niech Cthulhu ma cię w opiece McWird... - Eliot zaczął się opętańczo śmiać, co zaalarmowało pielęgniarkę, która szybko wbiegła do izolatki ze strzykawką czegoś uspokajającego.

Olsen powoli wycofywał się długim korytarzem. Ale ciągle słyszał śmiech.

-DO ZOBACZENIA, MCWIRD! HA HA HA HA! 

Szybko wyszedł ze szpitala psychiatrycznego i pojechał od razu do magazynu. Po kilkunastu minutach błądzenia znalazł właściwy. Złapał leżący niedaleko łom i wyłamał wielką kłódkę spinającą dwa skrzydła drzwi. W pomieszczeniu było kilku ludzi. Byli bladzi, ubrani w jakieś łachy.

-Kim pan jest... Jednym z nich...? Ile już czasu minęło... - Spytała jedna z kobiet.

-Jestem policjantem, przyszedłem was uwolnić... aktualnie jest siódmy kwietnia, 2006 roku...

-Jezus... Dwa miesiące... - Szepnęła kobieta. - Zostawili nas tu i odeszli. NA szczęście zostawili zapas wody i jedzenia.

Pod ścianą stały skrzynie z fasolką z puszki oraz sześciopaki wody.

-Spokojnie, zaraz ktoś po was przyjedzie, już dobrze, ci sekciarze zostali złapani i siedzą w psychiatryku... - Mówił Olsen dzwoniąc na komisariat. - Wiecie, kto miał was wykupić?

-Jakiś Gabriel, miał być z kimś na O... Chyba Odrin... Tak, Odrin. Więcej nie wiem...

-Dobrze, dziękuję bardzo, karetka i policja już jadą. - Uspokoił ją.

Kiedy wychudzeni ludzie wsiadali do ambulansu, McWird wybrał numer komórki Harolda.

-Halo... Olsen? Mamy problem. Wysłali kogoś, by cię zabić i zabrać dokumenty. Jednego mam, ale drugi, Gabriel Dent zwiał. Co z tym drugim?

-Poczekaj na mnie, już jadę... Przygotuj młotek, wodę i jakąś szmatę. Przesłuchamy gagatka...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro