10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Herman czuł się dziwnie, gdy wielki goryl przeczesywał mu kieszenie. By wjechać na najwyższe, dwunaste piętro, trzebabyło podać kod PIN w panelu windy. Dodatkowo, jakby komuś było mało zabawy, kod zmieniał się automatycznie co sześć godzin. Teoretycznie nikt niepożądany nie mógł trafić przed oblicze Billy'ego Marone, jednego z największych przemytników w Michigan, dorównywała mu jedynie organizacja kryjąca się pod nazwą "Black Eden", fałszująca pieniądze i handlująca żywym towarem. Ale oni od roku trzymali się swojej strony stanu, mieli oczywiście filie w Kribston, skąd pliki fałszywek trafiały do Detroit. Następnym przystankiem była Kanada, która w okolicach 2015 roku miała ostro pod górkę ze względu na policyjną akcję pod przykrywką. Podobno przejęto wtedy piętnaście placówek zajmujących się tworzeniem matryc pod druk oraz osiem laboratoriów produkujących metamfetaminę, w samym centrum tajgi. Herman dzięki uprzejmości, czy raczej silnych argumentów w postaci perspektywy złamanych palców, uzyskał do jednego hakera klucz dostępu do kilku plików z opisaną siatką dostaw i pośredników Black Eden. Jego uwagę zwróciły imiona dwóch policyjnych agentów, którzy zostali zdemaskowani. Nie pamiętał gdzie, ale już je słyszał. Był to jednak krótki impuls, stanowczo za krótki, by móc poświęcić mu więcej czasu w napiętym grafiku pamięci.

Wrócił myślami do goryla, który mruknął coś i odstąpił na bok, a oczom Hermana ukazał się korytarz wyłożony jasnymi kafelkami. Miało to coś wspólnego z emocjami, czy pogodą ducha, czy innym spirytualnym gównem, w które za grosz nie wierzył. Pod ścianą, naprzeciw lampy, której oszklony klosz rzucał tęczowe refleksy na sufit, stały dwa wytarte fotele z podłokietnikami. Pamiętał, gdy tam siedział wiele lat temu, czekając na swoją pierwszą poważną robotę... Kto by się spodziewał, że skończy jako prawa ręka jednego z największych "przedsiębiorców" w obrębie jeziora Michigan?

Drzwi nie wydały najmniejszego szmeru, gdy wkroczył do gabinetu w stylu prowansalskim. Drewniane biurko było gustownie wykończone w kształty gałązek i liści, za lampę ulokowaną z lewej strony odpowiadał fałszywy korzeń ze szklanym jabłkiem świecącym bladym, przyjemnym światłem. Za biurkiem siedział Billy Marone, który przez ostatnie lata utył i stał się mniej ruchliwy, co było widać po bladej twarzy i obwisłych mięśniach. Z deugiej strony miał do tego pełne prawo. Już nie musiał latać po mieście za zleceniami. Teraz to on wydawał zlecenia, a od latania miał swoich ludzi. Takiego Hermana Devita na przykład.

- Kim jest ten wielkolud? Nie widziałem go wcześniej. Gdzie Ivan?

- Wyjechał na urlop. Domek letniskowy na dnie jeziora. Dostał nowe buty z cementu. Sam mu je kupiłem - zaśmiał się Billy i rozpiął guzik obcisłej marynarki. Z niegdyś bujnej grzywy zostało kilka czarnych rzadkich pasków opadających na skroń.

- Co przeskrobał? Wydawał się lojalny.

- Jak wszyscy w tym fachu - rzekł Marone, ale na widok twarzy Hermana szybko wystosował sorostowanie. - Dopóki nie znajdzie się w rodzinie ktoś, kto potrzebuje kasy. Wtedy są gotowi wbić ci nóż w plecy. Donosił na jeden z naszych interesów policji, w zamian za skrócenie wyroku synowi, który siedział za narkotyki. Idiota im uwierzył. Teraz jegi chłopak jest więźniem-sierotą. Zabawne. Z tego powodu zrobiłem małą czystkę. Ale tym się nie martw. Nie znałeś ich zbyt dobrze, nie ma po nich co płakać.

- Mnie przeszukałeś. Czyli chyba mam się martwić. Z ciekawości, trwało to tyle samo co numerek z tamtą dziwką, którą minąłem w recepcji?

- Trwało to mniej i było dokładniejsze, he he, tobie nie zaglądałem między nogi wykrywaczem metalu, który mam w spodniach. Siadaj, musimy pogadać. Czytałeś artykuł, który ci wysłałem na maila?

- Tak, i zdziwiła mnie twoja subskrypcja bloga tego buca. Nie wiedziałem, że czytasz Ecklanda.

- A czytam, czytam. Wiesz, teorie spiskowe i te sprawy... Jednak zaniepokoiły mnie jego najnowsze wypociny. Czytałeś je zresztą.

- Tak... Tajemniczy morderca, doki, okaleczone ciało, mogące wskazywać na porachunki gangów i tajemniczy rysunek agawy. Pytanie tylko, co nas to obchodzi, poza tym że czekałem w okolicy na dostawę.

- Myślałem że jesteś bardziej domyślny...

- Bill, ty tu jesteś od myślenia, nie ja. Mów czego oczekujesz.

- Denatem jest Thomas Smith-Ward, ściągnąłem go z Panamy, czy raczej polecił mi jego usługi klient. A "rzeczą", którą miałeś dostać był obraz. Złota Agawa, pędzla Miclosha von Gurta.

- Nie znam.

- Też nie znałem, ale gdy zobaczyłem zaliczkę od klienta, to trochę się zainteresowałem. Szerzej nieznany, podobno większość prac spalił. Słyszałem że nieco się dorobił na kradzieży. Ale nie to było wtedy ważne. Ważne było to, że ktoś chce żebyśmy go ukradli i przekazali w odpowiednie miejsce. A tu strzał w pysk, typ się nie pojawia, ale zostaje zabity. Wiesz co mam na myśli? Podczas gdy czekałeś w deszczu, ktoś łamał mu żebra, zapewne chciał zdobyć nazwiska, bo obraz już miał. Nie wiemy, czy Tommy puścił farbę. Tego nie możemy być do końca pewni. Ale teraz policja węszy w pobliżu naszych interesów, a ja mam na głowie klienta, który czeka na swój obraz. Jeśli go nie dostanie, to stracimy i kasę, i reputację. No i trzeba ukarać winnych.

- Czyli co mam zrobić?

- Na początek pozbądź się auta i broni, którą miałeś na Sierra Platz, załatwisz dwie sprawy za jednym zamachem. Zostaw też telefon z kartą SIM. W recepcji dostaniesz nowy z wgranymi kontaktami. Nowe auto będzie gotowe za kilka dni, do tego czasu rozpuść wici, masz jeszcze paru znajomych w mieście, może coś wiedzą na temat sytuacji na rynku sztuki. Też nie będę próżnował, mam... - Wypowiedź przerwał atak kaszlu, a Billy Marone skulił się przytykając do ust lnianą chusteczkę. Zachłysnął się ciężko, podczas gdy Herman sięgnął do szuflady biurka i podał mu inhalator i małe pomarańczowe opakowanie z tabletkami. Billy wziął dwie, przełknął i rozpoczął inhalację, dając równocześnie znak ręką że Devit jest wolny. Gdy był przy drzwiach, Bill odezwał się ciężko:

- Wiesz co masz robić, Herman. To nasza największa szansa, a ktoś pluje nam w twarz, czy raczej sra na chodnik. Ale my znajdziemy tego psa. I psa już więcej nie będzie. Rozumiesz?

- Jasne szefie.

- Przestań... - Skrzywił się Bill. - Nie bądź niemiły dla chorego człowieka.

- Wybacz. Zajmę się wszystkim, muszę jeszcze wieczorem ogarnąć projekt z Lisą, ale się wyrobię.

- Wiesz co? - szepnął Bill prostując się w fotelu.

- Co?

- Jason Devit byłby dumny ze swojego młodszego braciszka.

- Nie jestem tego taki pewien - mruknął Herman i ruszył w stronę windy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro