21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Spojrzał jeszcze raz na zdjęcie. Mężczyzna miał krótkie czarne włosy i gęstą brodę. Nie był przykładem kanonu piękna, ale jednak podobał mu się. Na tyle, by wysłać mu propozycję wspólnego wyjścia na miasto do knajpki na piwo albo dwa, a potem, gdy będzie już dostatecznie pijany, zaciągnie go do samochodu i pojadą do jakiegoś hotelu, może nawet do Małego Piotrusia. On, jako Jimmy Parrot, internetowy gej i ekscentryczny muzyk mógł robić wszystko na co tylko miał ochotę, z każdym, nawet… nawet jeśli czasem się na to nie zgadzał. Lubił ostry seks, budziły się w nim wtedy instynkty, o które by siebie nawet nie podejrzewał, odkrywał swoją prawdziwą naturę. Od czasu wypadku w Kanadzie rozładowywał się głównie w ten sposób. Jego najnowszy kochanek na jedną noc nazywał się Peter i pochodził z Kansas, więc będzie można z nim pogadać na wspólny temat jakim było młodzieńcze życie w tym stanie. 

Schował telefon i wyszedł z ubikacji tylko po to, by zderzyć się z Edwardem Ecklandem.

- Kurwa mać! - zgrzytnął zębami Krohn i minął go, nie poświęcając mu większej uwagi.

- Hej Fred, miło cię widzieć rudzielcu! Nie wiem czy cię to zainteresuje, ale udało mi się odkryć auto. To o którym - Tu Eckland ściszył głos. - to o którym rozmawialiśmy.

- BMW?

- Ta. Typ trzymał je na końcu wysypiska, porobiłem trochę zdjęć na wszelki wypadek, wiesz, nie jestem gliną, nie? Nie zajmuję się szturmowaniem Kanady i ustawianiem fałszywych świadków po kątach, jeśli wiesz, co mam na myśli. Zostawiłem to tobie - Eckland uśmiechnął się niewinnie i ruszył dalej korytarzem.

- Dzięki, Eckland, ale nie musisz masturbować się do własnego ego. 

- Co poradzę, że jestem taki idealny, Krohn? Lecę!

- Po co?

- Na randkę.

- Wybierz drugą kabinę, na śniadanie jadłem makrelę więc może trochę cuchnąć, choć chyba nie aż tak jak twoja ręka za pięć minut. Albo minutę, nie wiem jak bardzo napalony jesteś.

- Spierdalaj Krohn. Idę spotkać się z Tamarą. 

- Nie gadaj, że tak nisko upadła by spotykać się z takim creepem jak ty.

- Zazdrościsz? Sam byś ją przeleciał, nie? Wiesz, zaraz po prostej linii moją ulubioną figurą jest trójkąt, więc wiesz…

- Spierdalaj.

- Żartowałem. Takim skarbem nie można się dzielić. Na razie, Krohn. Daj znać jak przejmiecie samochód, może się na coś przydam! - Odchodząc, Eckland wyprostował środkowy palec i pomachał nim w stronę Freda śmiejąc się głupio. 

Krohn spojrzał spode łba na Johna Granta, który przyglądał się wszystkiemu w milczeniu oparty o ścianę obok gaśnicy.

- Nie podoba mi się jego obecność, tym bardziej tak blisko centrum dowodzenia.

- A mieliśmy jakiś wybór? - warknął Fred i wyciągnął papierosa. - Zapalisz?

- Zakaz palenia w budynku, Fred. Wyjdźmy. I tak, chętnie zapalę, ta wczorajsza konferencja prasowa zaraz obok drugiego morderstwa zrobiła ze mnie kompletnego debila. Ja pierdolę, do tego myślę nad remontem tego miejsca…

- Nie lubisz statków, kapitanie Grant? - zachichotał Fred, ale pod wpływem wzroku Granta się zrefleksował.

- Nie, kurwa. Nie lubię. Nie lubię też, gdy jakiś dupek wciska nos w nie swoje sprawy, w sprawy poufne policji.

- A kto lubi - westchnął Fred zaciągając się mocno. - Ale należy pamiętać, że ten dupek jest uwielbiany przez czytelników.

- Gówno mnie obchodzą czytelnicy. Jeśli coś wypapla, to po nas. A wiesz, że może zrobić to tak czy siak. 

- Kurwa. Zmieniając temat, ta wczorajsza zadyma w Demencji, to był Black Eden w klubie Billy'ego Marone. I coś mi się kurwa nasuwa takie skojarzenie, że może to Marone wydał wyrok na Derricka Dupuis, co? Przecież są przemytnikami, może też chcieli zgarnąć obraz ale coś poszło nie tak. I skończyło się na strzelaninie. 

- Możliwe. Karzę przesłać nagrania z monitoringu, może zobaczymy Dupuisa. Kilku naszych przesłuchało ochronę, ale za bardzo nie jest gadatliwa. A ci z Black Eden co przeżyli, spierdolili w noc.

- Był ranek… 

- No to - zastanowił się Grant. - No to spierdolili w blask słońca. Wiesz co mam na myśli. Kurde, nie powinienem palić tego świństwa, starczy że zacząłem znów pić kawę. Serce nie sługa - Przełożony Freda rzucił papierosa na ziemię i zgasił żar.

- Też będę kończył. Sprawdzę tamto auto, to będzie szybka akcja. Obyśmy znaleźli jakieś odciski. - Mruknął Frederick Krohn i również rzucił papierosa na chodnik. - Na razie szefie.

- Ta, na razie Krohn - Krzywy uśmiech Johna Granta jeszcze chwilę palił się na ekranie myśli Freda gdy wsiadał do samochodu. Skontaktował się z grupą operacyjną, która miała wjechać bez ostrzeżenia na wysypisko i w miarę szybko ogrodzić cały teren. 

Gdy dojechał na umówione miejsce, właściciel już był na dywaniku u jakiegoś funkcjonariusza, podczas gdy kilku innych pakowało ostrożnie samochód na lawetę. Srebrne BMW. Nareszcie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro