3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mężczyzna zatrząsł się z zimna, gdy tylko plastikowe drzwiczki małego boxu, jakim była toaleta publiczna się za nim zamknęły. Po wczorajszym deszczu było wilgotno i nieprzyjemne, a on nigdy nie lubił zimna. Wywodził się z Teksasu, tam gdzie spędził dzieciństwo było zawsze ciepło. Rozpiął rozporek i wyciągnął penisa, spróbował zmusić się do oddania moczu. Dokładnie rok temu, po tym jak misja pod przykrywką w Kanadzie zaczęła się sypać, został zmuszony do obserwowania, jak grupa przestępcza o wdzięcznej nazwie "Czarne Żuki" torturowała jego towarzysza, obcięli mu ręce i przypalali nogi tak długo, aż nic nie zostało z jego stóp. Gdy z nim skończyli, wzięli się za mężczyznę z przenośnej plastikowej toalety. Najpierw go podtapiali, bili i razili prądem, aż do puszczania zwieraczy. Potem wpadli na coś gorszego. Wycięli przerębel i go tam wrzucili na linie. Gdy woda wywarła na nim taki szok, że serce o mało nie przestało bić, wyłowili go i przywrócili do świadomości za pomocą defibrylatora. Następnie zrobili to samo. I znów użyli defibrylatora. Ostatnie co pamiętał, zanim obudził się w szpitalu, to krzyki po francusku, jakieś przekleństwa. Kiedyś uczył się tego języka, ale przerzucił się na hiszpański. Gdy w końcu ocknął się na oddziale szpitalnym w Toronto, uznano to za cud, że on, Frederick Krohn, przeżył.

Cztery miesiące spędził w łóżku, bo organizm miał strasznie przemęczony. Tortury z udziałem prądu i gwałtowne zmiany temperatur wiele namieszały w jego układzie nerwowym, najgorsze jednak było oddawanie moczu. Czynność ta przychodziła mu z trudem, kilku terapeutów mówiło o blokadzie psychicznej. Może tak było, może powinien dać sobie spokój z tak stresującą pracą, jaką było bycie śledczym w mieście Kribston w Michigan. Gdy zmuszał pęcherz do pracy spojrzał w kawałek plastiku pokryty lustrzaną farbą, bo było to o wiele tańsze niż prawdziwa tafla szkła w takich tanich przybytkach z szambem. Mężczyzna miał prawie metr dziewięćdziesiąt, kosmyki ciemnorudych, prawie miedzianych włosów opadały mu na czoło. Odgarnął je do tyłu, by połączyły się z resztą fryzury. Brodę miał krótko przyciętą, podobnie wąsy. Jego nowa partnerka mówiła, że wygląda jak wiewiórka, jednak on nic sobie z tego nie robił. Tamara Lobster była od niego tylko trochę niższa, co mimo wszystko czyniło z nich najwyższych detektywów w wydziale zabójstw. Zawsze miała gotową szpilę, gdy tylko się spóźniał albo zapomniał wysłać raportu na czas. "Na szczęście ona o wszystkim pamiętała i załatwiła mu przedłużenie terminu o dzień", jak nieraz mawiała. Pracowali razem od półrocza, gdy została przeniesiona z Indianapolis. Od razu pokazała swoją wartość, znajdując gwałciciela, który porwał rodzeństwo z parku. Najpierw zgwałcił dzieci, potem zamierzał je sprzedać na czarnym rynku. Nigdy tego nie zrobił, bo skończył w więzieniu stanowym.

Fred Krohn spojrzał w dół. Spróbuje później. Może za godzinę... A może dopiero wieczorem? Cholera, tak bardzo chciał zostawić to wszystko za sobą...

- Pieprzona Kanada... - warknął, zapiął czarne spodnie i kopniakiem otworzył drzwiczki, które musiał jeszcze przytrzymać ręką, bo od razu chciały się zamknąć, jak to zwykle bywa w przenośnych toaletach. Pewnie żeby żaden potwór nie wylazł z szamba i nie sterroryzował okolicy. Ale jedno musiał przyznać toalecie. Było duszno, śmierdziało, nie mógł się w niej wysikać, ale była chociaż trochę ciepła. Od jeziora Michigan dął wiatr, który wnikał mu pod sztywną kurtkę w kolorze folii malarskiej. Zlokalizował Tamarę wzrokiem. Od razu poznał kruczoczarne włosy z czerwonym zafarbowanym paskiem. O jej prywatnym życiu wiedział tylko tyle, że ma kota, mieszka w północnej dzielnicy, oraz to, że słucha rocka i nosi glany. Oczywiście po godzinach pracy.

Kobieta stała obok małego namiotu wysokiego na metr, skrywającego coś w środku. W okolicy kręciło się kilku analityków w białych strojach i czapkach z daszkiem. Jeden stukał w tablet, drugi mierzył dalmierzem odległość od magazyny z namiotem do bramy wyjazdowej.

- No, nareszcie! Ile można srać, Fred? - spytała Lobster z wyrzutem. Nic nie widziała o problemach z pęcherzem, bo Krohn zdołał ukryć ten fakt przed komisją lekarską, zresztą nie uznał go za szczególną przeszkodę w swojej pracy.

- Jak widać, krewetki od "Hansa" nie były pierwszej świeżości. Co tu mamy? - mruknął Fred i wyciągnął papierosa, ale pod karcącym spojrzeniem laboranta, Williama Bergmana, schował go do paczki. Bergman cierpiał na astmę, a dym papierosowy na pewno mu w niej nie pomagał.

- Gdybyś był na odprawie, to byś wiedział. John zlecił nam to zadanie, według niego nieco pracy w terenie dobrze Ci zrobi, wrócisz do formy. Denat ma sporo ran, od dawna nie widziałam takiego ciała... - Tamara rozpięła zamek ten prowizorycznej trumny z metalowego szkieletu i płachty brezentowej, by pokazać partnerowi zwłoki. - Na szyi widać też sińce, zapewne był duszony kablem, i co bardziej prawdopodobne, został na nim powieszony.

- Po czym wnioskujesz? A co z tym? Od tego też mógł umrzeć - Fred wskazał na zakrwawioną koszulkę. Tamara delikatnie ją podwinęła, by zobaczyć dwucentymetrową dziurę między żebrami, które zostały wyłamane.

- Pośrednio możesz mieć rację. Na pewno sam tego sobie nie zrobił, ktoś musiał mu pomóc. A co do powieszenia, to na skórze nie ma otarć, więc była to gładka lina, zapewne kabel. Do tego ma skręcony kark, a raczej wybity, kręgi szyjne są jak złamana rurka PCV. Musiał zostać zrzucony i gwałtownie wciągnięty, jeśli wiesz, co mam na myśli.

- Ta, wiem... - Fred zamknął oczy. Dalej miał flashbacki z Kanady. -Reszta wydaje się oczywista, wybite zęby, połamane palce, wyrwane paznokcie...

- Mnie zastanawia ta zmiażdżona stopa, po co...

- Żeby nie uciekł. W Toronto... Robili podobnie. Tu, w Kribston, od roku jest spokojnie, jeśli nie liczyć tych powiązań z Kanadą. Tu jedyną silną grupą jest ta należąca do kogoś. Ale pewnie o wielu rzeczach nie wiemy. A to... - Detektyw Fred Krohn wskazał na zwłoki, które były odcienia kostki brukowej. -To może oznaczać jakieś grubsze porachunki między gangami. Cholera! A może masz jakąś błyskotliwą teorię a propo tego? - Fred wskazał na ścianę budynku. Żółta farba została nieco zatarta przez wczorajszy deszcz, ale niedoszczętnie. Na wrotach z blachy falistej nadal widniał symbol rośliny z dzikich ostępów południowej części stanów, agawy. W końcu Krohn wywodził się z Teksasu, często jeździł z bratem w tamte rejony na koniach, bo na auto nie było ich stać.

- Czemu... Czemu ta agawa jest złota? - zapytała Tamara, zapinając namiot.

- Nie wiem. Ale się dowiem. Chcę zdjęcia z tego rejonu, jakąś dobrą lustrzanką a nie gównianym smartfonem! - zawołał w stronę techników, na co Wiliam Bergman pokazał mu środkowy palec. - Dajcie też zapisy kamer przemysłowych, może znajdziemy graficiarza... A, właśnie! Kto znalazł ciało?

- Jakiś magazynier, jest wpisany na listę! - Bergman przekrzyczał wiatr.

- Wyślij mi adres, zaraz tam pojedziemy!

- Hej, a co z przerwą? - Zaoponowała Lobster, ale Fred był już w swoim żywiole. Widział kropki, ale z ostatnimi cyframi. Żeby połączyć obraz w całość musiał odkryć początkową sekwencją. Szybko szedł w stronę czerwonej Toyoty Yaris z rocznika 2004, zamrugały pomarańczowe lampki na znak, że auto jest otwarte. Obrócił się do Tamary i wskazał na swój samochód.

- Jedziemy moim, bo twoim telepie! I, bez obrazy, jestem nieco lepszym kierowcą.

- Pierdol się! - zaśmiała się Tamara i ruszyła za nim.

- Tak, wiem! Ty też jesteś świetna!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro