30

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kolejna noc, kolejne ciało. No dobra, było jeszcze późne popołudnie. Frederick Krohn westchnął. Ile jeszcze potrwa ta błazenada? Ciało wisiało w starym kościele, ktoś odrąbał drewnianego Jezusa i w jego miejsce powiesił zwłoki Bradley'a Malahiasha. Krohn spojrzał na techników uwijających się w białych kombinezonach i rękawiczkach, zwłoki zostały przeniesione tu z ulicy przez tylne wejście, a przewieziono je pewnie jakimś pick-up'em pod brezentem, bo siąpiący deszczyk nie odcisnął mocnego piętna na martwym ćpunie. To właśnie deszcz zagrzewał policyjnych techników do działania w obawie przed zatarciem zbyt dużej ilości śladów na ganku. 

Kościół pod wezwaniem Św. Piotra znajdował się tuż za miastem w sąsiedztwie małego lasku, z którego drewno w dawnych służyło do budowy kadłubów rybackich kutrów. Potem na scenę wszedł industrializm i fabryczne statki, toteż od wielu lat te połacie zieleni miały spokój od drwali. Ale Fred dałby wiele za jednego drwala, który mógłby mu coś powiedzieć o podejrzanym który przywiózł tu ciało.

Zbadano też szczątki szopy i budynku plebanii, teraz zwęglone, a w czasach świetności głoszące słowo Pana, przynajmniej plebania, bo szopa chyba nie miała za wiele do dodania w tym temacie. Policjanci sądzili, że to sprawca porwania i morderstwa Bradley'a Malahiasha podłożył ogień by zwabić tu służby porządkowe i by odkryto kolejne makabryczne kawałki układanki, która z każdym ciałem układała się w Złotą Agawę.

Krohn zobaczył coś w majtkach denata. Na pewno nie był to członek, bo to "coś" miało kształt kuli, a inspektor nie zauważył na karcie pacjenta, która leżała pod krzyżem, że Bradley miał raka jąder czy coś w tym rodzaju. Podstawił sobie krzesełko i założył plastikowe rękawiczki i ostrożnie odciągnął gumkę bielizny, by móc wyciągnąć tajemnicze "coś". Był to kamień z owiniętym kawałkiem papieru. Krohn odwinął go:

"Skoro taki mały cwaniaczek jak Eckland zdołał wydobyć akta z Kanady, to do czego jest zdolny taki duży cwaniak jak ja? Zauważyłeś, że biedny Bradley nie ma penisa? Ale skoro ty masz problemy ze swoim, to może zapasowy nie byłby takim złym pomysłem, Fred?"

- Co tam masz? - Usłyszał za plecami głos partnerki i szybko schował papier do wewnętrznej kieszeni marynarki.

- Typ nie ma fiuta. Ciekawe, czy został odcięty po śmierci, czy…

- Weź przestań - Lobster się wzdrygnęła z obrzydzeniem i założyła ręce na piersiach. - Chodziło mi o to, co trzymałeś w ręce.

- To? Rachunek z pralni - zmieszał się Fred i zszedł z podwyższenia by stanąć z Tamarą twarzą w twarz.

- Ta, jasne. Słuchaj, mam dosyć waszych sekretów, twoich i Granta! - zawołała podniesionym głosem, aż kilku młodych techników obróciło głowy w ich stronę. 

- Słuchaj - syknął Krohn i poprowadził kobietę w stronę postawnej kolumny z dala od ciekawych oczu, tym bardziej że do kościoła wszedł Edward Eckland z aparatem fotograficznym. - Jak tylko skończy się ten cyrk, wszystko ci wyjaśnię, naprawdę… ale potrzebuję czasu. Obiecuję, Tamara.

- Co tam, gołąbeczki, rozmawiacie o tym biedaku z krzyża, czy o czymś innym? - zapytał Eckland zbliżając się do nich.

- A ty nie miałeś sraczki? Czy jednak perspektywa obfotografowania trupa w kościele była zbyt kusząca? - Fred spiorunował dziennikarza wzrokiem, czym ten w ogóle się nie przejął.

- Już mi lepiej, dzięki. A jako dziennikarz z takimi zasięgami muszę stanąć na wysokości zadania i dostarczyć mieszkańcom najlpsze kąski, zresztą, niech nie obchodzą cię moje intencje, każdy z nas ma swoją robotę. - Eckland puścił oczko do Tamary, która się zarumieniła. Dzwonek telefonu zmusił Fredericka Krohna do odejścia kilka metrów w głąb reflektarza, w tym czasie Edward przybliżył się do Tamary.

- To może przyśpieszymy naszą randkę, piękna Tamaro? Naprawdę, odkąd cię ujrzałem pierwszy raz to… po prostu czuję coś więcej do twojej osoby. - Uśmiech Edwarda nieco zawstydził kobietę, która zerknęła w stronę Krohna, który to rozmawiał z kimś przez komórkę.

- Ale powiesz mi, o co biega z całym tym gównem? I czemu cię tolerują, jakbyś co najmniej miał w kieszeni kody atomowe?

- Opowiem ci wszystko z przyjemnością - szepnął jej na ucho takim tonem, że się wzdrygnęła, nie ze strachu, lecz ekscytacji. Było w tym mężczyznie coś, co ją pociągało, zagryzła wargi.

- Dobra. Jedziemy? - spytała i zapięła skórzaną kurtkę. - Fredowi nie zaszkodzi nieco więcej pracy, a ja… naprawdę się cieszę na naszą "randkę".

- Czemu z taką ironią, pani detektyw? 

- Żartuję, Ed.

- A. Okej… - Skołowany Ed otworzył jej przednie drzwi swojego Jaguara, gdy w kościele Krohn dostawał kolejne poszlaki od Williama Bergmana odnośnie prawdopodobnej tożsamości Świętego. Czym prędzej ruszył na komisariat i do aresztu, tam gdzie siedziała aresztowana za wandalizm i kradzież nieletnia ćpunka. Przycisnął ją tak mocno, że się rozpłakała, z początku żądała adwokata, jednak po kilku grożbach wypowiedzianych rzeczowym tonem, między innymi tych o zakładzie karnym o zaostrzonym rygorze, dziewczyna pękła. Poznał markę i kolor samochodu, który jeszcze niedawno miał jej wuj. 

Nie wiedziała jeszcze tego, co inspektor Frederick Krohn. Tego że tajemniczym mordercą kryjącym się pod pseudonimem "Święty" jest Herman Devit. Jego DNA znaleziono na maseczce i czepku w szpitalnym pokoju denata z kościoła za plecami Krohna. Wszystko zaczęło się układać, co inspektorowi zajebiście się podobało...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro