31

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kto by pomyślał, że wyprawa po nowy kontroler do konsoli uratuje mu życie? Herman Devit na pewno nie myślał o takich korzyściach, gdy wsiadł do swojego nowego samochodu i ruszył do sklepu z elektroniką w centrum. Stary kontroler nie wytrzymał próby trzęsących się ze wściekłości rąk i bliskiego spotkania ze ścianą, gdy po raz kolejny na ekran wypłynął napis "GAME OVER". Wracając ze sklepu minęły go policyjne samochody, co wzmogło jego czujność. Całe miasto żyło sprawami zabójstw, w które Herman czuł się po części wplątany przez swój specyficzny związek z obrazem i ofiarami. Prawie przejechał na czerwonym, gdy usłyszał w radiu imię podejrzanego numer jeden dla całej policji na podstawie mocnych dowodów:

"Człowiek imieniem Herman Devit jest odpowiedzialny za brutalne morderstwa".

Klakson tira wyrwał go ze stagnacji, gwałtownie szarpnął kierownicą zjeżdżając na chodnik ku niezadowoleniu kilku nastolatków popalających papierosy. Feniks oparł się ciężko na kierownicy, słowa płynące z głośników słyszał jak gdyby przez korki w uszach, w głowie mu szumiało… Lisa! Jest na komisariacie. Za wszelką cenę musiał ją stamtąd wydostać, bez względu na dzielące ich aktualnie sprawy. Rodzina była najważniejsza. James nigdy by mu tego nie wybaczył… 

Na pewno zajęli już dom i porównują DNA, którego jest tam pełno. Na razie został bez dachu nad głową i z ostatnim zadaniem powierzonym mu przez Billy'ego Marone, czyli jutrzejsza wymiana z Morfeuszem. Na wszelki wypadek już poprzedniego dnia naładował baterię w telefonie Derricka Dupuis i wyciągnął baterię, by nikt nie mógł go namierzyć… ale co to mu da? Musiał zapewnić byt swojej bratanicy. I nowe, bezpieczne życie. Obiecał bratu, że będzie trzymał córkę z dala od tego gówna! Uderzył otwartą dłonią w klakson. Wtedy przypomniał sobie nazwisko tego policjanta, który był na miejscu kaźni Jasona Devita. Krohn. Frederick Krohn. Teraz już Inspektor, minęło tyle czasu… 

To on prowadził sprawę Złotej Agawy. I prędzej czy później, wróci zmęczony do domu. A Herman będzie już na niego czekał. 

Fred Krohn sięgnął po klucze i pogmerał nimi w zamku. Padał na twarz, była dziesiąta wieczorem, ale przez natłok obowiązków, wywiadów i konferencji czuł się tak, jakby pracował bez przerwy przez dwie doby. Nigdy nie był sławny, a teraz stanął w blasku reflektorów, mimo że o to nie prosił. Wielu jego kolegów na pewno chętnie przyjęłoby taką sławę z otwartymi ramionami, ale nie Krohn. Po Kanadzie stracił chęć występowania publicznie, odpowiadania dziennikarzom pokroju Edwarda Ecklanda. A teraz ten dziennikarz pewnie posuwał jego koleżankę z pracy a zarazem partnerkę w sprawie. Nie znał jej dobrze, pracowali razem od zaledwie półrocza, mimo to chciał dla niej jak najlepiej. A Edward Eckland nie był w jego mniemaniu idealnym partnerem do tańca jakim jest przelotny związek. O Ecklandzie przypomniał mu też stan baterii w telefonie.

Kiedyś, nie był pewny ile lat temu, wygrał powerbanka w jakimś konkursie internetowym, chyba organizowanym przez Facebooka na jakiejś stronie. Wysłał SMS-a i wygrał. Cuda się zdarzają. Było to dla niego objawienie - przenośna bateria przy szybko rozładowującym się telefonie. Nie siedział głęboko w nowinkach technologicznych, ale przez lata używania smartfonów wiedział, jak te szybko zdychają, nie to co komórki starego typu. Nienawidził być przywiązany do kontaktu jak dzisiejsze nastolatki, które zamiast podziwiać porozmawiać z rodzicami gapią się w ekrany. Wracając od Billy'ego Marone, gdy obaj z Ecklandem byli lekko wstrząśnięci, ten poprosił go o powerbank, a Krohn mu go dał. I teraz musiał siedzieć uwiązany do kontaktu wpatrując się w aplikację randkową i nowe imię wśród znajomych - Joshua Miller. Był nawet ładny. W momentach miłosnego uniesienia z innym mężczyzną czuł, że to on ma kontrolę, zawsze umiał ją wywalczyć w łóżku. Teraz czekał na to, co Joshua odpisze. Niestety burczący żołądek przerwał jego rozmyślania o przyszłej uciesze. Rzucił telefon na kanapę, nawet nie zadał sobie trudu, by go wyłączyć, nastawił natomiast głośność tak, by z toalety móc usłyszeć przychodzącą wiadomość. Poczuł powiew po stopach, pewnie przeciąg, ale chyba zamykał okna? Dźwięk wiadomości. 

Szybko zmusił się do skończenia kupy i ruszył w stronę drzwi łączących łazienkę z resztą mieszkania. Gdy je otworzył, poczuł się nieswojo. Okno było otwarte na oścież, a światło lampki stojącej przy kanapie padało na ubłocony ślad buta na parapecie. Podszedł tam wolno badając następne ślady, które, ku jego przerażeniu, prowadziły do miejsca z którego szedł. Nie zdążył się odwrócić.

Cios trafił go w głowę, a gdy upadł na jedno kolano poczuł, że tajemniczy gość przyłożył mu nóż do szyi. Wstrzymał oddech.

- Napisał, że się nie spotka. Smutne. Wiesz, że jest niepełnoletni, Inspektorze? Podobnie jak kilku innych, z którymi spędzasz noce? Oczywiście nie wszyscy, ale część chodzi jeszcze do liceum. Ładnie to tak, Krohn? - Frederick usłuszał syk tuż przy uchu, następnie został pchnięty na ścianę, druga ręka włamywacza złapała go za jądra. Jęknął z bólu. - Ciekawe, co na to twoi znajomi z policji. Albo opinia publiczna.

- Mówili, że są dorośli, mieli dowody osobiste… - Krohn zaczął się jąkać jak uczniak przy tablicy, wiercąc się równocześnie przez mocny uścisk na kroczu.

- Nie wierz we wszystko, co zobaczysz w internecie, przyjacielu. Dowody łatwo podrobić, a i chyba w alkoholowym odurzeniu nie zwracałeś uwagi, kogo rżniesz, co? Nikt nie zwraca wtedy uwagi na cyferki i miesiące. Swoją drogą, witaj. Nazywam się Herman Devit. Zrobiliście mi w domu niezły rozpierdol, chyba lubicie się wtrącać w moje życie…

- Ty chujku… odpowiesz za wszystko…

- ... za wszystko, czego nie zrobiłem. To prawda, dla mnie nie wygląda to za dobrze. Byłem w dokach, bo czekałem na tego złodzieja z obrazem, ale się zmyłem bo nie chciało mi się czekać. Prawdopodobnie już wtedy był martwy…

- Prawdopodobnie? Masz tuped, śmieciu. A Derrick Dupuis?

- Byłem w klubie, macie to na nagraniu, tym z początku zadymy, gdy on i jego ludzie złożyli mi, a tym samym Billowi niezbyt moralną propozycję. I niezbyt korzystną. Na wszelki wypadek przy spotkaniach biznesowych kamery są odcinane. Obiłem Derrickowi mordę i ukradłem telefon, bo miał umówić się z jakimś typem w sprawie kupna Złotej Agawy.

- Czyli to nie wy macie Agawę? Ty i twój popaprany szef? To czemu zabijasz? - warknął Krohn, chyba do końca nie był przekonany co do słów mężczyzny w czerwonej kominiarce.

- Już mówiłem, nie zabiłem… - Już chciał powiedzieć "nikogo", ale poprawił się w ostatniej chwili. - Tych ludzi, o których wiemy, że są ofiarami tego zwyrodnialca. Czy gdybym to ja był mordercą, przyszedłbym tutaj? Macie moją bratanicę, myślisz, że narażałbym jej bezpieczeństwo? Nie jestem najlepszym człowiekiem na świecie, jestem prostym złodziejem i przemytnikiem, ale nie jestem zimnokrwistym mordercą, Inspektorze! 

Krohn nieco się uspokoił, przełknął ślinę.

- Więc? Czego tu szukasz? 

- Chciałem prosić o ochronę dla Lisy Devit. Czysta karta. Nowe życie. Wiem, że byłeś wtedy przy sprawie buckmacherów Peters'a. Wiesz, że wtedy policja odebrała Lisie ojca, a mi brata? Mimo to, przyszedłem tu. I proszę cię o pomoc. Jestem skłonny… współpracować. Mordeusz, ten typ co chce sprzedać Agawę, ma zadzwonić jutro w południe na telefon Dupuis'a, będzie włączony, żebyście mogli go namierzyć. Będziecie ubezpieczać spotkanie, nikt o niczym nie będzie wiedział. Dostaniecie swojego Świętego, bo kto inny chciałby sprzedać obraz będący w posiadaniu pierwszej ofiary, Thomasa Smith Warda? 

Krohn myślał gorączkowo. To miało sens. Ale z drugiej strony, jaką miał pewność, że to nie blef?

- Jeśli się zgodzę na zapewnienie Lisie programu ochrony świadków i rodzinę zastępczą, co przy jej występkach może być trudne, to musizz dać mi coś jeszcze.

-Co? 

- Billa Marone. Już dosyć ten cwel rządzi tym miastem. Chcę raz na zawsze się go pozbyć. Jeśli zgodzisz się mi dostarczyć dowody na swojego szefa, mamy umowę, Feniksie, czy tam McArtur. Czy tam Devit.

Herman uśmiechnął się lekko, czego spod kominiarki nie było widać.

- Dobrze. Jutro, o dwunastej. Razem złapiemy tego Świętego.

- Nie zapędzaj się tak, Devit. Co prawda, mam konkretne powody by wierzyć, że to nie ty jesteś tym "Świętym", ale nadal jesteś wyjętym spod prawa złodziejem, którego ściga cała policja. Ta umowa jest tylko między nami, więc nie pakuj się w żadne gówno. Jeśli to wszystko jest jakimś tanim blefem, to jak Boga kocham, Devit, zabiję cię. Znajdę cię, wytropię i zabiję. To miasto zbyt dużo wycierpiało, nie chcemy tu seryjnego mordercy.

- Czy gdybym był Świętym, rozmawiałbym z tobą ściskając cię za jaja? Raczej już byś kwiczał z bólu przy jakiś torturach czy coś. I nie wchodziłbym do paszczy lwa. Ale jestem skłonny ci zaufać, Krohn. Jeśli tylko ty zaufasz mi.

Frederick Krohn ostrożnie wyciągnął rękę i uścisnęli prawicę w akcie zgody i wzajemnego poparcia. Herman Devit, czy raczej Feniks wyszedł przez okno i zniknął na schodach przeciwpożarowych. W tym momencie Krohn dostał wiadomość od Tamary Lobster. Po tym, co usłyszał, miał absolutną pewność, mimo że pewne dowody się z tym kłóciły, że Herman Devit nie jest poszukiwanym mordercą. I tym chętniej zaczął przygotowania do akcji mającej schwytać i doprowadzić Morfeusza do pokoju przesłuchań...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro