37

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od uderzania w aluminiowy stół wiele razy, rozbolała go ręka. Od grożenia i sypania protokołami i dowodami prawie stracił głos w gardle. Od spacerów po pokoju przesłuchań poczuł zmęczenie jak po wycieczce na Wielki Kanion. Po tylu przesłuchaniach padał z sił, tym bardziej, że znów był w kropce - nie miał nic. Tylko sześćdziesiąt milionów zamknięte bezpiecznie w banku pod nadzorem najlepszych ochroniarzy. Jednak wiedział, co oznacza to dla miasta, mianowicie dwa największe gangi, lokalny i z Detroit rzucą się sobie do gardeł, nie oszczędzając nikogo. Dowiedział się tylko tyle, że oba gangi dostały wiadomości od Morfeusza, obie takie same, wygenerowane automatycznie z zastrzeżonego numeru, którego technicy nie potrafili zlokalizować. 

Teraz Fred siedział przed salą przesłuchań i popijał colę zero, musiał odpocząć. Rozejrzał się po stanowiskach policjantów, którzy spuścili wzrok i zaczęli szeptać. Chyba aż tu słyszeli krzyki przerażonych gangsterów, których zmuszał do mówienia, czy to z pomocą perspektywy wielu lat za kratkami, czy wciskaniu palca w rękawiczce w dziury po kulach. Kamery oczywiście wyłączano, pod tym względem panowała solidarność, bo chodziło o większą sprawę, a i nikt z tutejszych glin nie przejmował się za bardzo uczuciami i komfortem bandytów z gangu Billa Marone. Mimo to szeptali, bo od dawna nikt nie widział Fredericka Krohna tak wyprowadzonego z równowagi. Miał na głowie nie tylko sprawę Agawy, ale również swoją oczernioną wspólniczkę i szefa z problemami sercowymi. 

Czasem… chciał by wszystko wróciło do dawnych czasów, gdy żyła jego matka i razem z ojcem grywali w tenisa i majsterkowali w garażu, kiedy przyjeżdżał kuzyn Ian i grali w piłkę albo jeździli na koniach… czasem człowiek po prostu musi wrócić wspomnieniami do przeszłości, by tylko nie myśleć o dniach przyszłych. Spojrzał na zegarek i postanowił zadzwonić do szpitala poinformować szefa, że kompletnie stracił wątek. Chciał prosić o radę, których komendant John Grant nigdy mu nie odmawiał i nie szczędził. Zadzwonił do prywatnej kliniki Lupina Browna i zapytał o stan pacjenta. 

Lupin Brown odparł, że co prawda klient imieniem Grant był zapisany na wizytę, jednak w ostatniej chwili ją odwołał i pokrył wszytkie koszty z góry, obiecując że się odezwie i ustali nowy termin w przyszłym tygodniu. Zaniepokoiło to Krohna, bo po pierwsze - jak John Grant coś postanawia, to trzyma się terminów jak pies gończy sarny, i po drugie - szef nigdy nie płacił za nic z góry. A po trzecie - Grant nie miał żadnych zobowiązań, które wymagałyby przesunięcia wizyty.

Jak na znak od Boga, albo innej wszechmogącej istoty, w tym momencie oddzwoniła Tamara, z którą próbował się wcześniej bezskutecznie skontaktować. Pomyślał, że płacze, wylewa żale nad butelką wódki albo wina, albo po prostu śpi. A może wszystko na raz. Nacisnął zieloną słuchawkę.

- Halo, Tamara? Mam złe przeczucie co do Granta…

- Bardzo się cieszę - odezwał się metaliczny głos po drugiej stronie. - że nareszcie możemy porozmawiać, inspektorze! Długo czekałem na moment, kiedy staniemy twarzą w twarz… albo maską w maskę. Bo wszyscy moi apostołowie, szerzący moje nauki, nosili maski. Pierwszy - złodziej. Nie wolno kraść, panie Krohn! To po pierwsze… Po drugie - przemytnik ludzi, pospolity bandyta, znany jako Derrick Dupuis. Trzecim był nałogowiec, stawiający używki wyżej niż rodzinę i swój stan, hazardzista! Ostatnim apostołem był krzywoprzysiężca i wszetecznik, za nic mający sobie uczucia kobiet, z którymi romansował i które usypiał tabletkami gwałtu, by oddać się w rozpuście! Przynajmniej nie napisze na mój temat żadnego nowego paszkwila… Nazywał się Edward Eckland. A dziś… Dziś mam dwóch nowych apostołów gotowych na moje namaszczenie! Jednak, potrzebuję pańskiej obietnicy.

- Jakiej obietnicy chcesz, zwyrodnialcu? 

- Przyjedziesz sam. Może być nawet z bronią, nie musi. To twój wybór. Kiedy tylko zobaczę, że próbujesz się z kimś skontaktować, od razu stracisz apostołów. By do tego nie doszło, włączysz teraz lokalizację w telefonie, ikonka pinezki, wiesz co mam na myśli. Włóż słuchawki i skieruj kroki do swojej Toyoty Yaris. Ta czerwona. 

- I? Dokąd mam jechać? - spytał Fred narzucając prochowiec i wpinając słuchawki do gniazda mini-jack, starając się nie zwracać na siebie uwagi współpracowników.

- Zdaj się na mnie, Krohn. Ja będę twoją Gwiazdą Betlejemską.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro