4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Auto podskoczyło, gdy koło srebrnego BMW 730D F02 z 2014 roku zahaczyło o próg zwalniający. Herman bezgłośnie zaklął i w ostatniej chwili powstrzymał się, by nie zerknąć we wsteczne lusterko. Minęły wieki, odkąd Lisa Devit siedziała na tylnej kanapie w foteliku. Wtedy obok siebie miał Jasona, który zawsze potrafił rozśmieszyć córkę. Zawsze, gdy jechali na wycieczkę całą rodziną, zabierała się z nimi jeszcze Helen, szwagierka Hermana. Gdy jechali na piknik do lasu za miastem, albo kiedy z okazji urodzin Jasona Herman zorganizował wszystkim popołudnie na żaglówce z kanapkami i mrożoną herbatą. Wiódł wtedy zupełnie inne życie, nie wiedział jakie jego brat miał interesy, a i specjalnie nie dopytywał, chyba sam wolał tego nie wiedzieć. Aż wszystko się posypało… Helen zachorowała, a Jason… Dość powiedzieć, że sześciolatka została sama, z jedyną osobą która coś dla niej znaczyła. Z Hermanem.

Zamiast patrzeć w lusterko, kątem oka zerknął w prawo, na miejsce pasażera. Atrakcyjna dziewczyna, przynajmniej taką była w jego mniemaniu, słuchała muzyki ze Spotify. Herman nie zastanawiając się szybkim ruchem wyrwał jej komórkę i odpiął słuchawki. Kabinę zalała muzyka pop jakiejś artystki na B, której imienia, czy raczej pseudonimu, Herman Devit nie był w stanie zapamiętać. Osobiście wolał rock alternatywny, słuchał nałogowo Three Days Grace czy Soul Asylum, ale nie gardził też starszymi przedstawicielami gatunku, na przykład The Velvet Underground.

- Ej! Dawaj to! Co ty… - Żachnęła się dziewczyna i próbowała odzyskać aparat, ale Herman miał mocny uścisk. W końcu się poddał i pozwolił, by bratanica zapauzowała muzykę. - Dorośnij w końcu!

- Ja jestem tu dorosły, a ty jeszcze nie. 

- Jeszcze. A ty zachowujesz się jak dziecko.

- Wiesz, to chyba nic złego, nie?

- Nie? Nie narób mi obciachu przed znajomymi. Dobra?

- Jasne jasne… Będę poważny - Herman wyprostował się i z nadętą miną włączył wiadomości pogodowe. Do końca tygodnia miało być pochmurnie i buro. Herman westchnął. Nienawidził takiej pogody. Gdy dojechali pod Solibius Atrium. Z daleka widział już przyjaciół Lisy, Alvina Barowsa i Rebeccę Adkinson. Chłopak miał niemal dwa metry, ciemne włosy obcięte na jeża, a po tenisówkach i muskulaturze Herman domyślił się, że grał w koszykówkę. Miał do tego świetne predyspozycje. Rebeccę Lisa znała od dzieciństwa, kiedyś były sąsiadkami, ale ojciec Rebeki znalazł lepszą pracę, więc wyprowadzili się na drugą stronę miasta. Mimo to przyjaźń dalej trwała, wybrały nawet jedną szkołę. 

Gdy tylko Lisa zobaczyła, że Herman szykuje się do wyjścia z auta, uprzedziła go i wyskoczyła jak najszybciej. Rzuciła tylko krótkie "do zobaczenia" i pognała do znajomych. Herman mimo wszystko uchylił okno i z na wpół poważną miną zawołał:

- Bawcie się dobrze! Uważaj na pasach!

Zobaczył, jak Lisa omal nie dostaje zawału, a Rebecca i Alvin machają mu z grymasami świadczącymi o niemałej frajdzie płynącej z widowiska. Herman Devit zamknął okno z miną zwycięzcy i ruszył do pracy. Sprawdził czy ma 637'kę na swoim miejscu i dodał gazu. Po kwadransie był na miejscu. Wielki biurowiec, którego dolna połowa stanowiła legalne podwaliny interesu Billa Marone. Wyższe piętra z penthousem na szczycie były owocem krwawych wojen i intryg. I drogiego remontu.

Hol był przeźroczysty, dosłownie zalany szkłem. Blat dużego biurka sprawiał, że komputer i notatki sekretarki lewitowały nad ziemią. Devit jak zwykle musiał ostrożnie lawirować między krzesłami dla interesantów, które również były wykonane z przezroczystego materiału. Wiedział że kiedyś wyłoży się na jednym z nich i skręci kark, ku szyderstwom Rogera Coopera.

- O wilku mowa - mruknął Herman i dopadł windy, której drzwi się zamykały. W środku był tylko Roger. Miał ponad pięćdziesiąt lat, rzadkie, szare włosy opadały mu na ramiona. Wąsy nie były golone od zeszłego stulecia, tak przynajmniej wyglądały. Cooper nosił granatową marynarkę z zegarkiem na srebrnym łańcuszku, nazywano go przez to "Elegant". W tej branży każdy miał przezwisko, lepsze, gorsze, ale to ono definiowało popyt na daną jednostkę, było również oznaką szacunku wobec kolegów z branży. 

- No proszę, Feniks we własnej osobie. I jeszcze na czas. Brawo. Nie spiesz się, zaraz wychodzimy - warknął Cooper i zaśmiał się szyderczo. Toczył z Hermanem prywatną wojenkę od paru dobrych lat, była to raczej zdrowa konkurencja zawodowa, niż rzucanie kłód pod nogi. Może na starość po prostu potrzebował wyzwań. A Herman podniósł rzuconą rękawicę i walczył zacięcie. Mimo to zgodnie się nie lubili i mieli do siebie chłodny stosunek. Często szyderczy. 

- No proszę, piękniś jak zwykle przed czasem. Nosiłeś kawę szefowi? Mi też mogłeś zrobić. 

- Zamknij się i zawracaj. Jedziemy twoim autem, moje jest w warsztacie. I tym razem siedzę z przodu, nie jak ostatnio. Rusz się, Feniks. - Roger położył mu rękę na ramieniu i wypchnął z windy. - Masz maskę? Przyda się.

- A Billy?

- Zgodził się, byś mi towarzyszył. Słyszałem o tej sprawie z portu. Chujowo, że klient nas wystawił. Nigdy nie ufaj pośrednikom, Devit. Zawsze sprawdzaj wszystko sam.

- Jeśli mówisz o pośredniczeniu u twojej dziewczyny, to tu muszę się nie zgodzić. Lubię pośredniczyć w tych sprawach.

- Stary Feniks, jak zwykle wygadany. Billy chce z tobą pogadać, ale najpierw mamy dług do odebrania - Cooper szybkim ruchem złapał Hermana za biodro by upewnić się, że ma pistolet. - Nie sądzę by to się nam przydało. Łom wystarczy. 

- Chcesz go obić? Czy się włamać? - Herman prawie potknął się o krzesło, gdy mijali recepcję. Sekretarka nawet na nich nie spojrzała, wiedziała kogo wpuszczać i wypuszczać bez zbędnych pytań. To był warunek pracy. To, i brak powiązań z policją. - A następnym razem zanim będziesz mnie macał, postaw mi kolację.

- Bardzo zabawne. Zamierzam zrobić jedno i drugie. Typ ostro grał na naszych automatach w Purple Heaven, czas pokazać czym kończy się zaciąganie długów bez pokrycia.

-Tam nikt nie ma pokrycia, Elegant. Wiesz o tym.

- Wiem. Ale mimo wszystko nauczymy go szacunku do szefa. Jak to się mówi, umów trzeba dotrzymywać, nie Feniks? - Kuksaniec trafił Devita pod żebra. Skrzywił się. Nie tylko na kłujący ból, ale też na przezwisko. Nie bardzo je lubił. Siedem lat temu, gdy pracował dla pomniejszych bossów rządzących gangiem, wyjechał do Detroit, gdzie miał dokonać wymiany skradzionego obrazu. Była to zasadzka, bo kupujący nie chciał rozstawać się z obrazem, ale był też chętny na pieniądze. Herman go zabił. Działał w samoobronie. Wtedy budynek opuszczonej fabryki wybuchł. Spaliły się i pieniądze, i płótno, jednak Herman przeżył. Cały w popiele uciekł z miejsca zdarzenia. Jednak kilku bandziorów zobaczyło mężczyznę całego w popiele jak ucieka uliczkami daleko od fabryki. Od tego momentu mówiono o nim Feniks, bo odrodził się z popiołu. Dla Hermana była to osobista skaza na reputacji, ale ksywka przyległa i nie mógł jej odkleić. Z niektórymi rzeczami trzeba żyć do końca swoich dni.

- Tak. Umów trzeba dotrzymywać, Cooper - zaśmiał się Herman i oddał kuksańca, ale łokieć odbił się od twardej powierzchni kamizelki kuloodpornej. - Kurwa, nosisz to cały czas?

- Ta. Nigdy nie wiesz, kiedy się przyda. Wskakuj, prowadzisz. To na Sierra Platz 2, tam przy wędliniarni.

- Bo wiem gdzie są wszystkie wędliniarnie, Cooper…

- Jezu, użyj telefonu. To chyba umiesz.

Herman umiał. Wiedział też, gdzie jest Sierra Platz 2, i kamienica obok Sklepu Mięsnego Carlosa. Mimo to wstukał adres do aplikacji i pozwolił by spokojny głos zakomunikował, że za trzysta metrów musi skręcić w prawo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro