41

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pierwszy łyk był szybki, łapczywy. Drugi już spokojniejszy, zaczął delektować się napojem. Za trzecim już nie oderwał ust od szyjki, pozwolił, by płyn powoli ściekał mu do gardła. Poczuł, jak chmiel zaczyna szumieć mu w głowie. Następna butelka. Z sześciopaku, który kupił przed godziną nic nie zostało. To była jego ostatnia mała przyjemność przed niepewnym jutrem. 

Bo nie odzyskał walizki. Bo jak ją odzyskać? Napaść na bank? Komendę? A nawet jeśliby to zrobił, nie wiedziałby gdzie szukać. Wszyscy jego informatorzy odwrócili się od niego, został sam na polu bitwy, gdzie z jednej strony atakował nieprzyjaciel, czyli policja i konkurencyjne gangi, a z drugiej strony jego własna armia popychała go bagnetami. Dlatego musiał zejść na bok. Odpocząć. Odrodzić się z popiołów…

Pierwszym stadium odrodzenia miało być upicie się, ale co potem? Nie miał pewności, co potem. Ale słowa Billa, o tym że "musi pomyśleć" przeraziły go. Bo gdy Billy Marone myślał, działy się rzeczy straszne. Dlatego, kiedy zobaczył kto dzwoni, omal nie zrobił pod siebie ze strachu. Jeśli miało się w Billu przyjaciela, mogłeś być spokojny. Jednak jeśli coś rzuciło cień na waszą relację, klękajcie narody… wtedy najpewniej kończyłeś jako trup. Bywały przypadki, legendarne, kiedy Marone komuś wybaczył i dostrzegł swój błąd. Jednak, były to tylko legendy.

- Masz pieniądze? - Usłyszał grobowy głos.

- Nie. - Herman wstrzymał oddech. Po drugiej stronie usłyszał jakieś nawoływania i jakiś ciężki sprzęt. Nie wiedział, czym były te maszyny, i chyba wiedzieć nie chciał.

- Spotkajmy się w dokach, Herman. Musimy pogadać. - Spokojny głos Billa wibrował mu w uszach.

- W dokach?

- No, tam gdzie czekałeś na Smith-Warda. Przyjedź za pół godziny. Przedstawię ci nowy plan.

- A… czemu nie w gabinecie? - Devit przełknął ślinę.

- Mam remont. A chcę też zobaczyć miejsce, gdzie wszystko się zaczęło. 

Herman wiedział, że jego szef kłamie o gabinecie. Ale jaki miał wybór? Ucieczką tylko by potwierdził przypuszczenia swojego szefa. A tego na razie robić nie chciał. Wsiadł do swojego nowego wozu i spojrzał na swój telefon. Tą rozmowę też zapisał. Pomyślał o Lisie. I więcej się nie wahał. Nie wiedział, co go spotka, ale chciał by jego rodzina była bezpieczna. Nacisnął guzik "Wyślij", a gdy zobaczył, że wiadomości zostały dostarczone do Inspektora Fredericka Krohna, przekręcił kluczyk w stacyjce i nacisnął gaz.

Włączył również lokalizację w telefonie Derricka Dupuis'a, była to jego ostatnia deska ratunku w razie porwania, albo czegoś gorszego. Miał nadzieję, że choć nurkowie znajdą jego ciało. Jego przypuszczenia ziściły się, gdy po wjeździe na molo zobaczył w lusterku, jak biała Honda wyjeżdża zza magazynu i jedzie tuż za nim, skutecznie odcinając drogę ucieczki. Światła jego wozu oświetliły przenośną betoniarkę, to ona tak hałasowała w trakcie rozmowy telefonicznej. Czyli Marone był na to przygotowany.

Zobaczył, jak jego szef wysiada z czarnego Porsche podpierając się na kuli, z drugiej strony podtrzymywał go ten sam ochroniarz, który pilnował jego gabinetu, następca Ivana. Marone dał znak Hermanowi, by wysiadł z samochodu.

Ten zrobił to niepewnie. Wtedy z zaparkowanych aut wysiadło łącznie około dwudziestu ludzi, część z nich Herman znał, ale większość była nowa. Pewnie efekt niedawnej czystki w firmie. Bill gwizdnął i po chwili ktoś przyniósł składane krzesło turystyczne.

- Siadaj, Herman. Siadaj. Mamy czas, a chcę ci coś powiedzieć.

Herman usiadł, i w tym momencie dwóch ludzi złapało go za ramiona, szamotanie się nic nie dało, bo żelazny uścisk był równie skuteczny co kajdanki.

- Czego chcesz Bill? Co to ma znaczyć? - zaczął Devit, ale cios w ucho odebrał mu mowę.

- Ja będę mówić, Feniks. Przemyślałem sobie wszystko, wiesz? Naprawdę wierzyłem, że jesteśmy przyjaciółmi… a ty? Zawiodłem się na tobie, taki talent. Myślisz, że jestem taki głupi, co? Opowiem ci, jak było: był 4 października, noc, czekałeś na wynajętego złodzieja, Thomasa Smith-Warda, a gdy ten przyszedł, zaprowadziłeś go w martwy punkt, tam gdzie nie sięga żadna z kamer, upozorowałeś seryjne morderstwo i ukradłeś obraz. Potem…

- Kłamiesz! To kłamstwa… - Kolejny cios w ucho.

- Csiii, csiii, Feniks. Pozwól mi skończyć. NIe dość, że ukradłeś Złotą Agawę, to jeszcze miałeś czelność oferować mi zaporową cenę 30 milionów! Ale byłeś na tyle chciwy, by zaproponować to samo Black Eden, podły zdrajco! Rozmawiałeś z Morfeuszem, tak? A może on nie istnieje? Tylko to twoje alibi? Miałeś chrapkę na 60 milionów…

- Nie mam tych pieniędzy, Bill! 

- Zamknijcie mu jadaczkę, nie mogę myśleć! 

- Policja już tu jedzie, Bill. Jeśli mi uwierzysz, możemy jeszcze uciec. Porozmawiajmy na spokojnie, bez emocji…

Na dźwięk słowa "policja" bandyci zaszemrali i spojrzeli na szefa, który zaczął kaszleć. Następca Ivana podał mu inhalator.

- Czyli mnie zdradziłeś? - zapytał już spokojniej Bill, podchodząc do siedzącego Devita. 

- Musiałem! To, co zrobiłeś Lisie… to ty jesteś tu chujem, Bill. Dbasz tylko o własną kieszeń…

- Ty kutasie! Zdradziłeś mnie! - ryknął Bill Marone i uderzył Hermana w twarz, dokładniej w zasłonięte oko. Herman stracił przytomność, ale ocknął się, kiedy grudkowata masa zalała mu nogi i wypełniła wiadro aż do połowy. Beton. Jak to było? "Kupiłem Ivanowi nowe buty"... Cóż za hojność! Teraz Herman będzie miał takie same. Szkoda, że na dnie jeziora nie ma internetu, pochwaliłby się nimi na Facebooku.

Na nic zdały się jego próby wyswobodzenia z mocnego uścisku, więc krzyknął w stronę Billa, który rozmawiał z kimś przez telefon. 

- Zrób to przynajmniej po męsku, Bill! Palnij mi w łeb!

- Nie zasłużyłeś na litość, Devit. Zdrajca to zdrajca. A mnie za chwilę tu nie będzie, więc twoi kumple z policji mogą mi naskoczyć! Staraj się nie ruszać, buty będą niewygodne.

Ale Herman ugryzł jednego trzymającego go draba w ramię i w końcu wyrwał się z zimnej masy, która niebezpiecznie zaczynała twardnieć. Rzucił się na Ivana numer 2, który upadł na plecy, a Herman wyrwał jego pistolet z kabury. Strzelił raz na próbę w powietrze, a po chwili przyłożył go Ivanowi numer 2 do skroni i obrócił się w stronę tłumu ludzi.

- Cofnijcie się, albo go zabiję! - krzyknął Herman. Był blady, nie tak wyobrażał sobie ucieczkę. Zabójstwo z zimną krwią…

- Chłopcy, zajmijcie się nim - rzucił Marone i wsiadł na miejsce pasażera w swoim drogim samochodzie.

Chłopcy puścili serię po ciele ochroniarza, a Herman dał susa za kontener. Kule wgniatały blachę do środka, hałas był ogłuszający. Wtedy Devit usłyszał syreny policyjne. Wyjrzał za róg, by zobaczyć ostrą wymianę ognia między stróżami prawa a bandytami. Nie uszło jego uwadze też to, że Bill Marone wysiadł z wozu i zaczął go okrążać, chcąc dostać się na miejsce kierowcy. Herman rzucił się w tamtą stronę, strzelił na oślep. Pierwsza kula przebiła przednią szybę, ale druga zwaliła Billa z nóg.

- Devit! Znajdziemy cię! Nie masz dokąd uciec! - zawył Bill ściskając brzuch, skąd lała się krew. Herman już na niego nie patrzył, postanowił uciec ostatnią drogą - wodą. Ruszył biegiem w stronę końca mola. Już czuł bryzę, już chciał wskoczyć w mroźną toń jeziora Michigan, gdy jakaś zbłąkana kula trafiła go w udo. Zaczęty skok, który miał przejść w eleganckie zanurkowanie głową w dół, przerodził się w bezwładną plątaninę ruchów i przekleństw. Wpadł jak kamień, a woda zamknęła się wokół niego jak bańka mydlana. 

Nie wiedział, kiedy się obudził, chyba wtedy, gdy coś wyciągnęło go z wody. Sieć rybacka. Zwalił się bezwładnie na pokład jakiejś łódki, usłyszał jakieś krzyki po francusku… ktoś rozcinał sieć, ktoś inny włączał silnik. Herman otworzył zdrowe oko. Mimo wielu lat, poznał go. Teraz co prawda miał długie, spięte w kucyk, pofarbowane na brązowo włosy, ale przy cebulkach nadal pozostał takim samym blondynem jak Herman…

- Bracie? - spytał słabo i zaczął wymiotować, a później krztusić się wodą i resztkami jedzenia.

- Spokojnie, Herman. Jestem przy tobie. Będzie dobrze… cholera. Twoja noga.

- Co? - jęknął Herman słabo, ale stracił już Jasona z pola widzenia. Zapadł w sen, uśpiony spokojnym kołysaniem statku...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro