43

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudził go zapach kawy, instynktownie chciał zerwać się z łóżka i pobiec na dół, do kuchni, gdzie siedzieli już rodzice i jego rodzeństwo, młodsza siostra i starszy brat. Wyobraził sobie, jak ojciec mierzwi mu włosy i podaje karton mleka do płatków, jak jego brat kopie go pod stołem a siostra wlewa w siebie szklankę soku jedną za drugą. Matka na ogół już od rana siedziała w kuchni i przygotowała obiad na popołudnie, bez narzekań i żalów, zawsze starała się być pozytywna, nawet jeśli w jej związku nie wszystko szło jak po maśle… Tylko gdy chciał wstać z posłania poczuł, że nogę ma zdrętwiałą i usztywnioną kawałkami desek obwiązanymi dratwą. Przetarł lewe oko, to na które był w stanie coś widzieć, prawe spoczywało pod skórzaną opaską. Był nagi, drżał na całym ciele, powiódł ręką po czole. Było rozgrzane.

Czas, który zajmowało mu zebranie się do kupy, Herman poświęcił na rozejrzenie się po swoim nowym miejscu zamieszkania. Była to niewątpliwie chata myśliwska, wskazywały na to proża i wypchane łby niedźwiedzi. Ściany i strop były drewniane, podobnie jak sprzęty domowe, stoliki czy krzesła. Z sufitu zwisał żyrandol, bardzo skromny, posrebrzany, świeciła mu się tylko jedna żarówka. Gdzieś za oknem terkotał generator, jego nieznośny dźwięk przebijał się przez wizgi śnieżycy. Śnieg…

Gdzie on do cholery był? 

Trzeszczące łóżko nie udzieliło mu odpowiedzi na to pytanie, podobnie jak zamglony obraz rodzonego brata w jego głowie. To naprawdę był on, Jason Devit? Może mu się przyśnił? Może to majaki? Ale ból w nodze i ogień trzaskający w małym piecyku wydawały się realne. Wtem dźwięki wichury spotęgowały się drastycznie, ktoś otworzył drzwi, ale równie szybko zatrzasnął je za sobą i rzucił coś na ziemię, coś ciężkiego. Ciało. 

Herman poczuł zapach krwi i potu, gospodarz musiał się nieźle zmęczyć, by przenieść tu truchło. Następny był odgłos wieszania strzelby na wieszaku, lufa obiła się ze dwa razy o ścianę. Niesamowite, jak wiele można odczytać ze słuchu. Łóżko zatrzeszczało gwałtownie, co zwróciło uwagę mężczyzny w grubym płaszczu z koziej skóry i czapce uszatce. Zdjął okulary przeciwsłoneczne i przyjrzał się leżącemu przemytnikowi.

- Zbudziłeś się. Lubisz psinę? Jakiś dziki wilk krążył tu od kilku dni, w końcu spotkała go za to kara. A mięso nie może się zmarnować, tym bardziej, że ostatnio dostawy nie dochodzą… Więc, wydajesz się zagubiony, braciszku. Ale potem porozmawiamy na spokojnie, najpierw muszę cię wzmocnić. Obejrzę ranę…

Podczas gdy Jason Devit badał stan zdrowia Hermana, ten nie odzywał się ani słowem, unikał wręcz jego wzroku. Kiedy starszy z braci skończył oględziny i poklepał Hermana po plecach, ten w końcu się odezwał:

- Dlaczego teraz?

- Dlaczego co? - Jason starał się utrzymać pozytywny ton głosu, wręcz nonszalancki, jednak w ostatnim słowie Herman usłyszał fałszywą nutę.

- Jakim kurwa prawem - Herman podniósł głos o jeden ton w górę, równocześnie podpierając się pięściami, by zmienić pozycję na łóżku. - Jakim prawem wracasz? Po dekadzie? Wróć, co ja mówię, prawie po jedenastu pierdolonych latach!

Jason dłubał patykiem w piecyku, chyba też nie chciał patrzeć na swojego brata w tej chwili szczerości.

- Widziałem, w co się wpakowałeś, i postanowiłem cię z tego wyciągnąć. Tak powinien zrobić starszy brat, bronić młodszego, prawda? - szepnął Jason nie odwracając głowy. - Poza tym, to wszystko moja wina…

- Może zacznij od dnia swojej śmierci, co? Byłoby to adekwatne rozpoczęcie tej historii… nie mogę uwierzyć, że tak się zachowałeś. Zostawiłeś nas.

- Musiałem. Nie chciałem tego. Ale jebane gliny wymogły na mnie wydanie wspólników i zniknięcie, z kart historii na jakiś czas. W zamian obiecali, że dadzą mi spokój, podobnie jak mojej rodzinie, że opłacą terapię Helen. To były czyste kłamstwa, ale byłem przyparty do muru, rozumiesz? 

- Nie - Herman ostrożnie postawił nogę na podłodze. - Nie rozumiem. Czyli sprzedałeś swoich ludzi i sfałszowaliście akta, tak? Było warto?

- Nie wiem.

- Nie wiesz! A ja mam wiedzieć? Byłem w depresji! Myślałem, że straciłem brata przez pracę, w którą miałem na poważnie wejść, zostałem sam ze szwagierką w klinice na innym kontynencie i z przerażoną siedmiolatką! Byłem cholernym młokosem, Jason! A ty nas zostawiłeś! - Samotna łza popłynęła z lewego oka Hermana, któremu drżał głos tak samo  jak na przedstawieniu w szkole kiedy zapomniał tekstu.

- Nie chciałem tego. To ci wystarczy? Najważniejsze jest to, że uratowałem ci życie. Zresztą… to że je prawie straciłeś, to również moja wina. Niedawno zacząłem studiować historię naszej rodziny, natrafiłem na ciekawy wątek kolonisty z siedemnastego wieku. Nazywał się Miclosh von Gurt. Był Holendrem. W naszym starym domu odnalazłem na strychu starą skrzynię, był tam jego dziennik. Tak, wiem, brzmi kuriozalnie, ale pozwól mi skończyć. Wiele miesięcy zajęło mi tłumaczenie jego zapisków, bo papier swoje przeżył, a i holenderskiego nie znam perfekcyjnie, prawdę mówiąc, wcale. Jednak mimo to odcyfrowałem jego ostatnie słowa. Na starość ukrył wielki skarb, tak by nikt nie mógł go odnaleźć. Wskazówki pozostawił w swoim ostatnim obrazie, Złotej Agawie.

- A ty, stary chciwcu, postanowiłeś się na niego połasić.

- To nasza własność, Herman. Naszej rodziny! Nam się to należy! A przynajmniej obraz. 

- Ale obraz miał prywatny kolekcjoner.

- Zgadza się. Jego potomek, widząc że Miclosh do reszty postradał rozum, obrabował jego cały dom, zabierając też jego ostatnie dzieło. Von Gurt został z niczym, a że zapomniał gdzie ukrył skarb, umarł w zapomnieniu i nędzy. Od tej pory rodzina Dubough przechowywała, chyba nawet nieświadomie, mapę do bogactwa!

- Z tonu, jakim to mówisz, naprawdę chyba przez te dziesięć lat się nudziłeś. Jeśli miałbym zniknąć, to nie wychylałbym się kradnąc jakiś zafajdany obraz - westchnął Herman trąc czoło.

- Ale ty nie jesteś mną. Prawda, popełniłem sporo błędów w życiu, większych i mniejszych. Wielu z nich żałuję. Ale tego? Za grosz nie żałuję. Zrobiłbym to ponownie, bracie.

- Ech, dobrze, wszyscy popełniamy błędy i tak dalej… Ale pieniądze to nie wszystko, Jason. 

- Chciałem użyć tych pieniędzy, by do was wrócić, Herman. Zadłużyłem się. By się wyrwać, muszę odzyskać dziedzictwo naszej rodziny, rodziny von Gurt, czyli Devitów. To jest nam pisane, Herman! Zawsze chcieliśmy znaleźć skarb, nie? Teraz mamy okazję! Lisa będzie wniebowzięta! - Jason potrząsnął Hermana za ramiona z ekscytacją.

- Możliwe. 

- Daj spokój! Nie dam się drugi raz wykiwać jakiemuś Smith-Ward'owi, który myślał, że może spieprzyć z obrazem. Nie pozwolęna to. Tym razem zgarnę, co nam się należy. Dołączysz do mnie, Herman?

- A mam wybór, braciszku? Bo chyba utknąłem na tym zadupiu. Mam dla ciebie inną propozycję. Dasz mi obraz i gdy wyzdrowieję, wrócę do Kribston. Agawa wróci do właściciela, my się już nie spotkamy, a Lisa wyjdzie na wolność, dobra?

- Na wolność? Czemu? - Jason zbladł. - Co zrobiła moja dziewczynka?

- Możesz być z niej dumny. Została narkomanką i dilerką, pracowała dla samego Billa Marone. Ale ty wolałeś mieć nas przez dekadę w dupie, więc pozwól, że ja się tym zajmę, ok? A potem zabiorę Lisę w bezpieczne miejsce, może do innego stanu. A ty możesz nadal dłubać w ziemi szukając błyszczących kamyków.

Jason zerwał się z taboretu, który z hukiem obalił się na bok, doskoczył do Hermana i złapał go za gardło.

- Nie waż się tak mówić o moim dziecku, chuju! Obiecałeś ją chronić przer tą robotą, przed tym światem! Co ty sobie myślałeś?! 

- A ty?! - Herman wyrwał się z uścisku brata i postąpił kilka kroków w stronę piecyka opoerając ciężar na zdrowej nodze. - Myślisz, że przperosiny, garść monet i uścisk statczą po tym, jak spieprzyłeś nam życie? Widywasz w ogóle Helen, co? Czy się boisz? Czy boisz się odpowiedzialności? Bo w głębi duszy zawsze się bałeś, Jason! 

- Odwołaj to! Tylko ja się o ciebie troszczyłem! Ja was utrzymywałem! Ja uratowałem ci życie! I tak się odwdzięczasz? - zawołał Jason ze łzami w oczach.

- Dzięki, że ratowałeś mnie z miłości, a nie z poczucia winy. Mówię ci to teraz: trzymaj się z daleka ode mnie, i mojej rodziny. Przez twoje gierki z Agawą straciłem wszystko. I żadne pieniądze świata nie są warte by za nie umrzeć!

Po tych słowach Herman padł bez sił rycząc jak dziecko w ramiona Jasona, wstrząsały nim dreszcze, podkulił nogi i schował głowę w ramionach.

- Ja nie chcę was znów stracić, Jason! Ja chcę spokoju od tego wszytskiego! Chcę tylko… spokoju!

Jason  awet nie wiedział kiedy, przycisnął drżące ciało Hermana do piersi, gładził go po włosach, szeptał mu coś na ucho. Chyba sam był wyczerpany kłótnią i wspominaniem przeszłości.

- Kiedy odpoczniesz… coś ci pokażę, dobrze? Jestem już blisko prawdy, tak mało mi brakuje, nam brakuje… jeszcze nie wszytsko stracone, Herman. Jeszcze możemy się zmienić. Ty i ja. To będzie nasze ostatnie poszukiwanie skarbów w piaskownicy, dobrze? O nic więcej cię nie poproszę. Możesz to dla mnie zrobić?

W odpowiedzi usłyszał cichy jęk aprobaty, a po chwili, chrapanie...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro