44

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Patrzyliście kiedyś prosto w dziurę pełną gówna? Pewnie nie mieliście takiej potrzeby, a nawet gdyby… to kto się tym chwali? No i ten smród, smród żywności przerobionej na paszę dla tłustych much, smród pierwotny i tak mocny, że może powalić konia. A jeśli kilka kilogramów takiej papki wrzuci się do dołu i przechowa kilka miesięcy, to dostaniemy biologiczną bombę smakową, po której niejeden poleciał na podłogę zwalony aromatem kału. Zimą to jeszcze pół biedy, smród nie jest taki silny, jednak w upał, lato… Herman nie miał okazji przyglądać się wnętrzu małej budki z ławeczką latem, i dziękował za to Bogu, w którego nie wierzył. Opuścił spodnie i zaczął sikać. 

Ciepła ciecz pluskała w szambie jak wodospad. Wtedy usłyszał pisk opon na śniegu u jakieś głosy. Nie mógł ich odszyfrować, ale pomyślał że to są wynajęci ludzie jego brata, ci którzy byli na łodzi. Dokończył sikanie w spokoju i podciągnął spodnie. Ruszył w stronę chaty, gdy usłyszał strzał i podniesione głosy. Ostrożnie uchylił drzwi, by ujrzeć klęczącego Jasona z wyrazem przerażenia wypisanym na twarzy, tłumaczył coś po francusku dwóm wielkoludom, którzy celowali w niego z obrzynów. Herman nie czekał, cicho zdjął z haka strzelbę, którą brat dwa dni wcześniej upolował wilka i złapał ją jak maczugę. Zbliżył się za plecy pierwszego draba i zdzielił go w głowę. Chrupnął kręgosłup. Drugi obrócił się z krzykiem i wymierzył dwoje czarnych oczu luf w pierś Hermana. Strzał i upadające ciało. 

Herman otworzył oczy. Jason schował rewolwer do kieszeni i spojrzał ma dwa martwe ciała.

- Nieźle sobie poradziłeś. Szkoda, że teraz przez ciebie mam przejebane.

- Co? Czemu? - Herman zamrugał oczami, przysiadł na tapczanie.

- Bo to byli ludzie mojego wierzyciela. Tłumaczyłem im, że odkryłem lokację skarbu, ale albo mój francuski za bardzo kuleje, albo ci tutaj nie byli zbyt rozgarnięci, bo spodziewali się pieniędzy w gotówce. 

- Nieźle im to tłumaczyłeś, kuląc się jak pies.

- Mam dar przekonywania, który na niewiele się zdał przy twoich argumentach siłowych. 

- Mówiłeś o skarbie. Że go znalazłeś. Jak?

- Chcesz zobaczyć? - szepnął Jason konspiracyjnie i zapiął czarny dres, bo w chatce było chłodno przez przeciąg.

- Tak. - Hermanowi zaświeciły się oczy. Dał się poprowadzić w dół schodów, do piwniczki, która pełniła równocześnie rolę małego biura: regały były zawalone książkami po francusku i holendersku, było też sporo map i wydruków z internetu. Herman dostrzegł też kilka szalek Petriego i chemicznych odczynników, nie znał jednak ich zastosowania w realnym życiu. 

- Musiałem mieć pewność, co do legendy. Te chemikalia mi w tym pomogły. Miclosh von Gurt zapisał w dzienniku, że do namalowania obrazu użył swojej krwi oraz złotego pyłu. Musiałem to udowodnić. Bo jeśli potwierdzi się jedną niewyobrażalną legendę, druga może wcale nie być aż taka niewyobrażalna. Prześwietliłem też obraz oraz użyłem promieni UV, i okazało się, że stary malarz pozostawił wskazówkę. Użył soku z cytrusów na samym spodzie obrazu. Przy pomocy specjalnego światła można odczytać ostatnią wiadomość von Gurta. 

- I? Czego się dowiedziałeś?

- Że przed śmiercią wyruszył do Kanady z wozem pełnym złotych samorodków. Opisał całą podróż, postoje i obozy przy pomocy astrolabium, urządzenia do mierzenia wysokości ciał niebieskich, w sensie gwiazd… Na tej podstawie udało mi się wywnioskować, gdzie ukrył złoto. Ale by je wydobyć, będziemy potrzebować mocnego sprzętu. Mam paru znajomych w pobliskiej wiosce, zdobędę co trzeba. Umiesz nurkować?

- Sam mnie uczyłeś, pamiętasz? Dam sobie radę. Tak przynajmniej myślę.

- Dostaniesz też piankę, żeby nie zesrać się z zimna. Za kilka dni wyruszymy na wspólną ekspedycję po skarby naszej rodziny, Herman. Ekscytujące!

- Jak cholera. Mimo wszystko… będę mógł zatrzymać obraz? - spytał Herman wskazując głową na płachtę powieszoną na ramie malowidła. 

- Jasne, nie będzie mi potrzebne. Spłacę długi i wspólnie załatwimy problemy Lisy, dobrze? A potem razem gdzieś…

- Nie zapędzaj się tak. To nasza ostatnia przygoda. Potem… nic chcę mieć do czynienia z przeszłością, jasne? Zabiorę bliską mi osobę i zniknę z Kribston na zawsze, aż cała afera przycichnie. Co do Lisy… to będzie pełnoletnia, sama zdecyduje, czy chce cię poznać. Moje zdanie już poznałeś. 

- Tak, poznałem. Czyli to nasz ostatni rejs, że tak powiem?

- Nie ja o tym zdecydowałem dekadę temu, ale zostawmy ten temat… mogę go zobaczyć? 

Gdy aksamitna płachta opadła, oczom Hermana Devita ukazała się Złota Agawa, czyli coś przez co omal nie stracił życia. Obraz przedstawiał rzeczoną roślinę pomalowaną na złoto, ziemia na której rosła była jałowa, natomiast tło krwisto czerwone. W rogu pokoju dostrzegł też metalową walizkę o wymiarach metr na półtora metra, obraz mieścił się do niej idealnie… Czy za takie coś warto stracić życie? Na pewno według jego brata warto narażać własnego brata, nawet bezwiednie. I pomyśleć, że przez ten obraz zginęli ludzie, a on sam był głównym podejrzanym… Życie potrafi zaskakiwać.

Hipoteczny trans patrzenia na obraz przerwał mu gwizdek czajnika z wyższego piętra chatki.

- Woda na herbatę. Pomożesz mi potem z tymi ciałami? - spytał cicho Jason, chyba odgadł myśli brata i nie chciał go wytrącać z tego stanu.

- Tak, jasne. Zaraz dojdę…

Gdy drzwi piwniczki się zamknęły, Herman Devit usiadł na taborecie przy biurku i nadal patrzył na Złotą Agawę. Na blacie walały się notatki Jasona, zaznaczone współrzędne i otwarte tomiszcza rozprawiające o historii kolonizmu. Złapał drewnianą ramę i na próbę zamknął obraz w walizce. Czuł się nieco nieswojo oglądając ten specyficzny, wytworzony przez szalonego Holendra pejzaż. Omiótł ostatni raz wzrokiem piwnicę, zgasił samotną lampkę na biurku, Jason nigdy nie gasił po sobie świateł, co doprowadzało jego ojca do szału. "Nie mamy tyle pieniędzy na twoje zapominalstwo", mawiał. 

Ale teraz… Fortuna na nich czekała. Gdzieś na mroźnych pustkowiach Kanady. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro