Rozdział ♦ Czternasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Gdyby miała zamknąć oczy i opisać rozpościerający się widok za oknem jej pokoju, zrobiłaby to bez większego wysiłku. Jej opis nie kończyłyby się na krótkich słowach: „Za oknem widzę las". Ona opisałaby każdy gatunek drzewa rosnący przy jej posesji, krzewów czy roślin zielnych. Do tego mogłaby wskazać dokładne ich położenie, rozmiar czy stan. Przez ostatnie dziewięć nocy wchłonęła każdy szczegół. Jak tylko zachodziło słońce, ona już czuwała przy oknie, obserwując teren koło domu. Dopiero gdy niebo jaśniało, kładła się spać. I tak co noc od tamtego wydarzenia... tamtego spotkania. Głęboko zakotwiczyło się w jej umyśle.

Czuła się oszukana... zdradzona. To było sprzeczne uczucie do tego, co podpowiadał jej mózg. On powtarzał, że nigdy nie powinna zbliżyć się tak blisko złotookiej istoty. Nie powinna wtedy wyjść ze swojego pick-upa.

Mimo to nie potrafiła pozbyć się uczucia rozczarowania. Nawoływał ją. Zaufała mu i podążyła w jego stronę. Przez krótki moment w końcu poczuła się na odpowiednim miejscu. Tak jakby spotkanie ze złotooką istotą było spisane na kartkach i właśnie przeznaczenie miało się wypełnić.

Aż czerwona nić przeznaczenia została przecięta i Cynthia poleciała w samą otchłań.

Z nieba prosto do piekła.

Pragnęła, a nawet potrzebowała wydostać się z palących czeluści. O ironio, rozwiązanie widziała jedynie w istocie o złotych oczach.

Dlatego z wyczekiwaniem czekała na zajście słońca licząc, że tym razem istota się pojawi.

Jednak jak każdej innej nocy, tej również kładła się spać rozczarowana.

***

– Złe informacje z samego rana. W Nowym Jorku znaleziono ciała sześciu osób w nocnym klubie. Policja wyznaczyła jako podejrzanych dwójkę wampirów, którzy byli widziani...

Przełączyła kanał, drugą ręką niechętnie wsadzając kolejną łyżkę płatków do ust.

– Parlament odrzucił kolejną ustawę dotyczącą wampirów...

Ponownie włączyła inny program.

– A tuż po reklamach, wywiad z osiemdziesięcioletnim wampirem grającym w filmach piętnastolatka...

– Naprawdę?! – Nie kryła oburzenia, rzuciwszy pilot na przeciwny koniec kanapy, uprzednio wyłączając telewizor.

Popatrzyła na miskę w dalszym ciągu pełną płatków. Straciła apetyt. Wiedziała jednak, że dzisiaj nie mogła pozwolić sobie na pozostawienie nawet jednej czekoladowej kulki. Nie w dniu, w którym ciotka w końcu pozwoliła jej wrócić do szkoły. Po ponad półtoratygodniowej przerwie. Zdawała sobie sprawę, że i tak nastąpiło to szybciej, niż się spodziewała.

Zmusiła się do zjedzenia łyżki płatków i później kolejnej i kolejnej. Z całej siły próbowała nie myśleć o wampirach, którymi jak na złość była bombardowana od samego rana. Że właśnie dzisiejszego poranka naszło ją na oglądanie telewizji.

Słysząc kroki, przyłożyła miskę do ust i wypiła pozostałość. Gdy ciotka pojawiła się w zasięgu jej oczu, ona już wstawała odnieść naczynie.

– Zjedzone?

– Nawet wylizane. – Wyszczerzyła zęby.

Bethany z wlepionym zadowolonym uśmiechem podążyła do stołu. Na blacie położyła bordową sportową torbę, na której widok Cynthia zmarszczyła brwi.

– Wybierasz się gdzieś? – zdziwiła się.

– Nie – odparła krótko.

– Więc po co ta torba? – dodała, dostrzegając, że ciotka nie zamierzała rozszerzyć wypowiedzi. Pomachała palcem, wskazując na stół. 

– To dla ciebie, Słońce.

– Dla mnie? – Nie kryła zaskoczenia, które ukazało się w szeroko otwartych oczach i uniesionych brwiach. – Więc ja wybieram się gdzieś?

Bethany spojrzała na siostrzenice ciepłymi oczami i zaśmiała się uprzejmie.

– Do szkoły. Zapomniałaś już? Wczoraj przecież nie mogłaś się doczekać – odparła lekko.

– Okej... – zmieszała się. – Ale po co mi torba ważąca najprawdopodobniej tyle, co ja?

– Zapakowałam ci przekąski.

– Mnie czy połowie szkoły?

Kobieta nie wydawała się urażona komentarzem siostrzenicy, nawet uznała go za zabawny, bo jej kąciki ust powędrowały jeszcze wyżej, a siatka zmarszczek pod oczami znacznie się pogłębiła.

– Masz tu wodę, sok jabłkowy i pomarańczowy. Nie wiem, na co akurat będziesz miała ochotę – wyjaśniła, rozpinając torbę i pobieżnie wskazując, gdzie wszystko się znajdowało. – Do tego cztery kanapki z szynką i serem, sałatkę z kurczakiem i ciasto red velvet na deser. Dodatkowo bluza i kurtka, gdyby było ci zimno, grube buty i wełniane skarpety, gdybyś zmarzła w nogi.

Przez moment oszołomienie Cynthii było tak pochłaniające, że nie wiedziała co powiedzieć. Jednak szybko się otrząsnęła i rzuciła pierwsze, co przyszło jej do głowy.

– Nie wiedziałam, że wybieram się w góry. Z takim zapasem nawet Mount Everest nie jest mi straszny.

Bethany spojrzała usatysfakcjonowana na siostrzenicę, ewidentnie zadowolona z usłyszanych słów.

– Jeszcze tylko spakuję ci termos z herbatą...

– Myślę, że tyle mi wystarczy – weszła jej w zdanie, gdy Bethany już szykowała się do pobiegnięcia do kuchni. – Uważam nawet, że to jest... – Zamilkła, by dobrać odpowiednie słowa. – Lekka przesada. Idę tylko na kilka zajęć. Wątpię, że grube buty czy wełniane skarpety mi się przydadzą – odparła dyplomatycznie, wskazując na torbę, której zamek ledwo się dopinał.

– To wsadzisz je do szafki. Lepiej być gotowym na wszystko.

– Ale...

Ciotka uciszyła ją machnięciem ręki, po czym kierując się do kuchni, rzuciła:

– Zrobię ci tę herbatę. Gdyby zaschło ci w gardle.

Cynthia westchnęła zrezygnowana.

– No tak, bo woda, sok jabłkowy i pomarańczowy nie wystarczą – mruknęła do siebie, opadając z rozwlekłym wzdychnięciem na krzesło. Oparła głowę o zgiętą rękę i obserwowała krzątającą się po kuchni ciotkę.

Po tamtej nocy Bethany stała się nadopiekuńcza. Mimo że zawsze cechowała się wyjątkową troskliwością, to teraz było to nie do wytrzymania. Od wyjścia ze szpitala, ciotka wyręczała ją dosłownie we wszystkim. Nawet sznurówki butów za nią wiązała. W jakimś stopniu rozumiała poczynania ciotki. Był to dla niej wielki cios, gdy nagle o trzeciej nad ranem odebrała telefon od roztrzęsionej Winter. Bethany była zaskoczona, że siostrzenicy nie było w domu, a jeszcze bardziej, że nie wróciła. Od razu wskoczyła w samochód i pojechała szukać Cynthii. I znalazła.

 Znalazła odpalony samochód pośrodku drogi. Cynthii nie było w pobliżu. Cała policja w Bar Harbor została postawiona na nogi w kilka minut i rozpoczęły się poszukiwania.

Cynthia dobrze pamiętała ból w oczach ciotki, gdy ta zobaczyła ją po wielogodzinnym sprawdzaniu każdego skrawka lasu Parku Narodowego Acadia. Wystarczyło jedno spojrzenie na siostrzenice, żeby boleść zamieniła się w wyzwalającą ulgę, która wyrwała się z ust jako radosny szloch. Tego dźwięku Cynthia nigdy nie zapomni.

– Słoneczko, gdyby czegoś ci zabrakło, dzwoń – zaznaczyła, szarpiąc się zamkiem, który odmawiał współpracy po wsadzeniu kolejnej rzeczy.

– Na pewno tak będzie. Bądź przy telefonie – odprysnęła nieco niemile, na co sama po chwili się skrzywiła. 

Postanowiła się już więcej nie odzywać, wiedząc, że jak otworzy usta, może z nich wylecieć parę zbyt mocnych słów. Zamiast tego wpatrywała się z nietęgą miną na torbę. W normalnym przypadku kategorycznie odmówiłaby zabrania tego ze sobą. Z drugiej strony w normalnym przypadku jej ciotka nie zapakowałaby połowy domu. Cynthia zrozumiała, że „normalne przypadki" nie miały już miejsca w jej życiu.

Bethany pobieżnie popatrzyła na zegarek wiszący w kuchni, po czym podeszła do okna i wyjrzała za żaluzje.

– Twój kierowca zaraz powinien być.

– Mój kierowca – powtórzyła, przetwarzając te słowa. Brzmiały tak niedorzecznie, że musiała się zastanowić czy dobrze usłyszała. – Nie pamiętam, abym miała kierowcę. Nie pamiętam, żebyś wygrała na loterii, żeby było nas stać na prywatnego kierowcę.

– Będziesz miała darmowy transport do szkoły i powrót do domu. I to na sygnałach.

– O, nie – zaprzeczyła natychmiast, gdy zrozumiała, o czym mówiła Bethany. – Na pewno pan Bates ma lepsze rzeczy do roboty...

– Już jest! – krzyknęła uradowana, nie dając siostrzenicy dokończyć. Pobiegła do wieszaka i złapała za płaszcz dziewczyny. – Prawa ręka. – Potrząsnęła częścią garderoby tuż przed Cynthią.

– Mogę się ubrać sama – wymamrotała przez zaciśnięte szczękę, ale nie opierała się dłużej, upewniając się w przekonaniu, że dzisiaj nie cechowała się asertywnością. Pozwoliła Bethany pomóc jej się ubrać, jakby miała złamane dwie ręce i chociaż jedną nogę, co oczywiście nie miało miejsce. Była cała i zdrowa, i gotowa do samodzielności.

Bethany złapała za torbę, a w głowie Cynthii przeszła myśl, czy kobieta zdoła sama ją unieść. Jednak pełna energii nie miała z tym nawet najmniejszego problemu i wyszła z domu. Cynthia z ponurą postawą udała się za nią. Jak tylko przekroczyła próg, zastygła w pół kroku, dostrzegając inną osobę, niż się spodziewała.

To nie szef policji – pan Bates – stał przy radiowozie. Co prawda również odziany był w mundur, jednak na pewno nie był blisko emerytury. On był dobrze zbudowanym, młodym mężczyzną, najprawdopodobniej mającym na karku zaledwie kilka lat więcej od Cynthii. Jak dla niej wyglądał najwyżej na dwadzieścia jeden lat. Z postury przypominał boksera wagi średniej. Jego na krótko ostrzyżone, ciemne włosy i ledwo widoczny zarost sprawiał wrażenie, że zaraz będzie wychodził do ringu. Mimo jego wyglądu nie należał do osób, które wzbudzały strach. Na jego twarzy gościł uśmiech, stwarzający pozory tak mocno zatwierdzonego, że nawet nie znikał w najgorszych momentach.

Za sprawą właśnie tego uśmiechu, poznała mężczyznę.

Gael Rodriguez. Funkcjonariusz, który znalazł ją jako pierwszy w czasie poszukiwań.

– Cynthia, nie stój tak. – Zawołała ją ciotka, znajdując się już przy policjancie. Ręką dawała znać, żeby podeszła.

Z całych sił próbowała ukryć, jak bardzo skrępowana właśnie była, jakby ktoś związał jej ciało mocnym sznurem. Zacisk się wzmocnił, kiedy przypomniała sobie tamto wydarzenie. Czuła się zażenowana, zdając sobie sprawę, że funkcjonariusz widział ją wtedy w takim stanie. Tamtej nocy wydarzyło się tak wiele, że nie poradziła sobie z paniką, jaka ją zaatakowała i straciła panowanie nad sobą. Na początku ta sytuacja z Amandą i Zackiem, później utrata pamięci przez Winter, a na dobór złego ponowne spotkanie ze złotooką istotą. To wszystko skumulowało się i ją przerosło. Wpadła w przepaść, z której potrzebowała sama się wyrwać. Jednak los chciał tak, że tym razem przyszła pomoc. Pomoc, której nie oczekiwała i raczej wolała, aby pozostała bierna. Wstydziła się, że tyle osób widziało ją w takim stanie. Nastolatka z niestabilnym stanem emocjonalnym – tak sądziła, że teraz myśleli o niej inni.

– Nie wiem, czy się znacie...

– Znamy – wtrąciła nerwowo Cynthia.

– Nieoficjalnie, tak – odparł od razu, drapiąc się po głowie. Wydawał się zestresowany, choć próbował to ukryć za szerokim uśmiechem.

Nastała chwilowa niezręczna cisza, która została szybko przerwana przez policjanta.

– Gael. – Wystawił w jej stronę dłoń, jakby dopiero zdał sobie sprawę, że wypadałoby się ponownie poznać, tym razem w nieco bardziej cywilizowanym miejscu. Chociaż podczas ich ostatniego spotkania dziewczyna nie mogła uznać, że zostali sobie przedstawieni. Leżała półprzytomna na skale, w czasie gdy on na okrągło zapewniał, że wszystko będzie dobrze.

– Cynthia.

Jego ręka była równie ciepła, jak za pierwszym ich spotkaniem.

Szybko ją zabrała, gdy przypłynęła kolejna fala wspomnień.

– Położyłam torbę na tylne siedzenie. Nie zapomnij o niej – napomknęła Bethany, podchodząc do siostrzenicy.

Kiwnęła głową i skierowała wzrok na funkcjonariusza.

– Mogę pożegnać się z ciotką?

– Oczywiście. Będę w samochodzie.

Gdy drzwiczki auta się zatrzasnęły, odwróciła się tyłem do radiowozu, na wypadek jakby Gael miał ukrytą umiejętność czytania z ruchu warg, i ściszonym, cierpkim głosem sarknęła:

– Po co to wszystko?

Z Bethany twarzy nawet na chwilę nie zniknął uśmiech, choć na ostry ton siostrzenicy, wargi jej lekko zadrżały.

– To dla twojego bezpieczeństwa – odparła.

– Więc będzie teraz tak to wyglądało? – drążyła, ze zgorszeniem kręcąc głową. – Mam stać się niewolnikiem dla mojego „bezpieczeństwa".

– Słoneczko. – Złapała delikatnie za ramiona Cynthii, jednak ta gwałtownie się wyszarpała. Na twarzy kobiety przemknął wyraz urażenia. – Przepraszam – wydusiła, patrząc na siostrzenicę smutnym wzrokiem. – Obiecuję, że jak tylko się okaże...

– Że nie zwariowałam? – wyrwało jej się kpiąco, dokańczając za ciotkę. – Wtedy będę mogła, chociaż sama wyjść do toalety czy do tego również kogoś zatrudnisz?

– Słońce...

Nie wytrzymała. Czując piekące łzy w oczach, ale i drapiące słowa w gardle, uznała za stosowne zakończenie tej rozmowy w tym miejscu.

– Spóźnię się do szkoły – rzuciła, po czym odwróciła się i nie obdarzając Bethany nawet jednym spojrzeniem, wsiadła do samochodu.

Jak wyjeżdżali z posesji, nie pozwoliła sobie unieść oczu na kobietę. Wcześniej nie zrobiła tego ze złości, teraz ze wstydu. Zazwyczaj jej impulsywność nie była czymś, co ją denerwowało, jednak w takich przypadkach, gdy krzywdziła najbliższą osobę, czuła wielką złość skierowaną wprost na siebie.

Jej impulsywność była bronią, nad którą czasami nie potrafiła zapanować. Odrzut był tak silny, że traciła kontrolę, a broń brała za cel wszystko wokół, włącznie z nią.

Dopiero w połowie drogi wróciła myślami do rzeczywistości i zdała sobie sprawę, w jakiej dziwnej sytuacji się znalazła. Właśnie jechała do szkoły radiowozem.

Cholernym radiowozem z funkcjonariuszem za kierownicą.

Czy właśnie mogła nazwać się bad girl?

Z samej tej myśli się zaśmiała. Po chwili zdała sobie sprawę, że zrobiła to na głos.

– Tylko myślę o surrealizmie obecnej sytuacji – wyjaśniła, gdy poczuła na sobie zaciekawione spojrzenie Gaela.

– Pierwszy raz w radiowozie? – zadał pytanie.

– Tak.

– Mój pierwszy raz był, gdy miałem sześć lat.

Cynthia uniosła brwi, otwierając szerzej oczy i rzuciła policjantowi dociekliwe spojrzenie, oczekując rozwinięcia tej historii.

– Prawdziwy przestępca już od najmłodszych lat – zażartowała.

Wnętrze pojazdu rozbrzmiało w śmiechu Gaela. Cynthii już wcześniej wydawało się, że miał bardzo radiowy głos, a jego śmiech ją jedynie utwierdził w tym przekonaniu.

– Mój tata był policjantem – rozjaśnił.

Zrobiła zaskoczoną minę. 

– Więc poszedłeś w ślady ojca.

– Zgadza się.

– Musi być z ciebie dumny.

– Jest.

Po tej krótkiej wymianie zdań nastała dłuższa cisza. Cynthia zagryzła dolną wargę, nie za bardzo wiedząc, jak powinna kontynuować tę rozmowę i czy w ogóle chciała. Sam policjant wydawał się nieprzejęty ich milczeniem. Pogwizdywał radośnie, bujając się do własnego świstu, przy tym stukając palcami o kierownicę według własnego wytworzonego rytmu. Cynthia w takim przypadku uznała za stosowne niepodejmowanie rozmowy. Cisza między nimi panowało przez resztę drogi. Dopiero gdy dziewczyna uznała, że znajdowali się wystarczająco blisko szkoły, podjęła temat.

– Mógłbyś wysadzić mnie na wcześniejszej przecznicy?

Funkcjonariusz rzucił krótkie spojrzenie dziewczynie, po czym stanowczym tonem odpowiedział:

– Obiecałem twojej ciotce, że dowiozę cię pod same drzwi.

– Wiem, ale... – Odruchowo zamilkła, gdy kolejny raz na nią spojrzał, tym razem dłuższym i intensywniejszym wzorkiem.

Po chwili na jego twarzy pojawił się cień zrozumienia, chociaż w dalszym ciągu wydawał się nieskory do zmienienia zdania.

– Patrz na to z pozytywnej strony – zagaił. – Ile osób będzie ci zazdrościć takiej podwózki.

Cynthia skrzywiła się, nie dopuszczając innej myśli, że była to tylko ironia.

– Będą patrzeć na mnie jak na więźniarkę, która dostała przepustkę.

Zaśmiał się, jednak dostrzegając nietęgą minę dziewczyny, szybko się opanował.

Cynthia zauważyła, że jego gorliwa postawa wydawała się nieco zelżeć, dlatego zmusiła swoje wargi do wygięcia w najbardziej uroczy uśmiech, jaki posiadała, choć nie było to łatwe zadanie i niepewnym tonem dodała:

– Proszę.

Funkcjonariusz spojrzał na dziewczynę, po czym wypuścił z ust powietrze.

– Dobrze – skapitulował.

Cynthia uśmiechnęła się zadowolona.

– Dziękuję...

– Nie tak szybko – wtrącił. – Najdalej mogę cię wysadzić przed wjazdem na parking. Zgoda?

– Zgoda! – Niemal podskoczyła z radości.

Tak jak obiecał, zatrzymał samochód przed wjazdem prowadzącym na teren placówki.

– Twoja ciocia dała mi twój plan lekcji, więc będę czekać tu dziesięć minut po twoich ostatnich zajęciach. Tylko bądź na czas, nie chcę dostać mandatu.

– Postaram się nie spóźnić. Byłoby bardzo przykro patrzeć, jak sam go sobie wpisujesz.

Rozbawiony komentarzem dziewczyny nie krył szerokiego uśmiechu.

– Wiesz, że nie musisz tego robić – zagaiła Cynthia jeszcze przed wyjściem. Czuła się nie w porządku, wykorzystując Gaela, nawet jeżeli to nie był jej pomysł. Jako funkcjonariusz na pewno miał lepsze rzeczy na głowie niż zajmowanie się nią.

– Taka moja praca. Dostałem polecenie, więc je wykonuje.

Cynthia westchnęła głęboko, zdając sobie sprawę, że na ten temat musi porozmawiać z ciotką.

 Wysiada z radiowozu i już chciała się oddalić, gdy usłyszała nawoływanie Gaela.

– Twoja torba!

Cmoknęła niezadowolona. Liczyła, że uda jej się ją zostawić. 

Zmusiła się do uśmiechu i podziękowała za przypomnienie o tym jakże niezbędnym bagażu.

Funkcjonariusz odjechał, dopiero gdy Cynthia znalazła się przed drzwiami do placówki. Najwyraźniej chciał się upewnić, że nie zwieje gdzieś po drodze, co oczywiście nie było jej planem. Nie po to wywalczyła powrót do szkoły, żeby znowu zostać zamkniętym w czterech ścianach swojego pokoju.

Jak tylko przekroczyła drzwi i wkroczyła na korytarz, niemal nie przewróciła się pod ciężarem Winter, która dosłownie na nią wbiegła.

– Tęskniłam – wyszeptała do jej ucha ciemnowłosa dziewczyna, mocno ściskając przyjaciółkę. Cynthia objęła Winter, w myślach przyznając jej rację.

– Jak się czujesz? Wszystko dobrze? Coś cię boli? Chcesz może wody? Albo usiąść? – bombardowała ją pytaniami, zrywając uścisk i wzorkiem studiując każdy fragment jej ciała.

– Nic mi nie jest. Jestem cała i zdrowa. – Na potwierdzenie swoich słów, uniosła wyżej ręce i zakręciła się wokół własnej osi.

– Tak się martwiłam. Jak było w szpitalu? Dobrze cię karmili?

Cynthia przewróciła oczami.

– Jak w pięciogwiazdkowym hotelu.

– Bardzo śmieszne. – Walnęła automatycznie przyjaciółkę w ramię. Po chwili, gdy doszło do niej, co zrobiła, otwarła szeroko usta, zakryła je ręką i od razu dodała: – Za mocno? Zabolało? Trafiłam w miejsce, które miałaś zszywane?

– Nie miałam nic zszywanego. Nic mnie nie zabolało. Nie jestem z porcelany.

– Ale...

– Jestem cała i zdrowa – powtórzyła. Miała wrażenie, że to jedno zdanie stało się jej mantrą. Przez ostatnie dni powtarzała je na okrągło ciotce, choć na nią wydawały się w ogóle nie działać. – Gdyby coś mi dolegało, nie wypuściliby mnie po dwóch dniach ze szpitala. Lekarz nie stwierdził wstrząśnienia mózgu. Rana okazała się niewielka. Naprawdę wszystko jest w porządku.

No prawie wszystko, ale o tym postanowiła jeszcze nie mówić.

Winter złapała za dłoń przyjaciółki i wygięła wargi w smutnym wyrazie.

– Twoja ciocia nie pozwoliła mi cię odwiedzić – wyznała ponuro.

– Mi również wiele rzeczy nie pozwala – wymamrotała Cynthia. Było na tyle głośno, a ona powiedziała to tak cicho, że Winter nie usłyszała, co ukazała niezrozumieniem widniejącym na twarzy. – Uważała, że powinnam odpocząć – poprawiła się po chwili, tym razem mówiąc o wiele głośniej.

– A jak się czujesz... Wiesz... Mam na myśli psychicznie. Gdy nagle wybiegłaś...

– Jest dobrze – oznajmiła, dostrzegając, że słowa ciężko przechodziły przez gardło Winter. – Po prostu coś mi odbiło... Wcześniejszego dnia dostałam słabą ocenę z referatu i byłam w ogóle rozdrażniona. I jakoś tak wyszło – skłamała, uśmiechając się beztrosko, choć nie pasowało to do słów, które właśnie wypowiedziała.

Winter spojrzała na przyjaciółkę nieufnym wzrokiem spod przymrużonych powiek, dokładnie obserwując jej twarz.

– I nie miało to związku ze złotooką istotą? – zapytała ostrożnie.

– Nie – zaprzeczyła i zagryzła dolną wargę. – Przemyślałam parę spraw i myślę, że mogłaś mieć rację. – Zassała powietrze, starając się zapanować nad własnym głosem, wypowiadając następne słowa. – Tamtego wieczoru jak wracałyśmy z klubu... to chyba naprawdę był wilk.

– Słucham? – zdumiała. 

– Pan Bates mi powiedział, że ostatnio również jednego widział. Najprawdopodobniej samotna omega, która powędrowała aż tutaj.

– Ale... Sama mówiłaś, że tu nie ma wilków i że nie ma możliwości, żeby przeszły trzy tysiące mil.

– Najwyraźniej to wielodystansowa omega.

Winter wygięła wargi i założyła ręce na klatce piersiowej, przybierając postawę pewną zwątpienia. Jej oczy mówiły „Naprawdę próbujesz mi to wcisnąć".

– Za dużo czytam fantasy i taki tego później efekt – dodała Cynthia, starając się brzmieć przekonująco.

– Ale co z... – Rozejrzała się dookoła. Złapała za ramię Cynthii i pociągnęła ją w bardziej ustronne miejsce. Ponownie wzorkiem spenetrowała okolice. Każdy był zajęty albo drogą na zajęcia, albo rozmową w swoim gronie, więc nachyliła się do ucha przyjaciółki i wyjaśniła: – Co z Jasperem? Mówiłaś...

– Zmyśliłam to.

W tym momencie miała wrażenie, że zgniotła swoje serce jak kartkę. Mimo to nie dała po sobie tego poznać i zachowała obojętny wyraz twarzy, choć wnętrze niemo krzyczało z rozpaczy.

– Byłam zazdrosna o twoją relację z Zackiem, więc chciałam was skłócić. Historia z Jasperem nigdy nie miała miejsca.

– Ale... Ale... Ale co...

– Co z jego śmiercią – dokończyła za nią. Uniosła ramiona na znak niewiedzy. – Zbieg okoliczności. Tamtego wieczoru wróciłam do loży, jednak nie zamieniłam z Jasperem ani słowa i od razu wyszłam w poszukiwaniu ciebie. Wszystko zmyśliłam. Kropka.

Winter oniemiała. Wpatrywała się enigmatycznym spojrzeniem w przyjaciółkę, ewidentnie przetwarzając jej słowa.

– Coś się wcześniej stało, jak wybiegłaś, prawda? – odezwała się w końcu, zastanawiając się na głos. – Coś, czego nie pamiętam, ale ty pamiętasz, bo jesteś taka jak oni...

– Nie, nie – zaprzeczyła natychmiast. – To też zmyśliłam. Jestem człowiekiem. To wszystko, co ci opowiedziałam, nie miało miejsca.

– Co się musiało stać, że aż tak bardzo się przestraszyłaś? – drążyła, w ogóle nie dopuszczając do siebie słów Cynthii.

– Przecież mówię ci, że miałam gorszy dzień. To wszystko – tłumaczyła się nerwowo, wpadając w panikę.

Winter nie zdążyła nic więcej dodać, gdy rozbrzmiał dzwonek.

Cynthia odetchnęła.

– Muszę iść. Porozmawiamy później – rzuciła, po czym złapała za torbę i szurając ją po podłodze, szybkim krokiem udała się na zajęcia. Pozwoliła sobie raz spojrzeć za siebie i właśnie kiedy Winter z konsternacją podszytą nieufnością obserwowała odchodzącą przyjaciółkę.

Nie uwierzyła jej.

Będzie musiała się bardziej postarać. Choć przykro jej to mówić, wiedza w rękach Winter stała się bardzo niebezpieczna. Nie mogła ryzykować, że następnym razem opowie Zackowi całą prawdę. Ostatnio miały dużo szczęścia, ale przy następnym spotkaniu i to pod kontrolą Amandy, Winter może im ulec. Wtedy one we dwie znajdą się w wielkim niebezpieczeństwie.

Połowę dnia unikała Winter, przy tym poszukując jednej osoby, która jak na złość nie pojawiła się przez pierwsze trzy zajęcia. Aż w końcu wzrokiem wyłapała go stojącego na korytarzu, co nie było łatwe, przez wianuszek osób otaczających jego postać. Nie ułatwiało jej to zadania. Mimo to nie mogła czekać. Byłaby zła na siebie, gdyby okazało się, że chłopak przyszedł tylko na chwilę i zaraz ponownie zniknie.

Wyprostowała się, wypięła klatkę do przodu, ściągnęła łopatki, zadarła podbródek i z taką pełną pewności postawą skierowała się w stronę chłopaka.

Gdy znalazła się przy grupie, chrząknęła, zwracając ich uwagę.

Jej odwaga okazała się bardzo ulotna, jak tylko spojrzenia ośmiu osób padły na nią.

– Tak? – prychnęła niemile jedna z dziewczyn, taksując wzrokiem Cynthię.

Nie odpowiedziała, a nawet na nią nie zerknęła. Nie, kiedy jej wzrok skrzyżował się z ciemnymi tęczówkami Xandera.

Po jej ciele przeszły ciarki, choć nie była pewna czy zaniepokojenia, czy pożądania.

Nie widziała go przez tyle czasu, ale musiała przyznać, że w dalszym ciągu był nieznośnie przystojny.

– Możemy porozmawiać? – wydusiła i oczekując niecierpliwie na odpowiedź, ścisnęła mocniej pasek torby, którą cały czas ciągała ze sobą. Nawet nie próbowała upchać ją do szafki. Potrzebowałaby przynajmniej trzech, choć i tak mogło być to za mało.

– Jasne – rzucił luźno Xander, nie odrywając nawet na chwilę wzroku od Cynthii.

Dziewczyna po wyrazie jego twarzy nie mogła rozczytać, co chodziło mu po głowie. 

– W cztery oczy – zaznaczyła, gdy znajomi chłopaka czujnie wsłuchiwali się w ich rozmowę i nie wyglądało, jakby mieli sobie pójść.

Wystarczyło jedno pokiwanie głowy Xandera, aby zostali sami. Choć nie odbyło się to bez głośnych jęków niezadowolenia.

– Zgadzam się – wypaliła od razu Cynthia, chcąc mieć to już za sobą.

Xander nie wydawał się zaskoczony. Włożył ręce do kieszeni i oparł się ramieniem o ścianę. Ze spokojnym wyrazem twarzy obserwował zdenerwowaną postawę dziewczyny.

– Na co się zgadzasz? – odezwał się leniwie.

– Wiesz na co...

– Wiem – przyznał dumnie. – Ale chcę to usłyszeć. Więc na co się zgadzasz, Cynthio?

Obrzuciła zirytowanym spojrzeniem chłopaka, strosząc brwi, ale powstrzymała niemiłe słowa, które pchały jej się na język.

– Zgadzam się na naszą umowę. Ty opowiesz mi wszystko, co wiesz o wampirach, a ja...

– A ty? – ponaglał ją z kpiącym wyrazem twarzy.

– A ja... będę na twoje zawołanie. – Musiała połknąć gule dumy, aby przeszło jej to przez gardło.

Jeszcze niedawno sądziła, że nie była na tyle zdesperowana, aby zgodzić się na propozycje Xandera.

Teraz już była.

Przez ostatnie półtora tygodnia przeszukała dosłownie każdy zakątek Internetu. Nie znalazła nic o brązowookich lub złotookich wampirach, czy innych tego rodzaju stworzeniach. Jeżeli chciała dowiedzieć się więcej, z kim się mierzyła, potrzebowała Xandera.

Na chłopaka twarz wpłynął tajemniczy uśmiech, który wzbudził ciarki na ciele Cynthii. Odbił się od ściany i stanął na prostych nogach przed dziewczyną. Wystawił w jej stronę dłoń.

Przez moment się zawahała. Długo wpatrywała się w wysuniętą rękę Xandera, a następnie wzrok przerzuciła na jego oczy. Nie spodobało jej się błyszcząca barwa rozjaśnionych tęczówek. Mimo tego wewnętrznego niepokoju oddała uścisk.

Zapieczętowali umowę, kiedy rozbrzmiał dzwonek.

Xander uśmiechnął się enigmatycznie, na co widok dziewczyna zmarszczyła brwi.

– Wiesz co to za dźwięk? – zapytał, wskazując palcem na głośnik przytwierdzony do ściany nad nim.

– Yyy... Dzwonek na zajęcia – odparła niepewnie i zmrużyła oczy, nie do końca rozumiejąc, do czego dążył.

Potrząsnął przecząco głową.

– To dzwonek na naszą pierwszą lekcję – poprawił ją.

– Właśnie teraz mamy matematykę.

– No i? – Wzruszył ramionami.

– No i? – powtórzyła po nim ze słyszalną irytacją. – To i, że mamy matematykę. Muszę na nią iść.

– Nie musisz. Z tego, co zauważyłem, jesteś świetna z matmy.

– Bo jestem. Ale nie było mnie półtora tygodnia na zajęciach.

– Właśnie. Więc się nic nie stanie jak opuścisz jeszcze jedne.

– Dążę do tego, że właśnie się stanie – stwierdziła ze złością. Nie była pewna czy bardziej ją denerwowała luźna postawa chłopaka, czy brak zrozumienia w sprawie.

– Jeszcze jedne opuszczone zajęcia nie zrobią różnicy – zachęcał, wydając się nawet dobrze bawić, widząc rozterkę dziewczyny.

Westchnęła przeciągle, przerzucając wzrok w bok. Musiała to chwilę przeanalizować.

Z jednej strony była niecierpliwa. Chciała już poznać sekrety wampirów, ale z drugiej, gdyby jej ciotka się dowiedziała, że opuściła zajęcia, miałaby nie lada problem. Samą matematyką się nie przejmowała.

Co do jednego Xander miał rację. Była świetna z matmy.

– Tylko to jedno zajęcie. Na następne już idę – stwierdziła stanowczo.

Rano jechała radiowozem do szkoły. Teraz miała zamiar iść na wagary. Naprawdę stała się bad girl.

– Jedne wystarczą. – Uśmiechnął się zadowolony i odszedł od dziewczyny, robiąc przy tym ruch barkiem, który Cynthia uznała za sygnał, że ma podążyć za nim.

Chłopak odwrócił się i uniósł zaciekawiony brwi, gdy jego wzrok padł na torbę, którą dziewczyna sunęła po podłodze.

– Ciągniesz dorobek swojego życia? – rzucił kpiąco.

Przewróciła oczami.

– Gdybym ciągnęła dorobek swojego życia, zapewne torba byłaby pusta.

Chłopak uśmiechnął się rozbawiony, ukazując szereg białych zębów.

– No tak, przecież lisy żyją w norach. Raczej nie potrzebują tam zbyt wielu rzeczy.

– Haha. – Jej pierś zawibrowała od ponurego śmiechu. – Humor na najwyższym poziomie – zaznaczyła uszczypliwie i uśmiechnęła się niemile. 

– A mnie to akurat bawi – przyznał nonszalancko.

Cynthia westchnęła ciężko, zdając sobie sprawę, że czekała ją trudna do przetrwania godzina. Jeżeli w międzyczasie nie udusi chłopaka własnymi rękami, to będzie cud.

– Wiesz, że prawdziwy mężczyzna zaproponowałby mi pomoc z niesieniem tego.

– Jestem prawdziwym mężczyzną – przyznał z udawanym poruszeniem. Uśmiechnął się niejednoznacznie i podbiegł jako pierwszy do drzwi prowadzących na teren z tyłu szkoły.

Otworzył drzwi i zawołał:

– Zobacz. Trzymam drzwi dla dziewczyny. Jestem prawdziwym mężczyzną.

– Dżentelmen – zakpiła i obdarzając chłopaka spojrzeniem bazyliszka, minęła go.

Spodziewała się, że zatrzaśnie jej drzwi przed twarzą, ale najwyraźniej nawet dla niego byłaby to przesada, bo puścił je, dopiero gdy dziewczyna wyszła na zewnątrz.

Gdy Cynthię owiało zimne powietrze, pierwszy raz tego dnia ucieszyła się, że ciotka zapakowała jej ciepłe ubrania. Ciągnięcie torby okazało się nienadaremne.

Szli ramię w ramię, choć Cynthia czujnie pilnowała odległości między nimi. Nie zapomniała o tym również, gdy usiedli na murek, znajdujący się na krańcu terenu szkoły. Jeszcze parę lat temu było to miejsce zalęgane przez palaczy, ale po zmienieniu prawa i wprowadzeniu zakazu sprzedaży tytoniu do dwudziestego pierwszego roku życia, jedynie w wyjątkowo ciepłe dni, to miejsce ponownie stawało się oblężone. 

Cynthia siadając na murku, zadbała o bezpieczną przestrzeń między nią a chłopakiem. Znała skutki dotyku Xandera. Nawet przez bliską odległość traciła głowę. Przestawała logicznie myśleć i włączała jej się zauroczona nastolatka nabuzowana monoaminami, a dokładnie hormonami miłości, które kreowały w jej głowie wypaczony obraz chłopaka.

Xander wydawał się zauważyć starania dziewczyny o zachowanie nadmiernej przestrzeni, co ukazał w podniesionych kącikach i lekko drgającej brodzie. Jednak nie skomentował tego, dlatego Cynthia również postanowiła tego nie robić.

– Więc od czego chcesz zacząć? – zaczął Xander i oparł ręce za siebie, wypinając klatkę. Był w samej białej koszulce z logo drogiej firmy, ale wydawał się w ogóle nieprzejęty niską temperaturą. Nie to, co Cynthia, która skuliła się i była na granicy wyciągnięcia puchatej kurtki z torby.

– Od podstaw – odparła.

– Od postaw – mruknął, zastanawiając się na głos i wzniósł oczy do nieba. – Zaczniemy więc od genealogii. – Spojrzał na Cynthię. – Wampiry można podzielić na cztery klasy. Czerwoni, Błękitni, Miedziani i klasa najwyższa. Złoci.


Zapraszam do komentowania, snucia teorii i dzielenia się przemyśleniami :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro