Rozdział ♦ Czwarty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Polecam czytać w nocy z poniższą muzyką:

https://youtu.be/UauukzbPejE



Autorzy: Profesor Henry Williams, Doktor Joy Brown

Praca naukowa: Anatomia krwiopijnych

Dostępność: Brak, praca zakazana

Nieznane jest, skąd biorą swoją siłę. Nieraz wampir o chuderlawej i wątłej budowie ciała, potrafi podnieść przedmiot parę razy cięższy. Co sprawia, że są tak znacznie lepiej sprawni niż człowiek? Po przeprowadzonych badaniach przez naukowców z Phoenix w XX wieku stwierdzono, że budowa ciała czerwonookich wampirów nie różni się od ludzkiej. Dopiero pół wieku później dowiedziono, jak bardzo błędne to było założenie. Naukowcy z Knoxville przeprowadzili badanie na czerwonookich. Z racji tego, że wówczas takie prace badawcze nie były zgodne z obowiązującym prawem, oficjalnie wyniki nigdy nie opuściły ścian laboratorium. Nieoficjalnie wypłynęły pewne dokumenty o anatomii wampira. Zawierały one głównie badania o tkankach, tudzież komórkach. Porównano komórkę wampirzą (pobraną od czerwonookich) i zwierzęcą (pobraną od człowieka). Wykryto jedynie jeden element różniący te dwie jednostki. Mowa o grubej osłonie pokrywającej błonę komórkową u czerwonookich. Zbadano budowę osłony i stwierdzono, że jest bardzo podobna do składu jadu wstrzykiwanego przez wampira do ciała człowieka. I to właśnie ze względu na tę właściwość, nazwano ją osłona jadu (łac. venenum). Przez zamknięcie laboratorium oraz konfiskatę wyników badań na podstawie nakazu Ministerstwa Spraw Wampirów, prace naukowe zostały wstrzymane i nie dowiedziono, czy to właśnie ten element sprawia zwiększoną sprawność wampirów [...]

Piękne – nie była to odpowiednia pora na docenianie barwy tęczówek, ale w jej głowie zalegało tylko to uznanie. Były przerażająco przepiękne. Budziły w niej strach, jak i podziw. Zaczarowały ją. Miała ochotę wyjść z auta i zanurzyć się w mroku lasu, byle dojść do owych oczu. I to właśnie zamierzała zrobić. Podniosła głowę z kierownicy, zapominając całkowicie o bólu. Czuła się lekka, jakby ciało przestało być podatne grawitacji. Jej ręka poleciała w stronę klamki. Nie myślała jasno. W głowie miała tylko jedno zadanie: za wszelką cenę dostać się do pary oczu. Drzwi zaskrzypiały, gdy je otwarła lekko.

– Moja ręka.

Jękliwy głos Winter był dla niej wiadrem zimnej wody. Otrząsnęła się z chwilowego otępienia, zdając sobie sprawę z tego, co zamierzała zrobić. Gwałtownie zatrzasnęła drzwi i wcisnęła zamek. Nie dowierzała, jak lekkomyślne chciała się zachować. Uderzenie musiało być mocniejsze, niż sądziła, jeżeli do głowy wpadł jej taki pomysł.

Nawet na chwilę nie spuściła wzroku z pary tęczówek. Jednak teraz nie jawiły jej się tak wspaniale, jak moment temu. Złote oczy przenikały ją na wskroś, zatapiając Cynthię w ponurym mroku. Zjeżyły jej się włosy na karku, oddech stał się niespokojny, a ciało weszło w stan gotowości.

– Jesteś cała? – Usłyszała pytanie Winter i po chwili poczuła jej ciepłą dłoń na swoim kolanie.

– Tak. – odpowiedziała cicho. – A ty?

– Chyba też. Ręka mnie boli, bo uderzyłam nią o drzwiczki, ale nie jest nawet opuchnięta, więc raczej to nic poważnego.

– To dobrze – rzuciła zamyślona, nie poświęcając większej uwagi przyjaciółce. Umysł Cynthii został objęty przez złociste tęczówki.

Winter odpięła swój pas i nieco podniosła się, próbując dojrzeć, co leżało pod samochodem. Nieznośnie sapała z każdym ruchem.

– Jak myślisz, w co uderzyłyśmy? – zapytała niemrawo Winter.

– W zwierzę.

– No co ty, a ja myślałam, że w rakietę – sarknęła drwiąco.

Do uszu Cynthii dostał się niepokojący dźwięk. W okamgnieniu spojrzała na przyjaciółkę i natychmiast nakazała:

– Nie otwieraj drzwi.

Winter aż wzdrygnęła się na ostre spojrzenie i rozemocjonowany ton Cynthii.

– Dlaczego? – zapytała ostrożnie, czując wokół panującą napiętą atmosferę.

– Nie otwieraj ich – powtórzyła z większą stanowczością i odwróciła wzrok w bok.

Twarz Winter skrzywiła się z niezrozumienia.

– Może jest ranne i potrzebuje pomocy. Otworzę i tylko wychylę się, aby zobaczyć – zasugerowała, wiercąc się na fotelu.

– Nawet nie próbuj – wysyczała nieugięcie.

– Czemu? Jest ranne. Nie da rady mnie zaatakować.

– Ale ja wcale nie mówię o tym.

Winter nie mogąc przejrzeć sensu słów przyjaciółki, przygniotła ją swoim ciężkim spojrzeniem. Cynthia nie poświęciła jej nawet sekundy, dlatego ciemnowłosa zaczęła kręcić się i doszukiwać, na czym tak bardzo skupiona była towarzyszka.

– Na co tak patrzysz? Coś tam jest? – pomyślała na głos.

Odchyliła się bardziej, znajdując się już na skrawku fotela. Dostrzegając świecący obiekt w lesie, zastygła w bezruchu.

– Co to? Wilk? – zapytała ostrożnie i cicho, jakby choć lekkie podniesienie głosu mogło zwabić zwierzę.

– Nie – odpowiedziała krótko Cynthia.

– To co?

Nie odpowiedziała. Winter zaniepokoiła się jej milczeniem. Niespokojnie poruszyła się na fotelu i ponownie, bardziej natarczywie zapytała:

– To, co to jest?!

Cisza.

– Śmierć.

Nastała kolejna niepokojąca cisza, która została zastąpiona nerwowym śmiechem Winter. Szybko jednak zamilkła, gdy doszło do niej, że Cynthia nie żartowała. Cokolwiek tam było, na pewno nie chciała się z tym konfrontować.

– Cynthia – rzekła przygaszonym głosem Winter.

– Mhm? – mruknęła w odpowiedzi.

– To się zbliża.

– Mhm – ponownie mruknęła, jakby nie doszły do niej słowa przyjaciółki.

– Nie żartuję. To naprawdę się zbliża. Cynthia!

Krzyk dziewczyny wybudził ją z chwilowego zawieszenia. Mimo że oczy cały czas miała skierowane na złote tęczówki, w pewnym momencie znów czuła się przez nie pochłonięta.

Przeklęła głośno. Winter miała rację. Złociste tęczówki zdawały się znajdować bliżej. Nie odrywając od nich spojrzenia – bała się nawet na chwilę spuścić z ich oczu – złapała za kluczyk w stacyjce i spróbowała uruchomić samochód. Silnik ryknął i szybko ucichł.

– Zbliża się! – pisnęła niespokojnie Winter.

– Próbuję odpalić! – Znów przekręciła kluczyk, ale na nic to się zdało.

Winter głośno zaszlochała. Atmosfera stała się napięta i przywoływała uczucie grozy. Ciemnowłosa zablokowała drzwi od swojej strony. Zdjęła z ramienia torbę i całą jej zawartość wysypała pod swoje nogi, przerzucając przedmioty między palcami. W tym czasie Cynthia walczyła z samochodem, próbując go uruchomić.

– No dawaj, staruszku! – zawyła zdenerwowana. Kątem oka zerknęła na Winter i skrzywiła się nieznacznie. – Raczej gaz pieprzowy na nic się zda.

– Lepsze to niż nic – zaznaczyła niemal płaczem. Jej knykcie zbladły od mocnego ściskania puszki. – Cynthia, to jest coraz bliżej! – pisnęła jękliwie.

– Wiem!

– To się pośpiesz!

– Próbuję! 

Rozpaczliwe krzyki nie ułatwiały Cynthii zachować spokoju. Opętało ją roztrzęsienie i przerażenie wywołane obecną sytuacją. Ledwo tłumiła histeryczny krzyk, który walczył o wydarcie się z jej ust. Nie potrafiła wyjaśnić uczucia, jakie w niej się zgromadziło. Podpowiadało jej, że to, co kryło się w lesie, nie miało dobrych zamiarów. Śmierdziało krwią. Śmiercią.

– Jeżeli teraz nie zapalisz, oddamy cię na złom! – wrzeszczała Winter, tracąc resztki opanowania. – Zostaniesz przemielony w puszkę dla psiego żarcia! – Z jej ciemnych oczu wypłynęły łzy. – Proszę, odpal – błagała rozpaczliwie.

Cynthia nie prezentowała się wcale lepiej. Ciało trzęsło się od tłumienia napierających spazmów. Miała wrażenie, że jej serce przestało bić. Nastała cisza przeplatana przez ich łkanie i rycie silnika. Palce jej spuchły od bezustannego przekręcania klucza.

– No dawaj, dawaj – powtarzała w kółko z coraz mniejszym przekonaniem.

Gdy silnik rozbrzmiał i nie zgasł po chwili, pozwoliła sobie odetchnąć. Zalała płuca zbawiennym powietrzem, niemal dławiąc się nim.

– Cynthia. – Zdławiony przez łzy głos Winter nie prezentował radości. – To zniknęło.

– Co? – zapytała, krzywiąc się z niezrozumienia, choć nie potrzebowała wyjaśnień, żeby odczytać sens słów przyjaciółki. Wystarczyło, że powróciła wzrokiem wprost do zanurzonego w nicości lasu. Złotych tęczówek już tam nie było. Zniknął promyk światła i znów jej serce pochłonęła mętnawa mgła. 

Napierało na nią niewytłumaczalne przeczucie wskazujące, gdzie znajdowały się złote tęczówki. Powoli, próbując to jak najdłużej odwlec, spojrzała w boczne lusterko. Jej przygaszone słomiaste oczy spotkały się ze złocistymi. Przez panującą czerń za samochodem, ledwo dostrzegła posturę właściciela tęczówek. Bez wątpienia była ludzka, nie zwierzęca.

– To jest za nami! – krzyknęła płaczliwie Winter, będąc w połowie odwrócona na fotelu.

Słowa przyjaciółki nawet nie dotarły do Cynthii. Rudowłosa znów nie mogła oderwać od nich oczu, zatapiając się w ich nieskazitelnym pięknie. Nie zarejestrowała nawet, że właściciel owych oczu, zbliżał się. Nieśpiesznie, jakby pośpiech nie był jego wart.

Otrząsnęło ją ukłucie w boku brzucha. Zszokowana spojrzała na Winter, która jedynie krzyknęła:

– Jedź!

Nie potrzebowała się nad tym zastanowić. Obróciła kierownicę jak najbardziej w lewo i wbiła nogę w pedał gazu. Udało jej się zrobić taki manewr, że ominęła leżące na drodze zwierzę. Opuszczając to miejsce, tylko raz pozwoliła sobie spojrzeć w lusterko boczne. Złotych tęczówek już nie było. Samo spotkanie ich wydało się dla niej tak odległe i mgliste, jakby miało miejsce wiele lat temu, a nie dosłownie przed chwilą.

Przez resztę drogi żadna z nich nie odważyła się odezwać. Siedziały spięte i obie głośno oddychały. Nawet na chwilę nie zdjęły wzroku z drogi. Wydawały się lękać nawet to uczynić, obawiając się spotkać złote tęczówki wśród zarośli leśnych.

Winter pozwoliła sobie na ruch, dopiero po wjeździe na leśną dróżkę prowadzącą do ich domów. Pozbierała swoje rzeczy spod nóg i niechlujnie wszystko upchała do torebki.

– Twój naszyjnik – oznajmiła słabo, trzymając za łańcuszek.

Cynthia bezsłownie wystawiła otwartą dłoń, na którą towarzyszka odłożyła przedmiot. Następnie położyła go na udach i skupiła się na drodze.

Auto drżało, przejeżdżając przez nierówną ziemistą drogę, podobnie jak ciała dziewczyn, lecz one głównie przez niepokojące napięcie.

Samochód się zatrzymał. Cynthia spojrzała na Winter, napotykając wybałuszone przez przerażenie oczy dziewczyny.

– A mogłabyś wjechać? – zapytała niemrawo, wpatrując się w objętą nocą drogę prowadzącą na jej posesję.

– Wiesz, że później ciężko mi tam wykręcić. – Cynthia starała się utrzymać opanowany ton, nie chcąc zdradzać, jak przerażona była z myślą o zostaniu samej. Winter wysiądzie i ona będzie musiała jeszcze kawałek jechać w pojedynkę przez ciemny las.

Winter wzdychnęła ciężko, patrząc na opanowaną przez mrok drogę, to na swoją przyjaciółkę.

– A przynajmniej poczekasz, aż wejdę do domu?

Cynthia nie odpowiedziała. Spojrzała z wyrzutem na przyjaciółkę i mimo wielkiej niechęci do tego pomysłu, zgodziła się skinięciem głowy.

Winter wypuściła z ulgą powietrze z ust i ruchami warg bez wydawania z siebie żadnego dźwięku podziękowała.

– Napisz, jak dojedziesz – rzuciła, przytulając się do rudowłosej na pożegnanie.

Drzwi zaskrzypiały, po czym głośno huknęły. Cynthia nigdy nie widziała, żeby Winter tak szybko biegała – nawet na lekcjach z wychowania fizycznego nie osiągała takich prędkości.

Odprowadzała ją wzrokiem, tupiąc niespokojnie nogą. Mimo że Winter wydawała się małym wsparciem wobec tego, co spotkały wcześniej, było jej chociaż raźniej. Teraz gdy już została opuszczona, zalała ją jeszcze większa fala lęku.

Jak tylko Winter zniknęła za drzwiami wejściowymi swojego domu, Cynthia nie traciła więcej czasu. Wcisnęła pedał gazu w podłogę i ruszyła w dalszą część drogi leśnej. Musiała jeszcze przejechać około pół mili. Nie była pewna czy powinna się spieszyć z dotarciem, czy jednak jechać ostrożnie. Bała się spotkać ponownie złote tęczówki, ale także martwiła się, czy nie uderzy w kolejne zwierzę – którego jej auto mogło już nie przeżyć... i ona również. Dlatego raz przyspieszała, po czym zdejmowała nogę z pedału gazu. Im była bliżej, tym jej serce biło szybciej. Dotarcie do domu wiązało się z jednym, problematycznym elementem – musiała wyjść z auta. To trochę tak, jak za dziecka, gdy miała koszmar, żeby dostać się do pokoju ciotki, musiała przejść korytarz – który w tamtym czasie uchodził za największą zmorę.

Przed jej oczami pojawił się murowany, szarawy dom. Zazwyczaj jego wygląd nie wzbudzał zachwytu Cynthii, tymczasem teraz jawił się jej jako obiekt westchnień. Miała ochotę rozpłakać się, wjeżdżając na posesję. Nie zaparkowała przy bramie do garażu koło podobnego do jej pick-upa należącego do ciotki – jak to miała w zwyczaju – lecz przy schodach frontowych, byle jak najbliżej drzwi wejściowych.

Zgasiła silnik, zostawiając jedynie światła, czekając z wyłączeniem ich do ostatniej chwili. Jadąc tu, myślała, czy w ogóle ich nie zostawić odpalonych, jednak zrezygnowała z tego pomysłu, nie chcąc rano walczyć z rozładowanym akumulatorem. Także wpadła na pomysł zadzwonienia do ciotki, by wyszła na ganek. Złapała już nawet za telefon, ale to rozwiązanie również skreśliła. Nie chciała jej budzić w środku nocy i niepokoić.

Stanęło na tym, że dziewczyna postanowiła włączyć latarkę w telefonie, przygotowała klucze do domu i szykowała się mentalnie i fizycznie do biegu. Gdy chciała już odblokować drzwi, w oczy rzucił się jej naszyjnik. Złapała za niego, zamiarem nałożenia go już w swoim pokoju. Biorąc go do ręki, wzdychnęła fatalnie, dostrzegając ogromną rysę na szmaragdowym wisiorze. Łzy napłynęły do jej oczu, a serce zalały żal i złość – głównie skierowaną w stronę Winter. Cynthia winiła ją za uszkodzenia tak cennej dla niej rzeczy. Postanowiła na razie odpuścić, choć trudno było przełknąć ten defekt. Zajmie się tym potem, teraz miała większe zmartwienie na głowie.

Zawinęła niechlujnie naszyjnik wokół nadgarstka, klucze ścisnęła między wargi, a telefon wzięła do jednej ręki, zostawiając drugą wolną. Nie rozglądając się po zakamarkach lasu – z obawy co mogłaby tam spotkać – odblokowała drzwi i otwarła szeroko kopnięciem nogi. Zatrzasnęła je i bez zamykania samochodu, pobiegła do drzwi. Jej ciało wydawało się zwolennikiem szybkiego znalezienia się w pokoju, bo bez żadnych problemów udało się jej włożyć klucz do zamka. Pozwoliła sobie odetchnąć dopiero po zamknięciu za sobą drzwi – na wszystkie spusty – i wbiegnięciu po schodach do sypialni na piętrze.

Natychmiast zapaliła lampkę nocną – przy której już nie spała od dobrych paru lat. Jednakże dzisiejsza noc wydawała się nie do przebrnięcia bez niej. Odwinęła naszyjnik z nadgarstka i zapięła na szyi, utwierdzając się w przekonaniu, że zdjęcie go było błędem. W pośpiechu przebrała się w komplet dresowy służący jej do spania w zimniejsze noce. Pominęła zmywanie makijażu i kąpiel, postanawiając zrobić to, jak tylko wstanie. Rzuciła się na łóżko i zatopiła w puchatej kołdrze.

O dziwo, zasnęła bardzo szybko. Ostatnie parę godzin wykończyło ją dogłębnie, pozostawiając dziewczynę na oparach energii. I choć upragniony sen przyszedł szybko, nie spała spokojnie. Kręciła się i mamrotała niewyraźnie. Jej skóra zbladła, a na czole osadziły się krople potu. Głośny oddech w pewnym momencie zamienił się rozpaczliwe błagania. Śniły jej się wszystkie niedawne spotkane koszmary. Znowu znajdowała się sama w loży z Jasperem, jednak w porównaniu do rzeczywistości, tym razem udało się mu wbić w nią kły. W innym śnie widziała brązowooką wampirzycę. Zamiast jednego mężczyzny, Cynthia leżała na szklanym stoliku. Jej oczy były puste. Martwe. Także przewijał jej się obraz złotawych tęczówek. W porównaniu do innych koszmarów ten nie odbiegał od rzeczywistości. Znów siedziała za kierownicą i wpatrywała się objęte mrokiem oczy. W tym śnie nie ruszała się, nie krzyczała. Po prostu zatapiała w ich bezdusznej czystości. Poza snem jej ciało zagłębione w materacu wywijało nadpobudliwie, a z ust wydostawał się żałosny krzyk. I to najprawdopodobniej on obudził ją ze snu.

Otworzyła nagle oczy i zaczęła nieświadomie wymachiwać rękoma w powietrze, jakby instynktownie jej ciało chciało się pozbyć tych snów z głowy. Zajęło dziewczynie chwilę dojrzenie, że była bezpieczna w swoim pokoju.

Przewróciła się na bok i przeszukała wzorkiem szafkę obok łóżka, w poszukiwaniu wody. Jej gardło było wysuszone, a ona sama czuła się odwodniona. Dziewczynie ciężko było nawet podnieść szklankę z płynem. Jej wiotkie ręce wydawały się za słabe do tego zadania. Nie mając wystarczająco siły, poddała się i wróciła do wcześniej pozycji – położyła się na plecach i wpatrywała pusto w sufit. Sądziła, że złe samopoczucie było wynikiem dopiero co obudzenia. Jednak mijał czas, a ona czuła się coraz gorzej. Wykorzystując ostatki sił, sięgnęła po telefon leżący również na szafce i z listy kontaktów wybrała numer.

Melodia dzwonienia rozchodziła się po pokoju, gdy włączyła opcję głośnomówiącą. Nie miała nawet siły trzymać telefonu przy uchu. Jeden sygnał, drugi... aż z telefonu rozbrzmiał zaspany głos:

 – Co jest, słońce?

– Ciociu, bardzo źle się czuję – przeszła do rzeczy, bojąc się tracić czasu, który powoli zabierał jej przytomność.

– Co się stało? Gdzie jesteś? – Kobiety głos, zaalarmowany słowami Cynthii, ociekał przerażeniem i jednoczesnym pobudzeniem do działania.

– W domu. W pokoju.

Najwyraźniej kobieta nie potrzebowała więcej wiedzieć. Rozmowa została zakończona, a do uszu Cynthii natychmiast dochodził huk stawianych kroków. Minęły sekundy, a rozmówczyni znalazła się już w pokoju.

Ciotka od razu podbiegła do dziewczyny. W zazwyczaj ciepłych oczach kryło się jeszcze więcej troski, nieco zaplatanej ze zmartwieniem.

– Jesteś rozpalona – oznajmiła, dotykając dłońmi czoła dziewczyny. – Dzwonię po karetkę. – Mimo że te słowa wypłynęły z jej ust, nie zdołała ich zrealizować.

Cynthia nagle pobladła, po czym szybkim ruchem przewróciła na bok, a z jej ust bluznęła krew. Ciemnoczerwona, kleista i gęsta. Gdy tylko skończyła, znów przewróciła się na plecy. Spojrzała na twarz ciotki. Przez zamglone oczy nie potrafiła dojrzeć jej miny. Widziała tylko, jak usta zmieniały kształt, jednak nie dochodziły do niej żadne słowa. Czuła się jak zanurzona w wodzie... w krwi. Obraz stał się mętny, a dźwięki przygaszone. Zdała się usłyszeć tylko jedno zdanie ciotki:

– Musimy uciekać.

Nie zastanawiała się nawet, żeby odpowiedzieć sobie na pytanie dlaczego. Jej umysł wydawał się tak samo zmącony, co oczy i słuch. Jak kukła dała się podnieść ciotce, która założyła ramię dziewczyny za swoją głową.

Przez oczy podniesionej dziewczyny przemknął krótko jeden obraz. Widok z jej okna rozprzestrzeniał się na las. Wśród jego drzew dostrzegła złote tęczówki.

Ciotka przyciągnęła ją na piętro niżej do salonu i posadziła na fotelu. Coś do niej mówiła, może tłumaczyła, ale jej uszy wydawały się jak zatkane. Obraz również był coraz bardziej przyćmiony. Dostrzegła tylko jej błękitne oczy pełne bólu, czułości, żalu. Później dojrzała, jak kobieta wchodzi na górę po schodach, aż zniknęła z jej wzroku, zostawiając ją samą.

Jej głowa opadła bezwiednie w bok, a spojrzenie padło na drzwi. Wpatrywała się w nie pusto i bez żadnej większej uwagi, gdy nagle zaobserwowała ruch i... dźwięk. Dźwięk dzwonków. Nie, nie dzwonków. Kluczy. Pobrzęk kluczy rozchodził się w jej głowie. W bezruchu wpatrywała, jak klucze same obracają się w zamku. Przez mgliste spojrzenie, nie potrafiła stwierdzić, czy działo się to w jej głowie, czy w rzeczywistości. Choć nawet w takim stanie wydawało się to dla niej za bardzo abstrakcyjne. Dlatego po prostu obserwowała, jak kolejne zamki bez niczyjej pomocy zostały przekręcone, tym samym odblokowywały drzwi.

Dopiero gdy poczuła cieknące z jej oczu łzy, zdała sobie sprawę o swoim przerażeniu. Mimo to przez zaciśnięte gardło nie wydostał się żaden krzyk. W bezruchu i milczeniu wpatrywała się w zachodzącą scenę, widzianą dotychczas tylko na ekranach kin. Klamka poleciała w dół, a drzwi się otwarły na oścież. Wtem znów je zobaczyła. Spojrzenie złotych tęczówek poleciało wprost na nią, jakby od początku ich celem była ona. Z bliska prezentowały się jeszcze bardziej przerażająco... i piękne. Ich właściciel, którego twarzy nie mogła dojrzeć, krokiem pełnym finezji, przekroczył próg domu.

Nie zdawała sobie sprawę, że nie były to jedyne tęczówki o takiej barwie i intensywności w tym domu. Jej oczy zaświeciły i przybrały niemal identycznego koloru.

Dwie osoby, o identycznych oczach, różnych duszach, przyciągnęły się nawzajem do siebie.

Zdawało się, że mogliby wpatrywać tak w siebie wieczność, gdyby ktoś im nie przeszkodził. Zarejestrowała jedynie krzyk. A później... już nie pamięta. Obraz stał się czarny, jakby dalsze rozwinięcie tej historii nie miało miejsca.

A gdy obudziła się rano, wszystko wydawało się jedynie snem. Bardzo rozmytym i zakopanym w odmętach umysłu koszmarem, który odegrał się jedynie w jej głowie. 


Zapraszam do komentowania, snucia teorii i dzielenia się przemyśleniami :D 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro