Rozdział ♦ Dwudziesty Ósmy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Fragment wiadomości radiowych z dnia 15 czerwca 1956

Tutaj John Corman z US News.

Ojcowie chrońcie swoje córki, a mężowie żony. Minęło raptem 10 lat od ujawnienia tych przeklętych stworzeń, a rozprzestrzeniły się jak plaga. Mącą w głowach naszych kobiet, zabierają je z domu i od dzieci. Policja jest bezradna. Jedynie my, mężowie i ojcowie, możemy coś z tym zrobić. Należy wyplenić te przeklęte stworzenia. Usunąć ze społeczeństwa. Przywrócić ład. A zacząć musimy od pilnowania naszych kobiet i córek, aby żaden stwór nie położył na nie ręki, bo gdy to już się stanie, będzie za późno. Uważajcie i bądźcie dzielni.  

Nie potrafiła stwierdzić, który dzień wskazywał kalendarz. Czy odkąd dowiedziała się bolesnej prawdy, minęło zaledwie kilka dni czy już tygodni. Gubiła się również w porze dnia. Głównie spała, a kiedy budziła się, witała ją szara i mdła rzeczywistość. Słońce nie docierało do niej, jakby bało się, że utknie w tej płyciźnie i zniknie w martwocie.

Materac łóżka wyznaczał jej niewielką przestrzeń, która stała się jej jedynym miejscem funkcjonowania, choć raczej nie mogła tego nazwać nie więcej niż bierną wegetacją. Opuszczała jego krawędzie tylko w ostateczności. Głównie, kiedy wybierała się za potrzebą lub kiedy musiała skorzystać z prysznica, co raczej robiła rzadko. Higiena w obecnej sytuacji wydawała się jej zbyteczna. Nawet kiedy woda omywała jej ciało, nie mogła dosięgnąć wnętrza, gdzie najbardziej oblepiał ją brud. Przekonała się, że kąpiel nie dawała oczyszczenia.

Nawet świadomość, że Xander oglądał ją w tak opłakanym stanie, nie była wystarczająca, by skłonić ją do wzięcia się w garść. Sam wampir nie komentował tego, kiedy regularnie przynosił jej posiłki. Jedynie spoglądał na nią z ubolewaniem, co skutecznie udawało jej się ignorować. Jego spojrzenie nie mogło przedrzeć się przez zbitą warstwę brudu i pomóc jej opuścić obręby tego odmętu. Choć nie mogła pozbyć się niedocieczonego wrażenia, które przychodziło wraz z nim. Jakby jej płuca wypełniały się dymem pochodzącym z przygasającego ogniska zasypanego piaskiem.

Tak mniej więcej przebiegała każda wizyta Złotego, z wyjątkiem dwóch, które znacznie odbiegały od reszty.

Nie potrafiła stwierdzić, kiedy dokładnie wydarzyła się ta pierwsza inna od reszty wizyta, bo dla dziewczyny czas wydawał się nabrać innego biegu, a więc mogło to być dwa dni temu, jak również dwa tygodnie. Xander przyszedł do niej i bez zbędnego przedłużania obwieścił, że przyjechała Bethany. Cynthia zerwała się tak gwałtownie, że aż zakręciło jej się w głowie i musiała przytrzymać się ściany, żeby nie upaść. Nie potrafiła zlokalizować pochodzenia tych pokładów energii, które ku jej własnemu zaskoczeniu, jeszcze posiadała. Sądziła, że do cna wyssała ją nicość, pozostawiając jedynie pustą powłokę. Podbiegła do okna i dostrzegła Bethany wysiadającą z auta. Wtem z jednej skrajnej reakcji przeszła w inną. Lodowate przerażenie oblepiło jej ciało, uniemożliwiając wykonanie najmniejszego ruchu. Jej ręce stały się lodowate, jakby krew przestała tam dopływać. Nos nabrał czerwonofioletowego zabarwienia, wyglądając jak odmrożony. Zaczęła się wycofywać, pragnąc wrócić do swojej bezpiecznej jamy. I choć nie podziękowała Xanderowi, to czuła pewnego rodzaju wdzięczność, że ukierunkowany jej reakcją, nie wpuścił Bethany.

Długo potem zastanawiała się, czemu wpierw zareagowała bardzo euforycznie, a potem pochłonął ją mrożący lęk. Aż doszła do wniosku, że to nie samej Bethany się obawiała, a rozmowy z nią. Co było sprzeczne z tym, co sądziła, że pragnie. Myślała, że prawda ją wyzwoli, jednak kiedy ta pojawiła się przed drzwiami, Cynthia przekręciła łańcuch zamków, kompletnie się od niej odgradzając. Bała się, co mogło wślizgnąć się wraz z Bethany – jej nowe życie. Czuła, że kiedy kobieta przekroczy próg, wszystko nieodwracalnie ulegnie zmianie. Problem polegał na tym, że nie czuła się jeszcze gotowa wyprosić dotychczasowe życie. Chciała jeszcze przez pewien czas pobyć tą Cynthią. Zwykłą nastolatką, siostrzenicą i przyjaciółką.

Nie była gotowa stać się Złotym... lub czymś innym czym była.

Drugi raz, kiedy wizyta Xandera przebiegła inaczej od pozostałych, miała miejsce wczoraj. Mimo że odbyła się kilkanaście godzin temu, zapamiętała każde słowo, zarówno te powiedziane na głos, jak i niewypowiedziane, możliwe to wyczytania między wierszami. Jej przebieg odtwarzała całą noc, mając wrażenie, że z każdym razem ktoś wbijał w nią kolejny gwóźdź.

Xander przyniósł jej jedzenie, była to chyba kolacja, choć nie tknęła nawet obiadu. Odstawił posiłek na szafkę nocną i ruszył ku drzwiom, jednak nagle zwolnił, aż przystanął. Stał tak odwrócony do niej plecami krótką chwilę, jednak ona wystarczyła, aby zwrócić uwagę dziewczyny. Aż nagle Xander odwrócił się i zbliżył się do niej, stając w nogach łóżka.

– Muszę coś ci powiedzieć – zaczął.

Nie potrafiła nic ustalić na podstawie jego tonu. Czy była to zła, czy dobra wiadomość. Jedynie pod jej skórą wiło się fatalne przeczucie. Wietrzyła, że będzie to coś, co jeszcze bardziej popchnie ją w odmęty bezkresu.

I choć jego głos był dla niej nie do rozszyfrowania, z jego twarzy mogła wiele wyczytać. Wyglądał tragicznie. Jednak miała wrażenie, że jego stan nie miał nic wspólnego z tym, o czym chciał ją powiadomić.

– Co zapamiętałaś jako ostatnie, zanim zemdlałaś?

Zmarszczyła brwi, nie z faktu, że się zastanawiała nad odpowiedzią, a ze zdziwienia zadanym pytaniem. Po co teraz do tego wracał?

Wzruszyła ramionami, nawet nie próbując sobie przypomnieć. Ta operacja umysłowa wymagała wysiłku przekraczającego jej obecne możliwości.

– To bardzo ważne. Przypomnij sobie – polecił z naciskiem.

Celowo głośno wypuściła powietrze, dając tym znać Xanderowi, że prosił o wiele. Jednak pod naporem jego spojrzenia postanowiła spróbować. Pochyliła głowę i zamknęła oczy, mniemając, że to pomoże jej się skoncentrować.

Tak jak przewidywała. Pustka. Ciemność. Tylko ona i niekończąca się nicość.

Skup się – nakazała sobie.

Ściągnęła brwi, przy tym marszcząc czoło, a powieki jeszcze mocniej zacisnęła. Cała jej twarz wykrzywiła się, jawiąc się na bardzo zmęczoną.

Co się stało, zanim zemdlałaś? – poszukiwała odpowiedzi.

Xander zgarnął ją w ramionach, czuła jak słabnie, a kiedy świadomość ją opuszczała, rozszedł się... krzyk.

– Winter! – zawołała, raptownie otwierając szeroko oczy. – Winter – powtórzyła, tym razem z większym uzmysłowieniem.

Przez ostatnie dni to imię nawet nie przeszło przez jej głowę. Zatopiona we własnym bólu zapomniała o przyjaciółce.

– Zack nakazał jej, że kiedy coś mu się stanie, ma odebrać sobie życie... On nie żyje, więc ona... – Reszta zdania ugrzęzła w jej gardle. Poczuła, jak słabnie. Miała wrażenie, że krew odpłynęła z jej twarzy.

– Miłość może doprowadzić do samozniszczenia, Cynthio.

Zdawało jej się, że niekoniecznie teraz odnosił się do Winter. Co gorsza, także nie miał na myśli jej.

– Tamtej nocy, kiedy rozległ się krzyk – podjął nagle, wracając do meritum. – Nie zainteresowałem się nim. W tamtym momencie najważniejsza byłaś ty...

„I zawsze będziesz" – miała wrażenie, że chciał dodać.

A może to chciałaby usłyszeć?

– Byłaś rozpalona... Sądzę, że moc, którą uwolniłaś, przerosła możliwości twojego ciała. Dlatego zająłem się najpierw tobą, a gdy upewniłem się, że nic ci nie grozi, wróciłem tam... Głównie, żeby posprzątać ten bałagan.

Posprzątać bałagan Amandy i Zacka... a raczej ich ciała – wyczytała z jego twarzy.

– Już wcześniej wiedziałem, że krzyk należy do twojej przyjaciółki, jednak nie sądziłem, że zastanę ją... – urwał, jakby zastanawiał się nad odpowiednim doborem słów. Czuła, że robił to z uwagi na nią. – Nieprzytomną... Z podciętymi żyłami na nadgarstkach. Kiedy się zjawiłem, straciła już mnóstwo krwi. Wątpiłem, że przeżyje i pewnie, gdyby nie wasza relacja, zostawiłbym ją na śmierć.

Kamienny wyraz twarzy, który miał wypowiadając te słowa, w tej chwili wydał się jej przerażający. Mówił tak łatwo o śmierci, jakby był to jego chleb powszedni... A może właśnie tak było. Był wampirem. Do życia potrzebował krwi... Ona była jego chlebem.

– Tak się składa, że akurat dwójka funkcjonariuszy w czasie patrolu przejeżdżała koło domu i pojawiło się w nich „przeczucie", że powinni go sprawdzić. Natrafili tam na twoją przyjaciółkę i od razu zadzwonili po karetkę. Przy okazji będąc w okolicy, przypilnowałem działania policji. Wolałem, żeby potem nie węszyli bez mojej kontroli. Nie znaleźli żadnych śladów po sprawcy zabójstwa wampira i „człowieka", więc niedługo postępowanie zostanie umorzone. Zadbałem również, aby nie było tam najmniejszego śladu wskazującego na twoją obecność. Twój telefon leży w kuchni.

Telefon, który zabrał jej Zack. Xander faktycznie o wszystkim zadbał.

– Co z Winter? – dopytała, nie mogąc znieść już tego napięcia. Miała wrażenie, że zapomniał o niej, koncentrując się jedynie na Cynthii, a przecież to nie ona była teraz najważniejsza.

– Karetka ją zabrała... Policja ułożyła wersje, że przyjechała odwiedzić chłopaka, a zastając tam jego martwe ciało, w rozpaczy... Podcięła sobie żyły. Funkcjonariusze mieli świetne „przeczucie", przyjeżdżając tam i dzięki nim przeżyła. Od tamtej pory leży w szpitalu. Przedwczoraj dowiedziałem się, że jej stan się polepszył... Przynajmniej ten fizyczny – dodał bezgłośnie. – Dzisiaj zyskałem pewność, że faktycznie jest lepiej. Nie mówiłem ci wcześniej, bo nie byłem pewny czy... przeżyje.

Chociaż wczoraj przeprowadziła tę rozmowę, to ostatnie słowo nieustannie odbijało się w jej głowie.

Chciała od razu do niej pojechać, jednak pani Bennett zgodziła się na wizytę dopiero dzisiaj. Wiedziała, że gdyby tylko chciała, nie potrzebowała jej zgody. Xander mógł wszystko bardzo szybko załatwić i choć nie powiedział tego na głos, przeczuwała, że miała taką możliwość. Jednak postanowiła uszanować decyzję rodzicielki Winter i po rozmowie z nią, upewniła się, że zrobiła dobrze.

Pani Bennett usłyszała wersję, że jej córka chciała popełnić samobójstwo. To musiało być dla niej druzgocące. Dla Cynthii było, a przecież ona znała prawdę i wiedziała, że Winter nieświadomie podjęła tę decyzję. To Zack popchnął ją do tego. Chciał ją zabrać do miejsca, w którym sam teraz gnił. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, co musiała przez ostatnie dni przeżywać pani Bennett. Dlatego Cynthia zrozumiała, że kiedy stan Winter polepszył się, kobieta chciała pobyć z córką. Dzisiaj pozwoliła jej przyjść w godzinach popołudniowych, oddając Cynthii „warte", a sama udała się do domu. Po podkrążonych oczach kobiety i szarej, mizernej skórze  domyśliła się, że to był pierwszy raz od tamtej nocy, kiedy ta prześpi się w łóżku, a nie w szpitalnym fotelu.

Pokój pogrążony był w ciszy przerywanej pikaniem aparatury. Przez lekko uchylone drzwi do środka wdzierały się odgłosy szybko stawianych kroków i rozmytych rozmów. Niektóre z nich były zabarwione smutkiem, niektóre radością. Cynthia siedziała na plastikowym, twardym krześle, które zwolniła jej pani Bennett. W rękach gięła chusteczkę. Namoknięta rwała się między jej palcami.

Przyglądała się Winter. Kiedy spała wyglądała tak spokojnie. Jakby nic się nie wydarzyło. Dopiero kiedy Cynthia wzrokiem zjeżdżała na pasy, których końce znikały pod kołdrą, gdzie oplątywały nadgarstki i kostki, spokój stawał się jedynie pozorną i chwilową iluzją.

„Do dla jej bezpieczeństwa" – wytłumaczyła jej mama Winter. – „Lekarze zadbali o to, żeby nie ocierały się o jej rany i żeby czuła się komfortowo."

Cynthio wątpiła, że w pasach bezpieczeństwa można czuć się komfortowo. Wyobrażała sobie wyraz przerażenia na twarzy Winter, kiedy jej je nakładali. Jednak była świadoma, że nie mieli wyjścia.

Siedziała bez ruchu już pewien czas. Raz nawet jej statyczność zaniepokoiła jedną z pielęgniarek, która podeszła do niej zapytać się, czy dobrze się czuła.

Czuła się okropnie, ale wiedziała, że to nie w szpitalu mogła szukać pomocy.

Wskazówki zegara były coraz bliższej godziny, o której musiała opuścić salę. Zostały ostatnie minuty. Nie sądziła, że Winter otworzy oczy i uda jej się z nią porozmawiać. I kiedy już zamierzała się zbierać, dostrzegła, jak powieki powoli się uniosły.

„Lekarze podali jej silny środek. Będzie spać wiele godzin" – przewinęły się w jej głowie słowa pani Bennett.

A może minęło już wiele godzin? 

Dopiero teraz zauważyła, że słońce zaszło, a szpitalną salę rozświetlało delikatne światło lampki. 

– Winter – wyszeptała cicho, kiedy wzrok przyjaciółki na krótko padł na nią.

Poruszyła się, wystawiając do przodu rękę, chcąc zbliżyć do przyjaciółki, ale zrezygnowała z tego pomysłu i wróciła na krzesło, odkładając splecione dłonie na udach. Bała się, że swoim ruchem może ją przestraszyć.

Winter rozbieganym wzrokiem wodziła po pokoju, jakby nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, gdzie się znajdowała. Aż jej wzrok spoczął na kołdrze. Cynthia nie była pewna czy przypadkowo, czy poczuła ciężar unieruchamiających pasów.

– Cześć. – Spróbowała zwrócić na siebie uwagę.

Mętne spojrzenie powróciło na nią. Twarz Winter opuścił wcześniejszy spokój. Cynthia miała wrażenie, że patrzy na obcą osobę. Ten zmarnowany wyraz nie pasował do przyjaciółki, którą znała tyle lat. Jednak wydawało jej się, że pozbawione życia oczy wpatrywały się w nią tak samo, jakby i one nie rozpoznawały rudowłosej przyjaciółki. Obie wydawały się siebie nie poznawać. 

Obie stały się dla siebie nieznajome.

Obie zniszczyła tak zwana miłość.

Winter wymamrotała coś. Cynthia nie była pewna czy były to słowa, czy może resztki śladów po marach nocnych. Z każdym słowem stawały się wyraźniejsze i głośniejsze. Udało jej się zrozumieć, co dopiero wybudzona dziewczyna wyrzucała z siebie.

Nie było to zdanie, jak początkowo myślała. Było to w kółko powtarzające się słowo. Imię.

Zack.

Cynthia nie wiedziała co powiedzieć i czy w ogóle powinna. Bo co miałaby rzec?

„Przykro mi" – wypowiadając te słowa, musiałaby skłamać. Tak, było jej przykro, ale nie z powodu śmierci Zacka, a jedynie, że jej przyjaciółka tak skończyła.

Aczkolwiek o tym nie mogła powiedzieć Winter. Nie, kiedy była w tym stanie. Zrozpaczona i rozchwiana po jego odejściu.

Cynthia nie miała pewności, ile z tego stanu było prawdziwymi uczuciami dziewczyny, a ile wepchnięty w jej ciało przez Zacka. Głęboko wierzyła, że nic z tego nie było prawdziwe.

To on kazał jej, w przypadku swojej śmierci, aby odebrała sobie życie. Gdyby nie jego słowa, najprawdopodobniej Winter nie skończyłaby w szpitalu. Byłaby zrozpaczona, ale jej łzy ulokowałyby się jedynie na poszewce we własnym pokoju, a nie w szpitalnym łóżku.

– Zack – powtarzała w kółko. Jej głos niespodziewanie stawał się coraz cichszy. Aż w pewnym momencie zanikł, choć usta cały czas otwierały się na kształt jego imienia. Jej ciało wstrząsnął szloch. – Zack! – zaryczała tak głośno, że aż zadzwoniło w uszach Cynthii. Zaczęła miotać się i szarpać, jednak pasy znacząco ograniczały jej ruchy. – Zack! – Nie przestawała wyć, wkładając w swoje ruchy coraz więcej siły. Pasy napięły się, a szpitalne łóżko zaczęło wydawać niepokojące dźwięki.

Cynthii przypomniała się sytuacja z dzieciństwa. Przeskakiwała między programami, szukając czegoś ciekawego do obejrzenia. Natrafiła na program przyrodniczy. Niedźwiedzica szła z dwoma młodymi. Przemierzali tundrę, gdy jeden z młodszych wpadł potrzask pozostawiony przez kłusowników. Matka próbowała pomóc swojemu potomkowie, lecz nie mogła wyswobodzić jego łapy spod metalowych szponów.

Nie bez przyczyny ten fragment właśnie pojawił się w głowie Cynthii. Ryk Winter przypominał jej skomlenie niedźwiedziątka. Oboje znaleźli się w potrzasku i w bólu czekali na śmierć.

– Winter... – Miała ochotę wyć razem z nią. Bezradność, jaką odczuwała, była przytłaczająca. 

W końcu postanowiła wstać i ostrożnie podeszła bliżej. Jednak kiedy Winter to zauważyła, włożyła jeszcze więcej siły w swoje ruchy, próbując się wyrwać.

– Pozwólcie mi zginąć! – zaryczała jak zwierzę.

Pikanie aparatury medycznej przyspieszyło. Puls Winter szalał.

Szamotała się, próbując uwolnić z pasów. Nieprzerwanie wołała jedno imię.

Do sali wpadła pielęgniarka.

– Proszę wyjść. – Cynthia usłyszała koło siebie głos kobiety. 

– Pozwólcie mi zginąć! Muszę zginąć! – krzyczała, waląc potylicą o poduszkę.

Próg drzwi przekroczył lekarz. Pielęgniarka krążąca wokół łóżka, ponownie nakazała jej wyjść. Mimo że Cynthia wiedziała, że powinna posłuchać polecenia, nie mogła się ruszyć. 

W pewnym momencie ktoś lekko popchnął ją do tyłu. Była to kolejna pielęgniarka. Zespół medyczny okrążył łóżko. Widziała, jak marszczą czoła, przeskakują spojrzeniami między siebie, otwierają usta, ale do jej uszu nie docierały żadne słowa z wyjątkiem jednego.

Zack. Zack. Zack.

Mimo że była świadkiem jego śmierci, widziała, jak jego głowa bezwiednie potoczyła się koło jej nóg, teraz wydawało jej się, że był tu między nimi. We własnej osobie stał naprzeciw niej i wpatrywał się w nią tymi krwistymi ślepiami. Z jego twarzy nie schodził uśmiech.

Był zadowolony. Doprowadził do zguby kolejną Izabellę. Ostatnią. Ona wieńczyła jego życie.

W pewnym momencie ktoś szarpnął ją za ramię i nie szczędząc brutalności, wyprowadził z sali.

Trzask drzwi wstrząsnął jej ciałem. Obraz przed oczami stał się niewyraźny. Na ślepo odnalazła ręką ścianę, czując, jak jej nogi słabną. Zdołała zrobić zaledwie kilka kroków, gdy osunęła się na ziemię. Podciągnęła kolana pod brodę, chowając głowę między nimi. Dłońmi ścisnęła uszy. Mimo że ryk Winter wydawał się zniknąć, w jej głowie nieprzestanie dudnił. Wciąż słyszała to jedno imię.

Zack. Zack. Zack.

– Kiedy to ucichnie? – Rzuciła na głos, nie spodziewając się odpowiedzi, choć wiedziała, że jedna konkretna osoba ją na pewno usłyszy.

Poczuła jego obecność. Jak ona zsunął się po ścianie i zajął miejsce koło niej. Uniosła głowę, napotykając jego spojrzenie.

– Co mogę zrobić? – zapytała się w akcie desperacji.

– Nic. Nic, Cynthio, nie możesz zrobić.

– To moja wina...

– Nie. To wina wampirów. Mówiłem ci. Wszędzie gdzie się pojawiamy, przynosimy destrukcje.

Zacisnęła powieki. Miała już dojść łez. One nie przynosiły ulgi.

– Twoja przyjaciółka przepadła. Będzie wolna, dopiero kiedy spełni jego polecenie.

– A więc jej wolność wiąże się z jej śmiercią? – Nie chciała w to uwierzyć. 

– Czasami to jedyna opcja.

– Nie zgadzam się – zagrzmiała natychmiast. – Nie pozwolę jej umrzeć.

– Ludzkie sposoby leczenia nic nie wskórają. Mogą ją wiązać, faszerować środkami nasennymi, ale nie mogą robić tego wiecznie. Kiedy tylko będzie miała szansę, dokończy to, co zostało jej przerwane.

Ludzkie sposoby – szybko zrozumiała co miał na myśli.

– To, co zepsuł wampir, może naprawić tylko inny wampir? – pomyślała na głos.

Xandera w oczach coś rozbłysło. Jakby właśnie chciał, żeby dziewczyna do tego doszła.

– Zgadza się.

– Możesz to zrobić?

– Mogę. Pytanie tylko, czy jesteś pewna?

Spojrzała w krucze oczy wampira, milcząc. Miała wrażenie, że na chwilę, dosłownie na milisekundy rozbłysły złotem.

– Jestem. Potrzebuję twojej pomocy.

To mu wystarczyło. Wstał i niespiesznym krokiem skierował się do sali, w której leżała Winter.

Nie został przegnany tak jak ona przez zespół medyczny. Wręcz przeciwnie. To oni po chwili opuścili salę, zostawiając tam samego wampira. Wiedziała, że nie zrobili tego dobrowolnie.

Podpierając się ściany, wstała, nawet na chwilę nie spuszczając wzroku z drzwi. Nie ukryła zdziwienia, kiedy wampir przekroczył ich próg i skierował się w jej stronę. Wydawało jej się, że dopiero tam wszedł i już wychodził.

– Zrobione – oznajmił zdawkowo, przystając naprzeciw niej.

– Tak szybko?

Kiwnął głową.

– Przekształcenie wspomnień jest znacznie szybsze niż ich usunięcie. Twoja przyjaciółka, zamiast myśleć, że wampir po swojej śmierci kazał jej odebrać sobie życie, sądzi, że ma spróbować odebrać sobie życie. Jedno słowo a może zmienić tak wiele. Nie udało jej się, ale spróbowała, więc jest wolna. Dodatkowo zmieniłem natężenie emocjonalne, jakie odczuwała wobec tego wampira. Kochała go, bardzo, jednak teraz przemyślała całą sprawę i zdała sobie sprawę, że była to toksyczna miłość. Nie chciałem całkowicie usunąć wspomnień, bo może nieść to nieprzewidywalne skutki... Tak jak w twoim przypadku. Powstaje wtedy luka, a wypełnianie jej całkowicie nowym wspomnieniem jest jeszcze trudniejsze. Dlatego najłatwiej jest nieco przekształcić już istniejące.

– I to wszystko? – Nie mogła uwierzyć, że było to takie proste.

Ponownie kiwnął głową, jakby była to dla niego rzecz równie łatwa co wkręcenie śruby.

– Lekarz dał jej środek uspokajający, więc jest lekko otumaniona, ale możesz iść z nią porozmawiać i sama się przekonać.

Nie potrzebowała usłyszeć więcej. Biegiem rzuciła się w kierunku sali.

Wystarczyło jedno spojrzenie w kierunku Winter, aby zrozumiała, że Xander mówił prawdę. Jej przyjaciółka wróciła.

– Cynthia? – wymamrotała dziewczyna zachrypniętym od krzyku głosem, nakierowując wzrok na nowo przybyłą. – Cynthia, to ty?

– Tak. To ja.

Obie wpatrywały się w siebie milcząco. Słowa nie były im potrzebne do komunikacji. Ich spojrzenia wyrażały wszystko.

W tym samym momencie wybuchły płaczem. Cynthia migiem popędziła do przyjaciółki. Uważając na jej rany, przytuliła się do niej, szlochając głośno.

– Przepraszam – zachlipała Winter. – Coś mogło ci się stać... Przepraszam... Nie wiem, co we mnie wstąpiło.

– Nic się nie stało. Najważniejsze, że mamy to już za sobą. – Jej głos miał kojący, miękki wydźwięk. Cieszyła się, że odzyskała przyjaciółkę. A to, co miało miejsce wcześniej, się nie liczyło.

– Prawie zginęłyśmy... Przeze mnie – kontynuowała wywód z boleścią na twarzy. – Ostrzegałaś mnie... Próbowałaś pomóc... A przez to prawie zginęłaś. Nigdy sobie tego nie wybaczę.

– Ciii... – Uniosła głowę, spoglądając w pełne łez oczy. – Żyjemy. – Zaakcentowała to jedno słowo, jakby dopiero też zdała sobie sprawę, jaką wielką moc miało. – Żyjemy i tylko to się liczy. A to, co się stało... to nie jest wina żadnej z nas. To Zack do tego doprowadził... – Zapędziła się z ostatnim zdaniem. Zazwyczaj samo wspomnienie wampira kończyło się fatalnie. Wstrzymała oddech, czekając na reakcję dziewczyny.

– Masz rację. To wina Zacka. Oszukał mnie... A wiesz, co jest w tym najgorsze? – Nie czekając na odpowiedź, od razu wyjaśniła: – Ja go naprawdę kochałam. Całym sercem jak nikogo wcześniej. A teraz go nienawidzę. Miałaś rację. Wampiry to obłudne istoty.

– Co do tego ja również się myliłam. Nie każdy wampir jest taki zły, jak zakładałam. – Nie sądziła, że kiedykolwiek to zdanie padnie z jej ust. Jeszcze niedawno z ich dwójki mogła powiedzieć to jedynie Winter. Teraz role się odwróciły.

– I mówisz to po tym, co nas spotkało?

Nie odpowiedziała. Nie mogła przecież powiedzieć, że ona poznała jeszcze innego wampira.

Wampira, który skradł jej serce i nie wydaje się, że kiedykolwiek będzie chciał jej je oddać.

– Tęskniłam – wyszeptała Cynthia chrapliwym głosem od tych wszystkich emocji. Od tych dzisiaj, które odczuła, ale też tych wcześniejszych.

Winter uśmiechnęła się delikatnie.

Choć było jeszcze za wcześnie, Cynthia nie mogła powstrzymać się od cichego prychnięcia.

– Wyglądasz jak na haju. 

Winter zachichotała długo i na wpółprzytomnie, jakby właśnie tak było. 

– I tak się czuję. Niezły towar tu mają. Chyba częściej będę odwiedzać tego dealera.

– Lepiej nie mów tego lekarzowi. 

– Masz rację. Jeszcze podniesie ceny. Już i tak mają tu drogo.

Uśmiechnęła się. Bardzo za tym tęskniła.

– Przyjaźń do końca świata – zaczęła Cynthia.

– I jeden dzień dłużej – dokończyła Winter.

Odszukała dłoń przyjaciółki pod kołdrą, która w dalszym ciągu była przypięta pasami. Splotła ich palce wskazujące.

I choć Cynthię zalała wyzwalająca ulga, jeden głos w głowie nie pozwolił jej się z tego cieszyć. Nie dawała jej spokoju jedna myśl. Była tubalna i nieustępliwa. Nie potrafiła wyrzucić jej z głowy.

Rozumiała jej źródło, mimo że bardzo chciała wierzyć, że jest inaczej. Winter została uwolniona od Zacka, ale miało to swoją cenę. Xander musiał w tym jej pomóc, a zrobił to na prośbę Cynthii. A więc to ona ponosiła za to odpowiedzialność i za wszelkie konsekwencje, jakie ze sobą to niosło.

Głos nieustannie powtarzał jej, że odebrała Winter wybór. Tak samo, jak Bethany i Xander odebrali go jej tamtego pamiętnego wieczoru. W jakiś pokrętny sposób oni dbali o jej dobro. Tak jak ona w równie pokrętny sposób dbała o dobro Winter. W tym przypadku nie różniła się od nich. Zrobiła coś równie niewybaczalnego... ale koniecznego. Nie miała wyboru i teraz również zrozumiała, że tego wyboru nie mieli oni.

Kiedy wyszła z budynku, Bar Harbor witało noc. Gdyby nie latarnie otaczające szpitalny budynek, zniknęłaby w mroku.

Jej wzrok padł na jedną osobę. Pochylony siedział na jednej z okolicznych ławek. Miała wrażenie, że czekał na nią, jakby dobrze zdawał sobie sprawę z zamiarów dziewczyny.

Podeszła do ławki i zajęła miejsce koło niego. Otuliła się szczelniej paltem, kątem oka zerkając na cienką kurtkę towarzysza. Najwyraźniej na nim niska, październikowa temperatura nie robiła żadnego wrażenia.

– Chcę zacząć od nowa. Poznajmy się jeszcze raz – oznajmiła ostrożnie, skupiając na sobie wzrok chłopaka. Za nim zdołał dopytać, co wyczytała po jego minie, że chciał zrobić, szybko oznajmiła: – Jestem Cynthia. Siedemnastoletnia... Właściwe niedługo osiemnastoletnia dziewczyna... wampir... najprawdopodobniej. Albo coś, co go imituje... Ale na pewno nie człowiek. Wystarczy, jak będziesz mówił mi Cynthia... Lub lisica. Choć to drugie jest przeznaczone dla wyjątkowej osoby.

Spojrzał głęboko w jej oczy, być może szukając tam czegoś. Dziwiła się, że nie zerknął na jej klatkę piersiową, gdzie chowało się jej sercu, które teraz kołatało wyjątkowo głośno.

– A ty? Jak się nazywasz? – zachęciła go, gdy po dłuższym czasie nie doczekała się odpowiedzi. Spociły się jej ręce. Stresowała się. 

– Xander – odezwał się w końcu, wydając się stropiony. – Dwustuletni wampir... Złoty. – Czerń tęczówek została rozgarnięta przez jasną barwę. Jego oczy świeciły bardziej niż latarnia nad nimi. 

Uśmiechnęła się przyjaźnie.

– Miło mi cię poznać, Xanderze. Mam przeczucie, że zostaniemy kimś bliskim.

Jego kąciki ust poruszyły się, a oczy wydawały odżyć. 

– To chyba przeznaczenie, ponieważ czuję to samo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro