Rozdział ♦ Dwudziesty Piąty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Wystarczy. Musimy porozmawiać. – Mimo jednoznacznego zamiaru, nie zrobiła nic więcej, żeby to przerwać. Usta Xandera wydawały się mieć znacznie większą siłę niż jej własne słowa. – Mówię serio. – Spróbowała jeszcze raz, wyduszając pomiędzy pocałunkami, jednak i tym razem zabrakło jej zaparcia.

Nie mogła nic poradzić na to, jak działał na nią Xander. Gdy muskała jego wargi, zatracała się w ich cieple i słodkim smaku. Tonęła w zalewającym ją uczuciu. Jakby kładła się na bardzo miękki materac, w którym jej ciało wydawało się znikać. Przy Xanderze zapominała o wszystkim. Zalewał ją wewnętrzny spokój, a jej zawsze pełen myśli umysł zdawał się wyciszać. Jednak wiedziała, że nie mogła dalej chować się w tej ciszy, bo im dłużej w niej pozostawała, tym trudniej będzie ją zakończyć.

Z wielkim trudem przerwała pocałunek, choć nie była na tyle silna, żeby odsunąć się od chłopaka. Przez ten krótki czas bycia razem zdążyła pokochać jego dotyk.

– Musimy porozmawiać – oznajmiła z większą zaciętością słyszalną w głosie, jak i zauważalną w spojrzeniu.

– Nie podobało ci się? – zapytał od razu, choć nie zdawał się zaniepokojony. Bardzo dobrze znał odpowiedź na własne pytanie.

Odwróciła wzrok, a jej policzki zalały rumieńce.

– Podobało – wymamrotała niemrawo, odwracając speszona wzrok. Chodzili już tydzień i coraz łatwiej było jej okazywać uczucia, choć jeszcze nie radziła sobie z mówieniem o nich.

Wargi chłopaka rozciągnęły się w łobuzerski uśmiech.

– Coś widzę, że nie jesteś pewna. Najwyraźniej muszę się bardziej postarać. – Nosem trącił jej brodę, odsuwając na bok i przyssał się wargami do szyi.

Jęknęła. Był to jej czuły punkt.

Nie, nie, nie. Mieliśmy porozmawiać – przypomniała sobie.

Wyrwała się z objęcia i wycofała się na względnie bezpieczną odległość. Przejechała dłońmi po materiale koszulki,  jakby to miało jej pomóc się opamiętać.

– Nie możemy cały czas się całować. Nie tylko na tym polega związek, wiesz?

– Jestem tego świadomy, Cynthio.

Drgnęła, gdy powiódł ciemnym, błyszczącym spojrzeniem po jej ciele. Była pewna, że miał na myśli zupełnie coś innego niż ona, dlatego sprecyzowała:

– Rozmowa, Xander. Chodziło mi o rozmowę.

Na jego twarzy pojawiło się coś na kształt grymasu, jednak szybko zostało zastąpione przez lodową maskę. Zsunął się z biurka, stając na nogi i oparł się rękoma o blat.

– Słucham.

Nie ukryła niezadowolenia wywołanego opryskliwą postawą towarzysza.

– Masz jakiś problem? – zapytała, jeżdżąc intensywnym spojrzeniem po twarzy chłopaka.

– Nie.

– A zachowujesz się, jakbyś go miał.

Przewrócił oczami, czym zirytował ją jeszcze bardziej. Szczególnie że nie był to pierwszy raz, gdy unikał rozmowy. Wszystkie ostatnie również tak wyglądały. Dogadywali się świetnie, dopóki któreś z nich nie zabierało głosu.

– Nie wiem, jak TY postrzegasz związek, ale jak dla mnie rozmowa jest jego istotnym elementem.

– Przecież cały czas rozmawiamy. – Wzruszył ramionami, jakby naprawdę nie widział problemu.

– Rozmawiamy na tematy, które są ci na rękę.

– Wydaje ci się. – Xander unikając konfrontacji zarówno słownej, jak i wzrokowej, oderwał się od biurka i podszedł do okna.

Ta rozmowa zmierzała jak wszystkie pozostałe przeprowadzone odkąd byli razem. Najgorsze, że nie miała pomysłu, jak mogła zmienić jej obrót.

– Nie rozumiem, dlaczego tak się zachowujesz. – Wlepiła palące spojrzenie w plecy Xandera. – To, że jesteśmy razem, nie zmienia nic w naszej umowie. Ona dalej obowiązuje. Mam parę pytań w sprawie wampirów, a ty jesteś zobowiązany na nie odpowiedzieć.

– Więc najwyraźniej nadszedł czas zakończyć tę umowę – odpowiedział bez zastanowienia, jakby od początku wiedział, że tak zakończy tę rozmowę. Nie spoglądając nawet na dziewczynę, skierował się w stronę drzwi.

Ta decyzja tak ją zaskoczyła, że początkowo nie wiedziała jak zareagować.

Czy zerwanie umowy także kończyło ich związek?

Nie miała czasu zastanowić się nad tym. Widząc podążającego ku drzwiom chłopaka, wiedziała, że musiała działać szybko. Działać teraz.

Puściła się biegiem, slalomem omijając instrumenty smyczkowe pozostawione na ziemi. Zwykle na tej przerwie czas spędzali w sali muzycznej. O tej godzinie była pusta i na tyle odizolowana od pozostałych pomieszczeń w szkole, że zazwyczaj nikt nie kręcił się tutaj.

W ostatniej chwili udało jej się wyprzedzić chłopaka i uniesionymi rękoma do linii barków uniemożliwiła mu przejście.

– O co ci chodzi, Xander? Dlatego zachowujesz się tak, jak tylko wspomnę o wampirach. Jakoś wcześniej nie miałeś z tym problemu. Co się zmieniło?

Surowe spojrzenie wbił w miodowe tęczówki, jakby czegoś tam szukał. Nagle jednak odpuścił i odwrócił wzrok, wzdychając przy tym głośno. Nieznacznie się zgarbił, zanurzając rękę w czarnych włosach.

– Dużo myślałem, co stało się tamtej nocy...

– Nie wymyśliłam sobie tego – przerwała mu natychmiast nieco przestraszona. Wiedziała, że nie mówił o tym, co zaszło między nimi, bo ten temat mieli już przepracowany. A więc została sprawa Złotego, który jakby nie patrzeć w dużym stopniu przyczynił się do tego, że byli razem. Gdyby nie pojawił się tamtej nocy, moment zbliżenia z Xanderem również nie miałby miejsca.

– Nie mówię, że sobie to wymyśliłaś... A przynajmniej świadomie.

– Nie rób tego. Nie rób ze mnie wariatki. – Poruszyła się niespokojnie. Jej serce zaczęło bić w szybszym tempem.

– Nie jesteś wariatką – zaznaczył spokojnie, ale twardo. – Po prostu sądzę, że ta wiedza cię przerosła. Za dużo trudnych informacji w krótkim czasie. Ja dowiadywałem się tego sukcesywnie, równolegle do pozyskiwanych informacji przez mojego ojca. Dzięki temu łatwiej byłoby mi to przyswoić. Nie powinienem zrzucić na ciebie tej bomby... W ogólnie nie powinienem ci tego wszystkiego mówić.

– Uważasz, że był to błąd?

– Tak, Cynthio. Uważam, że był to błąd – odpowiedział bez wahania. – Mój błąd. Egoistycznie wykorzystałem okazję, dzięki której mogłem zbliżyć się do ciebie. Już ci to mówiłem, ale powtórzę. Spodobałaś mi się, jak tylko po raz pierwszy cię zobaczyłem... Jednak teraz widzę, co się z tobą dzieje. Na razie powinnaś odpuścić temat wampirów.

– Moje zachowanie nie ma nic wspólnego z tym, co mi powiedziałeś. Wręcz przeciwnie. Pomaga mi to wszystko poukładać. A wtedy, gdy zobaczyłam u ciebie Złotego, to nie był pierwszy raz. Pojawia się od kilku tygodni. I to zaczęło się, zanim cię spotkałam.

– Cynthio.– Delikatnie złapał ją za ramiona. – Pamiętasz, jak opowiadałem ci o Złotych? – Poczekał, żeby dziewczyna sobie przypomniała. Kiedy kiwnęła głową, zaczął mówić dalej. – Żyją w pałacach i raczej nie są chętni do jego opuszczania. A jeśli już to zrobią... Nie ma możliwości, aby człowiek przeżył spotkanie z nimi.

– Ale on jest inny... Ja jestem inna...

– Nie ma żadnego Złotego!

Znieruchomiała. Nie było śladu po wcześniejszym opanowaniu chłopaka.

Szybko musiał zdać sobie sprawę, że przesadził, bo jego postawa nieco złagodniała, choć nie wydawał się też pochłonięty skruchą.

Oderwał ręce od ramion dziewczyny i sięgnął do kieszeni.

– Nagranie z kamer z tamtej nocy. – Wsunął w jej dłoń coś zimnego i metalowego. – Obejrzyj i sama się przekonaj. – Po swoich słowach ominął otępiałą dziewczynę.

Powoli zjechała wzrokiem na swoją dłoń, a dokładnie na podarowanego pendrive.

Od ponad dwóch godzin przewijała ten jeden fragment. Właśnie wtedy zobaczyła Złotego. I choć tamtej nocy była pewna co do jego obecności, teraz moment spotkania jawił się jedynie jako sen. Z każdym kolejnym obejrzeniem obrazu z kamery to zdarzenie stawało się coraz bardziej mgliste i niejasne.

Xander zgrał na nośnik pamięci zapis z trzech kamer. Na każdym w prawym dolnym rogu była data i godzina potwierdzająca zgodność czasową. Żadna kamera nie zarejestrowała nadprzyrodzonej istoty.

Obejrzała ten fragment jeszcze raz, licząc, że tym razem go dostrzeże. Jednak jak z każdym wcześniejszym przypadkiem widziała jedynie opuszczony taras i fragment ogrodu z porozrzucanymi liśćmi gniecionymi przez ulewę.

Początkowo myślała, że może Xander wyciął ten moment. Jednak wszystko wydawało się płynne i nie zauważyła żadnych cięć. Ponadto nie chciała uwierzyć, że mógłby zachować się tak okrutnie.

A co jeśli faktycznie wszystko rozegrało się jedynie w jej głowie? – zapytała samą siebie.

Nie. Nie była wariatką. Nie wymyśliła tego.

Gwałtownie wyjęła pendrive, jakby jego zawartość kryła wirusy, i zamknęła laptopa. Odchyliła głowę, wlepiając wzrok w sufit, a ręce zarzuciła luźno za oparcie.

– Nie zwariowałaś – powiedziała na głos, choć to potwierdzenie wydawało się nie mieć już mocy.

Jeżeli Złoty był wytworem jej wyobraźni, czy analogicznie to, co działo się z nią, również było? Aczkolwiek czy to, co stało się z Jasperem, nie było wystarczającym dowodem, że wszystko miało miejsce? A może i to stworzyła jej wyobraźnia? Jego śmierć mogła być czystym przypadkiem. Choć Xander potwierdził jej istnienie Złotych. Przecież nie mogła jego sobie wymyślić.

A co jeśli faktycznie coś się z nią działo, ale miało to inne podłoże, niż początkowo myślała? Kiedyś czytała o schizofrenii u młodych ludzi. Może objawiać się w różnych postaciach, nawet w bardzo wczesnym wieku.

Złapała za szmaragdowy wisior. Uniosła kryształ i obracając go między palcami, analizowała jego strukturę.

Wszystko zaczęło się, kiedy naszyjnik opuścił jej szyję. To wywołało lawinę.

A co jeśli musi wywołać ją jeszcze raz...

Bez dalszego zastanawiania się, rozpięła zamek i odłożyła naszyjnik na biurko, po czym udała się do łazienki.

Tamtej nocy, gdy wszystko się zaczęło, nie miała go przy sobie. Winter schowała go do swojej torebki.

Oparła się rękoma o blat łazienkowy i wlepiła spojrzenie w swoje odbicie, a dokładnie w jasne tęczówki.

Przyglądała się długo, sama nie wiedząc, na co dokładnie czekała. Aż ponownie rozbłysną złotem?

Nic. Ani śladu czegoś niepokojącego.

Zaczęła wyciągać wszystko, co w ostatnim okresie zalegało w jej głowie. Jej umiejętności pojawiały się zazwyczaj w czasie silnego wzburzenia. Jak z Jasperem, czy nawet po kłótni z Winter. Wtedy wbiegła do łazienki, a złoto zalało jej oczy, po czym na lustrze pojawiło się pęknięcie. Miała nadzieję, że tym razem będzie podobnie. Dlatego zaczęła myśleć o Jasperze, o zdarzeniu w klubie, o jego śmierci... a szczególnie o Zacku. O jego obłudnym uśmiechu i krwawych tęczówkach. O tym, jak krzywdzi Winter.

Czuła budzącą się złość pod skórą. Jakby został wstrzyknięty jej środek zmieniający krew w ogień.

Jednak mimo palącej furii, tęczówki pozostały ludzkie. I oprócz kilku łez zaczynających gromadzić się w kącikach oczu, nie innego się nie pojawiło.

Może rzeczywiście nic z tego nie miało miejsca, bo jak inaczej miałaby wyjaśnić obecność Złotego w Bar Harbor? Przecież ta niewielka miejscowość to prawie jak koniec świata. Może od początku wszystko działo się jedynie na poziomie jej wyobraźni. Nieświadomie stworzyła to, czując potrzebę bycia kimś więcej niż tylko zwykłą, nudną nastolatką.

Zacisnęła palce na krawędzi zimnego blatu. Obserwowała, jak z każdą sekundą krzywiła się coraz bardziej, walcząc z własnym ciałem. Jeszcze tylko brakowało, żeby się teraz rozpłakała.

I wtem w jej głowie pojawił się pewien plan.

Wyszła z łazienki, po czym zgarnęła z biurka naszyjnik i wybiegła z pokoju. Bethany nie było w domu, więc nikt nie mógł odwieść ją od pomysłu. Zbiegła po schodach, pokonując po dwa stopnie. Z tablicy na klucze wzięła jeden, którymi otworzyła najstarsze drzwi w tym domu. Prowadziły do pomieszczenia, które kiedyś było garażem. Ze względu na małe wymiary, ledwo mieścił się jeden samochód. Dlatego Bethany urządziła tu amatorską pracownię, w której czasami robiła proste meble lub naprawiała coś.

Cynthia wybrała to pomieszczenie nie przypadkiem. Wzrokiem szybko odnalazła młotek, a kawałek dalej szczypce.

Prawą dłonią chwyciła trzonek młotka, za to lewą ścisnęła ramiona szczypiec i włożyła wisior między metalowe szczęki.

Nie zastanawiała nad tym, co zamierzała zrobić. Po prostu to zrobiła.

Uderzyła w kryształ. Raz, drugi, trzeci... Kolejne uderzenia mocniejsze od poprzednich. Z każdym wyładowywała złość, którą sama w sobie obudziła. Nie zarejestrowała chwili, kiedy z jej oczu zaczęły cieknąć łzy. Nie ważne ile razy uderzyła w kryształ, pozostawał nienaruszony. Oprócz rys, które były na nim uprzednio, lśnił nieskazitelną powierzchnią.

Nie znała się na złotnictwie, ale wątpiła, że wyrób był z tak odpornego materiału, który wytrzymałby kilkukrotne uderzenie stalowej główki młotka.

– Co tu się dzieje... – zastanowiła się na głos.

Chwyciła w dłonie naszyjnik, po czym zsunęła się powoli na ziemię. Wstrząsnął nią lekki dreszcz, gdy usadziła się na zimnych kafelkach. Oparła się o drewnianą ściankę stołu, zaciskając kryształ w pięści.

Z jednej strony miała obraz z kamer dowodzący, że nie było Złotego tamtej nocy, z drugiej wisior, którego nawet młotek nie zdołał zarysować.

Miała wrażenie, że kręciła się w kółko. Raz była pewna, że już wszystko rozgryzła, gdy nagle okazywało się, że niczego nie mogła być pewna.

A może najlepszą opcją będzie zrobić przerwę... Tak jak mówił Xander, na jakiś czas odpuścić temat wampirów. Może naprawdę za bardzo weszły jej już do głowy. I choć czuła, że nie wymyśliła sobie tego, również przeczuwała, że nie zostało jej za wiele opcji.

Mogła w dalszym ciągu stawiać hipotezy, doszukiwać się prawdy, pytanie jednak brzmiało: ile tak wytrzyma?

Oparła głowę i przymknęła na chwilę oczy, pozwalając panującemu w pomieszczeniu chłodzie przejść na wskroś przez jej skórę.

Jedynie na chwilę uniosła powieki, by wyjąć z kieszeni telefon, a kiedy z głośników rozbrzmiał sygnał, ponownie je przymknęła.

– Obejrzałam nagranie – odezwała się niemrawo, gdy sygnał nagle ucichł.

– I jakie wnioski? – zapytał, gdy zapadła krótka cisza.

Przełknęła ślinę, czując gule w gardle. Następne słowa wymagały do niej wiele siły.

– Masz rację. Na pewien czas odpuszczam temat wampirów.

– To dobra decyzja.

– Tylko dla jasności. – Otworzyła oczy, nagle stając się żywsza. – Nie uważam, że sobie to wymyśliłam. Jestem pewna, że widziałam Złotego. Wcześniej... jak i tamtej nocy u ciebie. Nie rozumiem, dlaczego nie ma go na nagraniu, ale jestem pewna, że nie wymyśliłam sobie tego.

– Nigdy nie słyszałem o Złotym, który byłby mistrzem montażu. To byłoby imponujące, gdyby wyciął siebie z nagrania.

Nie była pewna, czy żartował, czy mówił poważnie, ale zignorowała jego słowa, bo przecież nie to miała na myśli.

A co jeśli to nie Złoty wyciął siebie, ale kazał ci to zrobić i nawet o tym nie wiesz – przyszła jej myśl, której jednak nie odważyła się wypowiedzieć.

– To już inny poziom spekulacji – stwierdziła krótko, chcąc skończyć temat. Czuła, że im dłużej będą o tym rozmawiać, tym trudniej będzie jej faktycznie spasować. – Jak mówiłam. Odpuszczam... na jakiś czas. Muszę skupić się teraz na sobie... na nas. Mam nadzieję, że mówiąc, że kończysz umowę, nie miałeś na myśli również naszej relacji?

Cisza, w której czekała na odpowiedź, była bardzo stresująca.

– Nie. Oczywiście, że nie... – zamilkł, a po chwili w tle rozeszło się trąbienie. – Idiota – fuknął pod nosem.

Zmarszczyła brwi z konsternacji. Nie zaciekawiła ją sama sytuacja, która wzbudziła w nim ten stan, ale inna kwestia.

– Gdzie jedziesz?

– Na lotnisko.

– Po co? – Automatycznie poderwała się na równe nogi.

– Nie jestem pewny. Jak myślisz, po co mogę jechać na lotnisko?

– Żeby gdzieś polecieć. Żeby kogoś odebrać. Albo jak wariat pojeździć rowerem po drodze startowej. Znając ciebie, skłaniam się do trzeciej opcji.

Mimo że nie znajdowała się z Xanderem w jego samochodzie, wiedziała, że się uśmiechnął.

– Lecę do Kolorado. Kumple z drużyny mają bardzo ważny mecz w kolejny piątek i poprosili mnie, żebym pomógł im w przygotowaniach.

– To znaczy, że nie będzie cię cały tydzień – wywnioskowała. – Dlaczego nic wcześniej nie powiedziałeś?

– Nagła zmiana. Początkowo miałem lecieć dopiero w poniedziałek. 

– Czyli także nie będzie cię na balu?

– Balu? – powtórzył, jakby pierwszy raz o tym słyszał. Choć mogło właśnie tak być.

– Jesiennym. Każdy o nim mówi od jakiś dwóch tygodni, a plakaty wiszą przynajmniej od miesiąca... Myślałam, że pójdziemy razem. – Nie ukrywała, że zrobiło jej się przykro. Byłby to pierwszy bal, na który poszłaby z partnerem. Zazwyczaj na wydarzenia szkolne dołączała się do Winter i towarzyszącej jej osoby.

– Pójdziemy następnym razem, ok?

– Jasne – mruknęła krótko.

Zapadła cisza, którą Cynthia uznała za koniec rozmowy, a nawet w jakimś stopniu chciała, żeby zakończyła się w tym miejscu. Nie chciała ukrywać, że było jej przykro, ale też nie zamierzała obwiniać Xandera. Gdyby ona miała wybrać między nim a Winter, mimo że teraz były skłócone, i tak wybrałaby ją. Podnosiła już rękę, żeby się rozłączyć, gdy niespodziewanie z głośnika rozbrzmiał głos.

– Uwierz mi, jak bardzo teraz żałuję, że zgodziłem się na ten wyjazd. Tym bardziej, kiedy myślę, co robilibyśmy po balu.

– Grzecznie poszlibyśmy każdy w swoją stronę?

– Nudne – odparł niemal śpiewnie. – Miałem na myśli, że oprowadziłbym cię po mojej sypialni. Pokazał termoelastyczny materac... Moglibyśmy w praktyce przetestować jego wytrzymałość. Znaleźć wady i zalety.

Nie mogła powstrzymać uśmiechu i prychnięcia rozbawienia, które przedarło się przez zaciśnięte wargi.

– Zaleta: wygodny, nie skrzypi. Wady: brak. Zapominasz, że już na nim spałam.

– Jeżeli piątek odpada, to może w sobotę wpadniesz do mnie? – Wytrwale trzymał się swojego planu.

– Tylko jeżeli załatwisz mi pelerynę niewidkę, żebym mogła wymknąć się z domu.

– No tak. Kara... To po prostu ja wpadnę do ciebie i najpierw przetestujemy twój materac. Ty spałaś na moim, ale ja na twoim jeszcze nie. Czas to zmienić.

– Akurat soboty ciocia ma wolne, więc odpada. – Nie była do końca szczera. Bethany pracowała w ten dzień do popołudnia, ale to postanowiła przemilczeć. – A tak poza tym nie uważam, że jesteśmy jeszcze na tym etapie – zaznaczyła twardo, nieco poważniejąc.

– A co ma wspólne układanie puzzli do etapu związku?

Gdyby byłoby to możliwe, właśnie zachłysnęłaby się własną śliną.

– Puzzli? – Brzmiało to tak nierealnie, że aż wybuchła niekontrolowanym śmiechem.

– A co sobie wyobrażałaś? Jestem szanującą się osobą. Nie zaciągniesz mnie tak szybko do łóżka. – Sprawiał wrażenie oburzonego, choć Cynthia wiedziała, że to raczej z jej ust powinny paść te słowa.

– To zadziwiające, że w dalszym ciągu twoja głupota mnie zaskakuje. – I mimo dość ostrych słów, z jej twarzy nie schodził uśmiech.

Właśnie tego potrzebowała. Luźnej rozmowy.

– Świntuszek z ciebie, Cynthio.

– Nie uważasz, że byłoby bardzo nieprzyjemnie, gdyby w samolocie siedział za tobą wkurzający dzieciak, krzyczący ci do ucha i kąpiący w fotel. Nie życzę ci tego, ale... miłego lotu. – Wykrzywione wargi wieńczyły jej słowa, choć Xander nie mógł ich zobaczyć.

– A wiesz, co robi się z takim wkurzającym dzieciakiem...

– Nie mów tego – zabroniła, choć jedynie domyślała się jakim poczęstuje ją humorem.

– Otwiera się drzwi i obserwuje, jak szybko spada – dokończył.

Przymknęła powieki, bo mimo że chciało jej się zaśmiać, wiedziała, że nie powinna.

– Oczywiście do czasu, zanim otworzy mu się spadochron, który oczywiście dostanie – dodał, choć nie było mu z tym śpieszno.

– Daleko masz do lotniska? – zmieniła temat, kręcąc głową z dezaprobatą.

– Właściwie już dojechałem.

– Odezwij się, jak wylądujesz.

Zapadła cisza, którą uznała za zgodę, ale i zakończenie rozmowy. Zamierzała się rozłączyć, lecz ponownie zatrzymał ją głos rozbrzmiewający z głośnika.

– Tylko nie uschnij z tęsknoty do mnie.

Uśmiechnęła się delikatnie i nie odpowiadając, poczekała, aż tym razem to on się rozłączy.
Xander często znikał i raczej nigdy nie odczuwała jego nieobecności, jednak było to, zanim zaczęli się spotykać. Nie wiedziała jak będzie teraz, po tygodniu ciągłego spędzania wspólnie czasu. Jak się okazało, martwiła się niepotrzebnie.

Tydzień minął jej dość szybko. Rozłąka okazała się nie być taka straszna. Gdy łapała się na tym, że myślała o chłopaku, wtedy po prostu pisała do niego wiadomość, choć odpowiedź dostawała dopiero po wielu godzinach. Xander oddał się pomocy kolegom ze starej drużyny, a więc przez te kilka dni nie mieli zbyt dużo okazji, by porozmawiać.

Przez ten tydzień miała wrażenie, że wróciła do bycia starą Cynthią. Jej głowę ponownie zalegały problemy typu, jaką książkę teraz przeczytać czy w jakim kolorze zrobić notatki. Choć momentami powracał temat wampirów. Szczególnie gdy jej wzrok na przerwach krzyżował się z Winter. Wtedy oprócz bólu kłujący w jej serce, również atakowało ją poczucie winy. Miała wrażenie, że pozostawiła przyjaciółkę na łasce Zacka.

Jakby już pogodziła się z jej śmiercią.

Wtedy jednak szybko pozbywała się tej myśli. W obecnych okolicznościach i tak jedynie pogorszyłaby sprawę.

Również kilka razy przed zaśnięciem do jej głowy zawitał złotooki. Wtedy po prostu odwracała się na druga stronę, ten temat pozostawiając za sobą.

Czas do piątku zleciał jej tak szybko, że sama była zdziwiona, kiedy dzisiaj rano spojrzała na kalendarz. Za parę godzin Xander miał już powrotny lot, a doliczając dojazd z lotniska, powinien wrócić do rana.

Usłyszała pukanie, ale zanim zdążyła pozwolić wejść, osoba wtargnęła do środka.

– Ciociu. – Zagwizdała z uznaniem, przyglądając się opiekunce. Miała na sobie czarną koronkową sukienkę sięgającą lekko za kolana, a siwe włosy upięte w prostą, ale elegancką fryzurę. Nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy widziała Bethany w makijażu i czy kiedykolwiek w ogóle miało to miejsce. – Wyglądasz świetnie.

– Dziękuję, Słońce. I tak właśnie się czuję.

– Pan Bates padnie z wrażenia.

– Lepiej, żeby nie padał. Bardzo chcę obejrzeć ten spektakl. – Zerknęła na elektroniczny zegarek znajdujący się na biurku tuż przy stosie książek. – Muszę się zbierać. Alfred zaraz będzie. Nie siedź tylko za długo. – Wskazała na porozkładane przed dziewczyną notatki, na które padało intensywne światło z koło stojącej lampki.

– Nie będę.

– Kolacje masz w piekarniku – rzuciła na odchodnym.

– Dobrze, dziękuję – powiedziała, choć wątpiła, że Bethany dosłyszała. Po odgłosie stukających obcasów wnioskowała, że kobieta była już na schodach.

Ryk silnika samochodu, a po chwili trzask drzwi świadczył, że została sama. Zgarnęła telefon, po drodze włączając odcinek Breaking Bad. Wciągnęła do nozdrzy zapach roznoszący się po kuchni, od razu rozpoznając, co ciocia przygotowała dla niej. Zapiekanka z makaronem.

Za pomocą ścierki wyjęła gorące naczynie z piekarnika. Nie fatygując się nałożeniem porcji na talerz, wbiła widelec wprost sam środek.

Obejrzała część odcinka współmiernie zjadając połowę zapiekanki, gdy nagle serial zniknął z ekranu, a w zamian pojawił się motyw wideorozmowy.

Zastygła w bezruchu z otwartymi ustami i wbitym na widelcu makaronem tuż przed jej twarzą, gdy zobaczyła, kto próbował się z nią skontaktować.

Winter.

Z trudem przełknęła resztki makaronu zalegające w gardle, w międzyczasie odkładając widelec. Mozolnie podniosła telefon, jakby co najmniej ważył tonę.

Nie potrafiła tego wyjaśnić, ale miała naprawdę złe przeczucie.

Złe, ale jak się okazało trafne przeczucie.

Na ekranie pojawiła się Winter. Jej oczy napuchły od płaczu, a pod dolnymi powiekami makijaż rozmył się od łez, tworząc plamy ciemne jak burzowe chmury. Z głośników rozlegał się spazmatyczny szloch.

– Zerwał ze mną.

Cynthia wzdrygnęła się, słysząc rozdygotany głos, ledwo słyszalny pomiędzy spazmami.

– Zerwał ze mną – powtórzyła jeszcze bardziej rozdzierającym tonem, a z jej gardła wydostał się skowyt, jakby właśnie ktoś obdzierał ją ze skóry.

– Gdzie jesteś? – Nie było to przypadkowe pytanie. Miała nadzieję, że przednia słaba kamera telefonu fałszowała odległość dziewczyny do rozprzestrzeniającego się tuż za nią szkolnego parkingu wypełnionymi autami. Wydawał się znajdować poniżej, jakby... stała na dachu.

Boże – pomyślała, gdy zdała sobie sprawę, że miała rację.

Winter stała na dachu.

– Już jadę. Nie rozłączaj się, ok? – Próbowała zabrzmieć opanowanie, ale nie mogła powstrzymać łez gromadzących się w kącikach oczu.

– Nie chcę żyć bez niego.

– Nie waż się tak mówić – nakazała bezwzględnie, będąc na skraju paniki. Chwyciła za klucze i wybiegła z domu.

– Zerwał ze mną... Powiedział, że to przez kłamstwa... Że coś ukrywam.

– Zaraz będę i porozmawiamy na spokojnie, dobrze? Wszystko mi opowiesz... Ale najpierw może zejdziesz i poczekasz na mnie na dole? – Pierwsza łza spłynęła po jej policzku.

Nie chciała sobie wyobrażać, co mogło zaraz się stać, ale te myśli z coraz większą skutecznością atakowały jej umysł.

– Byłam gotowa mu wszystko powiedzieć, ale nie mogłam...

– Kurwa! – krzyknęła, gdy nie mogła trafić kluczem w stacyjkę. Trzęsące się dłonie nie ułatwiały jej zadania.

– Zachowałam twój sekret... ale przez to mnie zostawił.

– Winter... – Nie wiedziała co powiedzieć. Wpatrywała się w obraz roztrzęsionej przyjaciółki, nie mając pomysłu, co mogłaby zrobić, żeby nie pogorszyć sprawy. – Zaraz będę – rzuciła jedynie, gdy w końcu trafiła kluczykiem.

– Domyśla się, co zrobiłaś... I domyśla się, że ja o tym wiem. Dlatego mnie zostawił.

– Zaraz będę – powtarzała jak mantrę, odkładając telefon na uchwyt.

Tupała niespokojnie nogą, walcząc z odpaleniem samochodu. Silnik ryczał, jednak po chwili następowała głucha cisza przerywana łkaniem.

– No dawaj – rzuciła pod nosem.

– „W związku nie może być tajemnic".

– Odpal. – Nie poddawała się.

– Domyśla się, co zrobiłaś Jasperowi.

Zdębiała, akurat, kiedy udało jej się odpalić auto.

– Wie, że to byłaś ty, ale nie ma dowodów... Ode mnie ich nie dostał, więc będzie szukał dalej... Inaczej.

– Zrobiłaś dobrze...

– Nie! – zaryczała, kręcąc nieopanowanie głową. Niebezpiecznie zakołysała się, a Cynthia bezmyślnie złapała za telefon, jakby tym mogła powstrzymać przyjaciółkę od upadku. – Powinnaś się przyznać... On chce tylko wiedzieć, kto to zrobił... Wtedy będzie mógł w końcu pogodzić się ze śmiercią przyjaciela... Zakończyć ten etap i pójść dalej. Nie skrzywdzi cię. Musisz mu powiedzieć... A wtedy wróci do mnie.

– Winter. To tak nie zadziała. – Spojrzała na przyjaciółkę zbolałym wzrokiem. Ciężko było jej patrzeć, jak ta spoglądała na nią z nadzieją w oczach. – Jeśli Zack dowiedziałby się, zabiłby mnie bez zastanowienia.

– Nie... Jest dobrą osobą...

– Zabiłam jego przyjaciela – przyznała się na głos, głośno i wyraźnie wypowiadając każde słowo. Liczyła, że to pomoże Winter przejrzeć na oczy. – Gdy tylko dowie się prawdy...– zamilkła, gdy nagle obraz stał się rozmazany.

Jakby... telefon spadł.

– Winter! – zawyła.

– Błąd. Tu nie Winter.

Zastygła rozpoznając ten głos.

– Tu Zack.

Na ekranie pojawił się wampir, uśmiechając się od ucha do ucha. Jego krwawe ślepia błyszczały bardziej niż zazwyczaj. Nie była pewna czy było to potęgowane przez kamerę, czy żądzę zemsty, ale i... satysfakcje z jej spełniania.

– Wiedziałem, że to byłaś ty. Od początku to czułem.

– Co zrobiłeś z Winter?! – W tej chwili tylko to ją interesowało. Poza tym pytaniem jej głowę zalewała przerażająca pustka.

– Masz piętnaście minut. Przyjedź sama. Czekam na parkingu. A... I nic nie kombinuj. Wiesz, kto za to oberwie. – Zanim zakończył rozmowę, skierował kamerę na Winter, choć Cynthia bez tego zrozumiała, kogo miał na myśli.

Właśnie stanęła przed podjęciem najtrudniejszej decyzji w jej życiu.

Musiała wybrać. Między swoim życiem a Winter.

Szybko ją podjęła. 


Zdążyliście już przez tyle rozdziałów poznać Cynthię i jej schemat działania. A więc jak myślicie, jaką decyzje podjęła?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro