Rozdział ♦ Dwudziesty Siódmy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nowa okładka, co myślicie?

Odnosiła wrażenie, że została zakopana żywcem i znajdowała się gdzieś głęboko pod ziemią. Drewniana trumna, w której została pochowana, w pewnym momencie chrupnęła i pojawiła się w niej szczelina, przez którą zaczęła wsypywać się ziemia. Brała krótkie i szybkie oddechy, jednak powietrze wydawało się już na wyczerpaniu i w zamian jego jej nozdrza oblepiała mokra gleba. Wypełniła płuca, by po chwili mogły w nich wykiełkować nasiona. Ich korzenie jak żyły rozeszły się pod jej skórą. Stała się nawozem dla rosnącej roślinności. Przeczuwała jednak, że zwiędną bardzo szybko. Potrzebowały światła, by przeżyć, za to ona zbyt się go lękała. Parzyło ją. Było niebezpieczne. Jednakże pod ziemią nie mogło jej dosięgnąć. Jednak jeśli postanowi tu zostać, rośliny obumrą.

Nie mogła wiecznie kryć się w ziemi.

Snop światła przebił się przez warstwę gleby, jakby wypalając w niej dziurę. Padł na jej skórę, przypalając ją w tym miejscu. Po chwili pojawił się kolejny, a tuż za nim następny. Jej twarz płonęła skąpana w blasku złotych tęczówek.

To właśnie ich się obawiała.

Złotym oczom towarzyszył ból i cierpienie. Tam, gdzie się pojawiały, zostawały jedynie zwęglone szczątki.

Jej serce Xander również doszczętnie spalił.

Oszukał ją, zabawił się i wykorzystał.

Ukryła się w jego ramionach, sądząc, że ten ochroni ją od nadchodzącej burzy, w czasie gdy on był tym, którą ją przywołał.

Xander był złotooką istotą.

Pamiętała. I już nigdy nie pozwoli mu na ukrycie tego przed nią.

Miażdżąca jej ciało ziemia zniknęła, a w zamian pojawiła się pierzyna przykrywająca ją aż do szyi. Smugi światła zamieniły się w delikatny półmrok. Wystarczyło jedno spojrzenie na duże okna odsłaniające widok na taras, aby zdała sobie sprawę, w kogo pokoju się znajdowała. Omiotła wzrokiem pomieszczenie, odnajdując gospodarza.

Xander siedział nieruchomo na krześle tuż przy swoim łóżku, które akurat zajmowała. Nie wpatrywał się w nią. Wzrok miał opuszczony. Wbity w jej dłoń przykrytą jego.

Chciała ją wyrwać. Jednak jej ciało wydawało się zbyt wiotkie, aby choć ruszyła palcem. Nie miała nawet siły na tak niewielką czynność, jak skrzywienie się z niesmakiem.

Zdołała jedynie wpatrywać się pusto w ich dłonie, odczuwając przy tym bolesną stratę.

– Dlaczego? – Wydostało się z jej gardła, jednak to ochrypłe i nijakie coś ledwie imitowało jej głos. Zdawało się bardzo obce i takie... pozbawione życia.

Uniosła wzrok, napotykając ciemne spojrzenie. Jego oczy powróciły do swojej ludzkiej postaci, jednak dla niej malowały się już tylko jako wampirze.

– To nie jest odpowiedni moment na rozmowę. Masz gorączkę. Powinnaś jeszcze odpocząć. – Jego głos również nie brzmiał jak ten, do którego zdołała przywyknąć przez ostatnie tygodnie. Ten należał do Złotego. Pobrzmiewał nieprzyjemnym dystyngowanym tonem.

Nie podobało jej się to. Z tych dwóch wolała wcześniejszego Xandera. Jednak zdawała sobie sprawę, że ten chłopak ze szkoły nigdy nie istniał.

Starała się zignorować słowa wampira, jednak co do jednego miał rację. Potrzebowała jeszcze odpoczynku. Jej ciało prosiło o sen, jednak psychika o wyjaśnienia. Tę nierówną walkę wygrało to pierwsze. Ostatnie zasoby energii wyczerpała na ten krótki moment utrzymania podniesionych powiek. W końcu opadły, a kiedy ponownie je uniosła, nie była już w pokoju Xandera, lecz u siebie.

Wystarczyło poczucie ciężkiego powietrza pnącego się po jej ciele, aby zrozumiała, że nie była sama. I tu nie miała na myśli Bethany, która w pośpiechu wbiegała po schodach na wyższe piętro. Wiedziała, że za drzwiami domu pojawił się gość.

Podświadomość mówiła jej, że podobna sytuacja wydarzyła się już kiedyś. Ta sceneria oraz grobowa atmosfera wydawała się znajoma, jak również zachowanie ciotki, która, wnioskując po hałasie zamykanych szafek i przesuwanych mebli, gorączkowo czegoś szukała albo... pakowała się w pośpiechu.

Odgrzebała z pamięci wspomnienie pasujące do tej chwili. Zrozumiała, że to niekolejny raz miało ono miejsce, lecz wróciła do tamtej nocy.

Nocy, w której po raz pierwszy spotkała złotooką istotę. Spotkała Xandera.

Siedziała na fotelu, wpatrując się zamglonym spojrzeniem w drzwi. Tylko one chroniły ją od wampira. Ten krótki moment zachował się w jej umyśle jako słaby ślad, który za chwilę miał się skończyć. Po tym, jak istota przekroczyła próg domu, wspomnienie się urywało. Jakby dalsze rozwinięcie tej historii się nie wydarzyło.

Jednak już teraz miała miejsce niewielka zmiana. We wspomnieniach to istota samodzielnie przekręciła klucze, kiedy teraz to dziewczyna podeszła do drzwi i je otworzyła, wpuszczając do środka intruza.

W głowie sama na siebie krzyczała, zabraniając sobie to robić, aczkolwiek jej ciało wydawało się mieć własną autonomię.

Złote tęczówki oślepiły ją swoim glansem. Oczy Xandera były niebezpieczne, ale i piękne... Niebezpiecznie piękne.

Dostojnym krokiem niczym król odwiedzający swoich poddanych wkroczył do środka, nawet na moment nie spuszczając wzroku z tęczówek dziewczyny. One również mieniły się nieskazitelną złotą barwą.

Podniósł rękę i zbliżył ją do policzka rudowłosej, ale zanim zdołał go musnąć, rozbrzmiał ostry głos i dźwięk ładowanej broni.

– Nie dotykaj jej. – Bethany wymierzyła lufę strzelby na przybysza. – W tej chwili odsuń się od niej. – Błękitne oczy o barwie czyściejszej niż bezchmurne niebo, które zawsze kryły w sobie wielkie pokłady ciepła i miłości, teraz wydawały się równie niebezpieczne co trzymana przez ich właścicielkę broń. Powolnym krokiem zeszła ze schodów i po półokręgu obeszła istotę, nie przestając do niej celować. W tej drobniutkiej kobiecie nie było widać nawet cienia strachu.

Jednak nawet jej odwaga nie była wystarczająca na przeciwnika, z którym chciała się zmierzyć.

Na jego twarzy przez moment przeszło coś na kształt grymasu. Wydawał się niezadowolony, że przerwała mu chwilę, którą łączył z Cynthią. Powolnie, wręcz niechętnie przerzucił wzrok na kobietę. Jego twarz nawet nie drgnęła, gdy spojrzał na broń wycelowaną w jego stronę.

Ku zaskoczeniu Cynthii, to mina Bethany uległa zmianie. Twarz pokryły jeszcze głębsze zmarszczki, gdy skrzywiła się z trwogi. Jej ciało napięło się, a żyły wyszły na wierzch, jakby próbowała podnieść sztangę z obciążeniem... lub z czymś się siłowała.

Dopiero kiedy ciotka przycisnęła lufę do swojego podbródka, Cynthia zrozumiała, z czym właśnie walczyła Bethany.

Dobrze również wiedziała, że ciocia nie mogła wygrać tej walki. Od początku była na przegranej pozycji. Xander nawet nie potrzebował mrugnąć, aby pozbyć się kobiety. Wystarczyło mu tylko  szponami wampirzych umiejętności wpić się do jej umysłu.

Bethany najwyraźniej również zdawała sobie z tego sprawę. Na jej twarzy nie było śladu zaskoczenia. Jednak mimo świadomości o marnych szansach z istotą i tak postanowiła się z nią zmierzyć.

Kiedy jej palec znalazł się na spuście, z jej wykrzywionych z wysiłku warg wyleciały słowa:

– Znienawidzi cię, jeśli to zrobisz.

– Zaryzykuję. – Jego głos był podobny do tego, który słyszała dopiero co w pokoju. Ponadto ten wydawał się jeszcze starszy, niższy i bezwzględny.

Jego złote spojrzenie wróciło na dziewczynę. Spojrzał jej głęboko w oczy, dostrzegając w nich swoje odbicie.

Twarz dziewczyny była niespodziewanie kamienna. Podobnie jak ciało pozostające w bezruchu. Jedynym widocznym przejawem przerażenia, były łzy ściekające po jej policzkach. Stała się marionetką, której nitki trzymał Xander.

– Nie zabieraj mi jej. – Głos Bethany diametralnie się zmienił.

Aż Cynthii skurczył się żołądek od jego brzmienia. Podobną tonację miał jej, gdy błagała Amandę, aby odpuściła Winter. Wtedy bała się o życie przyjaciółki, więc najwyraźniej teraz Bethany musiała przejmować się bardziej o życie siostrzenicy niż o swoje własne. Nie było to roztropne, biorąc pod uwagę, że to ona mierzyła w siebie bronią.

Nie bała się Złotego, nie bała się o swoje własne życie. Obawiała się o siostrzenicę.

– Porwałaś ją. – Było to zarówno pytanie, jak i stwierdzenie.

– Nie zrobiłam tego. Została mi powierzona pod opiekę przez jej matkę. Miałam ją ukryć, a kiedy przyjdzie odpowiedni czas wprowadzić do tego świata. Jednak na to jest jeszcze za wcześnie. Jeżeli ją teraz zabierzesz, zepsujesz wszystko, co do tej pory zrobiłam. Do tego mogę ci obiecać, że znienawidzi cię za to. W tym układzie nikt nie wygrywa. Jednak jeśli zaczekasz z tym, możemy zrobić tak, że dwie strony będą zadowolone.

Nastała cisza. Złoty spojrzał na dziewczynę, intensywnie jej się przyglądając. Dokończył czynność, która wcześniej została mu przerwana i ostrożnie przejechał palcem po jej policzku, przy okazji ścierając jedną z wielu łez.

Cynthii nie spodobało się, że w miejscu jego dotyku rozniosło się zdradzieckie ciepło.

Nie spuszczając wzroku z niej, zapytał:

– Co więc proponujesz?

Po jego słowach wszystko się zatrzymało, jakby ktoś wcisnął przycisk „pauza". Po chwili obraz rozpłynął się i nastała ciemność, która szybko została zastąpiona ponownie pokojem Xandera.

Było jasno. Przez okna przedzierały się poranne promienie słońca, zatapiając swoim światłem ciemne panele.

Spojrzeniem od razu pomknęła w bok, wiedząc, że właśnie tam napotka Xandera.

Nie walczyła ze łzami, które wypłynęły z jej oczu. Mimo że czuła się już bardziej na siłach, nie posiadała wystarczającej energii do zatrzymania tego strumienia.

– Moja ciocia wiedziała od początku, prawda?

– Tak.

Nie mogła powstrzymać szlochu, który wyrwał się z jej ust. Ból, który rozrywał ją od środka, wydawał się równie śmiercionośny co wystrzelona kula.

– Czy ona... – Nie mogło przejść jej przez gardło. – Jest wampirem?

Bethany po ujrzeniu Złotego, nie jawiła się na zaskoczoną, jakby dobrze zdawała sobie sprawę o istnieniu tej klasy. Dodatkowo to nie pierwszy raz spotkała jej przedstawiciela. A z tego, co Xander wyjaśnił jej, zakładając, że w ogóle była to prawda, mało który człowiek miał pojęcie o ich istnieniu. A więc najbardziej prawdopodobną opcją było, że Bethany również należała do jednej z klas.

Błękitnych – sugerując się jej barwą tęczówek.

– To nie do mnie powinnaś skierować to pytanie.

W jakim stopniu pozwalały jej siły, dźwignęła się do siadu, co nie było łatwe, bo ręce jej skołczały, i podpierając się z obu stron, przeraźliwie bezdźwięcznym głosem powiedziała:

– Zasługuję na prawdę. Po tym wszystkim, co mi zrobiłeś... Zasługuję na wyjaśnienia.

Przez moment dostrzegła w nim starego Xandera, który zanurzał dłoń we włosach, kiedy usilnie się nad czymś zastanawiał.

– Błękitnym – przyznał nagle. – Nieprzemienionym.

Opadła na poduszki, tracąc wszelkie siły. Przymknęła powieki, starając się zatamować ujście łzom.

Złapała się za bluzkę w okolicy serca. Ból, jaki odczuwała, nie mogła porównać do niczego innego.

Oszukała ją osoba, której ufała bezgranicznie.

– Jaką umowę zawarliście?

Cisza.

– Uważasz, że jesteś gotowa na tę rozmowę?

– Nie – oznajmiła natychmiast. – Nie jestem. Także nie byłam gotowa na wszystko, co stało się po tym, jak pojawiłeś się w moim życiu. Jednak wtedy nie obchodziło cię moje dobro. Więc teraz nie udawaj, że jest inaczej.

– Lisico...

– Nie nazywaj mnie tak! – Jej źrenice rozszerzyły się, a zęby zgrzytnęły, kiedy zacisnęła szczęki. – Nie zwracaj się tak do mnie. Nie tym znajomym głosem i nie z tą miną. – Dostrzegła, że jej słowa zakłuły go, aczkolwiek nie odczuła z tego powodu nic jak tylko bezdennej pustki. Nie miała pewności, czy jego reakcja nie była tylko kolejną grą. – Więc co to była za umowa? – przywróciła rozmowę na odpowiedni tor, nie chcąc dłużej, niż była potrzeba, spędzać czasu z chłopakiem.

– Twoja ciocia poprosiła mnie, żebym przez jeszcze trzy lata zostawił cię pod jej opieką. Zgodziłem się na rok.

Licytowali się o jej życie...

– Co dostałeś w zamian? – dopytała, kiedy nie rozszerzył wypowiedzi. Nagle teraz wszechmocny Złoty wyparował i pojawił się przestraszony chłopak, którego Cynthia tak łatwo krzywdziła wzrokiem i słowami, pozostawiając głębokie rany.

Jednak te, które teraz ona zadawała, nie równały się z tymi, które otrzymała.

– Mogłem się poznać... – dopowiedział. – Ty mogłaś poznać mnie.

– Poznać znaczy rozkochać? Aby łatwiej było ci mną manipulować?

– Wyciągasz złe wnioski.

– Wyjdź. Chcę zostać sama.

– Cynthio...

– Powiedziałam, żebyś wyszedł! – Przekręciła głowę w drugą stronę, akurat wzrok zatrzymując na pozostawionym przy łóżku stojaku na kroplówkę.

Nastała cisza przeplatana zduszanym przez zamknięte wargi łkaniem. Nie chciała przy nim płakać. Nie chciała, aby widział, jak bardzo cierpiała. Obwiała się, że czuł z tego satysfakcję.

Xander był Złotym. Wampirem. A oni uwielbiali pławić się w gehennie słabych ludzi... Właśnie. Ludzi. Pytanie brzmiało, czy w dalszym ciągu mogła nazywać się człowiekiem?

Usłyszała szelest. Sądziła, że posłuchał jej polecenia, jednak, jak się okazało, wstał z całkiem innym zamiarem niż opuszczenie pokoju. Materac koło niej się ugiął.

Z trudem wróciła spojrzeniem do chłopaka. Patrzenie na niego było dużym wyzwaniem. Dawało jej złudne wrażenie, że miała do czynienia z Xanderem... Nie ze Złotym. Nie z majestatycznym wampirem, lecz z jej Xanderem. Chłopakiem, którego przez ten krótki czas zdążyła pokochać.

– Woda. – Podał jej wypełnioną po brzegi szklankę. – Byłaś dwa dni nieprzytomna. Musisz być spragniona.

Kiedy zobaczyła tę bezbarwną substancję, dopiero wtedy poczuła, jak bardzo pragnęła zalać nią wysuszone gardło. Wiele ja kosztowało, aby nie wyrwać mu szklanki. Nie zrobiła tego tylko dlatego, że pochodziła od niego.

– Nie chcę cię zmuszać, ale powinnaś się napić.

– A co? Inaczej znowu wejdziesz do mojej głowy? – prychnęła kąśliwie.

– Jeżeli się napijesz, wyjdę.

To jej wystarczyło.

Kiwnęła głową na zgodę. Zamierzała przejąć szklankę, jednak zanim zdołała podnieść rękę, Xander przystawił zimną powierzchnię do jej ust. Mimo że nie czuła się z tym komfortowo, nie zaprotestowała, nie chcąc niepotrzebnie przedłużać jego obecności w pokoju.

– Przyjdę potem z czymś do jedzenia – oznajmił, wstając. Ruszył w stronę drzwi, jednak zanim je przekroczył, rzucił dziewczynie długie spojrzenie.

Cynthia również nie potrafiła powstrzymać się od zerknięcia na niego. Nie mogła uwierzyć, że w tym niepozornym ciele młodego chłopaka chował się potężny wampir.

Nie mogła uwierzyć, że ten niepozorny chłopak mógł ją tak skrzywdzić.

– Nie przychodź tu. Już nigdy więcej – rzuciła cicho, kiedy zniknął za drzwiami, mimo to była pewna, że usłyszał jej słowa.

Tak jak również była pewna, że wróci. To przecież był jego pokój, jego dom. Przebywając tu, zobaczy go jeszcze wiele razy. I choć wolałaby wyłupać sobie oczy niż kiedykolwiek jeszcze raz na niego spojrzeć, nie mogła opuścić tego miejsca. Nie chodziło nawet o to, że była za słaba i sama daleko by nie zaszła. Bardziej chodziło o to, że nie miała gdzie pójść. Straciła miejsce, które mogłaby nazywać domem. Tamto, które wiele lat nosiło ten tytuł, przestało nim być w chwili zawarcia umowy przez Bethany. Sprzedała ją Xanderowi. I po co? By dłużej pobawić się w tę szopkę?

Bethany za trzy lata miała ją wprowadzić, a więc kiedy dziewczyna skończyłyby dwadzieścia jeden lat. Tylko do czego? Do świata wampirów? Miała jej powiedzieć, że była kimś więcej niż człowiekiem?... Jak ona wampirem? I co po dwudziestu jeden latach życia w kłamstwie sądziła, że Cynthia przyjmie to z lekkim sercem? Że machnie ręką na to, że przez całe życie mieszkała z wampirem pod jednym dachem, nie wiedząc o tym? Ciotka okłamywała ją o tak istotnej rzeczy i miała przyjąć to z łatwością?

To jeszcze nie brzmiało tak strasznie, jak to, że Bethany widziała, jak bardzo Cynthia cierpiała fizycznie i psychicznie odkąd pojawił się Złoty. Obserwowała, jak po zachodzie słońca walczyła z koszmarami, by po wschodzie walczyć z nimi na jawie. Miały przecież nawet poważną rozmowę, w której czasie Bethany opatrywała jej rany. Rany, które odniosła, kiedy poszukiwała złotookiej istoty w lesie. Wtedy spytała się bezpośrednio ciotki czy jej mama była wampirem. Ta bez zająknięcia zaprzeczyła. Co więcej, oznajmiła, że jako bezpłodne istoty nie mogą mieć dzieci, tymi słowami wzbudzając w Cynthii nieprawdziwe założenie, że nie wiedziała o innych klasach niż tylko Czerwonej. 

Co jeszcze przed nią ukrywała? Może jej matka wcale nie zmarła po porodzie, jak oznajmiła jej Bethany. A co jeśli żyła i Xander miał rację? Co, jeśli ciotka porwała ją, ukrywając od biologicznych rodziców?

Potrząsnęła gwałtownie głową, chcąc wyrzucić te myśli. Tego było już za wiele.

Nasunęła kołdrę, całkowicie się pod nią chowając. Gdyby tylko mogła, już nigdy nie wychodziłaby spod niej. Nawet jeśli należała do Xandera i nosiła ślady jego zapachu. Nawet jeśli przywoływała wspomnienia ich razem, całujących się leżąc na jej miękkiej powierzchni. Nawet jeśli, a może właśnie dlatego, chciała tu zostać już na zawsze. Pod nią chciała ukryć swoje zwęglone serce i szklane łzy. Ukryć cierpienie, ale i parę wspomnień, tych dobrych, które dzieliła z Xanderem. Nie zapowiadało się, aby pojawiły się nowe, a więc szczególnie dlatego chciała ukryć te stare. Schować, aby czas jej ich nie zabrał. Aby codzienne słońce nie spaliło ich tak jak Xander jej serce.

Poszewka poduszki nasiąknęła łzami. Nie miała możliwości wyschnąć, kiedy to kolejne strugi cieczy skapywały na nią.

Dlaczego to tak bolało?

Usłyszała trzaśnięcie drzwiami. Miała wrażenie, że Xander intencjonalnie zamknął je tak głośno, aby wyjrzała spod kołdry, zainteresowana jego obecnością. Nie odniosło to jednak zamierzonego skutku, bo nawet nie drgnęła. Choć wiedziała, że raczej nie uda jej się go oszukać, że spała, zamknęła oczy i spróbowała wyrównać oddech, co nie było łatwym zadaniem. W dalszym ciągu była roztrzęsiona i miała ochotę tylko tracić łzy.

Dlatego właśnie bała się w kimś zakochać. Nie chciała zostać zraniona. Unikała wszystkich chłopaków, którzy nawet w najmniejszy sposób wykazali zainteresowanie nią. I mimo bycia bardzo ostrożną i tak w końcu dosięgła ją strzała miłości. Pech chciał, że po jej trawieniu jako pierwszego ujrzała chłopaka, który od początku dążył do jej zagłady.

– Przywieźli jedzenie – poinformował Xander.

Po szeleście torby domyśliła się, że odłożył ją na stolik nocny.

– Powinnaś coś zjeść. Musisz być głodna.

Nie była. Żołądek miała skurczony i o samym myśleniu o jedzeniu robiło jej się niedobrze.

– Wiem, że nie śpisz – oznajmił, gdy dziewczyna nie reagowała. – Twoje serce cię zdradza. Ostatnie dwa dni słuchałem tylko jego. I jeszcze oddechu. Teraz zbyt długo go trzymasz. Wypuszczaj powietrze jakieś dwie-trzy sekundy szybciej i może następnym razem będę potrzebował minuty dłużej, aby przekonać się, że udajesz.

Na to też nie zareagowała, ale odruchowo zrobiła, jak polecił, przyspieszając częstotliwość oddechów.

Mimo że go nie widziała, była pewna, że jego kąciki ust poleciały wyżej. Choć... czy mogła być tego pewna także w przypadku nowego Xandera? Czy wszystko, co o nim wiedziała, miało jakiekolwiek odniesienie do tego wampira?

– A teraz słyszę głównie twój płacz... Spływające łzy, łkanie i jak walczysz z brakiem tchu. To nie jest przyjemne uczucie. Wierz czy nie, ale nigdy nie chciałem twoich łez. Wszystko, co się potoczyło między nami... przerosło i mnie. – Usłyszała skrzypnięcie krzesła. Po tłumionym głosie wywnioskowała, że musiał schować twarz w dłoniach. – To nie tak miało wyglądać. Miałem powoli cię wdrążać, stopniowo odkrywać rąbek tajemnicy. Ale wszystko poszło nie tak. Począwszy od naszego pierwszego spotkania, skończywszy na tym, w jakich okolicznościach się dowiedziałaś. Wszystko poszło źle... Oprócz jednego. To, że również coś do mnie poczułaś... O tym nawet nie łudziłem się marzyć.

Zakryła rękoma uszy. Nie mogła tego słuchać. Bała się, że w to uwierzy.

Uwierzy, że może choć niewielka cząstka tego, co było między nimi, była czymś prawdziwym.

– Przestań już kłamać, Xander. Proszę. Bo więcej już nie zniosę – odezwała się ochrypłym i ledwo słyszalnym głosem. Pewnie człowiek nie dałby rady go dosłyszeć. Jednak Złoty musiał usłyszeć  równie dobrze, jak gdyby krzyczała.

– W przypadku moich uczuć wobec ciebie nigdy nie skłamałem. Od początku mówiłem prawdę, nawet gdy ty jeszcze nie zdawałaś sobie z tego sprawy, uznając to za żart. Jak tylko pierwszy raz cię ujrzałem, zakochałem się w tobie. Tylko nie myśl, że jest to płytka, szczeniacka miłość. Przez moje ponad dwustuletnie życie nie byłem niczego tak pewien, jak uczuć, które darzę wobec ciebie.

Dwustuletnie życie... Xander miał ponad dwieście lat.

– Złotego bardzo trudno obezwładnić, a ci się udało. I choć to moja rodzina słynie z kontroli nad umysłami, to ty opanowałaś mój. Wystarczyło jedno twoje spojrzenie w moją stronę, żebyś przejęła nade mną kontrolę. Od tamtej pory w mojej głowie tkwisz tylko ty. Nieważne co robię, gdzie jestem, myślę tylko o tobie. Co robisz, co czujesz i jak mogę doprowadzić do naszego kolejnego spotkania. Mam ochotę leżeć całe dnie, trzymając cię w ramionach. Mógłbym tak spędzić całą wieczność. Po prostu mając ciebie przy swoim boku i wiesz co... To byłaby piękna wieczność.

Nie mogła powstrzymać kolejnych łez, jednak te były inne od poprzednich, jakby... niosły w sobie esencje ciepła.

I może było to masochistyczne, ale chciała patrzeć mu w oczy, kiedy to mówił. Nieważne czy była to prawda, czy kłamstwo. Nieważne, że wystarczyło kilka ładnych słów, aby znów otworzyła serce dla niego. Choć na razie była to mała, ledwo widoczna szczelina.

Za szybko. Za wcześnie. Za łatwo – pomyślała, zdając sobie sprawę, że wchodziła na ciernistą ścieżkę, o którą już się ukłuła.

Mimo to bardzo powoli, nie chcąc odsłonić nic więcej niż tylko oczu, zsunęła nakrycie.

Jej wzrok skrzyżował się z kruczymi tęczówkami. Wydawały się bledsze i pozbawione tej zadziorności. Skóra nieco poszarzała, a czarne, kręcone włosy były rozwichrzone, jakby wiele razy nerwowo je odgarniał.

Czy mogła uwierzyć własnym oczom? A co jeśli Xander pokazuje jej tylko to, co ona pragnie zobaczyć?

– Nasze pierwsze spotkanie też było częścią twojego planu? – Nie opuszczała wzroku z twarzy chłopaka. Próbowała nawet nie mrugać, choć to było ciężko, bo oczy miała opuchnięte od płaczu i piekły. Nie chciała przeoczyć nawet nikłej reakcji, która ujawni kłamstwa wampira. Jak na razie nic takiego nie dostrzegła, choć to nie było równoznaczne, że mówił prawdę. Udawało mu się zwodzić ją przez wiele tygodni. Niewykluczone, że teraz też to miało miejsce.

– Nie planowałem cię spotkać. Wtedy... ale i w ogóle. To był czysty przypadek. Miałem pewne sprawy do załatwienia w okolicy Montrealu. Tamtego wieczoru poczułem coś... Ciężko mi to wyjaśnić, ale była to jak fala niosąca ze sobą moc. Byłem dość daleko od jej centrum, więc wydawała się już znacznie osłabnąć, ale ta resztka wystarczyła, abym ją poczuł. Nie miałem pojęcia, czym ona jest, więc postanowiłem to sprawdzić. Udałem się do jej źródła. Do Bar Harbor. Pod klub, pod którym wszystko się zaczęło dla ciebie... ale i dla mnie. Nie było cię już tam, ale pozostawiłaś po sobie ślad. Nie zapachowy, czy inny dostępny dla człowieka. Taki, który wykryje tylko inny Złoty. Była to cieniutka nić twojej uwolnionej mocy. Ciągnęła się za tobą jak strużka paliwa z uszkodzonego baku samochodu. Udałem się za śladem, odnajdując cię w lesie. Wystarczyło, abym spojrzał na ciebie dosłownie nie dłużej niż przez sekundę, abym stracił rozum. Wtedy w mojej głowie powstała myśl, że muszę cię mieć i to jak najszybciej. Ale najpierw musiałem jakoś zatrzymać twój samochód i nie wiem czemu, wybrałem ten najmniej bezpieczny i prymitywny sposób. Było tyle możliwości... – Pokręcił zgorszony głową, jakby odczuwał zażenowanie, ale i rozgniewanie skierowane przeciwko własnemu zachowaniu. Opuścił wzrok na swoje otwarte dłonie, które wystawił przed siebie. – Rozszarpałem lisa własnymi rękoma i rzuciłem pod koła samochodu. Mogła stać ci się krzywda, ale wtedy o tym nie myślałem. Chciałem cię mieć nieważne jakim kosztem. Do czasu... aż nie spojrzałaś na mnie. Przedtem nie do końca rozumiałem, czym jesteś, ale wtedy, gdy zobaczyłem twoje tęczówki... Świeciły złotem. W tamtym momencie wpatrując się w twoje oczy, miałem wrażenie, że w nich tonę... Jestem Złotym. Wiedziałem wielu innych Złotych. Ale twoje złoto jest inne niż dotychczas spotkane przeze mnie. Najpiękniejsze, jakie kiedykolwiek widziałem. I nie mam na myśli, tylko tego, co odkrywają na zewnątrz, ale również co kryją w środku. Nie są zniszczone, mają w sobie tę cząstkę... Słońca. Emanują ciepło, które rozgrzało i mnie. Mimo że był środek nocy, wszystko stało się jaśniejsze, jakby wzeszło słońce. I nagle ono zniknęło. Odjechałaś z piskiem opon. Wtedy też nieco oprzytomniałem, choć w dalszym ciągu nie rozumiałem, czym jesteś. Wydawałaś się jednocześnie wampirem i człowiekiem. Postanowiłem, że zanim podejmę decyzję, co powinienem z tobą zrobić, muszę dowiedzieć się nieco więcej. Udałem się więc za tobą, docierając do ceglanego domu. Już z daleko poczułem, że znajduje się w nim Błękitny. Nawet nieprzemienieni mają charakterystyczną woń. Na parę godzin pozostałem w ukryciu i obserwowałem do czasu, aż się obudziłaś. Słyszałem, jak twoje serce biło bardzo szybko. Zbyt szybko. Wtedy też zrozumiałem, że coś się z tobą dzieje i czułem, że miało to coś wspólnego z wampirzą naturą. Postanowiłem wkroczyć, uznając, że uzyskane informacji o tobie były na ten czas wystarczające. Wykorzystałem moje umiejętności i w sposób jak najmniej przez ciebie odczuwalny wślizgnąłem się do twojego umysłu. Chciałem na ten czas odebrać ci świadomość, żebyś niepotrzebnie nie cierpiała... I żeby łatwiej było mi ciebie zabrać. Ale ku mojemu zdziwieniu nie mogłem, a przynajmniej niecałkowicie. W jakimś stopniu udało mi się, ale pewne sektory twojego umysłu pozostały dla mnie niedostępne, jak się potem okazało również niektóre wspomnienia. Stąd po twoim przebudzeniu miałaś wspomnienia do pewnego momentu. Co prawda mgliste i niejasne, ale wystarczyły ci, abyś nie uznała tego za sen. Z jakiegoś powodu nie mogłem ich ukryć, jak to zrobiłem z resztą. Jakby to, co się w dobie obudziło, nie pozwalało ponownie uśpić.

– Dlaczego w ogóle próbowałeś je wymazać? Dlaczego po prostu nie zapukałeś następnego dnia i nie przedstawiłeś się jako Xander, Złoty, dwustuletni wampir? Dlaczego potem bawiłeś się w tę farsę w szkole, udając osiemnastoletniego chłopaka?

– Jeżeli zrobiłbym tak, otworzyłabyś się na mnie? Zapragnęła poznać? Czy może od początku widziała jedynie bezwzględnego wampira, krwiopijcę bez serca?

Jej spojrzenie stanowiło wystarczającą odpowiedź.

– Właśnie – skwitował Xander, z nietęgim, wręcz ponurym uśmiechem. – Dlatego, kiedy twoja ciocia zaproponowała ten plan, zgodziłem się bardzo szybko. Dzięki temu mogłaś mnie poznać z innej strony, której nie zobaczyłabyś w pałacu. Tam muszę grać wampira, Złotego. I twoja ciotka miała rację. Tam znienawidziłabyś mnie. Jak ja sam siebie, gdy tam jestem. Za to tutaj, w Bar Harbor, mogłaś mnie poznać. Taki jaki jestem i zawsze byłem. Wiem, że dla ludzi dwieście lat to kupa czasu, ale w świecie wampirów jestem bardzo młody. Dla nas czas płynie inaczej. Inaczej dojrzewamy, inaczej się starzejemy. Właściwie, dopóki cię nie poznałem, byłem przekonany, że jestem najmłodszy wśród Złotych. – Przetarł dłonią oczy, wydając się bardzo zmęczony. – Oprócz tego, że ty mogłaś poznać mnie, ja również mogłem poznać cię. Gdybym cię zabrał, byłabyś przestraszona i na pewno niechętna do rozmowy ze mną. Nie mógłbym przekonać się, jak wspaniałą osobą jesteś i z każdym dniem zakochiwać się w tobie bardziej. Więc nie żałuję, że taką, a nie inną decyzję podjąłem. Żałuję jedynie, że w taki sposób się o tym dowiedziałaś. Gdybyś nie zobaczyła mnie dwa dni temu w lesie, dalej stopniowo wdrążałbym cię w to wszystko.

– Więc nasza umowa była ci na rękę – stwierdziła pod nosem. Podniosła się do pozycji siedzącej i podciągnęła kolana. Ciało jej już zdrętwiało od leżenia, a głowa, która i tak nieprzyjemnie pulsowała od wcześniejszego płaczu, miała dość wilgotnej poduszki. Do tego miała wrażenie, że w tej pozycji będzie jej łatwiej wszystko przetrawiać. Spojrzeniem powróciła na Xandera, dochodząc do kolejnych wniosków. – Niby to ja chciałam się dowiedzieć więcej o wampirach, ale tak naprawdę to ci bardziej na tym zależało, dobrze rozumiem?

Kiwnął głową, zgadzając się.

– Jedyny plus tego, że nie do końca udało mi się wymazać twoje wspomnienia. Dzięki temu zaczęłaś na własną rękę szukać potwierdzenia istnienia Złotych. Wystarczyło tylko nienachalnie podsunąć ci, że to ja mogę ci w tym pomóc.

– Więc moja część umowy do wypełnienia, że muszę robić wszystko, co mi każesz, była po co? Oprócz jednego razu głównie wykorzystywałeś to na jakieś bzdety. 

– Wymyśliłem to na szybko. – Machnął ręką, jakby faktycznie było to nieistotne. – Mimo wszystko jesteś bardzo podejrzliwą osobą i moja bezinteresowność na pewno zwróciłaby twoją uwagę. Od początku, kiedy pojawiłem się po raz pierwszy w klasie, patrzyłaś na mnie bardzo nieufnie. Czułem, jak wtedy ukryte wspomnienia próbują się wydostać... jak bulgocząca lawa z wulkanu. Mimo że nie byłaś tego świadoma, głęboko w umyśle wiedziałaś, że jestem Złotym. Dlatego na początku podchodziłaś do mnie bardzo sceptycznie. Dlatego też... – urwał, dobierając odpowiednie słowa. – Na początku byłem dla ciebie dość... Kąśliwy. Nie mogłem pozbyć się twojej nieufności, a więc musiałem spowodować, abyś przepisała ją mojemu zachowaniu, a nie ukrytej tożsamości.

– A teraz? Nie wymazałeś moich wspomnień, bo uznałeś, że powinnam już znać prawdę, czy nie mogłeś?

Jeszcze zanim otworzył usta, po jego minie wywnioskowała jakiej odpowiedzi może się spodziewać. Nie ukryła, że zabolało ją to.

– Próbowałem. I nawet sądziłem, że mi się udało, do czasu aż się obudziłaś. Nie jestem pewny, czym jesteś, ale wiem, że masz w sobie cząstkę Złotego, która czyni cię naprawdę silną. Twój umysł bez twojego udziału stawił mi czoła i wygrał.

– Nie wiesz, czym do końca jestem? – Delikatnie zmarszczyła brwi. – A nie jestem po prostu Złotym?

– I tak. I nie. Gdyby Złoci jak Błękitni potrzebowali przemiany, aby stać się wampirem, powiedziałbym, że jesteś Złotym przed przemianą. Jednak my się nie przemieniamy. Rodzimy się wampirami, a w tobie w większości czuję człowieka. Sądziłem, że z czasem odkryję, czym jesteś, ale po dziś dzień mi się to nie udało. Jesteś dużą zagadką, Cynthio.

– A czy moja ciocia wie?

Na dłuższą chwilę nastała cisza.

– Nie wiem. – Sztywno wzruszył ramionami.– Nie pytałem.

– Nie pytałeś? – powtórzyła, mrużąc powieki. – Czy to właśnie pierw nie powinieneś zapytać jej? Podobno była przy moich narodzinach. Jeżeli ktoś ma wiedzieć, czym jestem, to wyłącznie ona.

– Słyszę w twoim głosie podejrzliwość. Nie wierzysz mi.

– A dziwisz mi się?

– Nie. – W jego głosie pobrzmiewała niespodziewana nuta zadowolenia. Jakby cieszyła go nieufność dziewczyny.

A może było to zaskoczenie? Jakby nie patrzeć pierwszy raz od wielu godzin pokazała po sobie coś więcej niż tylko rozległy smutek. Choć już nie płakała, on dalej był w niej. I na ten moment wątpiła, że kiedykolwiek ją opuści.

– Nie do końca wierzyłem, że twoja ciocia powie mi prawdę – oznajmił nagle. – A z szacunku na zawartą umowę, nie chciałem wchodzić do jej umysłu i samodzielnie doszukiwać się odpowiedzi na moje pytania. Tym bardziej że jeszcze wtedy nie sądziłem, że znaleźć je będzie tak trudno.

Nieświadomie pokiwała głową, zastanawiając się nad słowami Złotego. To co mówił, brzmiało sensownie, ale czy tak łatwo mogła uznać, że była to prawda?

Oparła głowę o miękki zagłówek. Westchnęła głośno, odwracając wzrok, akurat natrafiając na stojak z pustą kroplówką pozostawiony przy łóżku. Wcześniej, gdy go zauważyła, nie zaprzątała sobie głowy, co tu robił. Teraz domyśliła się, że pewnie podano jej płyn infuzyjny, kiedy była nieprzytomna przez te dwa dni. Jedynie zastanawiała się, czy Xander wezwał lekarza, czy może samodzielnie jej go podał. Mimo wszystko miał ponad dwieście lat. Nie zdziwiłaby się, jeżeli przez ten czas skończył medycynę.

– A co z zabawą w kotka i myszkę? – wypaliła znienacka, sama będąc zaskoczona słyszalnym w głosie entuzjazmem. Miała wrażenie, że w jej ciało znów powracało życie.

– Z czym? – Wydał się zdziwiony, lecz też Cynthia zauważyła, jak jego wargi przez chwilę wykrzywiły się w coś na kształt uśmiechu. Nawet miała wrażenie, że walczył, aby się nie roześmiać.

Przewróciła oczami. Ona zadała swoje pytanie na poważnie i nawet nie przyszło jej do głowy, że bez kontekstu, jaki posiadała w głowie, owo zdanie mogło faktycznie wydawać się śmieszne.

– Ukrywałeś się w lesie. Nieustannie czułam twoją obecność. Czasami nawoływałeś mnie, a kiedy w końcu podążałam twoim śladem, znikałeś. Jak wtedy gdy stoczyłam się z góry. Spędziłam po tym dwa dni w szpitalu. I to przez ciebie. Gdybyś wtedy się nie pojawił, nie miałoby to miejsca.

– To był mój błąd.

– Błąd – sarknęła, wykrzywiając wargi, jakby zjadła gorzką czekoladę, której  à propos nienawidziła. – Mówisz o tym jak o nic nieznaczącym potknięciu. Mogłam tam zginąć. Zostawiłeś mnie na śmierć.

– Nie chciałem, żeby tak to zabrzmiało. Po prostu... Winię się za to i jest mi wstyd o tym mówić. To były momenty słabości. Kiedy przejmowała nade mną kontrole ta wampirza część, biorąca w swoje posiadanie wszystko, czego tylko zapragnie nieważne jakim kosztem. Stąd moje zwodzenie cię. Jednak nie zgodzę się, że wtedy cię zostawiłem. Nawet na chwilę cię nie opuściłem. Dodatkowo to ja nakierowałem ekipę poszukiwawczą na ciebie. Tamten mężczyzna, który cię znalazł...

– Gael – wtrąciła.

– Właśnie. Gael. – Miała wrażenie, że wymawiając jego imię, spiął się. – Myślał, że kieruje go intuicja, ale to byłem ja.

Przez dłuższą chwilę milczała, spojrzeniem błądząc po jego twarzy. Poszukiwała jakiejkolwiek oznaki kłamstwa czy jego złych zamiarów.

– Nie wiem co o tym myśleć – oznajmiła w końcu, wzdychając ciężko.

Nie wiedziała już, czy była smutna, zła czy może czuła ulgę, że w końcu dowiedziała się prawdy. A może czuła wszystko naraz. Emocje zmieszały się w jednym kotle, w wyniku czego powstała jednorodna, nijaka maź.

– Kocham cię – wyznał nagle.

Stało się to, co sądziła, że już nigdy nie nastąpi. Jej serce zabiło. Gwałtownie i mocno. Miała wrażenie, że nawet Xander usłyszał tę zmianę, bo skierował wzrok na jej klatkę piersiową. Dostrzegła zapalające się iskierki nadziei w jego oczach, co jeszcze bardziej utrudniło jej wypowiedzenie następnych słów.

– Wampiry wiedzą co to miłość?

To pytanie go zabolało, choć nie było to jej zamiarem. Dzisiaj nieraz mówił o swoich tlących się wobec niej uczuciach, ale nie była pewna, czy wampiry definiowali miłość tak samo, jak ludzie. Miała wrażenie, że w ich przypadku polegała bardziej na posiadaniu drugiej osoby.

– Nie będę mówił w imieniu wszystkich wampirów, jedynie w swoim. I tak. Ja wiem. Bo czym innym niż miłością jest to ciepło rozchodzące się w moim wnętrzu, kiedy tylko pomyślę o tobie.

Jego słowa były jak sól na jej świeże rany.

– Nie wiem, czym ono jest, Xander. Ale za to wiem, że w moim wnętrzu są tylko zgliszcza, które pozostawiłeś po sobie.

To, co zobaczyła na jego twarzy... Jakby ktoś wyrwał mu kawałek duszy, zdeptał, a następnie spalił doszczętnie.

Zacisnęła zęby, bo o dziwo jego cierpienie nie było przyjemnym widokiem.

Istniała cienka granica między miłością a nienawiścią. Dzisiaj przekroczyła ją wielokrotnie, raz przechodząc na jedną stronę, raz na drugą.

Nie była pewna, po której stronie teraz się znajdowała.

– Myślę, że to nasza wampirza natura do tego doprowadza. Destrukcja jest naszym nieodłącznym towarzyszem. Jest mi przykro, że miałaś okazję go poznać. – Jego głos brzmiał jak wyprany z emocji. Równie nijakie jawiły się jego oczy. Jakby straciły ostrość i stały się mętne.

– Mi też, Xander.

Słowa zawisły między nimi, a oni w milczeniu wpatrywali się w siebie przez dłuższą chwilę. Cynthia miała niepokojące wrażenie, że coś się zmieniło w Xanderze. Jakby doprawdy, jakaś jego część wraz z jej słowami właśnie umarła.

Nie tego chciała, ale wątpiła, że była w stanie ją uratować. 

– Powinieneś wyjść – zasugerowała półgłosem.

– Masz rację – zgodził się równie bezdźwięcznie, wstając.

Przez jej twarz przemknęło zaskoczenie. Spodziewała się większej bojowości.

– Nie zapomnij o jedzeniu. – Wskazał ręką na torbę, którą wcześniej odłożył na stoliku nocnym.

– Dobrze. – Kiwnęła głową, odprowadzając go wzrokiem.

Po wyjściu wampira miała wrażenie, że nie tylko on opuścił pokój. Jakby i jej kawałek duszy zniknął... A może został nieodwracalnie spalony wraz z duszą Xandera?


To ostatni rozdział w tym roku, dlatego chciałabym Wam życzyć szczęśliwego Nowego Roku i udanego sylwestra ♡♡


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro