Rozdział ♦ Dwudziesty Szósty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Baśń: Młodzieniec i serce

Jedni wołali na nią Fiołek, bo była równie piękna co fiołkowe pole. Marynarze zwykli zwać ją Perłą, bo uważali, że jej doskonałość mogła pochodzić tylko z głębin mórz. 

Pewnego dnia do jej wioski zawitał młodzieniec. Pokochała go od pierwszego spojrzenia, oddając mu swoje serce.

Nie było dnia czy nocy, której nie spędzili razem. Aż pewnego ranka młodzieniec rzekł:

– Najdroższa, muszę wyruszyć w niebezpieczną podróż. Utnij swe włosy i podaruj mi je, by mnie szczęście nie opuściło.

Zrobiła, jak prosił, i młodzieniec wyruszył w wyprawę.

Minęła jesień, zima, wiosna. Zaczynała sądzić, że straciła ukochanego. Aż pewnego ranka, jak co dzień czekając na jego powrót, do brzegu przybił statek. Para młodych znów się spotkała i mogła ponownie stać się nierozłączni.

Spędzili razem lato, gdy na jesień młodzieniec oznajmił:

– Czeka mnie kolejna trudna podróż. Ukochana, podaruj mi swoje nogi, żebym mógł szybciej do ciebie wrócić.

Tak też uczyniła i pożegnała ukochanego.

Nie wrócił szybciej niż ostatnio, ale kiedy znów się spotkali, nie miało to dla niej znaczenia. Cieszyli się swoim towarzystwem przez jakiś czas, gdy młodzieniec znów musiał udać się na wyprawę.

– Obdarz mnie swoim pięknem. Oddaj mi swoją twarz, aby ci, co po mnie przyjdą, oczarowali się twą urodą.

Bez wahania wycięła twarz i oddała w ręce ukochanego.

Wrócił z kolejnej wyprawy. Czas spędzony razem wydawał się jedynie krótką chwilą, gdy młodzieniec ponownie musiał odpływać.

– Świat jest pełen niebezpieczeństw. Daj mi swoje ręce, żebym mógł z twoją pomocą stawić im czoła.

Kobieta zgodziła się, by ukochany odciął jej ręce. Wyruszył i wrócił po wielu miesiącach.

Dopiero co jego statek przybił na ląd, a już musiał odpływać. Zdążył zaledwie spotkać się z ukochaną i poprosić o kolejny podarunek.

– Najdroższa, czeka mnie krwawa walka, w której mogę stracić życie. Potrzebuję twoich oczu, żeby żaden przeciwnik nie mógł zajść mnie od tyłu.

Wyłupał jej oczy i odszedł.

Za nim jednak jego statek odpłynął, dała jednemu marynarzowi garść monet, aby ukrył jej służkę i mogła popłynąć wraz z nimi.

Służka wróciła bardzo szybko.

– Widziałam twego ukochanego. I widziałam cię z nim. Kobieta ma twoje włosy, twarz, ręce i nogi.

– Ukochany skradł mi piękno, by podarować je innej kobiecie.

Młodzieniec pojawił się po wielu miesiącach.

– Najdroższa, jestem na schyłku swoich wypraw. To już będzie ostatnia. Teraz potrzebuję jedynie twego serca, aby odczuwać twoją miłość nieważne jak daleko będę.

Zgodziła się. Młodzieniec wbił rękę w jej klatkę piersiową, ale nie znalazł tam, czego szukał. Wtem rzekła:

– Chcesz mego serca, ale ja go nie mam. Już dawno temu je dostałeś.

Gdyby ktoś zapytał ją, co teraz czuła, odpowiedziałaby jednym, prostym słowem.

Strach.

Strach pochłonął ją tak przenikliwie, aż w pewnym momencie przejął kontrolę. Dosłownie wypchnął ją z jej własnego ciała. Przybrał jej skórę, wcielając się w nią. Była wiernym duchem podążającym za przypominającą ją powłoką. Jedynei biernym obserwatorem, który mógł tylko patrzeć, jak wkraczali w czeluści piekła. Bo właśnie tym był Zack.

Piekłem. I to na niej leżał obowiązek zadecydowania, kto w nim miał spłonąć. Ona czy Winter.

Nie musiała się długo nad tym zastanawiać. Zawsze taka była. Bliskie osoby przekładała ponad sobą. Była tego świadoma, ale mimo to nie potrafiła inaczej.

Trzęsła się, a drżenie nasiliło się jeszcze bardziej, gdy wysiadła z samochodu, stając na asfaltową nawierzchnię parkingu. Nie tylko strach obniżał temperaturę jej ciała, choć głównie, ale też warunki atmosferyczne panujące w ten październikowy późny wieczór. Nie padało, ale niebo było zasłonięte przez ciemne chmurzyska zakrywające gwiazdy. Najgorsze było powietrze. Mroźne, mgliste i wietrzne. Aż zachwiała się, gdy porywisty prąd uderzył w nią i przedarł się przez średnio grubą bluzę i legginsy chłostając jej ciało. Po tym, jak wybiegła z domu, nie wróciła już do niego. Była tak zaaferowana, że nawet nie pomyślała o kurtce.

Nie musiała go szukać. Jak tylko wysiadła, żółty dodge challenger z czarną matową maską wrzucił jej się w oczy. Nie wybrał miejsca ustronnego. Musiał być bardzo pewny siebie, jeśli zaparkował blisko głównych drzwi, wokół których akurat kręciła się grupka uczniów.

W liceum w Bar Harbor właśnie trwał jesienny bal. Przez okna po jednej części szkoły przedostawało się na zewnątrz intensywne światło wspomagające stojące na parkingu latarnie w rozjaśnianiu nocy. Gdy się wsłuchało, można było usłyszeć muzykę, przy której pewnie teraz w środku bawiło się wielu młodych ludzi.

Kolejne osoby opuściły budynek. Przed wejściem zrobił się już spory tłum. Cynthia była ciekawa, czy był tu również ktoś, gdy Winter stała na dachu. Może wtedy akurat każdy bawił się w środku albo już lekko podpici uczniowie uznali to za jedynie głupi żart.

Krwawe spojrzenie spoczęło na niej. Przez odległość i słabą widoczność nie była pewna, czy na wampira twarzy widniał uśmiech. Dopiero gdy zbliżyła się, wyraźnie dostrzegła wargi wyszczerzone przez szkaradną euforię. Gdyby ktoś postronny popatrzył się na nich, nie znając tła historii, pomyślałby, że Zack właśnie cieszył się na widok Cynthii. Zwykłe spotkanie znajomych na szkolnym parkingu. I co do jednego miałby rację.

Zack ociekał widoczną radością, lecz nie było to spowodowane samym widokiem dziewczyny, ale przez fakt, w jaki sposób się tu znalazła. Odkrył rąbek jej tajemnicy i rozpierała go satysfakcja.

Oderwała tylko na chwilę spojrzenie od wampira, by wzrokiem przeszukać teren. Ani śladu Winter.

– Gdzie ona jest? – zapytała podniesionym głosem, zatrzymując się nieopodal samochodu mężczyzny.

Ewidentnie nie spodobał mu się ten ton, bo zaraz oderwał się od maski, o którą się opierał i znalazł się tuż przed nią.

Wzdrygnęła się. Nie spodziewała się tego. Natychmiast pożałowała przebłysku odwagi.

Czerwone tęczówki omiotły bladą twarz rudowłosej. W jej głowie natychmiast pojawił się Jasper, jakby to on stał przed nią. Jego i Zacka oczy były niemal identyczne. Nie tylko z wyglądu, ale również przez to, co kryły w sobie.

Obydwaj byli zgnili od środka.

– Grzeczniej – ostrzegł ją, tracąc uśmiech z twarzy.

Zakręciło jej się w głowie od gryzącego zapachu wampira. Nie tylko przez duszącą wodę toaletową, którą musiał wylać na przyduży granatowy płaszcz, ale również z jego ust wydobywał się odór.

– Gdzie jest Winter? – powtórzyła pytanie, lecz tym razem z większą roztropnością. 

Może lokalizacja ich spotkania sprawiła, że się zapomniała. To, że byli przed szkołą, przed którą było pełno świadków, nie gwarantowało jej bezpieczeństwa. Zack mógłby na ich oczach wyrwać jej serce, a następnie wezwać Amandę, która kazałaby im o tym wszystkim zapomnieć... Albo po prostu również ich wszystkich pozbawiłby życia.

Protekcjonalnie zadarł głowę i spojrzał na nią, jakby współczuł głupoty.

– Chyba nie myślałaś, że każe jej tu zostać. – Wrócił mu uśmiech. Przez zaciśnięte zęby przedostał się krótki gardłowy śmiech. – Nie chciałbym skończyć jak Jasper. – W jego głosie nie było słychać żalu. Wręcz przeciwnie. Wypowiadając to zdanie, wydawał się bardzo rozbawiony. – W jakiś sposób go zabiłaś. A że nie chcę dowiedzieć się, w jaki na własnej skórze, Winter została moją tarczą. Powiedziałem jej, że jeżeli coś mi się stanie, ma odebrać sobie życie. Od razu i nieważne jakim sposobem. – Przystąpił do niej, pokonując tą już i tak niewielką odległość. Zadarł brodę, wydając się czerpać chorą satysfakcję bycia ponad dziewczyną. – Nie radzę nic kombinować. Grzecznie wsiądziesz ze mną do samochodu i pojedziemy do Amandy, której przyznasz się, co zrobiłaś. – Zwrócił się cichym, niskim tembrem nie dając jej miejsca na sprzeciw.

Albo mogłabym zrobić z tobą to samo co z Jasperem, po czym szybko znaleźć Winter, zanim dowiedziałaby się o twojej śmierci – podsunął głos, jednak był zbyt odległy i zaszyty, aby choć rozważyła ten pomysł.

Nawet gdyby chciałaby to zrobić, nie wiedziała jak. Nie czuła tej siły, która wtedy pojawiła się w klubie. Może gdzieś głęboko w niej właśnie otwierała oczy, potrzebując czasu na obudzenie się... A może nigdy jej tam nie było.

Stwarzając pozory zrezygnowania, choć niewiele zostało, aby nie była to tylko iluzja, kiwnęła głową i skierowała się do żółtego dodge challenge, czując odrażający oddech wampira za sobą.

– Pasy – nakazał, gdy ulokował się koło niej na miejscu kierowcy.

Zrobiła, jak zażądał, choć wątpiła, że było to w trosce o jej bezpieczeństwo. Raczej o swoje własne. Pasy powodowały, że miała nieco mniejszy zakres ruchu. Zack musiał myśleć, że siła mogła być jej bronią.

Cynthia w bocznym lusterku obserwowała znikający budynek szkoły. Jechali w ciszy, co jakiś czas przerywanej charknięciem wampira. Dużo kręcił się na fotelu, często zmieniając pozycję. Raz trzymał kierownicę dwoma dłońmi, by po chwili jedną odłożyć na zagłówek, prostując się, po czym zaczesywał nią ciemne włosy pokryte grubą warstwą wosku, jeszcze bardziej przyklepując je do skóry głowy. W pewnym momencie jego wzrok spoczął na wpatrzonej w drogę, skulonej Cynthii. Nie wiedział, że w głowie utworzyła mapę Bar Harbor, zaznaczając na niej każdy skręt, który wykonali.

– Sądziłem, że będziesz bardziej rozmowna. Nie chcesz popłakać, błagać o życie... czy takie tam? – wypalił ze znienacka znudzonym głosem. Sprawiał wrażenie osoby nieustannie potrzebującej dopływu adrenaliny. Nieważne w jaki sposób jej uzyskanej.

– Czy to coś zmieni?

– Pewnie nie. Nie odczuwam empatii.

– Od zawsze? – Automatycznie rzuciła mu krótkie spojrzenie, jednak szybko wróciła do obserwowania nawierzchni.

– Nie. – Zaśmiał się. Musiał przypomnieć sobie coś zabawnego. – Od czasu moich drugich narodzin. Jako człowiek byłem bardzo empatyczny.

Nie mogła sobie tego wyobrazić.

– Ale nie rozmawiajmy o mnie. Ty jesteś ciekawszym okazem, Cencie. – Poczuła na sobie przenikliwe spojrzenie czerwonych tęczówek. – Powiedz, jak to zrobiłaś? Jak uchroniłaś umysł Winter przed hipnozą Amandy?

– Nie wiem, o czym mówisz. – Postanowiła mu tego nie ułatwiać, toteż przybrała zdumiony wyraz twarzy i na chwilę zerknęła na wampira.

Jego tęczówki zyskały jeszcze więcej kolorytu. Jaśniały tak bardzo, że gdyby zniknęły światła samochodu, jadący z naprzeciwka kierowca zauważyłby dwa wyłaniające się z ciemności czerwone punkty.

– Długo nad tym myślałem. Zakładam, że na ciebie nie działa urok Amandy, bo nie jesteś człowiekiem, ale twoja przyjaciółka niezaprzeczalnie nim jest. Tyle razy piłem ludzką krew, że nie ma opcji, że nie rozpoznam jej smaku. Szczególnie gdy jest to moja ulubiona grupa: O RH-.

Zacisnęła dłonie w pięści, chowając je między uda.

– Zablokowałaś jej umysł na pewne konkretne pytania dotyczące Jaspera. Na niektóre odpowiadała mi naturalnie, a na inne, te w odniesieniu do jego śmierci, zawsze w pewien sztuczny, wyuczony sposób. Nie miałem wrażenia, że kłamała, ale też, że mówiła prawdę. To był jeden z powodów, dlaczego zacząłem coś podejrzewać. Drugi, że od początku coś mi w tobie nie grało. Tamtego wieczoru w klubie dostrzegłem coś w twoich oczach... coś nieludzkiego. Dodatkowo te całe wyjaśnienia... Że wbiłaś nóż między żebra i dzięki temu uciekłaś. Jego ubranie było dziurawe w tylko jednym miejscu... W tym, w które wbiłaś kołek. Ani na ciele, ani na ubraniach nie było śladu po nożu. Już wtedy byłem pewny, że to byłaś ty, ale Amanda nie chciała mi uwierzyć. Sądziła, że nie mogłaś oprzeć się jej hipnozie.

– Nie wiem, o czym mówisz – powtórzyła.

Miała wrażenie, że spadała.

– Zacząłem zastanawiać się, czy kategorycznie zakazałaś jej mówić o śmierci Jaspera, czy tylko mi i Amandzie... I co najważniejsze czy z tobą mogła o nim rozmawiać. Aż wpadłem na pomysł, jak dostać odpowiedź na te wszystkie pytania. Nie mogłem zmusić jej do wyznania MI prawdy. A z racji tego, że tylko wasza dwójka zdawała się wiedzieć, co się stało, musiałem popchnąć JĄ, żeby zmusiła CIĘ do przyznania się.

– Dlatego z nią zerwałeś? Liczyłeś, że w akcie rozpaczy skontaktuje się ze mną, a ja w emocjach nie będę pilnować tego, co mówię i się przyznam. – Spojrzała na niego. Na razie wyjechali z Bar Harbor i kierowali się na południe, nigdzie nie skręcając, więc mogła na ten czas opuścić wzrok z drogi.

– Bingo. Poopowiadałem jej bajeczek o idealnym związku, w którym nie ma miejsca na kłamstwa. Powiedziałem, że to ona zniszczyła naszą relację. I bang. – Uformował z ręki pistolet i udał, że strzela w głowę Cynthii. – Wszystko poszło zgodnie z planem.

Nie mogła powstrzymać obrzydzenia wpływającego na jej twarz.

– Jesteś złą osobą, Zack.

Jego wargi uformowały się w szkaradny, ociekający zepsuciem uśmiech.

– Dopiero będziesz miała możliwość się przekonać jak bardzo – powiedział, prostując się dumnie. – Teraz jak o tym myślę, powinien ci podziękować. Na pozycję Jaspera czaiłem się od dłuższego czasu.

– Więc ta sytuacja nie wynikła, dlatego że myślisz, że to ja zabiłam Jaspera? Nie robisz tego w akcie zemsty? 

– Twoje pytanie sugeruje, że się mylę. A oboje wiemy, że to byłaś ty – zaznaczył. – I nie robię tego, dlatego że ja chcę pomścić śmierć Jaspera. Robię to, bo Amanda tego chce. Ja go nigdy nie lubiłem. Mimo że narodziliśmy się w podobnym czasie, zaskarbił całą uwagę Amandy. Był jej ulubieńcem. Jako jedynego ogłosiła swoim synem.

– Biologiczna matka nie dała ci wystarczająco miłości, że chcesz się przypodobać mamusi Amandzie?

Zack zacisnął ręce na kierownicy, tak mocno, że zbladły mu knykcie, a żyły na dłoniach stały się widoczniejsze. Cynthia szybko pożałowała zuchwały. Nawet w sytuacji zagrożenia życia nie potrafiła trzymać języka za zębami.

– Nie zrozumiesz, jesteś tylko głupim człowiekiem.

– To prawda. Jestem tylko głupim człowiekiem – zgodziła się z nim, licząc, że to go uspokoi.

Miała rację. Rozluźnił się, nastroszone brwi opadły, a na jego twarz powrócił kpiący uśmiech.

– Kiedy stwórca uznaje kogoś za syna, jest równoznaczne z odcięciem sobie ręki i podarowaniu jej przemienionemu wampirowi – wyjaśnił Zack, ku zaskoczeniu Cynthii. Nie sądziła, że będzie wylewny na ten temat. – To jest dla wampira niezwykła chwila. To tak jakby jeść z podłogi i nagle zostać zaproszonym do stołu. A ja już mam dojść zbierania resztek, a tak się składa, że zwolniłaś jedno miejsce przy stole, zabijając Jaspera. Zamierzam wykorzystać tę szansę.

– Więc wieziesz mnie do Amandy, licząc, że wtedy ogłosi cię twoim synem?

– Obiecała to zrobić.

– Jest to warte tego zachodu? Ta cała gonitwa za władzą. Bo o to chodzi, prawda? Stając się jej synem, zyskujesz władzę. Wszyscy przemienieni przez Amandę wampiry staną ci się posłuszni. Dodatkowo zyskasz wiedzę, o której zwykły wampir nawet nie zdaje sobie sprawy. Pytanie, czy warto? Ile ludzi już zabiłeś po drodze? Te ostatnie znalezione ciała... – Przypomniała sobie, jak po kolacji z Gaelem wspomniał o tym Bates. – To była twoja sprawka. Mylę się?

– Pewne cele wymagają poświęceń.

– Żaden cel nie jest wart życia innego człowieka.

– Nie mieli żadnych informacji, więc byli bezwartościowi. A śmierć ludzi bezwartościowych nie jest żadną stratą. Jest przysługą.

Otwarła usta, by zaprzeczyć, ale zrezygnowała. Nieważne jakby się starała i tak nic nie wskóra. Zack przez tyle lat zdążył zgnić od zewnątrz, ale i od środka. I choć wiedziała, że nie dotknie przegniłego serca wampira, potrzebowała poruszyć jeszcze jedną sprawę.

– Choć przez chwilę czułeś do Winter coś więcej niż to co wampir do swojej ofiary?

Przez jego twarz przemknęło zmieszanie. Z pewnością nie tego pytania się spodziewał.

– Nie.

Odwróciła wzrok, gdy do jej oczy napłynęły łzy, mimo że to nie ona powinna czuć się zraniona. Jednak nie mogła nic poradzić na ból, który zaczął rozpierać ją od środka. Wystarczyło, że wyobraziła sobie, jak bardzo Winter będzie cierpieć. Żałowała, że w tej sprawie się nie myliła. Że Zack jednak nie okazał się porządną osobą, jak od początku powtarzała to jej przyjaciółka.

– Jest bezpieczna? – zapytała bezdźwięcznym tonem.

– Na razie tak. Kazałem jej pojechać...

– Jechać? Samej? – przerwała mu, nie dowierzając.

– A z kim? – Nie zrozumiał.

– Winter boi się jeździć. Nie wsiądzie za kierownicę, nawet gdyby świat się kończył.

Spojrzał na nią z politowaniem i wybuchł śmiechem bez krzty wesołości. W takich momentach czuła się jak w cyrku, w którym to ona stanowiła główną atrakcję.

– Po Winter została tylko skorupa. Za to jej umysł... – Wystawił rękę, otwierając dłoń. – Jest mój. Beze mnie jest jak pies, który stracił swojego pana. Zrobi wszystko, co jej każę. Nawet zdradzi swoją własną przyjaciółeczkę.

Zacisnęła zęby, próbując utrzymać obojętny wyraz twarzy. Nie chciała pokazać, jak bardzo to ją zabolało, choć wiedziała, że nie za dobrze jej poszło. Była świadoma, że właśnie na to czekał. Czerpał chorą satysfakcję z obserwowania cierpienia innych. To go podbudowywało.

– Dlaczego ona? Dlaczego to właśnie ją wybrałeś jako ofiarę podchodów?

– Podchody... – parsknął. – Co za przestarzała nazwa. Teraz nazywamy to Miłością Izabeli. Kobieta tak pokochała wampira, że kiedy ten oznajmił, że prawdziwe szczęście da mu tylko jej śmierć, ta wzięła broń i strzeliła sobie w skroń. Izabela jest idealnym, wręcz książkowym przykładem odniesienia sukcesu wampira. Jeżeli w ofierze wystąpi przejaw wątpliwości czy braku całkowitego oddania, jest to równe z porażką.

Jego słowa wzbudziły w niej wyraźny wstręt. To, co dla ludzi stawało się miłością, może bezmyślną i ślepą, ale miłością, dla wampirów było tylko rozrywką.

– Dlaczego wybrałeś ją jako swoją Izabelę? – powtórzyła pytanie, sama nie wiedząc, po co o to dopytywała. Ta informacja oprócz pogorszenia jej już i tak zniszczonego stanu nic nie pomoże.

– To było rok temu, gdy przyjechałem obejrzeć lokal na klub. Wjechałem do Bar Harbor, minąłem kilka skrzyżowań i wtedy ją zobaczyłem. Szła chodnikiem i przypadkowo, pewnie bez większego celu, spojrzała w moją stronę. I stało się. Wiedziałem, że to moja nowa Izabela. Siódma Izabela.

– Co się stało z sześcioma poprzednimi?

Wampir oderwał spojrzenie z drogi i swoje czerwone ślepa nakierował na dziewczynę. Jego wargi drgnęły.

– Stały się lalkami w mojej kolekcji.

To, co zobaczyła w jego oczach, wystarczyło, aby więcej nie dopytywała. I tak wiedziała już wystarczająco: musiała zrobić wszystko, aby Winter nie dołączyła do innych Izabel. Historia tej zakończy się dobrze.

– Zawrzyjmy umowę.

Zauważając, że złapała zainteresowanie wampira, kontynuowała:

– Jeśli obiecasz już więcej nie krzywdzić Winter i zostawisz ją w spokoju, powiem prawdę Amandzie. Przyznam się, że to ja zabiłam Jaspera i powiem dokładnie, jak to zrobiłam.

– Dobrze by było, gdyby w umowie korzyści miały dwie strony. W tej nic nie zyskuję. I tak do wszystkiego się przyznasz. Mam na to pomysł.

Ostatnie zdanie bardzo nie spodobało się Cynthii. Miała przeczucie, że ten plan miał związek z Winter i może to popchnęło ją do następnych słów.

– Nie miała nic wspólnego ze śmiercią Jaspera. To byłam tylko ja.

– Wiem.

– Więc możesz ją zostawić. Zakończ podchody, znajdź sobie inną Izabelę...

– To ja decyduję, kiedy to się stanie. Nie ty. – Jego postawa diametralnie się zmieniła. Zacisnął ręce na kierownicy tak mocno, że nie zdziwiłaby się, jeśli trwale odcisnął na niej swoje palce. Miała wrażenie, że przyspieszyli.

Mimo widocznych znaków ostrzegawczych nie dawała za wygraną.

– Ona jest niewinna.

– Oh, zamknij się już.

– Jeżeli chcesz się zemścić za przyjaciela, zrób to na mnie. Winter jest...

– Powiedziałem, żebyś się zamknęła! – Jego ręka poleciała w bok i zacisnęła się na gardle Cynthii, odbierając jej dopływ powietrza. – Jeżeli mówię, że masz się zamknąć, to się zamykasz i siedzisz jak mysz pod stołem!

Nie mogła złapać tchu. Z jej ust wydostawało się tylko stęknięcie. Chciała złapać za jego palce i spróbować je rozluźnić, lecz kiedy tylko zbliżyła rękę, ten za pomocą drugiej kończyny trzepnął jej dłoń.

– Nie dotykaj mnie, ludzki kmiocie.

Skupiony na niej, zapomniał o bardzo ważnej rzeczy. O kierowaniu. Zjechali na przeciwny pas. Cynthia zdała sobie z tego sprawę, kiedy oślepiły ją światła. Z gęstej mgły wyłonił się samochód pędzący wprost na nich.

Teraz oprócz walki o złapanie oddechu, również próbowała dać znać mężczyźnie, że jeżeli nie wróci na pas, zaraz umrą... A przynajmniej ona. Zack był wampirem, więc była duża szansa, że przeżyłby wypadek.

– Rozumiesz?

Kiwnęła głową, na tyle ile mogła nią poruszyć.

W tle rozbrzmiał dźwięk klaksonu. Dopiero wtedy Zack wrócił spojrzeniem na drogę. Mimo zastanej sytuacji nie wydał się przerażony. Oderwał rękę z gardła dziewczyny i w towarzystwie przydługich trąbień zjechał na właściwy pas, w ostatniej chwili unikając zderzenia.

Z oka Cynthii wyleciała łza ulgi, ale i bólu. Delikatnie przejechała palcami po pulsującej szyi, krzywiąc się przy tym. Branie oddechu sprawiało jej trud, mimo to łapczywie je chwytała.

Zack był okrutny, nieprzewidywalny i z całego serca go nienawidziła. Może nie powinna, ale w tej chwili pomyślała, że chciałaby, aby skończył jak Jasper. Ich dwoje powinno spłonąć w piekielnym ogniu.

– Przez ciebie znowu zrobiłem się głodny.

Przez skrzywione i lekko uchylone wargi dostrzegła, jak przejechał językiem po górnych zębach, zatrzymując się dłużej na jednym z kłów.

Mimo że jego ręka nie tkwiła już na jej gardle, znowu nie mogła złapać oddechu.

Kolorowe tęczówki nagle spoczęły na niej. Zack skrzywił się z niesmakiem.

– Nie mówię o tobie. Nie mam w zwyczaju pić ścieków.

Nie sądziła, że porównanie ją do gówna kiedykolwiek ją ucieszy. 

Resztę już krótkiej drogi przejechali w ciszy. Wjechali na ziemistą drogę prowadzącą do dwupiętrowego, nowocześnie wykonanego domu z bali. Przed nim stał samochód, który widziała już wiele razy, a nawet siedziała w jego środku. 

Poruszyła się gwałtownie i gdy tylko zatrzymali się, odpięła pasy i już chciała wybiec, gdy wstrzymał ją głos Zacka.

– Siedź.

Ledwo zdołała powstrzymać własne ciało od pobiegnięcia do szarego SUV-a. Nawet z tej odległości dostrzegła niewielkie wgniecenie pod tylnym prawym światłem, które Winter zrobiła już w pierwszy dzień dostania auta od rodziców. Ostatni raz widziała ten samochód parę miesięcy temu. Wracały z centrum handlowego w Bangor. Ściemniało się, a Winter tego dnia czuła się wyjątkowo zmęczona. Ostatni tydzień spędziła na nauce do poprawek i ta wyprawa miała pomóc zrestartować umysł. Cynthia szukała wtedy coś w plecaku, już nawet nie pamiętała, co dokładnie to było. Chyba ładowarki czy książki. Winter, siedząc za kierownicą, zrobiła się śpiąca. Sądziła, że zamknęła oczy tylko na chwilę, ale tak naprawdę zasnęła. Jadący przed nimi tir zaczął hamować, włączając sygnalizację skrętu w lewo. Wtedy Cynthia uniosła wzrok i krzyknęła, budząc przy tym przyjaciółkę. Zatrzymały się kilka cali od naczepy tira. Nic im się nie stało, mimo to Winter po tym zdarzeniu nigdy nie wsiadła już za kierownicę, a jej SUV skończył nieużywany w garażu.

– Daj mi swój telefon – wypalił znienacka Zack.

– Co? – Zmarszczyła brwi, spoglądając na niego zmartwiona, na jaki pomysł wpadł.

– Telefon. – Wystawił w jej stronę dłoń. – Wiem, że go masz. Nie każ mi się powtarzać.

Wiedziała, że nie była w pozycji do negocjacji, a po wcześniejszym wybuchu wampira, którego skutki nadal czuła w postaci bolącego, spuchniętego gardła, postanowiła nie ryzykować. Z kieszeni spodni wyjęła urządzenie i odłożyła na dłoń wampira, unikając muśnięcia jego skóry.

– Odblokuj – sarknął. – Do czego mi twój zablokowany telefon. Pomyśl czasami.

Zagryzła zęby, ale zrobiła, jak kazał.

– Zobaczmy, kogo tutaj masz... – mruknął do siebie. – Winter, ciocia, ciocia, Xander. – Musiał czytać listę jej ostatnich rozmów. – Kim jest Xander?

– Nikim – wypaliła. Za szybko i za nerwowo. Dlatego nieco spokojniej dodała: – Kolegą ze szkoły.

– Kolegą ze szkoły... – zastanowił się na głos, wystukując coś na klawiaturze. – Jest twoim chłopakiem?

– Nie.

– Twoje serce mówi coś innego. Bije jak szalone. – Zawył z podekscytowania, wydając się znów być w lepszym humorze. – Kochasz go?

– Nie.

– Więc tak. Zobaczymy, jak bardzo on kocha cię. – Po swoich słowach schował telefon do kieszeni płaszcza.

– Co zrobiłeś?

– Napisałem do twojego chłoptasia ten adres. To twoja kara za zdenerwowanie mnie. Teraz umrze dodatkowa osoba. I będzie to twoja wina. Kiedy będziesz wypuszczać ostatni wydech, będziesz myślała tylko o tym, że pociągnęłaś ze sobą jeszcze jedną osobę. Zdenerwuj mnie jeszcze raz, a kolejna wiadomość będzie do twojej cioci. Winter opowiadała mi, jak ważna jest ona dla ciebie.

– Jesteś złą osobą. – Te krótkie zdanie kryło w sobie wiele siły. 

– Jestem – zgodził się z uśmiechem. – Wysiadaj.

Wydawał się nie zauważyć, że nieco podkoloryzowała swoją reakcję. Xander przynajmniej jeszcze najbliższą godzinę będzie leciał samolotem. Nawet jak po wylądowaniu odczyta wiadomość, nieważne jak bardzo będzie się śpieszyć, nie dotrze z lotniska do rana.

Miała trochę czasu znaleźć sposób na Amandę i Zacka, przy tym pilnując, aby nie stała się krzywda Winter ani jej cioci. I dobrze byłoby, gdyby przy tym samemu nie zginęła.

Łatwizna.

– Tą dróżką. Idź przede mną – nakazał Zack, gdy wyszli z samochodu.

Cynthia skierowała się na ścieżkę, jednak wzrokiem dokładnie skanowała szarego SUV-a. W środku nie było Winter. Pomyślała, aby dopytać, gdzie ona jest, gdy nagle ją dostrzegła.

Siedziała na jednym z leżaków przy niewielkim, zasłoniętym płachtą basenie. Plecy miała wyprostowane jak struna, a wzrok wlepiony pusto przed siebie.

– Winter! – Zachrypnięty od emocji, zimna i bólu głos wydostał się z gardła dziewczyny. Podbiegła do przyjaciółki i padła na kolana tuż przed nią.  – Winter – załkała i przyłożyła dłonie do jej policzków, na których pozostały ślady po zaschniętych łzach i rozmazanym tuszu do rzęs.

Jej skóra była przeraźliwie chłodna, a ona sama trzęsła się od zimna. Na sobie miała jedynie sukienkę na ramiączkach kończącą się tuż przed srebrnymi sandałkami z dość wysokimi obcasami. Dzianina odzieży połyskiwała w delikatnym świetle lamp oświetlających niewielki taras. Na ramiona miała zarzucony cienki płaszcz, którego Cynthia natychmiast zapięła guziki. I wtedy zobaczyła dwie czerwone strużki na jej szyi.

– Ugryzłeś ją! – żachnęła się w stronę Zacka, przeszywając go ciemnym spojrzeniem.

– Byłem głodny. Zanim przyjechałaś, postanowiłem się obsłużyć.

Pokręciła ze zgorszeniem głową, zaciskając zęby, czując niemoc. Wróciła spojrzeniem do trzęsącej się Winter i rękawem własnej bluzy delikatnie ścierała krew. Zdążyła już zaschnąć, mimo to dziewczyna nie przestawała trzeć.

– Jest zahipnotyzowana, prawda? – zapytała, sama nie wiedząc w jakim celu. Dobrze wiedziała, że tak właśnie było. 

Oczy pozbawione uczuć, twarz bez wyrazu i brak jakiekolwiek reakcji. O tych objawach hipnozy opowiadał jej Xander.

– Zgadza się.

Zastygła w bezruchu słysząc damski głos. Miała okazję już poznać jego właścicielkę. 

Amanda opierała się ramieniem o szklane drzwi tarasowe. Miała na sobie jedynie satynową koronkową nocną koszulę sięgającą do połowy ud. Mimo dość skąpego ubioru, nie wydawała się marznąć.

– Kazałam jej tu grzecznie na was poczekać... Choć nie wiem po co. Zack, wyjaśnisz?

– Jak dobrze wiesz, w ostatnim czasie szukałem zabójcy Jaspera i o to ci go przyprowadziłem.

– Dobrze wiesz, że to twoja ostatnia szansa. Jesteś pewny, że chcesz na to ją wykorzystać? – brzmiała ostro. Jakby z góry nie wierzyła w słowa Zacka i uznała, że traci jej czas.

– To ona zabiła Jaspera. Jestem tego pewien.

Amanda w mgnieniu oka znalazła się przed Zackiem. Ustała tyłem do Cynthii, więc dziewczyna nie mogła dostrzec jej twarzy, ale wyobraziła sobie jaki musiała mieć wyraz, że wampir aż się zgarbił.

– Jeżeli znów mnie zawiedziesz, zabiję cię. Dalej jesteś pewny?

– Jestem.

– Dobrze. Jesteś przekonany, więc teraz przekonaj mnie.

Kiedy wzrok Zacka padł na dziewczyny, Cynthia instynktownie wstała i zasłoniła ciałem Winter.

– Mogłabyś, proszę, kazać Centowi pozostać w miejscu, a Winter słuchać moich rozkazów.

Amanda cmoknęła z niezadowolenia, mimo to podeszła do dziewczyn. Cynthia wzdrygnęła się, kiedy brązowe tęczówki zapłonęły. W swojej ludzkiej postaci były przerażające, a jako wampirze odbierały wdech.

– Nieważne co się wydarzy, masz się nie ruszać – nakazała rudowłosej, intensywnie wpatrując się w jasne tęczówki. Obeszła ją i ustała przy boku Winter. Złapała za jej brodę i nakierowała  głowę w swoją stronę. – Zrobisz wszystko, co powie ci Zack.

– Dziękuję – włączył się wampir, podchodząc bliżej.

Amanda odsunęła się, obserwując wszystko z boku.

– Chodź, kochanie. – Pomógł Winter wstać i razem podeszli do jacuzzi.

Zack zdjął pokrywę, odkrywając znajdującą się w środku wodę. Urządzenie było wyłączone, a więc musiała być lodowata.

– Użyłaś hipnozy, a więc nie ma możliwości, aby Cent przybiegł tu i pomógł topiącej się przyjaciółce, prawda? – zwrócił się do Amandy.

Cynthia zakołysała się, gdy jej nogi zmiękły.

„Topiącej się"

Już wiedziała, co zamierzał Zack.

– Tak to działa – sarknęła z pomrukiem blondwłosa wampirzyca.

Zack powrócił spojrzeniem do Winter. Z jednego ramienia zgarnął jej długie ciemne włosy i zarzucił na plecy. Nachylił się i złożył długi pocałunek na czole. Wpatrując się w puste oczy Winter, powiedział:

– Wsadź głowę do wody i trzymaj tak długo, aż ktoś cię wyciągnie. Jeżeli nikt ci nie pomoże, utop się.

Zack odsunął się, a głowa Winter zniknęła pod wodą.

– Nie! – Z gardła Cynthii wydał się histeryczny krzyk. Jej ciało dygotało, mimo to się nie poruszyła. – Proszę! – Nakierowała wzrok na Amandę, licząc, że w niej znajdzie przejaw człowieczeństwa. – Proszę! Błagam!

Nie tylko na zewnątrz odgrywała się walka o życie, ale również wewnątrz niej. Jeżeli się nie ruszy, Amanda uzna, że Zack nie miał racji i, jak obiecała, pozbawi go życia. Dzięki temu pozbędzie się go i także oczyści siebie z zarzutów. Jednak jej życie kosztem Winter.

Chciała żyć. Tak bardzo pragnęła żyć. Szczególnie gdy w końcu wszystko nabrało kolorów. Ten krótki czas z Xanderem zaliczał się do najpiękniejszych w jej życiu. Dzięki niemu poznała smak miłości. Tak słodki i rozpływający.

Po jej policzkach spłynęły łzy.

Zack miał rację. Kochała Xandera. I jeżeli w tym momencie się ruszy, umrze ona i on. Zack wysłał mu adres. Musi go ostrzec, żeby tu nie przyjeżdżał. Aby to zrobić, nie mogła się ruszyć.

Więc nie było to życie za życie. Tylko dwa życia za jedno. Dodatkowo nie mogła być pewna, że i tak w końcu nie pozbędą się Winter. Szczególnie gdy wyjdzie, że to Cynthia zabiła Amandy ukochanego syna. W odwecie pewnie najpierw skrzywdzi Winter.

– Myślę, że dłużej już nie wytrzyma – oznajmił niemal śpiewnie wampir.

Nie sądziła, że kiedykolwiek tak pomyśli, ale chciałaby być tak bezduszną osobą jak Zack. Wtedy nie musiałaby wybierać. Po prostu uratowałaby siebie.

Aczkolwiek nie była jak Zack. Była Cynthią. A dla niej zawsze liczyły się bliskie osoby. Byłaby w stanie pójść za nich w ogień.

Tak więc zrobiła. Wskoczyła w ogień, zdając sobie sprawę, że w nim spłonie.

Tymi paroma krokami skazała siebie na śmierć, ale uratowała przyjaciółkę.

Wyjęła jej głowę z wody, a ta natychmiast wzięła płytkie i szybkie oddechy.

Cynthia otoczyła ją ramionami, tuląc jej lodowate ciało. Kolejne łzy pokryły jej policzki. To mógł być ich ostatni raz.

– Jak widzisz, hipnoza na nią nie działa... A dodatkowo jej jest silniejsza niż twoja. Zahipnotyzowała Winter, aby nie mówiła o śmierci Jaspera – odezwał się stojący nad nimi Zack. – Cent jest ostatnią osobą, która widziała Jaspera, a że nie jest człowiekiem, śmiem twierdzić, że dałaby radę go zabić. Wszystko zapętla się w jedną całość.

Rozszedł się odgłos szybko stawianych kroków.

Z Cynthii gardła wydostał się jęk bólu, gdy została szarpnięta za włosy i zmuszona do podniesienia się. Przed jej oczami ukazała się twarz Amandy. Nigdy nie widziała, aby ktoś patrzył na nią z taką nienawiścią.

– Nie śmierdzisz psem, więc musisz być wiedźmą. Jak to zrobiłaś? Jak zabiłaś mojego syna? – W oczach Amandy zobaczyła tęsknotę na wspomnienie Jaspera. Jej głos również zadrżał przy wypowiadaniu ostatniego słowa.

Przez chwilę Cynthia czuła zrozumienie, jednak szybko przypomniała sobie, kim był jej syn. Jasper nie był dobrą osobą. Jeżeli zginął, oznaczało to, że chciał zrobić coś złego, a więc zasługiwał na śmierć.

– Jak?! –  krzyknęła w furii Amanda.  

– Kazałam mu wbić sobie kołek w serce, jeżeli choć pomyśli o skrzywdzeniu kogoś – odpowiedziała prawdę, choć zdawała sobie sprawę, że w niczym to jej nie pomoże.

Wampirzycy twarz skrzywiła się z boleści. Cynthia miała nawet wrażenie, że w jej miedzianych oczach również dostrzegła łzy. Zanim zdołała się przyjrzeć, Amanda pociągnęła ją wyżej za włosy i z niespodziewaną siłą rzuciła nią jak lalką.

Cynthia skronią uderzyła o twardą część jacuzzi. Przed oczami pojawiły się mroczki, a obraz stojących przed nią wampirów wydawał się kręcić. Czując się jak na karuzeli, przyłożyła dłoń do miejsca uderzenia. Jej palce zabarwiła czerwona substancja.

– To dopiero początek – zapowiedziała wampirzyca, podchodząc do Cynthii i patrząc się na nią z góry.

Teraz przynajmniej wiedziała, po kim miał to Zack.

– Przytrzymaj tę dziwkę – poleciła wampirowi.

– Chętnie. Sprawimy, że będzie cierpieć tysiąc razy bardziej niż ty.

– Nikt nie jest w stanie cierpieć bardziej niż matka po stracie swojego dziecka... Ale sprawimy, że nie będzie miała szybkiej i przyjemnej śmierci.

Zack podszedł do Cynthii i jak uprzednio jego stwórca, uniósł dziewczynę za włosy. Była jeszcze lekko oszołomiona i nie do końca wiedziała, co się dzieje.

– Za niedługo również przyjedzie jej chłopak. Wydaje się go bardzo kochać. Obiecałem jej patrzeć na jego śmierć. – Słyszała ociekający z  podekscytowania głos Zacka tuż przy swoim uchu. Cofali się, zwiększając dystans między nimi a Amandą i Winter.

– Ma jeszcze kogoś ważnego?

– Ciocię.

– Dobrze. Jak skończymy, jedź po nią.

– Z przyjemnością... Ale zanim to, chcę się upewnić, czy...

– Ogłoszę cię swoim synem – wtrąciła Amanda, najwyraźniej zdając sobie sprawę, do czego nawiązywał. – Dobrze się spisałeś.

– Dziękuję. To wiele dla mnie znaczy.

– Maminsynek – wymknęło się Cynthii. Może chwilowe zuchwalstwo było wynikiem uderzenia w głowę... A może i tak wiedziała, że niedługo umrze i przestało to mieć dla niej znaczenie.

Zack pociągnął ją gwałtownie za włosy, jeszcze bardziej przybliżając ją do siebie.

– Kiedy będziesz umierać, będę stał nad tobą i z uśmiechem na twarzy obserwował, jak gaśnie życie w twoich oczach – wyszeptał do jej ucha.

Nie odpowiedziała. Jeżeli szybko czegoś nie wymyśli, tak może się to skończyć.

– Zapomnij o tym, co ci kazałam – zwróciła się Amanda do Winter. – Oddaję ci twoją wolę.

Natychmiast po słowach Miedzianej oczy dziewczyny zyskały kolorytu, a jej spojrzenie wydawało się ostre. Na twarzy pojawiło się zaskoczenie, kiedy omiotła spojrzeniem wszystkich po kolei.

– Co się dzieje? – zapytała słabym, zachrypniętym od zimna głosem. Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i skuliła się, najwyraźniej gdy odczuła przeszywający mróz. – Zack, kochanie, co robisz? Dlaczego trzymasz Cynthię? Co się dzieje?

– Spójrz na mnie. – Rudowłosa skupiła na sobie spojrzenie przyjaciółki, nieudolnie próbując się nie rozpłakać. – Wszystko będzie dobrze.

– Nie, nie będzie – nie zgodziła się Amanda, podnosząc zmieszaną dziewczynę. – Umrzesz... Za chwilę.

– Zack? – Szukała pomocy, ale ten jedynie beznamiętnym spojrzeniem przyglądał się całej sytuacji. – Zack, kochanie... – Nie dokończyła.

Nie mogła dokończyć. Amanda podniosła ją i jedynie jedną rękę  wsadziła jej twarz pod wodę.

Z gardła Cynthii wyrwał się ryk. Szarpała się, próbując wyrwać Zackowi, podobnie co Winter Amandzie. Ciemnowłosa bezskutecznie machała rękoma za siebie i nogami wlaiła o ścianę jacuzzi.

– Zostaw ją! Proszę. Zrobię wszystko! – skomlała Cynthia.

– Krzycz. Błagaj. Płacz. Chcę widzieć, jak cierpisz. – Amanda niewzruszona nawet nie drgnęła.

Cynthia spróbowała jeszcze raz się wyrwać. Machnęła na ślepo ręką za siebie, trafiając w nos wampira. Spróbowała jeszcze raz i jeszcze, choć wydawało się nie robić to na nim żadnego wrażenia. Po którymś razie złapał za jej dłoń i szybkim ruchem wykręcił pod nienaturalnym kątem.

Zawyła z bólu.

Obraz przez łzy stał się rozmyty, mimo to dostrzegła, jak ruchy Winter straciły na sile.

– Jeszcze nie. – Amanda uniosła głowę dziewczyny. 

Zdążyła wziąć kilka gwałtownych oddechów, gdy jej twarz znowu znalazła się pod taflą wody. 

– O zachodzie słońca pozwolę jej umrzeć. A do tego czasu będę ją topić, wyciągać z wody, a potem znowu topić. A ty będziesz na to wszystko patrzeć, nie mogąc nic zrobić. 

– Proszę, nie – błagała.

– Skazałaś swoją przyjaciółkę na śmierć.

Spazmatyczny szloch nie przestawał wydostawać się z jej gardła.

Amanda kolejny raz pozwoliła Winter na parę oddechów, by po chwili zanurzyć jej głowę w lodowatej wodzie. Cynthia obserwowała wszystko, czując na sobie odrażający oddech zadowolonego Zacka.

Poczuła się złamana. Straciła nawet energię na jakąkolwiek walkę.

I wtedy uderzyło w nią to znane uczucie. Coś ciepłego rozlało się po jej wnętrzu. Jakby... rozgrzane złoto popłynęło jej żyłami.

Jej oczy rozbłysły.

– Co jest... – wyrwało się Amandzie, nie kryjąc z zaskoczenia... i strachu.

W jednym momencie uścisk na jej włosach zniknął, a na karku poczuła coś ciepłego. Ciało Zacka bezwolnie uderzyło w ziemię, a jego głowa potoczyła się koło jej nóg. 

Zrozumiała, że to nie ona wzbudziła przerażenie wampirzycy, a nowy gość.

Nie potrzebowała się odwrócić, by wiedzieć, kto za nią stał. Znała to ciężkie powietrze przychodzące wraz z nim.

To wydawały się sekundy. Amanda stała z Winter przy jacuzzi, a po chwili obie zniknęły ze złotą istotą włącznie.

Na tarasie została tylko ona i nieżywy Zack. Na jego twarzy zamarł odrażający triumfalny uśmiech. Przerzuciła wzrok na ciało leżące na nią. Z miejsca, gdzie jeszcze chwilę temu tkwiła głowa, wydobywała się krew i para.

Padła na kolana i zwymiotowała. Nie pomogło, kiedy zdała sobie sprawę, że jego krew oblepiała jej skórę. Przyszły kolejne torsje.

Kiedyś chciała zostać lekarzem. Ten widok odwiódł ją od tego pomysłu.

Wstała, chwiejąc się na nogach. Rozejrzała się dookoła, dłużej zatrzymując się na jednej części lasu. Nie potrafiła tego wyjaśnić, ale miała wrażenie, że tam właśnie udała się złotooka istota, a więc również Amanda z Winter.

Ominęła niewielki basen i wkroczyła do lasu, zanurzając się w panującym w nim mroku. Skręciła lekko w lewo, słysząc szloch.

To była Amanda.

– Nie wiedziałam, że należy do ciebie. Przepraszam. Obiecuję, że to już nigdy się nie powtórzy.  

Cynthia podeszła jeszcze bliżej. Schowała się za pniem i wychyliła jedynie głowę. Wytężyła wzrok, aby dostrzec ich w panującej ciemności. 

Wampirzyca klękała przy pnie wysokiej sosny. Tuż koło niej znajdowała się istota. Na początku jej postura była rozmyta i niewyraźna, ale z każdą sekundą się wyostrzała. Jakby mgła z umysłu Cynthii powoli znikała.

Nagle wszystko stało się dla niej wyraźne.

Bezkształtna, ciemna postać zyskała ciało. We wszystkich wspomnieniach zamieniła się w konkretną osobę. 

– Nigdy nawet nie powinnaś dotknąć tego, co moje. 

Znała ten głos.

Złoty złapał za nadgarstki wampirzycy, łamiąc je jak gałązkę. Po lesie rozszedł się ryk. 

– Nie powinnaś nawet na nią spojrzeć. – Tym razem włożył kciuki w jej oczodoły, miażdżąc miedziane oczy.

Cynthii zrobiło się słabo i znów poczuła gule w gardle.

– Ceną za to, że ośmieliłaś się, to zrobić, będzie twoje życie. – Jednym sprawnym ruchem wbił dłoń w jej klatkę piersiową. 

Cynthia nie mogła zobaczyć, co dokładnie zrobił, ale domyśliła się, że musiał ścisnąć jej serce, bo po chwili ciało Amandy osunęło się na ziemię.

Zasłoniła usta rękoma, próbując nie wydać z siebie żadnego dźwięku i bardzo powoli zaczęła się wycofywać.

– Nie powinnaś tego widzieć. – Chłopak odwrócił się, a jego złote tęczówki spoczęły na niej.

– Xander...

Pragnęła, żeby nie było to prawdą. Jednak teraz po raz pierwszy widziała wszystko wyraźnie.

Od początku zdawała sobie sprawę, że Xander był złotooką istotą, ale ta myśl wydawała się być ogrodzona długim i wysokim murem. Ukryta przed nią. A teraz, gdy mur rozpadł się na pojedyncze cegły, w końcu widziała, co chronił.

– Dlaczego? – To, co teraz czuła, nie mogły wyrazić żadne słowa.

Kiedy zaczął iść w jej stronę, odruchowo przyśpieszyła.

– Nie musisz się mnie bać. – Jego nieczuły głos i wzrok wcale w tym ją nie zapewniał.

Spojrzała na jego ręce. Były pokryte krwią.

– Nie podchodź. 

Jeszcze bardziej zwiększyła tempo, kiedy on jednostajnym, finezyjnym krokiem zbliżał się ku niej, nie wydając się śpieszyć.

I nagle w jej głowie mur zaczął się odbudowywać. To, co odkryła, pokryła gęsta mgła.

– Próbujesz znów wymazać mi pamięć – stwierdziła w panice.

– Na jakiś czas.

– Nie zgadzam się. – Zaniosła się od szlochu. 

Czuła w swojej głowie jego obecność. Było to dziwne, nieprzyjemne uczucie, które nie mogła w żaden sposób wyjaśnić. Próbowała go wyrzucić ze swojego umysłu, ale nawet nie miała pomysłu, jak mogła to zrobić.

Jak ma bronić się przed czymś, czego nie widzi?

– Nie walcz. Po prostu pozwól mi to zrobić.

– Nie, nie, nie. – Pokręciła obsesyjnie głową. – Nie zgadzam się. – Zatrzymała się, nie dając rady uciekać i walczyć z niewidzialnymi szponami Xandera szarpiącymi jej umysł. – Przestań! 

Zbliżający się wampir ponownie stał się rozmytą, niejasną postacią. A jego imię znów należało jedynie do czarnowłosego chłopaka z jej szkoły.

Nie, nie, nie.

Nie tym razem.

Znów rozpalił ją ogień.

– Powiedziałam, żebyś przestał! – Oczy przybrały złotej barwy i rozbłysły.

Ziemia pod ich nogami zaczęła się trząść. Z drzew zlatywać szyszki i liście.

Przez moment straciła równowagę i oparła się ręką o drzewo. W tym miejscu kora pękła, a po chwili szczelina rozszerzyła się na obie strony po całej długości pnia.

– Cynthio, musisz się uspokoić.

Po lesie rozszedł się dźwięk pękających drzew. Z góry zaczęły zlatywać gałęzie, a po chwili większe konary. Jeden spadł blisko Xandera.

– Nigdy więcej nie waż się wchodzić do mojej głowy!

Poczuła powiew i zanim zdołała jakkolwiek zareagować, była w ramionach Xandera i znajdowała się w innym miejscu. Tam, gdzie jeszcze chwilę temu stała, spadł sporej wielkości konar.

– Uważaj, lisico. Nieujarzmiona moc może zniszczyć.

Uderzyło w nią jego ciepło. Zrobiła się nagle śpiąca. Zrozumiała kto był tego przyczyną.

– Powiedziałam, żebyś już więcej nie wchodził do mojej głowy. – Straciła nagle całą siłę. Runęlaby, gdyby nie otaczające jej ciało ręce chłopaka.

– Tak będzie lepiej.

Ziemia przestała się trząść, a do lasu wracał spokój i cisza.

– Chcę pamiętać. – Coraz trudniej było jej utrzymać uniesione powieki.

– Ciii... Odpocznij. – Z subtelnością pogładził jej mokry policzek. 

Zamknęła oczy. Była na granicy jawy a snu, gdy rozszedł się rozdzierający uszy pisk. Mimo to nie wystarczył, żeby wybudzić ją z tego stanu.

Nawet jeżeli ów pisk należał do Winter.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro