Rozdział ♦ Dwudziesty Trzeci

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jak dotychczas mój ulubiony rozdział. Mam nadzieję, że spodoba Wam się równie bardzo jak mi :D 

Ciepłe powietrze wtłaczane do kabiny otulało każdą cząstkę jej ciała, mimo to nie mogła pozbyć się wrażenia otaczającego zimna. Jakby stała bosymi stopami na zbitym śniegu Antarktydy. Na początku nie rozumiała, dlaczego właśnie to miejsce przyszło jej do głowy, aż w końcu znalazła odpowiedź. Marzyła być jak najdalej od ludzi.

Jak najdalej od Bar Harbor.

Schowała trzęsące dłonie między uda i oparła się plecami, zatapiając się w skórzanym fotelu.
Xander po raz kolejny omiótł dziewczynę przenikliwym spojrzeniem, po czym wrócił wzrokiem na ledwo widoczną rozprzestrzeniającą się drogę. Między szybko spływającymi kroplami deszczu po szybie spostrzegła boczne lusterko, w którym akurat odbił się przeszywający niebo piorun. Odwróciła oczy niezbyt przejęta i ponownie zawiesiła wzrok na swoich rękach.

Podniosła jedynie na chwilę głowę, gdy Xander przyhamował. Mijali bardzo ostry zakręt. W słoneczny dzień pokonując ten łuk, należało zdjąć nogę z gazu, a co dopiero w pogodę taką jak ta. Cynthia cieszyła się, że to nie ona siedziała za kierownicą. Xander wydawał się lepszym kierowcą, dodatkowo jego Porsche, mimo że również nie było przeznaczone do takich warunków, to i tak znacznie lepiej sprawowało się niż jej stary Pick-up ze startymi oponami. Te traciły przyczepność nawet w normalnych warunkach pogodowych. Planowała w tym roku je zmienić, ale nie odważyła się poprosić o to cioci. Mimo że nigdy u nich się nie przelewało, to ostatnio było wyjątkowo krucho z pieniędzmi. Ta oczywiście dałaby siostrzenicy gotówkę bez mrugnięcia oka, ale Cynthia wiedziała, że potem kobieta harowałaby jeszcze więcej, żeby opłacić rachunki. Aby pomóc cioci, sama chciała dorabiać po szkole, ale Bethany jej zabroniła. Stwierdziła, że tak dobrze idzie jej w nauce, więc powinna tylko na tym się skupić. 

Zerknęła dyskretnie na Xandera. Siedział odprężony. Prawą rękę trzymał na kierownicy, lewą oparł o boczne drzwi. Wydawał się nieprzejęty kroplami deszczu walącymi w przednią szybę. Nawet wycieraczki nie nadążały. Cynthia przez słabą widoczność ledwo dostrzegała zarys drogi.

Na początku żałowała, że wsiadła do samochodu Xandera. Kiedy ten zaproponował jej podwózkę, a dokładnie kategorycznie zabronił wsiąść za kierownicą, oponowała tylko przez chwilę. Zgodziła się ze zdrowego rozsądku. Zdawała sobie sprawę, że kierowanie w stanie roztrzęsienia i przy takiej pogodzie, było jak pakowanie się do trumny.

Tak właśnie skończyła w jednym aucie z Xanderem, jadąc w absolutnym milczeniu już przez dłuższy czas. Tylko grzmoty rozchodzące się z oddali i dźwięk uderzania kropel o szyby i karoserię zakłócały ciszę między nimi.

Momentami zastanawiała się, czy nie przeciąć gęstej atmosfery i jako pierwsza się odezwać. Wtedy w jej głowie zalegała pustka. Bo jak miałaby zacząć?

„Właśnie pobiłam twoją koleżankę prawie do nieprzytomności. A jak tam u ciebie? Udana rozmowa telefoniczna?"

Zastanawiała się również, czy jeżeli Xander nie odebrałby telefonu, czy wydarzenia potoczyłyby się tak samo? Czy może opamiętałaby się w jego obecności? Czy zamiast atakować Marisol, po prostu wyszłaby? A co najważniejsze czy jeżeli nie wydarzyłby się jej wybryk, skończyłaby potem w ramionach Xandera?

Domyślała się odpowiedzi na to ostatnie pytanie, więc koniec końców nie żałowała tego, co zrobiła. Choć zawiewało to egoizmem, dzięki swojemu wybrykowi, mogła poczuć... magię. 

Nazwała miłość magią, bo jawiła się dla niej tak fantastyczna, że nie mogła uwierzyć w jej naturalne istnienie.

Takie myślenie doprowadziło, że zaczęła rozmyślać czy to, co zaszło między nią a Xanderem, naprawdę się wydarzyło. Jednym z dowodów potwierdzających, że miało to miejsce, był złożony przez niego pocałunek, którego ślady jeszcze zdawała się czuć na swoim czole.

Westchnęła bez większej energii, dochodząc do wniosku, że już za dużo rozmyślała. Gdyby w jej ręce zostałby podarowany guzik, umiejący wyciszyć wszystko, co zalegało w jej głowie, walnęłaby w niego nawet czołem.

Była zmęczona. Bardzo zmęczona. Czuła dyskomfort przez przemoczone ubrania i nawet ogrzewane fotele w niczym nie pomagały. Pod nogami zrobiła się już niewielka kałuża, a strużki wody z jej włosów nie przestawały spływać, mocząc przy tym fotel. Co więcej jeżeli nie dojedzie za pięć minut, będzie musiała zmierzyć się z wściekłą ciotką i karą do końca życia.

Choć tak po namyśle ciocia nie sprecyzowała, jaka dokładnie czeka ją kara. Jeśli brzmiałaby: „Nie spotkać już nikogo do końca życia" – byłaby to nagroda.

Jej twarz wykrzywiła się ze zdziwienia, gdy wjechali na podjazd posesji.

– Nie mieszkam tu – odezwała się zachrypniętym od emocji głosem, krojąc nim ciszę jak tępym ostrzem.

Zmrużyła powieki, przyglądając się wyłaniającemu z ciemności nowoczesnemu domowi.

– Nie, nie mieszkasz.

Mokra skóra fotelu zapiszczała, gdy Cynthia przekręciła się, by uzyskać lepszy widok na posiadłość. 

– Pomyliłeś adres.

– Nie, nie pomyliłem. – Zaparkował przed drzwiami garażowymi i zgasił silnik.

Cynthia jeszcze raz przyjrzała się domowi. Tworzył bryłę składającą się z dwóch sześcianów o płaskich dachach. Na znacznej części ścian zamontowane były okna wielkoformatowe, a elewacje tworzyły szare płyty betonowe nadający całości surowy, minimalistyczny wygląd.

– Mógłbyś, proszę, powiedzieć mi gdzie jesteśmy. – Spróbowała jeszcze raz, wydobywając z głębi siebie okruchy swojego temperamentu.

Xander przeczesał włosy, nie spiesząc się z odpowiedzią.

– U mnie.

– Aa... – Nagle zrozumiała. – Chcesz najpierw się przebrać, zanim mnie odwieziesz – domyśliła się. – Byle szybko.

Xander spojrzał na nią, jakby powiedziała coś wyjątkowo głupiego, co kompletnie wybiło ją z tropu. Czyżby jej zdolności detektywistyczne nie były jednak na tak wysokim poziomie?

– Gdybyś mnie słuchała, wiedziałabyś, że zostajemy tutaj.

– Jeśli to zaproszenie na noc, nie dziękuję...

– Na wjeździe na główną drogę leżało powalone drzewo. – Przerwał jej tonem ostrzejszym niż spojrzenie. – Musiałem zawrócić.

– Nie widziałam żadnego drzewa.

– Mhm... Może razem zastanówmy się dlaczego...

– Nie trzeba – przerwała mu i zacisnęła szczęka, gdy nie spodobał jej się jego zgryźliwy ton.

Może zobaczyłaby to drzewo, gdyby całą drogę nie wpatrywała się w swoje drżące ręce.

– Znam inne drogi dojazdu. 

– Czy jakakolwiek z nich jest drogą asfaltową?

Wydęła wargi.

– Właśnie – prychnął. – Przy takiej pogodzie na drodze leśnej albo się zakopiemy, albo zeżre nas niedźwiedź.

– Szansa spotkania niedźwiedzia w Bar Harbor jest znikoma.

– Nie taka znikoma, jeśli właśnie jeden siedzi ze mną w samochodzie.

– Haha... – Zaśmiała się bez krzty wesołości. – Bardzo śmieszne.

– Nie miałem na myśli ciebie – dodał takim tonem, że w ogóle mu nie uwierzyła.

Xander z wlepionym dwuznacznym uśmiechem sięgnął ręką do schowka w drzwiach bocznych. Wyjął z niego zakładkę do książki i pomachał nią przed oczami Cynthii.

Zakładkę w kształcie niedźwiedzia.

Ściśle mówiąc JEJ zakładkę w kształcie niedźwiedzia.

– Skąd to wziąłeś? – Spróbowała zabrać mu ją szybko z rąk, ale Xander okazał się mieć lepszy refleks, niż się spodziewała.

– Ukradłem.

Rozdziawiła usta, nie wiedząc, jak na to zareagować. Jego mina i ton wskazywały, że mówił na poważnie.

– Szukałam jej. To moja ulubiona. Czytanie książek bez niej to nie to samo.

– A to już nie mój problem. – Wzruszył ramionami.

Zgrzytnęła zębami.

– Chcę moją niedźwiedzicę z powrotem. – Wystawiła rękę i najchętniej tupnęłaby nogą, gdyby nie kałuża pod jej butami.

– A mówiłaś, że niedźwiedzi tu nie ma.

Przewróciła oczami, bo nie to powiedziała, i jeszcze bliżej przesunęła ręką, szturchając nią ramię chłopaka.

– Nie oddam. To pamiątka po tobie – oznajmił stanowczo, chowając przedmiot do schowka.

– W najbliższej przyszłości nie zamierzam umrzeć... Nie potrzebujesz pamiątek po mnie.

– Nigdy nie wiadomo... – palnął pod nosem, wyginając ciało, by sięgnąć po bluzę, którą jak wsiadł do samochodu, rzucił na tylne siedzenia.

Nie skomentowała i jedynie piorunowała spojrzeniem chłopaka, który wydawał się ani trochę tym niewzruszony.

– Co robisz? – zapytała zdezorientowana, gdy Xander ową bluzę okręcił wokół jej głowy.

– Żebyś nie zmokła.

– I tak już jestem cała mokra.

– To żebyś nie zmokła bardziej.

Westchnęła, ale nie mogła powstrzymać delikatnego uśmiechu, który włamał się na jej twarz.

Czy Xander właśnie próbował poprawić jej humor?

Jeżeli tak, udało mu się. 

– Wyglądam jak ukraińska babuszka – skomentowała, przeglądając się w lusterku. Złapała w między palce wystający spod białej bluzy rudy pukiel i przyjrzała się mu z zaskakującą wnikliwością.

Xander tylko lekko klapnął w czubek konstrukcji na głowie Cynthii i zadowolony ze swojego dzieła wyszedł z samochodu.

Cynthia nie wysiadła za nim, tak jak zapewne się spodziewał. Ona miała w głowie inny plan.

Misja „Odzyskać niedźwiedzią zakładkę" rozpoczęta.

Rzuciła się na siedzenie kierowcy tak, że jej nogi poleciały w górę i wyprostowała rękę, by odzyskać swoją własność. Nie sięgała wzrokiem, dlatego na oślep próbowała ją wyczuć. Nic. Czy aby na pewno tu ją schował?

Podniosła się i poprawiła bluzę, która nagłym ruchem dziewczyny ześlizgnęła się i zasłoniła jej oczy. Natrafiła wzorkiem na ciemne tęczówki Xandera.

Stał pod niewielkim daszkiem garażu tuż naprzeciw niej i szczerzył się, trzymając w ręku jej niedźwiedziątko.

Misja „Odzyskać niedźwiedzią zakładkę" nieudana.

Zacisnęła zęby i grzecznie wysiadła z samochodu, czując się jak zwabiony pies na kawałek kiełbasy. Podreptała niechętnie za Xanderem. Już ledwie kropiło, a więc konstrukcja na jej głowie okazała się zbędna.

– Panie przodem. – Przepuścił ją w drzwiach.

– Nienawidzę cię.

– Uwielbiasz mnie.

Nie zaprzeczyła.

– Twój tata nie ma nic przeciwko zaproszeniu obcej dziewczyny tak późno? 

Prychnął, najwyraźniej uznając jej pytanie za bardzo zabawne.

– Rzadko bywa w domu. I tak się nie dowie. A nawet jeśli... Nie obchodzi mnie to.

Pokręciła głową z dezaprobatą w odpowiedzi na lekceważący ton chłopaka. Gdyby ona zaprosiła Xandera o takiej porze, dodatkowo pod nieobecność Bethany... Ciocia wysłałaby ją do zakonu.

– Dalej pracuje nad tą sprawą, o której wspominałeś w bibliotece? – zapytała, wkraczając w głąb domu, a dokładnie do przestronnego salonu połączonego z aneksem kuchennym.

– Tak.

Wnętrze również było wykonane w nowoczesnym stylu. Dominowały meble w odcieniach bieli i szarości z dodatkiem beżu o prostej konstrukcji i geometrycznych kształtach, ale ciekawym wykończeniu. Całość tworzyła jednolitą i spójną przestrzeń, choć dla Cynthii była zbyt surowa, chłodna i bezosobowa. Wolała jaskrawe kolory i wnętrza urządzone w przytulny sposób. Tutaj wystrój aż bił pragmatycznym minimalizmem. Dodatkowo brakowało jej oznak zamieszkania. Na ścianach czy komodach nie było ramek ze zdjęciami tak jak w jej domu. Na nich nie zalegał nawet kusz. Wszystko znajdowało się na swoim ściśle określonym miejscu. Żadnych pozostawionych ubrań, gazet czy książek. Aż naszła ją ochota zebrać wszystkie poduszki z beżowej sofy i porozrzucać niechlujnie.

– Nastąpił jakiś przełom? – Wróciła spojrzeniem do Xandera. 

Opierał się o drzwi i z zainteresowaniem jej się przyglądał. W tej pozycji, z mokrymi włosami zaczesanymi do tyłu i ciemnej luźnej koszulce przypominał gangstera.

Cynthia dyskretnie uśmiechnęła się na tę myśl.

– Nie mam pojęcia. – Wzruszył ramionami. – Nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz go widziałem. Praca jest dla niego najważniejsza. – Odepchnął się od drzwi i ruszył do kuchni. – Zawsze tak było – dodał ledwo słyszalnie, ale Cynthii udało się wyłapać to zdanie.

Impulsywnie chciała podbiec do chłopaka i przytulić go, gdy zrobiło jej się go szczerze przykro. Wtem przypomniała sobie, co zaszło między nimi na podjeździe Marisol.

Dotyk Xandera był jak broń, która za bardzo kusiła, żeby strzelić sobie w skroń.

– Więc co teraz? – Złączyła ręce za plecami i zakołysała się na piętach.

Xander nalał wody do dwóch szklanek. Cynthia nie była spragniona. Gdyby potrzebowała wody, po prostu wycisnęłaby swoje ubrania.

– Co teraz? – zastanowił się na głos, opierając łokcie o blat kuchenny. – Myć się, spać... i jeśli chcesz to pieprzyć.

Spojrzała na niego powątpiewająco.

Nie da się wciągnąć.

– Pytam poważnie. Kiedy mnie odwieziesz?

– Jak zabiorą drzewo... czyli najpewniej dopiero rano.

Na początku uznała jego słowa za kolejny żart, dopiero po chwili uderzyły w nią tak mocno, że aż się zachwiała. Jeśli mówił prawdę i faktycznie drzewo uniemożliwiało przejazd, nikt w nocy, a zwłaszcza w czasie burzy, nie będzie się martwił jego zabraniem. A to znaczyło, że wróci do domu dopiero po świcie.

Ciotka urwie jej głowę.

– Przesunę to drzewo – powiedziała pewna siebie.

Zrobi to. Nie miała wyboru.

– Powodzenia – rzucił, przechodząc koło niej i skierował się w stronę drugiej części domu.

Pomknęła za nim, chcąc zrównać kroku, jednak zwolniła nagle, gdy wkroczyli na przeszklony korytarz. Zawiesiła wzrok na zadbanym ogrodzie rozświetlanym przez liczne lampy i wąskim basenie mieszczącym się na tarasie. Ogród jak z marzeń.

Klepnęła się dwa razy w policzek, karcąc za sterczenie tutaj i tracenia czasu, po czym pobiegła w stronę, gdzie zniknął Xander. Tylko jedno pomieszczenie wzdłuż długiego korytarza miało otwarte na oścież drzwi i padało z niego światło.

Wbiegła do pokoju, zastając Xandera przy ogromnej szafie. To musiała być jego sypialnia. Była urządzona w równie chłodnym i nowoczesnym stylu co reszta domu.

– Nie żartuję. Przesunę to drzewo. – Twardo obstawała przy swoim. 

Xander rzucił jej przelotne spojrzenie niewzruszony jej uparciem, po czym powrócił do poszukiwań i przerzucania ubrań w szafie.

– Mogę... Muszę to zrobić. Ciocia mnie zabije, jeśli nie wrócę na noc.

– Mówiłaś, że w najbliższej przyszłości nie zamierzasz umierać.

Zignorowała jego słowa i odwróciła wzrok, by na chwilę pomyśleć.

– Masz hak w samochodzie? – zapytała, wpadając na pomysł. – O! I łańcuch. Obwiążemy nim pień i zahaczymy o hak. I bum. – Klasnęła. – Drzewa nie ma.

Chłopak wzniósł oczy i pokręcił głową, ewidentnie mając dość pomysłów dziewczyny. 

– Mam Porsche. Nie traktor – odparł srogo i rzucił na łóżko spodenki, a w ręce Cynthii białą koszulkę. Ledwo zdołała ją złapać. – Chcesz wziąć prysznic czy od razu do łóżka? – Podszedł do kolejnych drzwi znajdujących się w pokoju. Oczom Cynthii ukazała się łazienka.

– Nie mogę tu zostać! – Podniosła głos, czując złość na niezrozumienie chłopaka i rzuciła pod nogi koszulkę. Jej ciężkie kroki zadudniły, gdy skierowała się w stronę Xandera. Zacisnęła palce na jego bicepsach i wbiła wzrok w ciemne tęczówki, które ledwie odróżniały się od czarnych źrenic. – Xander, proszę. Muszę wrócić do domu i to zaraz. Obiecałam cioci i nie mogę pozwolić sobie te słowo złamać. Ostatnio... nie było ze mną najlepiej i przez to ucierpiała ona, rozumiesz? Nie mogę pozwolić, żeby stało się to jeszcze raz.

Jego lekceważąca postawa zniknęła, zastąpiona surową kalkulacją. Zdjął z siebie dłonie Cynthii i zamknął je w swoich tuż przy sercu i schylił głowę, nie odrywając nawet na chwilę wzroku od jasnych tęczówek.

– Nie sądziłem, że tak to się skończy. Choć może wydawać się to dziwnym zbiegiem okoliczności, naprawdę zamierzałem odwieźć cię do domu. Nie miałem w planach przywieźć tu ciebie, ale kiedy nie odpowiadałaś mi w samochodzie, zadecydowałem, że pojechanie do mnie będzie najlepszą opcją. Najwidoczniej się pomyliłem. Jeżeli tak bardzo ci zależy, mogę podwieźć cię pod to drzewo i twoja ciocia odbierze cię z drugiej strony...

– To dobry pomysł. – Uśmiech ulgi przemknął na jej twarzy.

– Ale – kontynuował Xander stanowczym, ale spokojnym głosem. – Musisz pamiętać, że trwa burza. I wszelka jazda wiąże się z dużym niebezpieczeństwem. Wtedy, gdy to drzewo spadło, na szczęście nikogo nie było pod nim. Ale przy drodze jest wiele innych drzew... które również mogą spaść... Na nas, jak będziemy jechać... lub na twoją ciocię. A chyba nie chcesz, żeby komukolwiek stała się krzywda.

Pomachała przeczącą głową.

– Właśnie. Więc najlepszą opcją będzie, jak zostaniesz tutaj i masz moje słowo, z samego rana dowiem się, czy pozbyli się tego drzewa i jeżeli tak, od razu cię odwiozę, ok?

Machnęła ponownie głową, zgadzając się.

– Tylko co ja powiem cioci? – To była najtrudniejsza część tego planu.

– Prawdę.

– Prawdę – powtórzyła bezgłośnie, bo choć brzmiało to bardzo prosto, wcale takie nie było. – Nie znasz jej.. Jeszcze do niedawna zakazywała mi spotykać się z chłopakami i teraz mam jej powiedzieć, że właśnie śpię u jednego?

– Dokładnie tak. Tylko nie zapomnij wspomnieć, że ten chłopak jest nieziemsko przystojny, inteligentny, szarmancki i co najważniejsze bogaty.

– A gdzie on się chowa? – Rozejrzała się. – I dlaczego jeszcze go nie poznałam?

Jego szczęka zadrżała, gdy z trudem zdołał stłumić śmiech. Puścił jej ręce i skierował się w stronę łazienki. Zanim zniknął za drzwiami, rzucił:

– Pójdę wziąć prysznic, a ty w tym czasie na spokojnie porozmawiaj z ciocią.

Kiedy usłyszała szum wody z prysznica, przysiadła na łóżku. Miała ochotę położyć się wzdłuż i chwilę odpocząć, ale zdawała sobie sprawę, że im dłużej będzie odwlekała rozmowę z ciocią, tym gorzej dla niej. Dodatkowo miała mokre ubrania i nie chciała pomoczyć pościeli.

– Słońce, gdzie jesteś? – Z głośnika telefonu rozbrzmiał głos Bethany. Cynthia nie wyłapała w nim rozgniewania czy rozczarowania, aczkolwiek domyślała się, że zaraz to się zmieni, gdy powie jej o planie na dzisiejszą noc.

– Wiem, że już dawno powinnam wrócić... ale wystąpił pewien problem, który spowodował, że nie dałam rady dojechać na czas... I nie dojadę w ogóle – oznajmiła dość niejasno, sama nie rozumiejąc, czemu tak to skomplikowała.

– Znowu uderzyłaś w zwierzę? – W głosie Bethany rozbrzmiało zaniepokojenie.

– Co? – Skrzywiła się. – Jak to znowu...

Przymknęła powieki, kiedy stało się to dla niej jasne. Bates musiał jej powiedzieć. A obiecał, że tego nie zrobi.

– Nie, nie to – zaprzeczyła szybko. Tę sprawę również będzie musiała przedyskutować z Bethany, ale to innym razem. – Drzewo runęło na drogę...

– Jezu. – Ze świstem wciągnęła powietrze do płuc. – Nic ci się nie stało?

– Nie, nie. Runęło, zanim przyjechaliśmy... To znaczy, kiedy przyjechaliśmy, już leżało na drodze...

– W którym miejscu?

– Nie wiem dokładnie. – Podrapała się nerwowo po policzku. – Nie jechałam sama. Kolega ze szkoły zaproponował, że mnie odwiezie. Zaczęło padać... no i grzmieć, więc uznałam za bezpieczniejsze, gdy to nie ja będę prowadzić.

– I teraz gdzie jesteś?

Wzięła głęboki wdech.

– U niego... Ma na imię Xander. Powiedział, że odwiezie mnie z samego rana... Albo podwiezie do miejsca, gdzie zostawiłam samochód i sama przyjadę. 

– A gdzie go zostawiłaś?

– Przy posesji dziewczyny, u której byłam na imprezie. 

Zagryzła wargi i przymknęła powieki, jakby ktoś wycelował w nią bronią. Zapadła cisza, w której miała wrażenie, że słyszy bicie własnego serca. 

– Niech będzie.

Spojrzała na ekran, upewniając się, czy wybrała dobry numer.

Tak. To był numer Bethany... I głos też pasował, ale coś tu jej śmierdziało. Poszło za łatwo.

– Niech będzie? Naprawdę?

– Wolałabym, żebyś nie wracała w taką pogodę. Zaczynam żałować, że cię puściłam... Ale trudno, zgodziłam się i teraz najważniejsze, żebyś była bezpieczna. To miłe, że zaproponował ci nocleg. Dobry chłopak z tego Xandera.

Dobry chłopak... Coś tu nie grało. Dla Bethany żaden chłopak nigdy nie był dobry. Może wyjątkiem był Gael, ale jego poznała i ufała mu ze względu na Batesa.

– Porozmawiamy w domu. Tylko zadzwoń rano, jak wstaniesz.

– Zadzwonię.

Jeszcze przez chwilę wpatrywała się w telefon, mimo że numer cioci już dawno zniknął z ekranu. Nie ważne, z której strony na to patrzyła, nie potrafiła uwierzyć, że ta rozmowa poszła tak łatwo. Jeszcze do niedawna Bethany postawiłaby na nogi FBI, byle Cynthia znalazła się w domu o wyznaczonej godzinie. Czyżby w końcu zrozumiała, że Cynthia przestała być tą małą, bezradną dziewczynką?

– I jak tam? Jeszcze trochę pożyjesz czy idziemy kopać dół?

– Jednak nie było tak źle... – urwała, kiedy jej wzrok spoczął na Xanderze.

A dokładnie Xanderze bez koszulki jedynie w czarnych szortach.

– Dlaczego jesteś półnagi? – Speszona szybko zakryła rękoma oczy i na wszelki wypadek skierowała głowę w drugą stronę.

– Zazwyczaj śpię nago, ale pomyślałem, że zobaczenie na raz całego tak boskiego ciała może być dla ciebie za dużo.

– Jesteś niemożliwy – sarknęła. Na jej jasnej cerze pojawiły się malinowe rumieńce onieśmielenia.

Melodyjny śmiech opuścił jego wargi.

– Łazienka wolna. W szafce przy zlewie są czyste ręczniki. – Usłyszała, jak Xander poruszył się i po chwili na swoich kolanach poczuła niewielki ciężar. Jedną dłoń przesunęła na mocno zaciśnięte powieki, a drugą chwyciła koszulkę, którą Xander musiał zgarnąć z podłogi, gdzie wcześniej ją rzuciła. I w takiej pozycji skierowała się na oślep do łazienki, aby przypadkiem ponownie nie natrafić spojrzeniem na ciało chłopaka. Mimo że jej wzrok krótko począł na nim, musiała z nim się zgodzić.

Ciało miał boskie.

– Bardziej w prawo – nakierował ją Xander, nie kryjąc rozbawienia, kiedy ta z wyciągniętą dłonią jeździła po chropowatej ścianie w poszukiwaniu łazienki.

Dopiero jak weszła do pomieszczenia i zamknęła za sobą drzwi, zdjęła rękę z twarzy i uniosła powieki. Szybko ponownie je przymknęła, gdy uderzyło w ją intensywne światło. Kiedy jej oczy przyzwyczaiły się do jasności, natrafiła na swoje odbicie w lustrze.

Otworzyła szeroko oczy, dostrzegając na swojej głowie kokon w postaci bluzy Xandera. Jakim cudem zapomniała o tym? 

Nie wyglądała już jak babuszka z Rosji, a raczej jak pacjent uciekający z zakładu psychiatrycznego.

Szybko pozbyła się tej konstrukcji z głowy, czując zażenowanie, ale i wściekłość, że Xander nie powiedział jej o tym.

Jej włosy po zdjęciu bluzy nie prezentowały się lepiej. Związane w podniszczonego warkocza przypominały zbite jesienne liście i zaschnięte błoto. Z trudem udało jej się zdjąć gumkę i rozplątać to dziwadło. Rozejrzała się dookoła, poszukując szczotki czy grzebienia, ale nigdzie nie udało jej się tego dostrzec, co było dziwne, bo włosy Xandera na pewno potrzebowały tak podstawowych narzędzi. Postanowiła więc związać włosy w prostego niskiego kucyka, licząc, że jutro nie obudzi się z monstrum na głowie.

To był jeden z najszybszych i najmniej przyjemnych pryszniców w jej życiu. Czuła się niekomfortowo, przebywając w łazience Xandera. Tym bardziej że wszędzie unosił się jego zapach wzmożony po jego prysznicu. Przez chwilę rozważała, czy nie odpuścić sobie i po prostu przebrać się w czystą koszulkę, ale woń mokrych ubrań przeszedł na jej skórę i potrzebowała się odświeżyć. Dodatkowo wymarzła i gorąca woda wydawała się zbawieniem.

Xandera koszulka również nim pachniała. Nigdy nie spodziewała się, że będzie stać na środku jego łazienki, wąchać jego koszulkę i przyglądać się w lustrze, jak w niej wygląda. Teraz rozumiała, dlaczego nie dał jej spodenek. Sięgała za połowę ud, a rękawy kończyły się przy łokciach.

Spojrzała na zielony stanik odłożony na reszcie poskładanych ubrań. Rozmyślała, czy powinna go nałożyć. Z jednej strony wstydziła się paradować bez niego przed Xanderem, z drugiej był cały przemoknięty... i śmierdział stęchlizną. Rozważając za i przeciw postanowiła go nie nakładać, choć zaciągnęła wilgotne majtki. Z nich akurat nie mogła zrezygnować.

Zostawiła mokre ubrania, mając w planach za chwile po nie wrócić. Zgarnęła bluzę Xandera i wzięła głęboki wdech, jakby zaraz miała startować w wyczerpującym maratonie i zaczęła odliczać w głowie. Na trzy otworzyła drzwi, sama nie wiedząc, czego mogła się spodziewać. 

Xander leżał rozwalony na łóżku z nogami odłożonymi na ziemi i przeglądał coś na telefonie.

Dlaczego pomyślała, żeby usiąść na nim i przejechać dłonią po jego klatce piersiowej? Chciała poczuć każdy jego mięsień, każde żebro. A potem rękę zmienić na język...

Stop! Za dużo! – pomyślała, czując wstręt do samej siebie, że takie myśli przyszły jej do głowy.

Xander to owoc zakazany, do którego masz się nie zbliżać. Rozumiesz, Cynthio. NIE zbliżać się – nakazała sobie twardo i machnęła głową, potwierdzając własne myśli.

– Dałbyś mi wieszak, żebym mogła rozwiesić mokre ubrania? – zapytała, zwracając na siebie uwagę Xandera.

Chłopak powłóczystym ciemnym spojrzeniem przejechał po jej ciele. Cynthia nie potrzebowała kontaktu fizycznego, żeby poczuć go na swojej skórze.

Wargi Xandera drgnęły.

– Pasuję ci.

Zadrżała od jego tonu.

Miał rację. Jego koszula pasowała jej... mimo że była o parę rozmiarów za duża.

Xander świdrując wzrokiem ciało dziewczyny, podniósł się powoli. Tylko na chwilę odwrócił spojrzenie, gdy wyjmował z szafy kilka wieszaków i szybko powrócił nim do dziewczyny. Szedł do niej niespiesznym krokiem, a ona miała wrażenie, że zaschło w jej gardle. Nie spodziewała się, że Xander kiedykolwiek może wyglądać jeszcze lepiej. Myliła się.

Wcześniej nie pomyślała o Xanderze bez koszulki. Ten był poza jakąkolwiek skalą.

– Dziękuję. – Wzięła wieszaki i wystawiła w jego stronę bluzę, ale nagle cofnęła rękę, gdy wpadła na pomysł. – Jak chcesz... mogę ci ją też rozwiesić. Żeby wyschła... Albo wyprać...

– Nie trzeba. – Nie omieszkał przejechać ciepłymi palcami po jej dłoni, odbierając swoją własność.

– Ja... – zaczęła, ale szybko zapomniała, co zamierzała powiedzieć.

Głupi Xander bez koszulki. Traciła przy nim zdolność komunikacji interpersonalnej.

– Pójdę... – wydukała, wskazując palcem na drzwi od łazienki i po chwili właśnie tam się udała szybkim krokiem.

Kiedy zamknęła za sobą drzwi, przyłożyła czoło do drewnianej powierzchni.

Zwariowałaś... Może Winter ma rację. Jesteś wariatką.

Machnęła szybko głową, pozbywając się tej myśli. To tylko nastoletnie hormony. Kiedyś musiał być ten pierwszy raz... Pierwsza miłość, żeby potem przyszła druga, trzecia... i kolejna. Choć ona miała nadzieję, że zatrzyma się na liczbie jednocyfrowej.

A najlepiej zatrzyma się na pierwszej miłości.

Powiesiła ubrania na wieszaki, licząc, że do jutra wyschną. Może ciocia pozwoliła jej spać u Xandera, ale gdyby wróciła w jego koszulce...

Kiedy otworzyła drzwi, nie zastała gospodarza w pokoju. Światło z żyrandola zostało zastąpione lampką przy łóżku.

Stała dłuższą chwilę w bezruchu nie wiedząc, co powinna ze sobą zrobić. Poczekać na niego czy iść go poszukać? A co jeśli zastanie jego tatę... będąc w takim stroju? Co prawda Xander mówił, że dawno nie widział swojego opiekuna, ale znając swoje szczęście, Cynthia wiedziała, że jak na złość właśnie wtedy pojawi się w domu. Dlatego postanowiła grzecznie stać i czekać na powrót Xandera. W pewnym momencie z nudów zaczęła kołysać się na pięcie i liczyć lampki w ogrodzie rozprzestrzeniającym się za oknami pokrywającymi powierzchnię całej bocznej ściany.

– Dlaczego tak stoisz? Przygotowałem ci łóżko.

– Ooo... – Zaciągnęła niżej materiał koszulki i ruszyła w kierunku stojącego w drzwiach chłopaka.

– To łóżko.

Zatrzymała się tuż przed nim i obróciła się w stronę wskazywaną przez jego wzrok.

Przymrużyła powieki, nie dostrzegając, aby cokolwiek przygotował. Łóżko było w tym samym stanie, co po raz pierwszy je widziała.

– Mam spać tutaj... – Spojrzała na chłopaka podejrzliwe.

– Kanapa w salonie nie jest wygodna, więc znaj moje dobre serce. – Machnął ręką jak król do irytujących poddanych.

– Prawdziwy męczennik. 

– Jeśli ładnie poprosisz, to mogę spać koło ciebie.

– Obędzie się.

– Jesteś pewna?

Otworzyła usta, żeby rzucić coś niemiłego, gdy zaciekawiło ją spojrzenie Xandera. Nagle poleciało niżej.

– Świnia. – Zakryła rękoma ciało, a dokładnie piersi, których sterczące sutki wbijały się w materiał koszulki.

Xander powrócił wzrokiem wyżej. Z jego twarzy nie schodził uśmiech.

– Śpij dobrze, Cynthio. Mam nadzieję, że w twoich snach będę tylko ja.

– Nie życz mi koszmarów! – krzyknęła za nim, gdy dziarskim krokiem przemierzał przeszklony korytarz. Trzasnęła drzwiami, manifestując wytworzonym hałasem swoje wzburzenie.

Pozostała w miejscu, jakby Xander miał zaraz wparować. Gdy nie wychwyciła żadnych odgłosów za drzwiami, uznała, że na razie miała spokój.

Spojrzała na łóżko i zagryzła dolną wargę. Idąc wzdłuż niego, posuwała opuszkami palców po czarnej narzucie. Była miękka i przyjemna w dotyku.

Nie mogła uwierzyć, że właśnie kładła się do łóżka Xandera.

Gryzła się z myślami, czy aby wybranie kanapy nie byłoby lepszą decyzją. Mimo wszystko łóżko należało do intymnych miejsc. Tutaj się odpoczywało, rozmyślało, marzyło... kochało.

Jej nozdrza zostały zaatakowane przez męski zapach, gdy zatopiła głowę w miękkiej poduszce. Przekręciła ciało i zgasiła światło. W pokoju nastał mrok.

Zamknęła oczy, mając nadzieję, że jakimś sposobem uda jej się zasnąć. Jednak miała wrażenie, że w jej żyłach płynęło tyle adrenaliny, że mogłaby nią handlować. Kręciła się, zmieniała pozycję co chwilę, raz spała odkryta, raz przykrywała się po szyję.

Nagle uznała, że w pokoju było za jasno. Światła z ogrodu przedzierały się do wnętrza i oświetlały pomieszczenie.

Przy takim świetle to nawet martwy by się obudził – pomyślała, kierując się w stronę okien.

Złapała za zasłonę i wtem zdrętwiała ze zgrozy.

Tuż za oknem po przeciwnej stronie zobaczyła go.

Jak zwykle złote oczy lśniły nieskazitelnym, lecz niebezpiecznym glansem.

W jednej chwili złotooka istota stała na tarasie, w drugiej Cynthia zobaczyła jej odbicie w oknie.

Stała tuż za nią.

Po pokoju rozniósł się rozdzierający uszy krzyk. Pociągnęła zasłonę, sama nie wiedząc, w czym miałoby jej to pomóc. Skończyło się tak, że zerwała ją i runęła wraz z nią. Materiał zasłonił jej oczy, a więc na oślep biła rękoma i nogami. Z jej gardła nieprzestannie wychodziły piski paniki i przerażenia przemieszane z łkaniem.

Poczuła dłonie na swoim ciele. Tylko cienki materiał chronił ją od dotyku Złotego.

Ryknęła jeszcze głośniej. Zniżyła się nawet do błagania, aby ją zostawił.

Sądziła, że istota już nigdy więcej nie będzie miała nad nią przewagi, ale wystarczyło jedno spojrzenie, aby wszystko powróciło. Strach ścisnął szpony wokół jej gardła podobnie co istota ręce na jej talii. Palce mknęły po jej ciele, zbliżając się do twarzy.

Czyżby właściciel złotych tęczówek w końcu zjawił się po to, co już dawno należało do niego?

Po jej życie.

Zasłona zniknęła, a przed nią nie stał Złoty czyhający na jej życie, lecz Xander z grozą i troską wypisaną na twarzy w kółko wypowiadający jej imię. Jakby rzucał czar mający na celu przywołać ją do rzeczywistości.

Rzuciła się w jego ramiona, przykładając ucho do klatki piersiowej.

Potrzebowała dotknąć i usłyszeć coś prawdziwego... stałego.

Jego serce biło szybko i głośno.

– Co się stało?

Wzmocniła uścisk rąk ściskających jego ciało.

– Cynthio.

Nawet stanowczy ton chłopaka nie mógł zmusić ją do odpowiedzi, ale kiedy ręką złapał za podbródek i nakierował twarz w swoją stronę, coś w niej pękło.

– Złoty... Był tam... A potem tutaj. Był w pokoju.

– Masz na myśli wampira?

– Wampira... złotooczną istotę... Nie wiem, czym jest, ale był tutaj. Widziałam go. Najpierw jego wzrok spoczął na mnie. Potem czułam jego oddech na swoich plecach.

– Cynthio...

– Nie kłamię! – załkała, dostrzegając spojrzenie chłopaka. Patrzył na nią z politowaniem.

– Opowiadałem ci o Złotych. Rzadko kiedy opuszczają pałac, a jeśli już, to nie zapuszczają się w takie miejsce jak Bar Harbor.

– Pamiętam, ale ten jest inny. Pojawia się od tygodni. Nigdy nie widzę jego twarzy, postury, a jedynie oczy. Świecą złotem.

– Cynthio...

– Wiem, jak to brzmi – nie pozwoliła mu dokończyć. – Ale również wiem, że nie wymyśliłam sobie tego.

– Zobaczymy.

– Gdzie idziesz? – Zmusiła go do pozostania, gdy chciał się podnieść. Ponownie oparła się policzkiem o jego klatkę piersiową. – Nie idź, proszę – dodała półszeptem, kiedy przerosła ją myśl pozostania samą.

– W całym ogrodzie są porozstawiane czujniki ruchu. Jeśli ktokolwiek tutaj był, powinien włączyć się alarm. A że na pewno włączyłem go po naszym przyjściu, to znaczy, że albo nikogo nie było...

– Albo ktoś go wyłączył.

– Właśnie.

– Nie możesz tam iść! To może być pułapka.

– Jeżeli ktoś wyłączył alarm, to i tak już jesteśmy w pułapce.

– Więc zostańmy tutaj. – Po jej policzkach popłynęły pierwsze łzy. – Boję się. Bardzo.

Jego klatka piersiowa znacznie się podniosła, gdy zassał mocno powietrze.

– Niech będzie. Nigdzie nie pójdę.

– Xander... Mógłbyś też... zostać tutaj... na noc. Mógłbyś zostać tu ze mną całą noc.

Nastała cisza, w której Cynthia słyszała bicie jego serca przeplatane z jej.

Jakby pędy róży połączyło ich serca... dusze.

– Zostanę.

Uśmiechnęła się blado.

– Dziękuję.

Poczuła jego wargi na czole. Złożył jej długi, uspokajający pocałunek.

– Chodź, położymy się. – I choć zasugerował, nie czekał na reakcję dziewczyny. Po prostu wsunął jedną rękę pod jej zgięcie kolan, drogą przesunął na talię i wstał razem z Cynthią zaplątaną wokół jego ciała.

Położył ją po lewej stronie łóżka. Nie miała pewności, czy zrobił to przypadkowo, czy domyślił się, że chciała być jak najdalej od okien. 

Xander zakrył ją i podszedł do drzwi. Kiedy Cynthię pochłonęła wzmożona panika, on ze spokojem zamknął je i przekręcił kluczyk, po czym wrócił do łóżka. Materac ugiął się pod jego ciężarem, kiedy położył się koło niej.

Przewróciła się na bok, tak że leżała teraz do niego plecami.

– Xander. – Przełknęła ślinę, mając problem w mówieniu. Zdarte gardło szybko dało po sobie znać.

– Tak?

– To, co się stało u Marisol.

– Nie musisz teraz o tym mówić...

– Co, jeśli chcę? – Odwróciła się, napotykając twarz Xandera. Nie sądziła, że znajdował się tak blisko niej. Jego głowa leżała tuż na skraju poduszki. – Co, jeśli tego potrzebuję? – Jej spojrzenie utkwiło na jego wargach.

– Jesteś pewna, że właśnie tego teraz potrzebujesz? – Miała wrażenie, że wypowiedziane przez niego słowa musnęły jej skórę. 

Jego głos chował w sobie tyle emocji... zachęty, że nie potrafiła mu się przeciwstawić.

Od pewnego czasu potrzebowała tylko jednego i w tym momencie przestała z tym walczyć.

Złączyła ich wargi, składając szybki, ale owładnięty żarem pocałunek. Nie trwał on długo tylko z jednego powodu.

Ona potrzebowała zasmakować jego ust, ale czy on pragnął spróbować jej?

Bardzo szybko uzyskała odpowiedź.

Xander zanurzył dłoń w jej rudych włosach, po czym przyciągnął do siebie i zaatakował usta.

Jej ciało zadrżało od fali uczuć, a z gardła wydostały się jęki zduszane przez usta chłopaka. Całował ją dziko i żarliwie, jakby bał się, że Cynthia zaraz ucieknie, choć w jego pocałunkach kryło się zdumiewające utęsknienie. 

Zjechał wolną ręką i wkradł się nią pod koszulkę. Spięła się, gdy posunął palcami po skórze brzucha, aczkolwiek nie było to spowodowane strachem czy sprzeciwem. Tak jakby jej ciało nie było gotowe na lawinę bodźców powstałych przez niepozorny dotyk.

Wraz z przypływem śmiałości również zapragnęła go dotknąć. Bez wahania przyłożyła dłoń do jego torsu. Był ciepły i twardy...

Przypomniała sobie, gdy Xander raz żartował, że nie tylko klatkę piersiową ma twardą. Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie miała możliwość sprawdzenia tego.

Niespodziewanie Xander odsunął się, choć wyglądał, jakby robił to bardzo niechętnie.  

Jej klatka unosiła się szybko i niespokojnie, a oddech mieszał się z jego.

Dłoń, którą jeszcze chwilę temu jeździł po jej talii, wyjął spod koszulki i przeniósł na jej policzek.

Jego ciemne tęczówki mieniły się, jakby wpatrywał się w setki jarzących gwiazd na niebie. A przecież naprzeciw niego znajdowała się jedynie Cynthia. 

– Śpij dobrze, lisico.

Jak miała spać, gdy właśnie porwała ją rwąca rzeka?

Nie chciała spać, chciała popłynąć. Wraz z nurtem lub przeciw niemu.

Chciała utonąć w rzece, zasmakować jej wody, odkryć co strzegła na dnie.

Chciała Xandera. Tu i teraz.

Chciała, żeby ją dotykał, żeby ustami muskał nie tylko jej wargi, ale naznaczał nimi ją całą.

I mimo że w tej chwili tego pragnęła, gdy Xander drugą ręką przycisnął ją do siebie, przytulona i otulona jego zapachem, zamknęła powieki, a otworzyła je dopiero rano.

Nie pamiętała, kiedy zasnęła, ale musiało nastąpić to bardzo szybko.

Obudziła się wyspana jak nigdy.

Pierwszy raz odkąd złotooka istota pojawiła się w jej życiu, przespała całą noc, co było niespodziewane, po tym, co zaszło kilka godzin wcześniej. Nie sądziła, że w ogóle zmruży oczy.

Nawet zobaczenie Złotego nie przyniosło koszmarów, choć miała jeden sen.

Śnił się jej czarnowłosy chłopak.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro