Rozdział ♦ Dwunasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Będąc już na werandzie, usłyszała donośny śmiech, na tyle silny, że zdołał przedrzeć się przez ściany domu. Jak tylko nacisnęła klamkę i wkroczyła do środka, odgłosy rozmów nienaturalnie ucichły. Dwie pary oczu jednocześnie spoczęły na niej. Spojrzenie ciotki aż buchało ciepłem, choć wzrok szefa policji – pana Batesa – również krył w sobie zalążki tego żaru.

– Słoneczko, tak wcześnie wróciłaś? – zadała pytanie Bethany. Tkwiła przy okrągłym stole i trzymała dzbanek lemoniady.

Sztywno wzruszyła ramionami. Wcale nie było tak wcześnie. Zajęcia skończyła cztery godziny temu i gdyby nie fakt, że zasiedziała się w bibliotece, już dawno byłaby w domu. Jednak nie miała siły tego wyjaśniać, mimo że kłębiła jej się ochota rzucenia w ramiona ciotki i opowiedzenia o wszystkim, co spotkało ją przez ostatnie dni. Kiedyś to właśnie Bethany była jej główną powierniczką. Co się zmieniło, że ciotka została pozbawiona tej pozycji? Od kiedy Cynthia zaczęła zamykać się w sobie? 

Zatopiona w myślach mruknęła coś zdawkowo i pomaszerowała w stronę pokoju. Jednak zanim zdążyła wejść na pierwszy stopień schodów, męski głos ją zatrzymał.

– Twoja ciocia upiekła przepyszne kokosowe ciasto, musisz spróbować. Nigdy w życiu nie jadłem czegoś tak pysznego – zachwycił się policjant rozmarzonym głosem.

– Nie żartuj, Alfredzie.

Cynthia miała niewiele okazji zobaczyć twarz Bethany pochłoniętą malinowymi rumieńcami. Może gdyby nie jej aktualny stan, zwróciłaby na to więcej uwagi.

– Nie żartuję, Bethany. Ciasto jest znakomite, jak i zupa serowa. Oddałbym wszystko, że móc tak jeść codziennie... i to jeszcze w tak dobrym towarzystwie.

– Oh, przestań. – Machnęła ręką. Po reakcji kobiety było widać, że podobały jej się komplementy mężczyzny. – Nie musisz mi tak schlebiać, już i tak obiecałam ci zapakować dodatkową porcję na jutro.

– Zostaw tylko coś dla Cynthii. Nie chcę, żeby mnie znielubiła, bo wyjadam wam całe jedzenie z lodówki. – Mocny śmiech wydostał się z jego ust.

– U mnie w kuchni starczy jedzenia dla każdego. Właśnie, Cynthia – wydała z siebie cichy pisk, przerzucając spojrzenie na dziewczynę, jakby dopiero zauważyła, że siostrzenica dalej tutaj stała. – Usiądź, nałożę ci zupy. Musisz być głodna...

– Nie jestem – wtrąciła zbyt narwanie i zbyt ostrym tonem. Za późno ugryzła się w język. Jak tylko zobaczyła zmieszany wyraz twarzy Bethany, zrobiło jej się głupio. – Przepraszam... później chętnie zjem, ciociu. Na razie idę się położyć. Jestem dziś wyjątkowo zmęczona. 

Nie odważyła się dodać, że nie tylko dziś, a także przez ostatnie dni. Jej energia była na wyczerpaniu i pierwszy raz w życiu nie wiedziała, jak ją doładować. Nie pomagały książki, słuchanie muzyki lub nawet seriale na Netflix. Nieważne co robiła, po chwili jej myśli wracały do złotookiej istoty. Stała się jej przekleństwem. Raną, która zamiast goić się każdego dnia, powiększała się i gniła coraz bardziej.

– Dobrej nocy – rzucił na pożegnanie szef policji.

– Panu też – odpowiedziała i wytężyła mięśnie twarzy do ukształtowania w uśmiech.

Jak tylko zamknęła się w swoim pokoju, pierwszym co zrobiła, było rzucenie się na łóżko. Zatopiła się w miękkiej pościeli jak zerwana przez wiatr gałązka, która opadła wprost w czeluści bagien. Leżała tak w bezruchu przez dłuższy czas, po prostu wpatrując się pusto w ścianę. Przez cały czas czuła jak coś wbija się w jej klatkę piersiową. Gdy jej irytacja osiągnęła szczyt, w końcu postanowiła zabrać kłujący przedmiot.

Obróciła w palcach naszyjnik, dokładnie przyglądając się trzem pęknięciom... Jakby ktoś zrzucił z dużej wysokości szmaragdowy wisior. Początkowo winiła za to Winter, jednak teraz jej pewność zmalała, czy to dziewczyna była sprawcą tych uszkodzeń. Tego dnia, gdy naszyjnik nie okalał jej szyi, coś się zmieniło... coś w niej się zmieniło. Nie miała upewnienia, czy miało to jakiś związek, jednak nie potrafiła uwierzyć w przypadek. Możliwe, że każda sytuacja z tamtego wieczoru miała wpływ na to, co działo się teraz.

Słysząc odgłos przy drzwiach, natychmiast zacisnęła naszyjnik w pięść. Już po chwili klamka poleciała w dół i do pokoju wkroczyła Winter.

– To chociaż nałożę ci ciasta! – krzyknęła z dołu Bethany.

– Pani Fuller, jest pani kochana, ale ja naprawdę nic już w siebie nie wcisnę – odparła Winter, wychylając się nieco zza drzwi.

– Jak zmienisz zdanie, to daj mi znać.

Winter przewróciła oczami, choć nie zrobiła tego w geście rozdrażnienia, a raczej rozweselenia.

– Dobrze, dobrze – napomknęła jeszcze zanim zamknęła drzwi. Spojrzała na przyjaciółkę i zażartowała: – Przejście przez kuchnię twojej cioci jest trudniejsze niż przez pole minowe.

Cynthia nie odpowiedziała. Schowała naszyjnik pod koszulkę i uniosła się do pozycji siedzącej.

– Wybierasz się dzisiaj na bal? – zapytała, strosząc brwi po bacznym przyjrzeniu się stroju dziewczyny. Jej szczupłe ciało odziewała długa, ciemnobordowa wyjściowa suknia, która kończyła się parę centymetrów nad ziemią.

– A... To – odparła Winter po dłuższej chwili, na początku wydając się nie rozumieć pytania dziewczyny. Jakby w ogóle zapomniała, że była tak ubrana. – Byłam umówiona z Zackiem.

– Ale... – napomknęła Cynthia, słysząc, że przyjaciółce to pchało się na usta, jednak z niewyjaśnionego powodu nie chciało ich opuścić.

– Miałam jechać z Zackiem do teatru. – Przez moment się zawahała, jednak po chwili dodała: – Ale zapomniał.

– Zapomniał? – Od razu krew Cynthii zawrzała i żyłka uwidoczniła się na czole.

– Zapomniał... Nie przyszedł. Nie wiem. – Wzruszyła sztywno ramionami. – Miał być po mnie godzinę temu i mieliśmy pojechać do Ellsworth do teatru... ale nie zjawił się... i nie odbiera ode mnie telefonu. 

– Drań – wypluła z jadem Cynthia. Na usta pchały jej się znacznie gorsze słowa. Nie wypowiedziała ich tylko ze względu na nietęgą minę Winter.

– Nie mów tak... Może coś mu wypadło – broniła go bez polotu, wydając się nie być sama przekonana co do tych słów. Wzrok utkwiła w swoje palce, którymi miętoliła materiał sukni. – Dopiero dowiedział się o śmierci przyjaciela. Na pewno nie w jego priorytetach jest pójście ze mną do teatru.

– No tak... bo teraz ważniejsze jest znalezienie mordercy.

Winter spojrzała na przyjaciółkę w klarowny sposób. Nie musiała nic dodawać, aby Cynthia zrozumiała niemy przekaz. Jej oczy jasno krzyczały: „Czyli ciebie".

– A jak poszła rozmowa z informatorem? – zmieniła gładko temat Winter.

Cynthia nie odpowiedziała od razu. Za bardzo była zaangażowała w gaszenie płomieni, które pojawiły się w jej głowie po pytaniu dziewczyny. Przypomniała sobie sytuacje z Xanderem w roli głównej. Odchrząknęła, bo coś nagle zaległo w jej gardle... Możliwe, że cierpkie uczucie zażenowania. Żałowała zbliżenia się do chłopaka. Gdyby wtedy w łazience ktoś im nie przerwał, oddałaby mu swój pierwszy pocałunek. Tak ważne przeżycie tak nieważnej osobie.

– Jest postęp. – Na ten moment to był jej szczyt możliwości odpowiedzenia na pytanie Winter. Trzymała twardo wzrok na przyjaciółce i przybrała neutralny wyraz twarzy, aby ta nie wyczytała z jej miny, że było całkiem na odwrót. Prawda była taka, że cofnęła się parę kroków i na razie nie zapowiadało się, żeby poszła naprzód.

– To świetnie – ucieszyła się, jawiąc się szczerze uradowaną odpowiedzią Cynthii. – Jeżeli jest postęp, to może powiesz mi w końcu, kim jest ten tajemniczy informator?

Zignorowała pytanie Winter, gdy w jej głowie pojawiło się własne. Czy już plotka została rzucona, i jak tylko jutro zjawi się w szkole, ona i Xadner będą na ustach wszystkich? Nie dość, że prawie obściskiwała się z nim w łazience, to jeszcze zaciągnęła go pod trybuny. Jej szkolne życie właśnie doszło do schyłku. Przez najbliższy miesiąc nawet nie ma co tam się pokazywać.

– Cynthia?

Pozostaje jej przejść na indywidualne nauczanie. Jest mądra. Poradzi sobie w samodzielnej nauce.

– Ziemia do rudej.

Może też zmienić nazwisko i wyjechać. Zawsze podobały się jej książki typu Western. Pojedzie na Dziki Zachód i zostanie kowbojem.

– Jestem w ciąży!

– Co?! – krzyknęła Cynthia, błyskawicznie zrywając się na równe nogi.

– Żartuję.

– Co?! – powtórzyła tym razem ostrzejszym tonem. Jej twarz skrzywiła się, jakby zjadła bardzo kwaśną cytrynę, a oczy stały się ciemniejsze.

– Odleciałaś. Musiałam cię jakoś przywrócić do żywych. – Uśmiechnęła się zadowolona, w ogóle nieprzejęta postawą rozmówczyni.

– Zaraz ty będziesz nieżywa, jak jeszcze raz tak „zażartujesz". – Rzuciła się na materac i złapała za poduszkę, która już po chwili leciała w stronę Winter.

– Ej, ciężarną atakujesz. – Pomachała karcąco palcem, ledwo unikając oberwania w twarz. Po chwili prychnęła i nie mogła powstrzymać śmiechu. – Żebyś widziała swoją minę – powiedziała między salwami rozweselenia. – Żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia. Wracałabym do niego za każdym razem, gdy potrzebowałabym się z czegoś pośmiać.

Cynthia bez słowa złapała za kolejną poduszkę i ponownie rzuciła ją w Winter. Nie mogła ukryć uśmiechu błąkającego się na jej twarzy, mimo że była w dalszym ciągu zła na przyjaciółkę za taki żart. Prawie zeszła na zawał.

Nie tylko między dwójką dziewczyn zawitały pozytywne nastroje. Zza ścian do pokoju dostała się dźwięczna mieszanka śmiechów.

– Bethany i Alfred najwyraźniej też się dobrze bawią – rzuciła Winter.

– Może poszli o krok dalej niż my i już zrobili bitwę na poduszki.

Obie zaśmiały się w tym samym czasie, a ich oczy pojaśniały.

– Właśnie wyobraziłam sobie Batesa walczącego na poduszki z tą jego zaciętą miną – dodała Winter, nie mogąc przestać się śmiać. – A właśnie. Co jest między nimi?

– Co masz na myśli? – Zmarszczyła brwi.

– Nie żartuj. Na pewno to zauważyłaś. – Dostrzegając pytający wyraz twarzy Cynthii, dodała: – Wystarczy na nich spojrzeć, aby stwierdzić, że kręcą ze sobą. Miłość rośnie wokół nich.

Miłość rośnie wokół nas. W spokojną jasną noc. Nareszcie świat zaczyna w zgodzie żyć. Magiczną czując moc – zaśpiewała automatycznie piosenkę z Króla Lwa.

Winter spojrzała na nią spod byka.

– Nie mogłam się powstrzymać. – Wyszczerzyła zęby w uśmiechu. 

Ciemnowłosa dziewczyna pokręciła niedowierzająco głową, unosząc brwi.

– Ja nic nie zauważyłam – odparła w końcu Cynthia, nie do końca szczerze.

Przez ostatnie dni była za bardzo skupiona na swoich sprawach. Jednak teraz, gdy tak o tym szerzej pomyślała, szef policji przebywał w ich domu coraz częściej. Kiedyś również należał do systematycznych gości, ale faktycznie ostatnio widziała go tu niemal bezustannie. Będzie musiała się temu przyjrzeć, choć gdyby okazało się to prawdą, byłaby szczęśliwa, że jej ciotka w końcu kogoś znalazła. Przez prawie osiemnaście lat swojego życia, nigdy nie widziała Bethany z mężczyzną. Bates wydawał się dobrym kandydatem. Jeżeli jej ciotka zdecyduje się stworzyć z nim coś poważnego, będzie ją wspierać w tej decyzji.

Porozmawiała z przyjaciółką jeszcze chwilę na luźniejsze, szkolne tematy, utwierdzając się w przekonaniu, że plotka o niej i Xanderze jeszcze się nie rozeszła. Niedługo po tym przyjechał brat Winter i zabrał ją do domu.

Gdy tylko dziewczyna wyszła, Cynthia powróciła na łóżko. Położyła się z zamiarem krótkiego odpoczynku, jednak gdy jej plecy zetknęły się z materacem, pogrążyła się w głębokim śnie. Była tak zmęczona, że nie przejmowała się myciem lub chociaż przebraniem.

Zdziwiła się, jak tylko zerknęła na zegarek. Dochodziła już druga, a wydawało jej się, że przymknęła powieki tylko na parę minut. Zmrużyła oczy i przejechała wzrokiem po pokoju, jakby coś jej nie pasowało. Jedną nogą była jeszcze w śnie. Półprzytomna potrzebowała chwili, żeby zauważyć wyświetlające się imię na ekranie telefonu.

– Winter? – zdziwiła się.

– Mogłabyś do mnie przyjechać?

Zmarszczyła brwi na tę prośbę. Głos Winter stwarzał pozory... normalnego. Dzwoniąc o tej godzinie, Cynthia spodziewała się bardziej rozemocjonowanego tonu, tak jak ostatnio, gdy o podobnej porze poinformowała ją o śmierci Jaspera. Może właśnie dlatego na początku nie przejęła się telefonem od przyjaciółki.

– Mam do ciebie sprawę.

– O tej godzinie? – Spojrzała jeszcze raz na zegarek. Wybiła równo druga. – Nie może to poczekać do rana? – zapytała zaspanym głosem, pocierając oczy ręką, próbując się dobudzić.

– Nie.

– Dlaczego? Co to za pilna sprawa?

Cisza.

Bardzo niepokojąca cisza.

– Winter? Co jest? – zapytała Cynthia zaalarmowana. Uderzył ją chłód, mimo że wszystkie okna w pokoju były zamknięte.

– Po prostu przyjedź... Proszę.

Histeryczny ton przyjaciółki wstrząsnął ją. Różnił się od tego z początku rozmowy. Złapała polar z krzesła i pobiegła do drzwi.

– Będę za piętnaście minut – rzuciła, zanim się rozłączyła.

Przestała myśleć. W tym momencie jedynie interesowało ją, jak najszybsze dostanie się do przyjaciółki. Dlatego nie przejmując się niczym, biegła przez korytarz, tworząc przy tym niemało hałasu. Nawet przez chwilę nie pomyślała, że może obudzić ciotkę. Bethany w żadnym wypadku nie puściłaby Cynthii o tej godzinie. Zapewne zamknęłaby ją w pokoju, pozwalając wyjść dopiero rano. Jednak dziewczyna w tym momencie nawet nie rozważała takiej opcji. Nie czuła nic oprócz pochłaniającej obawy o przyjaciółkę.

Nawet zatopiony w ciemności las nie odstraszył jej. Pobiegła do samochodu, a już po chwili przemierzała dzielącą ich odległość z niebezpieczną prędkością. Jeszcze nigdy nie jechała tak szybko. Drzewa po obu stronach drogi stawały się tylko rozmytymi punktami. Po raz pierwszy tak szybko znalazła się pod domem Winter. Zaparkowała niemal pod samymi drzwiami. Krótko rozważyła czy zapukać w nie, czy udać się bezpośrednio pod okno przyjaciółki. Dostrzegając zapalone światło w salonie, wybrała pierwszą opcję. Jeśli Winter nie otworzy drzwi, zrobi to jej mama.

Potarła niespokojnie ręce o siebie, mimo że nie było jej zimno. Jej krew wrzała i podnosiła temperaturę ciała lepiej niż odziany polar.

Ponownie zapukała. Przy kolejnym braku odpowiedzi, postanowiła się rozejrzeć. Wszystkie światła domu rodziny Bennett wydawały się zapalone. Cynthia postanowiła jednak pójść wprost do pokoju Winter poprzez okno jak zazwyczaj, gdy do jej uszu dostał się dźwięk otwieranych drzwi.

– Pani Bennett... – zaczęła, na początku myśląc, że powitała ją mama Winter.

Miodowe oczy zetknęły się z brązowymi. Na jej twarz wpłynęła konsternacja. Nie wiedziała, kim była kobieta stojąca naprzeciw niej.

Nagle w jej głowie wyłoniło się jedno wspomnienia, gdy fala blond włosów zaświeciła jej przed oczami. Właśnie stała przed nią kobieta z klubu... A dokładnie wampirzyca, którą przyłapała w loży na pożywianiu się na ludziach. Tylko że... tym razem jej oczy były ludzkie. Wyglądała jak zwykła osoba, nie mająca w sobie nic z tamtej kobiety.

– Kim... – urwała Cynthia, gdy oczy nieznajomej rozbłysły.

Rozbłysły brązem. Znów wpatrywały się w nią równie porażające tęczówki, jak wtedy w klubie.

Stały się wampirze, mimo że przed chwilą były ludzkie. 

Jednak jaką miała pewność, że były wampirze? Faktycznie mogła być to wampirzyca o brązowych tęczówkach... lub znacznie coś innego. 

– Nie krzycz. Nie uciekaj. Grzecznie odpowiesz na parę pytań. 

Nakaz kobiety był czymś całkiem przeciwnym, co teraz pragnęła zrobić. Jej ciało aż ciągnęło ją do ucieczki. Opanowała je tylko z jednego względu.

Wiedziała, że jeżeli chciała przeżyć, musiała słuchać się słów kobiety.


Zapraszam do komentowania, snucia teorii i dzielenia się przemyśleniami :D


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro