Rozdział ♦ Dziewiętnasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czas do niedzieli zleciał bardzo szybko. W środę i czwartek Cynthia nie pojawiła się w szkole. Zarówno ona, jak i Bethany nie były z tego powodu zadowolone. Jednak zasinienie i ogromny strup na twarzy dziewczyny zwracał na siebie zbytnią uwagę. Wiedziały, że w tym stanie pójście na lekcje wiązało się z niewygodnymi pytaniami nauczycieli. Już po ostatnim występku Cynthii wieńczącym się w szpitalu, oczy dyrekcji spoczęły na niej, dlatego sekretariat dostał telefon od Bethany, że Cynthia z powodu gorączki nie jest w stanie zjawić się na zajęciach.

Te dwa dni w domu głównie spędziła na oglądaniu dziesiątek filmików z maskowania wszelkich sińców i ran. W piątek odważyła się pojawić na lekcjach. Nałożyła tonę podkładu, który, jakby wcześniej wiedziała, nakładałaby wałkiem do malowania ścian. Była z siebie nawet zadowolona. Co prawda przypominała kobiety z XVIII wieku, mimo że nie stosowała bielidła czy pudru w postaci zmielonej mąki ryżowej, to jej twarz wyglądała jak biała maska. W połączeniu z jaskrawymi rudawymi włosami przypominała zjawę w peruce. 

Na początku stresowała się pytaniami o jej wygląd, jak się później okazało, niepotrzebnie. Xander nie zjawił się w szkole, co nie było dla niej żadnym zdziwieniem. Za to duże zaskoczenie wywarło na niej zachowanie Winter. Gdy spotkała ją przed salą, dziewczyna była tak skupiona na telefonie, że jedynie wybąkała coś pod nosem, co Cynthia domyśliła się, miało emitować „Cześć". Nawet przez chwilę nie porozmawiały. Ostatnimi czasy ich kontakt zmalał. Po sytuacji z Zackiem i Amandą oraz tamtej rozmowie na korytarzu o złotookiej istocie nie przeprowadziły żadnej dłuższej konwersacji. W piątek po zajęciach Cynthia postanowiła zmienić ten stan rzeczy i napisała do niej, czy ma ochotę się spotkać. Cóż, była już niedziela, a odpowiedzi jeszcze nie dostała.

No właśnie, była już niedziela i za parę minut miała odbyć się kolacja.

Cynthia obserwowała leniwym spojrzeniem krzątającą się po kuchni ciotkę. Gdy po dziesiątym razie jej propozycja pomocy została odrzucona, oparła się o lodówkę i od tamtej pory pozostawała w bezruchu, w ciszy śledząc poczynania Bethany. 

Zassała powietrze do płuc, gdy starsza kobieta otworzyła piekarnik, aby rzucić okiem na potrawę w środku. Po kuchni rozniósł się przyjemny zapach zapiekanki z ziemniakami i mięsem znanej jako popisowe danie Bethany. W garnku zaczynała stygnąć zupa Chowder, a na blacie kusiła tarta jagodowa. Prawdziwa rozkosz dla kubków smakowych.

– Szoruję, szoruję i dalej ma zacieki – wymamrotała Bethany, obserwując widelec pod, jak dla Cynthii, zbyt żółtym światłem wiszącej lampy.

– To wymień go na inny – zaproponowała niewzruszona, nie dostrzegając problemu.

Jej ciotka zachowywała się, jakby co najmniej miał odżyć i zawitać do ich domu Ludwik XIV. Przygotowała nawet porcelanową zastawę stołową, którą wyciągała jedynie co rok na Święto Dziękczynienia.

Cynthia postanowiła nie komentować w żaden sposób dzisiejszego podenerwowania ciotki, znając jego przyczynę. Oprócz Gaela na kolacji również zjawi się Alfred Bates. Cynthia nawet miała wrażenie, że zorganizowanie całej tej kolacji było tylko pretekstem do spotkania się Bethany z mężczyzną. Szkoda tylko, że została wciągnięta w to ona i Bogu ducha winny Gael.

– Mam jedynie cztery ładne. Reszta wydaje się dziwnie zakrzywiona – poinformowała Bethany, szperając w szafce.

Cynthia wypuściła ze świstem powietrze z płuc.

– To zostaw nam te gorsze, a dla nich połóż te lepsze – zaproponowała spokojnym głosem.

Ciotka spojrzała na nią z uznaniem, jakby przynajmniej wyrecytowała bez zająknięć Prawo Kirchhoffa.

– Tak zrobię – rzuciła, podchodząc do stołu i zamieniając widelce. Następnie odsunęła się i dokładnie przejechała wzrokiem po przygotowanej zastawie. – Słońce, co sądzisz? – Przekręciła głowę w stronę siostrzenicy.

– Wygląda znakomicie. Jak w restauracji z gwiazdką Michelin.

Bethany z dezaprobatą pokręciła głową, usłyszawszy sarkastyczny głos siostrzenicy.

– Jest naprawdę pięknie – potwierdziła Cynthia tym razem na poważnie i podeszła do ciotki. Oplotła ręce wokół jej ramion i odłożyła głowę na barku kobiety. Dłużej zatrzymała wzrok na stole. – Myślę, że pan Bates doceni, jak się postarałaś – przyznała szczerze po kilku chwilach.

Bethany przekręciła lekko głowę w bok, tak że Cynthia mogła zobaczyć delikatny uśmiech. Przejechała ręką po włosach siostrzenicy i pomrukując z zadowolenia, pomaszerowała do kuchni. Zachowanie ciotki było potwierdzeniem dla Cynthii, co do relacji z szefem policji. Może na dzisiejszej kolacji ogłoszą to oficjalnie. Jeśli tak, po co Bethany wciągnęła w to Gaela?

Stłumiony ryk silnika rozbrzmiał na podjeździe. Bethany małymi kroczkami podbiegła do drzwi. Badawczo spojrzała na zastawę stołową, następnie na siostrzenice i ponownie na stół. Cynthia zmrużyła jedynie brwi, nie komentując nadmiernego przejęcia.

Bethany kiwnęła raz krzepiąco głową i jak tylko rozniósł się dźwięk pukania, otworzyła drzwi.

Zza drzwi wyłonił się Gael, a tuż za nim znajdował się szef policji. Cynthia aż rozdziawiła usta, widząc po raz pierwszy tę dwójkę bez mundurów. Szczególnie dłużej zawiesiła wzrok na Gaelu, który ubrany w piaskowy obcisły garnitur z drobną kratą i w brązowe mokasyny wyglądał jak model. Ciemne na krótko ostrzyżone włosy i ostre rysy z mocno wystającymi kośćmi policzkowymi były dość częstymi cechami wśród mężczyzn na okładkach magazynów. Cynthia musiała przyznać, że choć w mundurze nie zwracał na siebie uwagi, to już w eleganckim wydaniu nie mogła oderwać od niego oczu. Szczególnie że teraz wyglądał jeszcze młodziej. W mundurze dawała mu dwadzieścia jeden lat, a w garniturze wydawał się mieć osiemnaście jak ona.

– Pani Fuller, bardzo dziękuję za zaproszenie – zaczął oficjalnie Gael, przekraczając próg domu. – A tutaj taki drobny podarunek z rodzinnej pasieki z Teksasu. – Podał kobiecie litrowy słoik miodu.

– Jak miło, dziękuję.

Gael wysłał Bethany szeroki uśmiech i przerzucił wzrok na jej siostrzenice. Na widok Cynthii jego wargi poleciały jeszcze wyżej.

– Cześć – przywitał się, podchodząc bliżej dziewczyny.

– Hej – wyszteptała nieświadomie, na moment tracąc zdolność myślenia.

Pierwszy raz w obecności Gaela poczuła się dziwnie skrępowana. Czuła się jak nastolatka, którą jakby nie patrzeć jeszcze była, zauroczona w niewiele starszym nauczycielu. Sięgała po zakazane, ale jakie soczyste jabłko.

Przez krótki moment jej skóra ścierpła, gdy przez ciało przeszedł niedookreślenia impuls. Nie potrafiła jednoznacznie zidentyfikować tego uczucia, ale jakby miała do czegoś dopasować to do gorzkiego smaku zdrady. Dlaczego myśląc o atrakcyjności Gaela, czuła się nielojalnie wobec Xandera? Było to zdumiewające, bo szybciej świat się skończy, niż ona wejdzie w relacje z ciemnowłosym chłopakiem. Przecież oni pozabijaliby się już na pierwszej randce.

Odprowadziła Gaela do stołu i następnie wzrok przerzuciła na pana Batesa, który właśnie wręczał ciotce piękny bukiet w pastelowych barwach. Cynthii udało się zidentyfikować skład kwiatów, w który wchodziły tulipany, piwonie i róże.

– Pięknie wyglądasz – skomplementował mężczyzna, składając namiętny pocałunek na policzku Bethany.

– Ty również, Alfredzie. Pasuje ci ten kolor.

Cynthia nawet z tej odległości zobaczyła, jak twarz ciotki oblepiły czerwone rumieńce. Z jednej strony wydało się to dziewczynie słodkie, z drugiej poczuła niezręczność. Jeszcze nie przyzwyczaiła się do widoku tej dwójki okazującej sobie czułość.

W czasie gdy Bethany skierowała się do kuchni, by włożyć bukiet do wazonu, szef policji podszedł do dziewczyny również się przywitać.

– Jak się czujesz?

Cynthia nie była pewna czy pytał, jak się czuje szczególnie po tamtej nocy, czy może ogólnie. Dlatego zmusiła się do uśmiechu i dyplomatycznie postanowiła odrzec:

– Dobrze, dziękuję.

Przyjrzała się strojowi mężczyzny odzianego w ciemnogranatową marynarkę i spodnie tego samego koloru. Przerzuciła wzrok na ciotkę, która właśnie kroczyła w ich kierunku z wazonem w ręku. Miała na sobie elegancką kwiecistą sukienkę. Ta dwójka oraz Gael wyglądali, jakby zaraz mieli udać się na wernisaż. Za to Cynthia ubrana w białą niespecjalną koszulę i czarne spodnie przypominała młodego ucznia, który dopiero co skończył pisać ważny egzamin. Nie spodziewała się, że ta kolacja przybierze tak ważny wymiar. Gdyby wiedziała wcześniej, ubrałaby się również w odświętną sukienkę.

Jako że mieli tylko okrągły stół, miejsce Cynthii przypadło między ciotką a Gaelem. Z jednej strony nie była z tego faktu zadowolona. W tym niezrozumiałym i nagłym zainteresowaniem funkcjonariuszem wolała siedzieć jak najdalej od niego, z drugiej to była najlepsza z tych złych możliwych wyborów. Mogła jeszcze zająć miejsce pomiędzy Batesem a swoją ciotką, jednak nie chciała być wciągnięta między tą dwójkę.

– Więc pochodzisz z Teksasu – rzuciła luźno Bethany.

Cynthia ukradkiem spojrzała na Gaela, siorbiąc zupę akurat trafiając na morskiego mięczaka.

– Z małej miejscowości leżącej nad wybrzeżem – potwierdził uprzejmie.

– Daleko. Skąd więc pomysł na Maine? 

– Kiedy zaczynałem pracę w policji, jego ojciec był moim szefem – włączył się do rozmowy Bates, skupiając wzrok wszystkich na sobie. – Ile to lat temu było... – zastanowił się na głos. – Trzydzieści pięć? Może nawet czterdzieści.

– Później poznał moją mamę i przeprowadzili się w jej rodzinne strony do Teksasu – dodał Gael.

– Młody wrócił na stare śmieci. – Bates klepnął Gaela po plecach, co wywołało uśmiech na jego twarzy.

– Ojciec musi być z ciebie bardzo dumny.

Po słowach Bethany zapadła cisza, która zwróciła uwagę Cynthii. Podniosła głowę znad zupy, zatrzymując łyżkę przed ustami. Zerknęła na siedzącego obok niej gościa.

– Na pewno byłby. Odszedł w zeszłym roku – oznajmił zbolałym głosem.

Radosna mina Bethany przygasła.

– Przykro mi z powodu twojej straty. Jak sobie radzisz?

– Bardzo za nim tęsknie – wyznał szczerze. – Był moim autorytetem. W dzieciństwie, kiedy dzieciaki z okolicy brali za wzór piosenkarzy czy aktorów, ja go widziałem w moim ojcu. – Jego głos stał się boleśnie łagodny. – Ale jakoś sobie radzimy z mamą. Ona zajęła się pasieką, ja skupiłem się na pracy i jakoś ... idziemy naprzód.

Kiedyś Cynthia pomyślała, że Gael jawi się jako ten typ osoby, u której uśmiech na twarzy nie znika nawet w najtrudniejszych momentach życia. Cóż... nie myliła się. Nawet teraz, choć pełne tęsknoty, jego wargi były nikło wygięte.

– Jesteś bardzo silny.

Dopiero po bacznych spojrzeniach, które spoczęły na niej, zorientowała się, że wypowiedziała to na głos.

Kiedy wzrok Gaela padł na Cynthię, jego uśmiech łagodnie się ocieplił.

– Dziękuję.

***

– Tego dnia pogoda była jak dzisiaj. Pochmurnie, zimno i, krótko mówiąc, nikomu nie chciało się nawet wychodzić z komisariatu. Było popołudnie, a ciemno jak w nocy. I wtedy dostaliśmy zgłoszenie. Ktoś znalazł noworodka w śmieciarce. Pojechaliśmy na miejsce i wiecie, co się okazało? – Na chwilę przerwał wypowiedź, aby wzbudzić większe zainteresowanie i przejechał wzrokiem po każdej osobie. – To nie był noworodek, tylko burrito.

Po pomieszczeniu rozeszły się salwy śmiechów. Tubalny głos Batesa wyłaniał się najbardziej.

– Pierwsze co zrobiliśmy po powrocie na komisariat – kontynuował szef policji – to zamówiliśmy burrito.

– To było pięć lat temu, a ja dalej co jakiś czas znajduję pochowane po kątach opakowania po burrito – włączył się Gael pomiędzy perlistym śmiechem.

– W tamtym dniu pobiliśmy rekord. Zjedliśmy tyle burrito, ile w miesiąc normalnie zostaje sprzedanych. Każdy z nas zjadł po cztery lub pięć.

– Pewnie dlatego po tej sytuacji już nigdy w życiu go nie tknęliście. Za każdym razem, jak chcę zamówić burrito, krzywią się i grożą, że wsadzą mnie za kraty – poskarżył się młody funkcjonariusz.

– Wolałbym, żeby mój radiowóz przemalowali na różowo niż kiedykolwiek jeszcze zjeść burrito.

– I widzicie? Ja muszę z nim pracować. – Jego głos brzmiał pretensjonalnie, niemniej jednak wesoły uśmiech wskazywał na rozbawienie całą tą sytuacją.

Nawet Cynthia nie mogła ukryć uśmiechu, bo cała opowieść bardzo ją bawiła. Parę lat temu w gazetach i wiadomościach huczało o tej historii. Nie wiedziała, że Bates w niej uczestniczył.

Bethany zniknęła w kuchni i po chwili wróciła z tartą jagodową. Nałożyła każdemu spory kawał na talerz i jak tylko usiadła, wolno zagaiła:

– Cynthio, chciałaś coś powiedzieć.

Dziewczynie zajęło chwilę, by zorientować się, że uwaga wszystkich została skierowana na nią.

Powiodła spojrzeniem po talerzach innych, zauważając, że tylko ona, jak tylko dostała tarte, bezwstydnie rzuciła się nią. Kiedy pozostałych ciasto było nietknięte, ona opędzlowała już niemal całe.

Zrobiło jej się głupio, ale próbowała nie dać po sobie znać. Wyprostowała się i serwetką wyszukanie poklepała okolice ust.

– Tak. Chciałam coś powiedzieć – improwizowała, nie mając pojęcia, co miała na myśli Bethany. Wlepiła w nią wzrok, szukając wsparcia.

– Chciałaś podziękować – podpowiedziała ściszonym głosem ciotka.

– Właśnie. – Pokiwała gwałtownie głową i zmusiła się do uśmiechu. – Chciałam podziękować za pomoc za... Za pomoc. – Zagryzła wargi, próbując się nie roześmiać z własnej beznadziejności. Była tragiczna w tego typu rozmowach. – Szczególnie tobie Gael. – Spojrzenie skierowała na chłopaka. Widząc jego czarujący uśmiech, ledwo powstrzymała się od odwrócenia nieśmiało wzroku. Jak to możliwe, że nagle nawet on zaczął jej się podobać. – Poświęciłeś wiele czasu, aby zapewnić mi bezpieczeństwo. Co bardzo doceniam i za co dziękuję.

– Taka moja praca. Zapewniać bezpieczeństwo – odparł lekko Gael, aczkolwiek Cynthia dostrzegła, że ta sytuacja była również dla niego niekomfortowa.

– Jak już jesteśmy w wątku poważniejszych rozmów, my także chcielibyśmy coś ogłosić. – Bates spojrzał porozumiewawczo na Bethany i uśmiechnął się z sympatią do niej, co po chwili odwzajemniła. Złączyli ręce pod stołem, a następnie splątane umieścili na blacie. – Od zawsze bardzo dobrze spędza nam się razem czas, natomiast od pewnego czasu jest jeszcze lepiej. Spędzamy ze sobą więcej czasu, więcej rozmawiamy i znajdujemy wiele tych samych zainteresowań. Dlatego razem z Bethany postanowiliśmy spróbować jako para.

– Jesteśmy ze sobą – skwitowała mniej skomplikowanie kobieta.

– Łał, nie spodziewałam się. – Cynthia udała zaskoczoną. Jej wargi zastygły w niemym „O!".

– Gratuluję. Pasujecie do siebie – dodał grzecznie Gael.

Po pozytywnej wiadomości reszta kolacji przebiegła szybko i bez żadnych problemów. Bates kończył jedną historię i zaczynał opowiadać drugą, Gael jedynie co jakiś czas coś dodawał, a Bethany i Cynthia z zaciekawieniem słuchały.

I kiedy Cynthia sądziła, że kolacja dobiegła końca, Bethany się odezwała:

– Słoneczko, może pokażesz swój pokój Gaelowi?

Zmarszczyła brwi skołowana.

– Słucham? – To brzmiało tak absurdalnie, że była pewna, że się przesłyszała.

– Słyszałam od Alfreda, że Gael także uwielbia czytać książki.

– To prawda – potwierdził młody funkcjonariusz, wydając się również zdziwiony pomysłem Bethany.

– A więc pomyślałam – kontynuowała – że pokażesz mu swoją biblioteczkę w pokoju.

Cynthia spod przymrużonych powiek błądziła po twarzy ciotki i następnie przerzuciła wzrok na Gaela.

– Jakie gatunki czytasz? – zapytała.

Cynthia pomyślała, że może mają podobne upodobania i chciałby od niej pożyczyć jakąś książkę. Założyła, że również na to wpadła Bethany. Co prawda nie miała zbyt wielu tytułów w swoim zbiorze, ale zawsze może znalazłaby się jakaś ciekawa pozycja. Dziewczyna głównie wypożyczała książki z biblioteki. Nie było ją stać, kupować tyle, ile pochłaniała.

– Głównie kryminały oparte na faktach.

– Bycie policjantem zobowiązuje – zażartowała Cynthia.

– Coś w tym stylu – zgodził się i uśmiechnął zagadkowo.

– Nie mam takich książek. Głównie czytam młodzieżowe, fantasy lub science fiction.

– Macie inne style, ale jak to mówią. – Bethany udała zastanowienie. – Przeciwieństwa się przyciągają. – Klasnęła w dłoń.

Cynthia spojrzała na ciotkę z malującym się niezrozumieniem na twarzy. Nie miała pojęcia, o czym mówiła.

– Przyciąga się jon ujemny z dodatnim. Albo magnetyczny biegun północny z południowym lub na odwrót. Natomiast co książki mają do przyciągania?

Cała trójka zapatrzyła się na Cynthię, a następnie wybuchnęła śmiechem, jakby opowiedziała równie zabawną historię co wcześniej Bates o burrito.

– Moja siostrzenica jest bardzo inteligentna – pochwaliła ją Bethany, ścierając niewidzialną łezkę z kącika oka. – Jest najlepszą uczennicą. Chwali ją każdy nauczyciel.

Spoglądała ze zdziwieniem na ciotkę. Teraz to naprawdę była pogubiona.

Wysłała porozumiewawcze spojrzenie Gaelowi, pokazując mu, że czuła się równie zagubiona co on. Młody funkcjonariusz w niemej odpowiedzi uśmiechnął się rozbawiony.

– No, raz, raz. Zmykajcie na górę – popędziła ich Bethany.

Spojrzała z wyrzutem na ciotkę i następnie bez dyskusji, aczkolwiek niechętnie, wstała. Kiedy wzrok przerzuciła na Gaela, jej twarz nieco złagodniała.

– Tędy – powiedziała, wskazując na schody.

Jak tylko weszli na piętro i przekroczyli próg pokoju, a drzwi zamknęły się za nimi, Gael znienacka wypalił:

– Myślisz o tym samym co ja?

– Tym, że moja ciocia bawi się w swatkę i próbuje mnie zeswatać z tobą?

– Właśnie to. – Zaśmiał się radośnie, a jego twarz rozświetlił pogodny uśmiech.

Cynthia pokręciła ze zgrozą głową i podeszła do łóżka. Przyklapnęła na materacu i ze świstem wypuściła powietrze.

– Przepraszam cię za nią. Raczej... zakazuje mi spotykania się z chłopakami, więc nie rozumiem, co nagle w nią wstąpiło – wydusiła ciężko.

– Luz. – Machnął ręką, jakby autentycznie nie było to dla niego żadnym problemem. – I nie mam nic przeciwko temu – rzucił śmiało.

– Przeciwko czemu? – Zrozumiała o czym mówił, ale wolała się upewnić. 

Wzrok, który wcześniej omiatał pokój, zatrzymał się na Cynthii.

– Przeciwko byciu swatany z tobą. Jesteś sympatyczną i zabawną dziewczyną.

– Sympatyczną i zabawną. – Zaśmiała się bezgłośnie. – Czy to przypadkiem jeden z tych tekstów, który mówi się, aby kogoś nie urazić?

Po pokoju rozszedł się perlisty śmiech Gaela.

– Mam na myśli... że lubię takie dziewczyny. Sympatyczne i zabawne dziewczyny.

– O – wydusiła jedynie, będąc zaskoczona jego szczerością.

– To ta sławna biblioteczka? – zapytał beztrosko i wskazał ręką na regały przytwierdzone do ściany naprzeciw łóżka.

Albo nie przeszkadzała mu krępująca atmosfera powstała po jego słowach, albo czuł ją tak głęboko, że potrzebował gdzieś indziej nakierować swoje myśli, skąd właśnie jego pytanie.

– We własnej osobie – przytaknęła, postanawiając również przemilczeć jego wyznanie.

– Holly Black, Leigh Bardugo, Sapkowski, J.K. Rowling, C.S. Lewis – czytał autorów znajdujących się na okładkach. – Naprawdę lubisz fantasy. – Wysłał jej zdumione spojrzenie.

– Fantasy to cały mój świat.

A przynajmniej był to cały mój świat – pomyślała, nie odważając się wypowiedzieć tego na głos. – Dopóki sama nie skończyłam w jednym z nich.

– Do świata „Zmierzchu" również należysz – stwierdził lekko rozbawiony, biorąc w rękę książkę z ciemną okładką.

– Przeczytałam – oznajmiła tajemniczo, wstając.

– Ale wiesz, że nie ma to nic związanego ze współczesnymi wampirami? – Zdawał się pytać nieironicznie.

– Masz mnie aż za taką głupią? – Wysłała mu posępne spojrzenie, zatrzymując się koło niego.

– Ja wcale nie...

– Tylko żartuję. – Zaśmiała się krótko i delikatnie łokciem uderzyła go w ramię, aby się rozluźnił. – Często żartuję z tej książki, ale tak między nami. – Spojrzała na niego enigmatycznym wzrokiem. – Co jakiś czas lubię do niej wracać. Wtedy rozmyślam, czy Stephenie Meyer uciekała w świat książek, bo tylko tam mogła znaleźć dobrych wampirów.

Nastała cisza, a gęsta atmosfera znowu opadła w pokoju. Skrzyżowali ze sobą spojrzenia. Kiedy nagle na twarzy chłopaka coś przemknęło, czego nie potrafiła zidentyfikować, otrząsnęła się z tego chwilowego zawieszenia.

– Tylko nie mów nikomu, że to czytam. To może zniszczyć mój image. – Spróbowała zażartować, choć wyszło jej to bardzo sucho.

– Spokojnie. Nie sypię swoich na policji – podłapał.

– Nawet jak wezwą cię na komendę?

– Wtedy to tym bardziej.

Cynthia uśmiechnęła się leniwie. Odwróciła się, aby wrócić na łóżko, ale w połowie drogi zatrzymał ją głos funkcjonariusza.

– Masz czas w tygodniu?

– Co? – Spojrzała pytająco na mężczyznę.

– Pytam, czy masz czas, żeby... gdzieś razem pójść.

– Ja... – Nie wiedziała co powiedzieć.

– Przytaczając moje słowa. Lubię sympatyczne i zabawne dziewczyny. A ty akurat jesteś jedną z nich... I czuję, że dobrze się dogadujemy, więc pomyślałem: „Hej Rodriguez, zaproś ją gdzieś"... Tymczasem po twojej minie widzę, że powinien pomyśleć: „Hej Rodriguez, nie otwieraj ust, bo gadasz głupoty". – Na koniec swoich słów zaśmiał się trochę nerwowo, trochę ponuro.

– Wiesz... – Urwała, w dalszym ciągu będąc w niemałym szoku.

To był pierwszy raz, gdy jakikolwiek chłopak gdzieś ją zapraszał. Jakby się zgodziła... to byłaby jej pierwsza randka.

W jej głowie pojawiło się pytanie, czy chciała, aby właśnie ta pierwsza była z Gaelem.

– Tak tylko rzuciłem luźno. Nie czuj się zobowiązana do niczego. – Udawał, że go to nie rusza, aczkolwiek Cynthia przejrzała go, jednak nie potrafiła dokładnie stwierdzić, jak bardzo jej odmowa go zabolała.

Przecież widzieli się tylko paręnaście razy, a ich rozmowy były prowadzone z czystej uprzejmości. Nie mogło mu aż tak bardzo zależeć na spotkaniu, prawda?

– Nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiał...

Nie zdołała dokończyć, gdy drzwi otwarły się gwałtownie i do pokoju wparował Bates.

– Dzwonili z komisariatu. Musimy jechać. – Słowa skierował w stronę Gaela.

Młody funkcjonariusz zmarszczył czoło.

– Co się stało?

– Znaleźli kolejne ciało.

– Niedobrze.

Cynthia nie zdołała zapytać, o co chodzi, gdy Gael wraz z Batesem pospiesznie opuścili pokój. Ruszyła za nimi, doganiając ich dopiero przy drzwiach na parterze.

– Bardzo dziękuję za gościnę – mówił w pośpiechu Gael w stronę Bethany, zakładając ekspresowo kurtkę. – Jedzenie było znakomite i muszę szczerze powiedzieć, że już dawno nie jadłem czegoś tak pysznego.

– To ja dziękuję za przyjście. Gdybyś kiedykolwiek miał ochotę ponownie zjeść coś wydanego spod mojej ręki, zapraszam o każdej porze dnia i nocy.

– Dziękuję, na pewno jeszcze się pojawię.

Gdy Gael chciał już wyjść, zatrzymał się nagle i spojrzał na Cynthię stojącą na dolnym stopniu schodów.

– Gdybyś zmieniła zdanie, masz mój numer – rzucił, po czym zniknął w mroku nocy.

– To była wspaniała kolacja. – Bates złożył długi i namiętny pocałunek na ustach Bethany. Cynthia odwróciła wzrok.

Tak, z całą pewnością minie dużo czasu, zanim zdoła się przyzwyczaić do tego.

– Uważaj. – Skrzywiła się w trwodze.

Szef policji kiwnął głową i złożył kolejny pocałunek na ustach kobiety.

– Będę.

Bates przekroczył już próg drzwi, kiedy, jak jego poprzednik, odwrócił się niespodziewanie.

– Uważajcie na siebie. Zamykajcie drzwi w nocy, jak i w dzień i nie otwierajcie, jeżeli nikogo się nie spodziewacie. Najlepiej wtedy udawajcie, że nie ma was w domu.

– Dlaczego? Coś nam grozi? – Bethany wydała się szczerze przestraszona i przyległa ciałem do drzwi.

Starszy mężczyzna wydał z siebie przydługie i ciężkie westchnięcie. Cynthia po jego minie stwierdziła, że jego następne słowa nie powinny paść w tym towarzystwie.

– Znaleźli czwarte ciało w ciągu dwóch tygodni. To jest o wiele za dużo jak na Bar Harbor. Zdarzały się tutaj morderstwa, ale nie w takim krótkim przedziale czasu.

– Macie jakieś podejrzenia? – zainteresowała się Cynthia i zeszła ze schodów, podchodząc bliżej mężczyzny.

Bates rozejrzał się nerwowo, mimo że w przeciągu mili nie było innych ludzi oprócz nich i Gaela czekającego w samochodzie.

– Sądzimy, że mogą mieć w tym swój udział wampiry. Dziwnym trafem dzieje się to nagle, kiedy zawitały do Bar Harbor.

W Cynthię uderzył chłód i bez wątpienia nie był to zimny powiew dostający się przez otwarte drzwi.

W jej głowie pojawiła się złotooka istota. Czy to była jej sprawka?

– A co powiedział koroner? Na ciałach znalazł ślady ugryzień... pazurów?

– Nie – zaprzeczył natychmiast. – Właśnie w tym jest problem, że nie ma żadnych dowodów, które mogłyby wiązać te sprawy z wampirami. Aczkolwiek czuję w moich starych kościach, że to ich sprawka. A one jeszcze nigdy się nie pomyliły.

– Jeżeli nie ma śladów ugryzień, to po co wampir miałby mordować?

Bates przejechał ręką po brodzie, intensywnie myśląc.

Żeby pozbyć się swoich informatorów – odpowiedziała sama na swoje pytanie. 

Co, jeśli Zack szukał zabójcy Jaspera wśród ludzi, a kiedy nie uzyskał od nich żadnych istotnych informacji, zabijał, aby pozbyć się świadków? Traciło jednak to sens, kiedy dodawało się do tego Amandę. Przecież mogłaby wymazać tym ludziom pamięć, tak jak zrobiła to z Winter. Ta opcja byłaby znacznie bezpieczniejsza niż mordowanie i zostawianie ciał dla policji. Prędzej czy później powiążą ich ze zwłokami.

Ta myśl przeszła przez jej głowę, choć zdawała sobie sprawę, że mogła się mylić. Zack i Amanda to nie jedyne wampiry w mieście. Równie dobrze mógł być to ktoś inny, w ogóle niezwiązany z tą sprawą.

– Dajmy Alfredowi już spokój – odezwała się nagle Bethany, gdy szef policji za długo zastanawiał się nad odpowiedzią. – Daj znać, jak już będzie po wszystkim – rzuciła na pożegnanie.

Bates zniknął w ciemności, która nagle została częściowo rozwiana przez intensywne światło lamp samochodowych. Dopiero jak odjechali z podjazdu, Bethany zatrzasnęła drzwi i zamknęła wszystkimi możliwymi zamkami.

Cynthia bez żadnego słowa skierowała się na kanapę w salonie. Opadła na nią z głębokim westchnieniem. Rude włosy pokryły oparcie, kiedy głowę odłożyła na zagłówku. Spojrzała pusto na sufit.

Materac ugiął się, kiedy Bethany zajęła miejsce koło niej. Przybrała tę samą postawę co siostrzenica, także unosząc wzrok. 

– Więc ty i Bates – rzuciła swobodnie Cynthia, nie mając lepszego pomysłu na zaczęcie rozmowy.

– Wiedziałaś, prawda?

– Tak – przyznała szczerze.

– Słońce, musisz poćwiczyć udawanie zaskoczenia.

– Było aż tak źle?

– Nawet gorzej.

Kąciki ust dziewczyny powędrowały nieznacznie wyżej.

– Cieszę się, że znalazłaś tego kogoś. Zasługujesz na szczęście.

Nie musiała zerkać, aby wiedzieć, że na twarzy Bethany pojawił się ciepły uśmiech.

Na moment zagościła cisza, która została wyproszona przez ledwo słyszalny głos Bethany.

– A co z tobą i Gaelem?

– Próbujesz nas zeswatać – stwierdziła spokojnie. Dalej była niezadowolona z poczynań ciotki, aczkolwiek coś jej nie pozwalało ją za to winić.

– Wydaje się miłym i uczciwym chłopakiem.

– I starszym ode mnie.

– Niewiele starszym. Ma dwadzieścia jeden lat.

Dziewczyna wzięła głęboki wdech i wydęła usta.

– Ale ja chyba nie szukam miłego i uczciwego chłopaka.

Czując intensywne spojrzenie na sobie, przekręciła głowę. Napotkała błękitne oczy, wokół których znajdowała się spora ilość zmarszczek.

– A jakiego chłopaka szukasz?

Dlaczego w odpowiedzi na pytanie ciotki w jej głowie pojawił się Xander? On był przeciwieństwem miłego i uczciwego chłopaka, a także charakterem mijał się z jej wyobrażeniem o osobie, w której mogłaby się zakochać.

– Nie wiem – powiedziała, mijając się z prawdą.

Dobrze wiesz, kogo szukasz – podpowiadał złośliwy głosik w jej głowie.

– Nie musisz się spieszyć. Jesteś młoda, piękna, mądra. Kiedy przyjdzie ten dzień, znajdziesz tego kogoś. Tylko nigdy nie zapominaj, że ty również zasługujesz na szczęście... z kimś czy sama. Bądź szczęśliwa, Słońce.

– Czy to oficjalne pozwolenie na spotykanie się z chłopakami? 

– W granicy rozsądku – przytaknęła kobieta.

Słowa Bethany długo siedziały w jej głowie. Szczególnie zdanie: „Bądź szczęśliwa, Słońce". Może właśnie dlatego, jak tylko wróciła do swojego pokoju, pierwsze co zrobiła to napisanie wiadomości.

Przemyślałam propozycję i chętnie gdzieś z tobą pójdę".

Nie musiała długo czekać na odpowiedź, mimo że było już dawno po północy.

„Co powiesz na środę?"


Zapraszam do komentowania, snucia teorii i dzielenia się przemyśleniami :D 

TikTok: julita.books

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro