Rozdział ♦ Ósmy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tytuł: Upadek

Dostępność: Dostępna, Biblioteka w Bar Harbor

starte gardło
od krzyku obłędu
zalane oczy
łzami większymi niż chmury
rozszarpane plecy
wyrwane pióro po piórze

w szczęce dwa ostrza
w oczach ognista otchłań
jedynie co dobre pozostało
to wiszące ostatkiem
strzępki skrzydeł

Ten dzień zapowiadał się jak wcześniejsze. Wstała rano, co z każdym porankiem wychodziło coraz trudniej – miała problemy z zaśnięciem, a kiedy w końcu udawało jej się zmrużyć powieki, potwory wychodziły spod łóżka i pochłaniały jej głowę. Cynthii naprzemiennie śnił się Jasper, wampirzyca z klubu oraz złotooka istota. Wschód słońca był zarazem wybawieniem, jak i katuszą. Koszmary ponownie chowały się pod łóżko, ale zaczynał się kolejny dzień, który musiała przetrwać. 

Na dalszy plan odsunęła prywatne problemy i zajęła się szkołą. Po nowych wiadomościach zdobytych w bibliotece ani razu nie zabrała się za ten temat. Wystarczało jej energii jedynie na naukę. Nie miała siły głowić się, czym była złotooka istota... czym była ona.

Każdy dzień musiała zacząć kubkiem mocnej kawy, mimo że nienawidziła tego gorzkiego, palącego gardło smaku. Kolejną robiła sobie w termosie do szkoły i jeszcze jedną piła po powrocie do domu. Wydawało się, że tylko za sprawą zmielonych i zalanych gorącą wodą ziaren, jeszcze jako tako udawało się jej funkcjonować.

Nie spała dobrze od pięciu dni, co bezsprzecznie było po niej widać. Miała sińce pod oczami, a zmęczona twarz zwracała na siebie uwagę. Do tego każdy ospały ruch przychodził jej z trudem oraz coraz częściej traciła kontakt z rzeczywistością. Wczoraj niemal wyszła do szkoły w spodniach od piżamy, będąc pewna, że zmieniła je wcześniej na czarne dżinsy. A dwa dni temu zostawiła kluczyki w aucie, a potem przeszukała pół szkoły, będąc pewna, że je zgubiła. Jak duże było jej zdziwienie, kiedy znalazła je w stacyjce.

W szkole także nie szło jej najlepiej. Mimo wielkich starań nie potrafiła skupić się na zajęciach. Jej oczy same się zamykały, a głowa leciała na ławkę. Nie odpowiadała nauczycielom, chociaż oni sami też rzadko ją pytali, najwidoczniej dostrzegając tragiczny stan dziewczyny. Inni uczniowie także jej unikali – choć obecnie nie dostrzegała, że robili to również wcześniej. Cynthia, czy to na korytarzu, czy na stołówce, była cały czas sama. Czuła ból w sercu, kiedy wzrokiem spotykała niedawną przyjaciółkę, siedzącą wśród grupy dziewczyn na stołówce i uśmiechającą się od ucha do ucha. W obecnej sytuacji  Winter pogodziła się nawet z najbardziej nielubianą przez nią dziewczyną – Marisol Garcią.  Kilka miesięcy temu ta odbiła jej chłopaka i do połowy tego tygodnia nie rozmawiały ze sobą. Teraz wydawały się najlepszymi przyjaciółkami.

Nawet Xander miał więcej znajomych niż Cynthia, mimo że dołączył do szkoły parę dni temu. Co dzień widziała go z inną to grupą dziewczyn, które nie opuszczały go nawet na krok. Przewidziała, że tak będzie wyglądać jego przyszłość w tej szkole, bo mimo wszystko musiała przyznać – jego wygląd przyciągał uwagę, to jednak nie spodziewała się, że tak szybko stanie się popularny. Od ich rozmowy z biblioteki nie wymienili ze sobą żadnego słowa. Możliwe, że winna tego była ona, unikając go jak ogień wodę. Był dla niej tajemnicą, w którą na chwilę obecną wolała się nie zagłębiać.

Podsumować ostatnie dni mogła tak, że miała wrażenie trafienia do innej rzeczywistości, w której nie pasowała tylko ona.

Po ostatnim dzwonku, który dzisiejszego dnia miała usłyszeć, skierowała się na parking. Jej chód nie można było nazwać chodzeniem, a raczej ciągnięciem nóg. Wyglądała tragicznie i jeszcze gorzej się czuła. Kiedy z daleka zobaczyła osobę opierającą się o jej samochód, na moment poczuła się lżejsza. Ulga zalała jej ciało, jednak szybko zniknęła, gdy ta osoba popatrzyła się na nią pochmurnym wyrazem twarzy, równie przygnębiającym co poszarzała skóra Cynthii. Przełknęła ślinę oraz bardzo wolnym krokiem i ze skierowaną do dołu głową zbliżyła się w stronę samochodu.

Przystając w miejscu, gwałtownie ścisnęła pasek torebki. Wzrok skierowała na czekoladowe oczy. Miała głowę pełną myśli, jednak żadne z nich nie potrafiła wyrazić głośno. Dlatego tylko wpatrywała się z równie grobową miną co Winter w nią.

– Testujesz makijaż na Halloween? – zapytała Winter.

Cisza. 

– W tym roku przebieram się za ciebie – odpowiedziała rudowłosa niemającym mocy głosem.

– Więc potrzebujesz stroju klauna.

Oczy Cynthii rozjaśniały.

– Wiesz, gdzie mogę kupić?

– Mam jeden na stanie. Oddam za dobrą czekoladę.

Prawy kącik ust Cynthii uniósł się lekko, lecz natychmiast opadł. Nastąpiła cisza, która ponownie przywołała niezręczną atmosferę.

– Mam donaty – oznajmiła Winter, wysoko podnosząc papierową torbę z ulubionej piekarni Cynthii. – Z różową polewą i tęczową posypką. Kupiłam ostatnie.

– Były jeszcze o tej godzinie? – Nie kryła zdziwienia, unosząc brwi.

– Gdybym przyszła minutę później, to nie. Widziałam wzrok policjanta stojącego za mną. Myślałam, że zaraz mnie aresztuje.

Cynthia prychnęła krótkim i ledwo słyszalnym śmiechem.

– W dalszym ciągu nie rozumiem czemu mężczyźni w mundurach po czterdziestce, upodobali sobie donaty w różowej polewie – kontynuowała Winter coraz śmielej, dostrzegając, jak Cynthia powoli się rozluźniała.

– Myślę, że to przez posypkę. Jest słodka i zarazem kwaśna, a do tego strzela w ustach, ale nie zostaje między zębami. To jest nektar bogów – wyjaśniła rozmarzonym głosem, wznosząc oczy do nieba.

Winter tylko kiwnęła głową i zagryzła nerwowo dolną wargę okrytą błyszczykiem. Jej wzrok błądził, unikając zetknięcia się ze spojrzeniem Cynthii.

– Długo ze sobą nie rozmawiałyśmy – zaczęła Winter ostrożnie. Założyła ręce na piersi i nieco się skuliła. – Prawie tydzień...

– Pięć dni – poprawiła ją od razu.

Pięć dni nie wydawał się długim okresem, aczkolwiek dla Cynthii dłużyło się to jak tygodnie. Był to ciężki czas i mimo że obiecała sobie wykluczyć Winter z życia, szybko zrozumiała jak bardzo jej potrzebowała. Znała ją tak długo, jak tylko sięgała pamięcią. Musiała przyznać, że trudno było jej funkcjonować bez niej. Cynthii brakowało komentarzy Winter (które, mimo że często były nie na miejscu, miały w sobie coś magicznego), jej poczucia humoru, ploteczek rano i wieczorem, spędzenia razem czasu... Brakowało jej przyjaciółki.

Winter głęboko zassała powietrze i na wdechu rzuciła:

– Możemy porozmawiać?

Cynthia poczuła, jak zalała ją fala ulgi. Co prawda nie wiedziała jaki temat chciała poruszyć Winter, chociaż się domyślała. Narodziło się w niej takie dziwne, nie do wytłumaczenia wrażenia, że ta rozmowa zakończy się dobrze.

Kiwnęła głową i zaproponowała:

– Wejdźmy do samochodu. Zawsze będzie trochę cieplej.

Winter mruknęła coś w odpowiedzi, co zapewne miało znaczyć zgodę i skierowała się na miejsce pasażera, w czasie kiedy Cynthia otworzyła samochód i usiadła za kierownicą. Włączyła ogrzewanie, chociaż domyślała się, że poczują jej działanie zapewne, kiedy skończą już rozmawiać.

– To o czym chciałaś porozmawiać? – podjęła temat Cynthia, kiedy między nimi nastała cisza i Winter nie zdawała się chcieć ją odgonić.

Ciemnowłosa dziewczyna spojrzała w miodowe oczy towarzyszki, po czym skierowała wzrok w przednią szybę, za którym rozprzestrzeniał się parking szkolny. Większość osób skończyła już lekcje, dlatego był prawie opustoszały. Winter założyła ręce na piersi i bardziej owinęła się wełnianym, grubym swetrem. Wzięła głęboki wdech, po czym wraz z wydechem przyciszonym głosem powiedziała:

– Może zacznę od początku. Od sobotniej nocy... A dokładnie od momentu, kiedy wyszłaś do łazienki. Pamiętasz? Niemal od razu jak usiadłyśmy do loży. – Kątem oka zerknęła na Cynthię. Dostrzegając jej kiwnięcie głową, wróciła wzrokiem do przedniej szyby. – Jasper był tobą zachwycony.

Cynthia poczuła ciarki na samo brzmienie jednego słowa. Chyba do końca życia będzie unikać wszystkich mężczyzn, a szczególnie wampirów, tytułującym się tym imieniem.

– Był podekscytowany... Tak pozytywnie. W kółko powtarzał, jaka jesteś piękna, jak podoba mu się kolor twoich włosów, jak oszałamiające masz oczy. Z tego, co Zack mi mówił, Jasper ma ponad sześćdziesiąt lat, a zachowywał się wtedy jak zauroczony nastolatek swoją pierwszą miłością. W tamtym momencie uznałam to za słodkie. Tym bardziej, kiedy Zack powiedział mi, że nigdy nie widział go tak zauroczonego... Pomyślałam, że może w końcu znalazłaś mężczyznę dla siebie. Byłam tak skupiona na swojej myśli i opowiadaniu Jasperowi o tobie, by jeszcze bardziej go zainteresować, że nie zwróciłam uwagi, jak długo cię nie było. Później w samochodzie powiedziałam ci, że zauważyłam twoją nieobecność. – Skrzywiła się, chorobliwie drapiąc się po dłoni. – Prawda jest taka, że to Zack zaniepokoił się twoją nieobecnością. On, nie ja. – Cynthia uchwyciła boleść w głosie przyjaciółki. Wiedziała, że Winter czuła z tego powodu wyrzuty sumienia. – Niemal w tym samym momencie wszedł ten pracownik... Ten, o którym ci mówiłam, że poszedł cię szukać. No, ale zanim to zrobił, przyniósł chłopakom krew... I tu kolejna sprawa, którą zataiłam przed tobą. Zack wcześniej mnie ostrzegł, że będą musieli napić się krwi. – Winter spojrzała na towarzyszkę badawczo, czekając na reakcję na kłamstwo.

Cynthia jednak się nie odezwała. Przez mocno zaciśnięte zęby usta tworzyły cienką linię. Przed wypowiedzeniem się, chciała poznać resztę. Winter szybko to odczytała, bo odwróciła wzrok na swoje ręce i przygnębiona kontynuowała: 

– Nie chciałam ci mówić, bo wiedziałam, że wtedy na pewno ze mną nie pójdziesz. Nie była to ludzka krew... A przynajmniej Zack nie pił ludzkiej. Wierzę mu, jak powiedział, że było to z dawki od państwa... A co do Japsera to nawet Zack nie był pewien, co wtedy ten wypił... Aczkolwiek biorąc pod uwagę dalszy bieg wydarzeń... Raczej była to ludzka krew. Wracając do historii... Po tym, jak wypili krew, Jasper zlecił temu pracownikowi poszukać ciebie. Ten wrócił po około pięciu minutach... może dziecięciu i powiedział, że siedzisz przy barze i rozmawiasz z jakimś chłopakiem. Zaczęłam go dopytywać: jak wygląda, czy słyszał, o czym gadaliście. Jak mam być szczera, nie do końca mu uwierzyłam. I żałuję, że wtedy nie posłuchałam tego cichego głosu mówiącego, że coś tu nie gra. W końcu go zignorowałam, gdy nie dostałam żadnej konkretnej odpowiedzi. Później siedzieliśmy, gadaliśmy w trójkę... No i Zack zaproponował mi pokazanie klubu. Spytałam wtedy Japsera czy chce iść z nami. W tamtym momencie było mi go szkoda. Tak mu się spodobałaś, a ty poszłaś do innego chłopaka... A przynajmniej wtedy myślałam, że tak jest. W końcu powiedział, że zostanie, poczeka, bo może wrócisz. Jak tylko wyszliśmy z loży i zeszliśmy na niższe piętro, zrobiło mi się duszno, do tego było bardzo głośno, więc zaproponowałam, żebyśmy na razie wyszli. Rozglądałam się wtedy po klubie, szukając ciebie, ale było tyle ludzi i było ciemno, że mało co widziałam. Chciałam do ciebie zadzwonić i powiedzieć, że na razie wychodzę, ale przypomniałam sobie, że telefon zostawiłaś w samochodzie. Więc właśnie tam zaproponowałam Zackowi iść... W sensie na parking. Pomyślałam, że jeśli będziesz mnie szukać, to w końcu tam przyjdziesz... Nie przyszło mi do głowy, że po drodze zahaczysz o loże... i że tam coś może się wydarzyć... 

Intuicyjnie wyłapując drżący głos przyjaciółki, chciała ją przytulić. Nie zrobiła tego, bo znała Winter wystarczająco, aby wiedzieć, że takie wsparcie w tym momencie mogło ją rozproszyć i wtedy opowiadaną historię będzie musiała zaczynać od początku. 

– Wracając... Potem jak znalazłaś mnie na parkingu z Zackiem... Wyglądałaś normalnie. – Jej broda rozedrgała się, a z warg wydostało się prychnięcie. – Wiem, brzmi to absurdalnie. Chodzi mi o to, że jak potem w samochodzie opowiedziałaś mi, co zrobił Jasper... Nie uwierzyłam ci. Nie wyglądałaś jak osoba po ataku wampira. Mimo wszystko, co by nie mówić, człowiek nie miałby z nim szans. Pomyślałam wtedy, że chcesz mnie po prostu skłócić z Zackiem... I byłam do tego przekonana aż do dzisiaj rano. Zack jak przywiózł mnie do szkoły, zauważył cię przed głównym wejściem. Zapytał co u ciebie, ale powiedziałam mu, że nie wiem, bo nie rozmawiamy ze sobą. Nie chciałam mu mówić konkretów, bo jednak uważam, że ta sprawa dotyczy naszej dwójki, ale jakoś przycisnął mnie i wyznałam mu wszystko... Łącznie z tym, co ty mi powiedziałaś. Pierwsze jego słowa brzmiały: "Wierzę jej". Miałam wrażenie, że ktoś strzelił mi w serce. Mój chłopak wierzy mojej przyjaciółce, kiedy ja oskarżam ją o kłamstwo.

Mój chłopak – te dwa słowa zwróciły Cynthii uwagę, ale na razie postanowiła nie poruszać tego tematu. W dalszym ciągu z trudnym do odgadnięcia wyrazem twarzy wsłuchiwała się w słowa Winter.

– Zack powiedział mi, że Jasperowi... zdarzyło się już parę takich sytuacji... Ty nie byłaś pierwsza. Wyjaśnił mi, mimo że ten jest od niego starszy, nie potrafi kontrolować swojego głodu. Kilka razy Jasper stracił już panowanie nad sobą, ale zawsze ktoś był obok, żeby go powstrzymać. No i Zack powiedział mi coś, czego wcześniej nie widziałam. Gdy wrócił potem do loży, nie było Jaspera... ale była na podłodze, kanapie i stoliku krew... Podobno bardzo dużo krwi.

Krew... Kiedy ona opuszczała loże, nie było tam ani kropli krwi.

Za to, co chciałeś mi zrobić, powinieneś połamać sobie ręce. – Huczały jej własne słowa, które powiedziała tamtego wieczoru Jasperowi. Słyszała dźwięk łamanych kości, ale w tamtym momencie była tak oszołomiona i wydawało się to dla niej nierealne, aby wampir urzeczywistnił jej słowa. Jednak jeżeli była tam krew i na pewno nie należała do niej, to Jasper... On wtedy naprawdę połamał sobie ręce.

– O Boże – wyszeptała Cynthia, kiedy doszła do niej ta myśl.

– Broniłaś się – kontynuowała dziewczyna, do której uszu nie doszły słowa towarzyszki. – To był dowód, że się broniłaś... A ja ci nie uwierzyłam. – Czekoladowe oczy skierowały się na Cynthię. – Przepraszam. Przepraszam, że ci wtedy nie uwierzyłam. Przepraszam, że nie mogłaś na mnie liczyć. Przepraszam, że cię olałam.

Jej serce zabiło szybciej. Pierwszy raz słyszała, żeby Winter przepraszała. Zawsze to ona była tą, co pierwsza wystawiała dłoń. Zaskoczyła się, choć to było mało powiedziane. Miała wrażenie, że to wszystko tylko jej się śniło. Uszczypnęła się w rękę, czekając, aż się wybudzi.

To nie był sen. Winter naprawdę czegoś żałowała.

– Wybaczysz mi?

Cynthia nie odpowiedziała. Jej oczy, równie nieprzeniknione co reszta twarzy, spojrzały głęboko w czekoladowe tęczówki. Winter wydawała się z każdą sekundą coraz bardziej niepokoić brakiem odpowiedzi. Przełknęła ślinę i zaciągnęła się powietrzem, jakby miało to choć trochę pomóc rozładować napięcie panujące w niepokojącej ciszy.

Cynthia podniosła rękę na wysokość swojej twarzy. Zgięła wszystkie palce oprócz wskazującego, który zostawiła wyprostowany.

– Przyjaźń do końca świata...

Winter załkała, słysząc to zdanie. Jej twarz zalała ulga. Podniosła dłoń i sformowała ją tak samo, jak dziewczyna naprzeciw. Objęła palcem wskazującym wystawiony Cynthii, zaciskając go mocno.

– I jeden dzień dłużej – dokończyła Winter.

Była to sentencja potwierdzająca ich przyjaźń, którą wprowadziły w życie jeszcze za dziecka. Miały wtedy po osiem lat, a Cynthia miała wrażenie, że to miało miejsce wczoraj. Do dziś pamiętała twarde od mrozu deski domku na drzewie, zapach zimowego lasu i widok zza okna drzew pokryty grubą warstwą puchu. Pamiętała siedzącą Winter. Złożyły sobie wtedy obietnice przypieczętowaną wymyślonym znakiem i tymi słowa. Im były starsze, tym używały tego rzadziej, ale gdy w końcu miało to miejsce, brały to na poważnie. Przypominały sobie, że ich przyjaźń była czymś więcej niż znajomością dwóch dziewczyn. Były dla siebie siostrami, które nie potrzebowały więzi krwi, aby łączyło je coś potężnego i niezniszczalnego.

– Donaty na zgodę? – zaproponowała Winter, gdy rozwiązały już skrzyżowane palce i przeniosła dłoń na papierową paczkę wystającą z czarnej torby.

– Jeszcze pytasz.

Winter uśmiechnęła się szeroko, wyjmując paczkę. Otworzyła ją i skierowała w stronę Cynthii, która niecierpliwie zanurzyła dłoń w papierowym opakowaniu. Wyjęła donata, na którego widok aż ślinka wyleciała z jej ust. Z rozmarzonym wyrazem twarzy zanurzyła zęby w puchatym wyrobie.

Zamruczała jak kot głaskany za uchem oraz zatrzęsła rękoma i nogami, przy tym rzucając:

– Pychotka.

Zamknęła oczy, rozkoszując się smakiem, w czasie gdy Winter z wyszczerzonymi z rozbawienia wargami przypatrywała się przyjaciółce i po cichu jadła swojego donata.

Cynthia, gdy skończyła, wylizała wszystkie palce ze śladów różowej polewy. Spojrzała na Winter, w momencie, gdy ta wyciągała mokre chusteczki z torebki.

– Chusteczkę? – zapytała, podnosząc wymownie prawą brew.

– Nie. – Wytarła mokre palce o spodnie, dłużej niż było potrzebne, aby choć trochę ocieplić zmarznięte ręce.

– Wracasz już do domu? – zapytała Winter, przerzucając wzrok na dziewczynę.

Przytaknęła skinieniem głowy i dodała:

– Podwieźć cię... – Zmrużyła brwi, dostrzegając, że Winter miała już zapięte pasy. – Kiedy ty to... – zdziwiła się, ale nie dopytywała więcej i sama zapięła swój pas.

Przekręciła kluczyk w stacyjce. Cisza. Przekręciła kolejny raz i kolejny... Dopiero za szóstym razem odpalił.

– Wkroczył w kryzys wieku średniego – próbowała zażartować Cynthia, choć przez tembr, jaki przybrała, jej głos otoczyła ponura barwa.

– Stał się z niego buntownik.

– Nawet nie wiesz jaki.

Cynthia zdążyła wyjechać tylko z zaparkowanego miejsca i musiała się zatrzymać. Grupka dziewczyn przechodziła przez drogę prowadzącą do wyjazdu. Dobrze znała całe to towarzystwo, kojarząc je między innymi ze szkolnych zawodów sportowych, na których zawsze kibicowały jako cheerleaderki.

– Dziwię się, że go jeszcze nie pożarły.

Cynthia zmrużyła brwi w niemym pytaniu i wysłała Winter krótkie, proszące o rozwinięcie spojrzenie. Dopiero wracając wzrokiem na przechodzącą grupkę, zrozumiała, o co jej chodziło. Wcześniej go nie zauważyła. Między nimi, a dokładnie w centrum szedł jeden chłopak. Xander.

– Oblazły go jak mrówki kostkę cukru.

Cynthia kiwnęła głową na trafny komentarz Winter, chociaż nie zarejestrowała dokładnie jej słów. Niekiedy skrzyżowała spojrzenie z Xanderem.

Ruszyła samochodem, choć nie odrywała oczu od chłopaka. Przejeżdżając koło niego, była na tyle blisko, żeby zobaczyć, jak jego lewy kącik ust poleciał wyżej. Po jej kręgosłupie przeszedł zimny dreszcz.

Nacisnęła mocniej pedał gazu, jakby mogła uciec od tego uczucia.

Wyjeżdżając z parkingu, odetchnęła, choć nawet nie była świadoma wstrzymywania tlenu w płucach.

– Kręcicie ze sobą? – zapytała Winter. Nie brzmiała na zaskoczoną, bardziej jakby stwierdzała oczywisty fakt.

– Co? – Wysłała przyjaciółce krótkie spojrzenie i powróciła wzrokiem na drogę.

– Ty i Xander.

Prychnęła na samą taką insynuację, a jej twarz wykrzywiła się z niesmakiem.

– Nigdy. – Niemal wypluła to słowo.

– Widziałam, jak na ciebie patrzy.

– Niby jak?

– No wiesz... Jakbyś była kimś więcej niż przypadkową osobą spotkaną na ulicy. – Wzruszyła ramionami. – Jak Jack patrzył na Rose w Titanicu.

Spod wysoko podniesionych brwi wysłała Winter niedowierzające spojrzenie.

– Nie sądzę – sarknęła.

– A ty patrzyłaś na niego jak Rose na Jacka – kontynuowała Winter, nieprzejęta reakcją przyjaciółki.

Cynthia prychnęła niskim śmiechem, który ani trochę nie posiadał cząstki pozytywności.

– Słuchaj. Powiem to tylko raz – zaczęła, dostrzegając, że Winter mówiła na poważnie i jeżeli teraz nie odwiedzie ją od tego wymysłu, ta będzie przekonana o swojej słuszności przez długi jeszcze czas. – Gadałam z Xanderem parę razy...

– Gadaliście. Mhm... – mruknęła zaczepnie, ale na tyle głośno, aby na pewno usłyszała to Cynthia.

Rudowłosa dziewczyna wzięła głęboki wdech, będąc pewna pojawienia się pulsującej żyłki na czole. Próbowała zachować spokój, wiedząc, że jeśli teraz wybuchnie, może doprowadzić do kolejnej kłótni.

– Tak, gadaliśmy. – Jej głos o dziwo brzmiał bardzo opanowanie. – Ale nie było w tym nic takiego, czego się doszukujesz. Zwyczajna rozmowa, w której raczej wyszło, że się nie dogadamy.

–  Szkoda. Jest cholernie przystojny.

– To prawda – przytaknęła Cynthia niechętnie.

Mimo że miała co do Xandera niepokojące uczucie, musiała przyznać, że był przystojny.

Cholernie przystojny.

– Pasowalibyście do siebie.

Z warg Cynthii wydostał się krótki rechot.

– Mówisz mi to za każdym razem, gdy jakikolwiek chłopak zbliży się do mnie na mniej niż metr.

– Nieprawda – oburzyła się, przekręcając ciało w stronę Cynthii. – Nie robię tak z KAŻDYM chłopakiem. – Podkreśliła przedostatnie słowo, jakby ono w całej sytuacji miało najbardziej kluczowe znaczenie.

Cynthia nie odezwała się, w zamian wysłała sugestywne spojrzenie przyjaciółce.

– Robię tak tylko z chłopakami, z którymi widzę twoją przyszłość – wyjaśniła i po wzięciu głębokiego wdechu, dodała: – Chcę po prostu, żebyś była szczęśliwa.

Twarz Cynthii zelżała, a cała złość się ulotniła. Kątem oka spojrzała na Winter i położyła swoją dłoń na jej.

– Nic na siłę. Jeżeli mam się w kimś zakochać, chcę, żeby było to naturalne, a nie wymuszone uczucie, mające po prostu zapchać wolne miejsce.

– Nie chodzi mi o wymuszenia uczucia... Ale żebyś chociaż otworzyła się na nie i spróbowała. Idealny chłopak nie spadnie ci z nieba...

– Ale ja właśnie tego oczekuję – wtrąciła. – Czekam na mojego anioła.

Winter przewróciła oczami. 

– Jeżeli spadnie z nieba, to jedynie upadły anioł. A z takimi są tylko same problemy.

Cynthii wargi zadrżały od powstrzymywania śmiechu. Mimo że rozmawiały na poważnie, bawił ją ten temat. Przerabiały go już wielokrotnie i za każdym razem kończyło się tak samo. Cynthia w dalszym ciągu czekała, aż miłość życia zapuka do jej drzwi.

– A czy właśnie nie taki zleciał ci teraz z nieba? – Uniosła sugestywnie jedną brew, rzucając nieprzydługie spojrzenie Winter.

– Mówisz o Zacku?

Kiwnęła głową, zwiększając siłę chwytu palców na kierownicy.

– Spotkaliście się niespodziewanie... Można powiedzieć, że spadł ci z nieba. Co prawda nie jest upadłym aniołem, ale jako wampir pewnie stoi niedaleko... Chociaż jak teraz tak myślę, kiedyś na angielskim omawialiśmy wiersz, w którym wampiry były przedstawione jako zbłądzone anioły.

Winter zaśmiała się, nie będąc urażona słowami Cynthii, wręcz przeciwnie. Wydała się nimi szczerze rozweselona.

– Od kiedy jesteście razem? – dopytała Cynthia, z ciekawością kątem oka obserwując reakcję przyjaciółki.

Winter oparła rękę obok okna i wlepiła wzrok w obraz rozpromieniający się za boczną szybą.

– Oficjalnie od wtorku.

Czy to źle, że nie potrafiła pogratulować przyjaciółce i cieszyć się jej szczęściem? Z drugiej strony jak miała to robić, kiedy w grę wchodziło randkowanie z wampirem. To tak jakby stać w kałuży łatwopalnej substancji tuż przy płonącym domu. Było to tylko czekanie na śmierć. Myśląc o tym, poczuła łzy w oczach. Aby nie dać ich dostrzec Winter, potrząsnęła gwałtownie głową, a ruda zasłona zakryła jej twarz.

– Jesteś zła? – zapytała ostrożnie Winter.

– Nie.

– Nie wydajesz się też szczęśliwa.

Milczenie Cynthii było jej odpowiedzią.

Winter westchnęła głośno, ale zostawiła swój komentarz dla siebie. Mijały kolejne części drogi w ciszy. Cisza między nimi trwała do momentu dojechania do domu Winter. Dziewczyna złapała za klamkę, jednak zanim za nią pociągnęła, przekręciła głowę w kierunku Cynthii i oznajmiła:

– Dzisiaj na wpół do siódmej jestem umówiona z Zackiem u Starego Bena. Jeżeli chcesz, to wpadaj.

Cynthia milczała, nie zaszczycając ani jednym spojrzeniem przyjaciółkę. Nie chciała zrobić przykrości Winter, mimo to nie mogła odpowiedzieć na te propozycje, w taki sposób jak ta tego oczekiwała.

Ciemnowłosa dziewczyna świadoma już decyzji przyjaciółki opuściła jedynie wzrok. Otworzyła drzwi i wyskoczyła z auta. Z hukiem je zamknęła.

Cynthia rzuciła krótkie spojrzenie Winter. Dostrzegając, że ta odsunęła się już od samochodu, miała zamiar ruszać. Jednak zanim zdążyła cokolwiek zrobić, drzwi od strony pasażera zostały otwarte.

– Żeby nie było –  krzyczała niemal Winter, chociaż jej głos nie ociekał złością. Wydawało się, że pewna podziwu determinacja przejęła kontrole nad jej ciałem. – Ja chcę, żebyś wpadła... Nie chcę oddalać się od ciebie z powodu chłopaka, ale też nie chcę z niego zrezygnować... Naprawdę mi na nim zależy, dlatego chciałabym i od ciebie dostać aprobatę... Możemy zrobić tak, że wyrazisz swoją ostateczną opinię po spotkaniu go wieczorem. Jeżeli nie zmienisz o nim zdania, zrozumiem. Ale może uda ci się zobaczyć to, co ja widzę... Że to naprawdę fajny facet, który na pierwszy rzut oka może wydawać się inny, niż w rzeczywistości jest... Dlatego... Proszę, przyjdź.

Po swoich słowach zamknęła drzwi i niemal biegiem skierowała się do domu.

Cynthia długo wpatrywała się w drzwi od strony pasażera. Walnęła głową o kierownicę, głośno wzdychając. Najwyraźniej czekała ją jeszcze dzisiaj rozmowa z wampirem... Mimo że obiecała sobie, że już nigdy żadnego nie spotka.


Zapraszam do komentowania, snucia teorii i dzielenia się przemyśleniami :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro