Rozdział ♦ Siedemnasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na podstawie strony: National Park Maine 

Park Narodowy Acadia znajdujący się w pobliżu Bar Harbor jest domem wielu różnorakich zwierząt. Żyją w nim różne ptaki drapieżne, morskie, czy śpiewające. Oprócz skrzydlatej gromady u wybrzeży można napotkać ssaki morskie jak foki, wieloryby i morświny. W parku również można znaleźć ślady między innymi rysi, wydr, kun, norek, szopów praczy, świstaków, lisów, jeleni, a także okazjonalnie łosi i niedźwiedzi.

Wiem, że tu jesteś. – Jej ochrypły głos rozmył się w czeluściach lasu. Niebo coraz bardziej jaśniało, mimo że do wschodu było jeszcze trochę czasu.

Nie dostała odpowiedzi. Las pochłonięty był nie tylko w mroku, lecz również wzbudzającej niepokój ciszy.

Podobno las nigdy nie zasypiał. Jeżeli to była prawda, to ona musiała wejść do takiego, co na noc zażywał tabletki nasenne. Nie rozbrzmiewał ani jeden ptak, a drzewa zastygły nawet niewzruszone lekkim powiewem chłodnego wiatru. Las jakby wyczekiwał niezwłocznie na rozwój wydarzeń. Cynthia także nie mogła się doczekać. 

Jednak jak każdej poprzedniej nocy, Złoty się nie pojawił. Uważała to za rodzaj kpiny. Kiedy w końcu była na tyle odważna i gotowa zmierzyć się z nim, on niezmiennie pozostawał w ukryciu. Choć to było złe określenie. „Złoci się nie ukrywają" – przypomniała sobie słowa Xandera. Miała ochotę zaśmiać się gorzko. Najwyraźniej ten musiał być jakimś wybrykiem natury. Nie dość, że żył w lesie jak Tarzan, to ukrywał się w norze jak lis.

– Jesteś tchórzem! Słyszysz mnie?! Pieprzonym tchórzem! – wydarła się i tupnęła nogą, jakby miało to cokolwiek zmienić. Miała ochotę krzyczeć, wyrywać włosy, a zarazem płakać i skulić się na porośniętej mchem ziemi. – Tchórz!

Ponownie odpowiedziała jej głucha cisza.

Była tylko ona i niekończące się szeregi starych drzew.

– Nie zwariowałaś – pomyślała na głos, nie będąc pewna, kogo próbowała przekonać.

Siebie czy złotooką istotę.

***

– Nie było cię wczoraj w szkole – wypaliła, jak tylko Xander opadł na plastikowe niebieskie siedzenie trybun. Starała się nie brzmieć na zainteresowaną, mimo że była, i przybrała luźną postawę ciała, opierając prawą rękę na oparciu siedziska. Świdrującym wzrokiem przyjrzała się jemu, nie kryjąc zdziwienia. Dopiero skończyli wychowanie fizyczne i w czasie gdy jej twarz oblepiały czerwone rumieńce zmęczenia, to chłopaka nie posiadała nawet kropelki potu.

– Mówiłem, że mam coś do załatwienia – odparł niewzruszony, zsuwając się nieco na krześle i wypinając klatkę piersiową.

Cynthia zmusiła się do odwrócenia wzroku od jego mięśni napinających koszulkę. Miała wrażenie, że jeszcze chwila i szwy pójdą. W ostatnim momencie ugryzła się w język, żeby nie zapytać, czy umyślnie nosił za mały rozmiar, czy może jego ciało faktycznie było tak dobrze urzeźbione.

– Chodzisz w kratkę – zauważyła, mając nadzieję, że to odwróci jej myśli od wyobrażania sobie sylwetki chłopaka.

Starała się nie wyglądać na ciekawską, choć musiała przyznać, że nieraz zastanawiała się, czemu Xandera tak często nie było w szkole. Przychodził w jeden dzień, a w drugi już znikał. Czasami nawet pojawiał się na wcześniejszych zajęciach, a w połowie dnia się ulatniał. Cynthia dziwiła się, że jeszcze nikt z nauczycieli nie zwrócił na to uwagi.

– Często wyjeżdżam – przyznał nieprzejęty i wzruszył ramionami, po czym ziewnął, nie myśląc nawet o zasłonięciu ust. – Pomagam przygotowywać się do zawodów chłopakom z mojej poprzedniej szkoły – dodał po chwili.

Rozwarła oczy. Nie była zaskoczona samą treścią wyznania, ale że w ogóle to powiedział. Spodziewała się, że skwituje jej słowa jakimś głupim komentarzem, jak to miał w zwyczaju.

– Grałeś w drużynie?

– W lacrosse. Byłem atakującym.

Wyjaśniało to sylwetkę i dobrą kondycję chłopaka.

– I tak co drugi dzień jeździsz do Kolorado? – dopytała, przypominając sobie, skąd pochodził chłopak.

– Latam – poprawił ją. – I nie co drugi dzień, tylko raz w tygodniu.

– A nie ma cię minimum trzy razy w tygodniu – drążyła.

– Bardzo interesuje cię moja obecność. – W jego tęczówkach coś błysnęło, gdy bacznie przyjrzał się dziewczynie. – Martwisz się, gdy twój obiekt westchnień nie przychodzi do szkoły?

Cmoknęła gorzko, kręcąc głową wątpiąco.

I skończyła się szczera rozmowa.

– Moim obiektem westchnień jest tabliczka mnożenia – odparła po chwili i wysłała chłopakowi twarde spojrzenie.

Prychnął  trochę z rozbawienia, trochę drwiąco.

– Po prostu dziwię się, że tak często cię nie ma i jeszcze nikt na to nie zwrócił uwagi – dopowiedziała szczerze.

– Ty zwróciłaś.

Przewróciła oczami.

– Mam na myśli kogoś z nauczycieli – odburknęła. – Gdy mnie nie ma choć jeden dzień, dzwonią do mojej cioci z milionem pytań.

Słowa dziewczyny wywołały uśmiech na jego twarzy.

– Może do mojego pożal się Boże ojczulka też dzwonili, ale poddali się, gdy po setnym telefonie nikt nie odebrał. Istnieje też opcja, że zablokował ich numer.

Cynthia nie wiedziała jak na to odpowiedzieć. W jego głosie kryło się wiele goryczy, że aż sama poczuła gorzki smak w ustach.

– Masz jakieś dzisiaj pytania? – zmienił nagle temat, spoglądając na telefon.

– Tak się składa, że mam.

– Cóż za zaskoczenie – bąknął.

Przytaknęła zadowolona. Choć mogło wydawać się to dziwne, bycie prymusem sprawiało jej satysfakcję.

– Trochę myślałam na temat klas, a szczególnie Złotych – oznajmiła, wzrokiem przeskakując po pustych trybunach. Wydawało się, że na terenie boiska była tylko ich dwójka. – I nasunęło mi się jedno pytanie... może kilka. Jedno szczególnie... Wydaje się dosyć... kluczowe... – dukała, nie potrafiąc tego z siebie wykrztusić.

– Do rzeczy – pośpieszył ją.

Wzięła głęboki wdech i spojrzała na chłopaka. Jego uwaga była skoncentrowana na telefonie. Nie lubiła, gdy w czasie rozmowy z nią ktoś używał komórki, jednak teraz dziękowała, że tak właśnie było. Jej następne pytanie nawet dla niej wydawało się kuriozalne.

– Czy człowiek może stać się Złotym?

Zastygł i powoli podniósł wzrok znad telefonu i przekręcił z zainteresowaniem głowę w stronę Cynthii.

– Nie – odparł krótko, spoglądając na nią, jakby przynajmniej postradała zmysły.

– I to wszystko? Zwykłe zaprzeczenie? Nie wyjaśnisz mi dlaczego? – Jej twarz przybrała zacięty wyraz, a oczy natarczywie nie opuszczały ciemnych tęczówek chłopaka.

– Co tu wyjaśniać. Człowiek co najwyżej może zostać przemieniony w Czerwonego.

– Ale tak hipotetycznie...

– Hipotetycznie też nie – przerwał jej dosadnym głosem. Cynthia aż wyprostowała się zaskoczona jego tonem. – Ze złotem się rodzisz.

Pokręciła ledwo widocznie głową, mając wrażenie, że właśnie została skarcona jak dziecko.

– To są geny, Cynthio – dodał po chwili, po przydługim westchnięciu. Dziewczynie zdawało się, że przez twarz chłopaka przeszło coś, co sugerowało, że żałował wcześniejszej zbyt ostrej reakcji na jej pytanie. – Wampiry jak ludzie i wszystko inne co żywe mają swój materiał genetyczny. Obecnie zakazane są badania pod tym kątem, choć nawet gdyby takie były możliwe, to i tak skupiałyby się na Czerwonych, a ich przypadek jest trochę inny. Ich człowieczy genom nieco zmienia przez jad wpuszczany podczas przemiany. Złoci za to rodzą się z zespołem genów niezmiennym przez całe życie. Pewnie niektóre geny są identyczne co u ludzi, bo mimo wszystko wyglądają jak oni, ale mają też geny, których człowiek nie posiada i to właśnie one determinują, kim są. 

– Więc nie ma możliwości w żaden sposób, aby człowiek stał się Złotym – mruknęła podsumowująco. 

– Tylko w założeniu, że istniałaby magia.

– A obecność wampirów nie jest dowodem jej istnienia? – zainteresowała się. 

– To samo można powiedzieć o ludziach. Może ich istnienie jest za sprawą magii.

Spojrzała na niego z powątpiewającym wyrazem twarzy. Nie była pewna, czy ich rozmowa dalej była prowadzona na poważnie, czy chłopak zaczynał z niej drwić.

– Ale to nie ludzie mają nadprzyrodzone umiejętności – zauważyła.

– Ale za to ludzie latają, zwiedzają kosmos, tworzą broń mogącą zmieść całe miasta.

– Wszystko za sprawą fizyki, chemii, nic co nie wykracza poza pewne prawa przyrody. A to, co potrafią wampiry... szczególnie Złote, wykracza poza to wszystko. 

Nie odpowiedział od razu. Zmrużył lekko powieki i wlepił nieprzeniknione spojrzenie w dziewczynę. Z jego twarzy nie potrafiła nic odczytać. Wydawał się głęboko coś analizować.

– Może masz rację – przyznał po dłuższej chwili, zdając się w dalszym ciągu być zamyślonym. – Może faktycznie to magia. Może w połączeniu magii i umiejętności wampirów udałoby się przemienić człowieka w Złotego... I na odwrót. Złoty mógłby stać się człowiekiem.

– Jak dokładnie by to wyglądało? 

– Nie mam pojęcia – odparł niewyraźnie, przecierając ręką kark.

– A czy jest możliwość, żeby nie wiedzieć, że jest się Złotym? – zapytała, idąc za ciosem. Jeżeli byli już w temacie Złotych, postanowiła w nim pozostać, tym bardziej że chłopak wydawał się dzisiaj bardziej skory do rozmowy niż zazwyczaj. Zwykle już na tym etapie kłócili się i ich spotkanie dobiegało końca.

– W jakim sensie? – zapytał, marszcząc brwi.

– Załóżmy, że ktoś jest Złotym i o tym nie wie – wyjaśniła, przybierając postawę, jakby było to najnormalniejsze na świecie pytanie. Starała się udawać, że przypadkowo przyszło jej to do głowy, a nie była to myśl, która zalegała w jej głowie od dłuższego czasu.

– I nie widzi ogromnego pałacu, w którym mieszka, setek wampirów będących na każde jego skinienie i przypominających mu kim jest? A może nie dostrzega świecących na złoto oczu za każdym razem, gdy patrzy w lustro? – Jego zgryźliwy ton sugerował dziewczynie, że wrócił stary zrzędliwy Xander.

– Chodzi mi raczej o sytuację, gdy Złoty przebywa od urodzenia z dala od wampirów... wśród ludzi – naprostowała. – No i... może jego wampirza część przez to, że nie wychował się wśród swoich, się nie obudziła... I przez to bardziej przypomina człowieka niż wampira.

– Nigdy nie czytałem o takiej sytuacji...

– A więc jest możliwa – wtrąciła zbyt dużą ekscytacją, za co od razu się skarciła. Przybrała neutralną postawę i z niewinnym zainteresowaniem dodała: – Czyli nie wykluczasz takiej sytuacji?

– Nie wykluczam, choć też nie potwierdzam. Wampir od urodzenia wie, że jest... wampirem. – Skrzywił się na własne słowa, najwyraźniej zdając sobie sprawę, jak absurdalnie to musiało brzmieć. – U Miedzianych umiejętności rozwijają się od okresu młodzieńczego. U Złotych jest jeszcze wcześniej, bo nawet już tuż po urodzeniu. Sytuacja wygląda jednak nieco inaczej u Błękitnych. Oni faktycznie mogą nie wiedzieć, że są pół krwi wampirami. Jeżeli w czasie ich życia nikt ich nie przemieni albo nie zetkną się w jakiś wstrząsający sposób z wampirem, do końca pozostaną ludźmi.

– A jeżeli Złoty ma tak słabe zdolności, że się nie ujawniły przez dłuższy czas jego życia?

– Dłuższy czas, czyli ile? Pięćdziesiąt lat? Sto? Dwieście?

– Osiemnaście – zaszemrała.

– Osiemset? – Nie dosłyszał.

– Osiemnaście – powtórzyła. Tym razem znów nie było to na tyle donośnie, aby chłopak usłyszał, co wyczytała z jego pytającego wyrazu twarzy. – Osiemnaście lat – krzyknęła tak głośno, że aż sama zaskoczyła się siłą swojego głosu.

– Osiemnaście – powtórzył tym razem Xadner, prostując się. – Czy to przypadek, że tyle masz lat? – zapytał, mimo że wydawał się znać odpowiedź.

– Taki przypadek – potwierdziła. Przejechała językiem po spierzchniętych ustach i zmusiła swoje wargi do niewinnego uśmiechu. Zdawała sobie sprawę, jak sztucznie to musiało wyglądać.

Mimo ostatnio wielu wypowiedzianych kłamstw ostatecznie dalej pozostawała słabym kłamcą.

– Odpowiedź brzmi: To niemożliwe – skwitował niespodziewanie i jakby nigdy nic zajął się założeniem bluzy.

Nie mogła ukryć zdumienia. Myślała, że będzie brnąć w temat, tym bardziej że wydawał się ją przejrzeć. Jeżeli domyślał się czegoś, postanowił to zostawić dla siebie.

– Jutro przed zajęciami przynieść mi kawę – nakazał, wstając. Zanim zniknął całkowicie z oczu dziewczyny, zatrzymał się w półkroku i przez ramię rzucił: – Tym razem chce w termosie z „Nie ma to jak hotel".

Cynthia nie mogły ukryć delikatnego uśmiechu, który pojawił się po jego słowach.

***

Przejechała żółtym światłem latarki, odganiając ciemność chowającą się za drzewami. Jak zawsze las zdawał się martwy.

Westchnęła głęboko i wyłączyła latarkę. Znajdowała się niedaleko domu. Nie chciała ryzykować, że jakimś cudem Bethany dojrzy światło z okna i zainteresuje się jego źródłem, a co gorsza przyjdzie jej do głowy sprawdzenie pokoju Cynthii.

Na pewno zdziwiłaby się co tam zastanie. W ciągu ostatnich dni pomysłowość Cynthii zdawała się nie mieć końca. Co noc dokonywała nowych zmian w konstrukcji, którą stworzyła, aby szybciej i łatwiej było jej wymykać się z domu.

Zastygła w bezruchu, gdy usłyszała dźwięk. Dochodził z prawej strony. Rozmyty trzask pękających gałęzi.

Spojrzała pod swoje nogi.

To nie była ona.

Natychmiast rozejrzała się dookoła. W jej ciało uderzyła fala adrenaliny. Pomiędzy zaroślami zobaczyła coś ciemnego.

Nie myślała długo... A będąc bardziej precyzyjnym, nie pomyślała w ogóle. Ruszyła, niemal nie przewracając się o własne nogi.

To, co wydało ten dźwięk, najwyraźniej również postanowiło nie pozostawać w miejscu. Gdy tylko Cynthia znalazła się między drzewami, gdzie wcześnie to stało, to było już daleko od niej. Biegło w przeciwną do dziewczyny stronę.

Cynthia ruszyła w pogoń.

Gałęzie drzew uderzały w jej twarzy, gdy bezmyślnie parła przed siebie.

Było szybkie. Do tego Cynthii nie pomagał panujący mrok. Kierowała się za dźwiękiem, choć z każdą chwilą do jej uszu dochodził coraz słabiej.

Nie przestawała biec, nawet gdy poczuła odpowiedź mięśni na taki wysiłek.

Zobaczyła leżącą kłodę, a po chwili również poczuła, gdy zbyt nisko podniosła nogę i przyłożyła w nią kolanem. Przeleciała przez zwalone drzewo. Rękami i twarzą zaryła o ziemię. Nie minęło dużo czasu i poczuła pieczenie oraz mokrą substancję spływającą po jej ciele. Skrzywiła się. Między zębami miała ziemię.

Uniosła się na rękach, prostując łokcie, pozwalając sobie przy tym głośno jęknąć. Chwilę potem usłyszała szelest.

Od razu przekierowała oczy w stronę dźwięku.

Na kłodzie stała norka. Przez swoje ciemne umaszczenie niemal zmywała się z tłem lasu.

– A więc to byłaś ty – stwierdziła Cynthia, z jednej strony będąc zaaferowana zobaczeniem ślicznego małego zwierzaka na żywo, z drugiej czuła krążące w jej żyłach zirytowanie, obwiniając futrzaka za obecne położenie. 

Norka uniosła wyżej głowę, powąchała i pobiegła w przeciwną stronę.

Cynthia przez dłuższą chwile wypatrywała zwierza. Gdy upewniła się, że ponownie była sama, westchnęła. Wytarła rękawem kurtki resztki trawy i gleby z warg, po czym przetoczyła się, lądując na plecach.

Rude włosy rozlały się na mchu. Chłód gleby szybko pokonał warstwy jej ubrań i ukłuł ciało.

– Cynthia, nie zwariowałaś – zamamrotała.

Miała wrażenie, że z każdym kolejnym razem, to zdanie traciło na sile.

Zapraszam do komentowania, snucia teorii i dzielenia się przemyśleniami :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro