Rozdział ♦ Szesnasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Dziękuję, że przyjechałeś tak wcześnie – powiedziała szczerze, zapinając pas. – I przepraszam, że zawracam ci głowę przed rozpoczęciem pracy. 

Machnął beztrosko ręką.

– I tak jestem od dwóch godzin na nogach – przyznał wesoło.

Najwyraźniej dla Gaela Rodrigueza nawet wczesna pora nie była przeszkodą dla dobrego humoru. Z jego twarzy nie schodził uśmiech.

– Mimo to i tak dziękuję. No i jeszcze za to, no wiesz. 

Rzucił jej krótkie spojrzenie, które podpowiadało jej, że wcale niekoniecznie domyślał się, o czym mówiła, dlatego dla jasności dodała: 

– Dziękuję, że mnie wozisz.

– To moja praca. – Stuknął palcami po kierownicy i uniósł ramiona.

– Polemizowałabym, że praca funkcjonariusza polega na opiekowaniu się zbuntowaną nastolatką.

– A jesteś zbuntowaną nastolatką? – Wysłał jej znaczące spojrzenie.

Zacisnęła palce na pasie i oddaliła go od ciała. Zaczął ją uciskać.

– Nie jestem. – Odwróciła speszona wzrok.

– To dlaczego tak powiedziałaś?

– Bo uważam, że ty tak o mnie myślisz.

– Polemizowałbym. – Cynthia w jego tonie usłyszała nutę rozweselenia. – Chcesz usłyszeć, co o tobie uważam?

– Tylko jeżeli to coś pozytywnego – zażartowała, próbując zdjąć z siebie to napięcie, które stworzyła własnymi słowami. Słysząc śmiech mężczyzny, poczuła się nieco lżej.

– Uważam, że jesteś miłą, inteligentną dziewczyną z niebanalnym poczuciem humoru, która po prostu ma gorszy okres – przyznał, poważniejąc, choć jego ton był równie dźwięczny, co wcześniej. – Ale kto go nie ma. Jesteśmy tylko ludźmi i to normalne, że czasami idzie gorzej niż zwykle. – Gdy zatrzymał się przed pasami, zawiesił wzrok na dziewczynie. Na jego twarzy gościł łagodny uśmiech. – Nie powinnaś być tak krytyczna do samej siebie. Znam cię krótko, ale już dostrzegłem, jak wspaniałą jesteś dziewczyną.

Czy to źle, że po jego słowach poczuła ciepło w sercu? Było tak przyjemne, że najchętniej nie pozwoliłaby mu już nigdy zniknąć.

Zakryła twarz kotarą włosów, chcąc zasłonić pojawiające się malinowe rumieńce bardzo wyraźne na jasnej skórze policzków.

Nie odezwała się przez resztę drogi. Tym razem zamiast muzyki z radia, Gael włożył płytę zespołu Nirvany. Już po chwili piosenka „Smells Like Teen Spirit" rozbrzmiewała w samochodzie. Mężczyzna bujał się do niej i momentami Cynthia słyszała, jak podśpiewywał. Zagryzła dolną wargę, by ukryć uśmiech i rozsiadła się zrelaksowana na siedzeniu. 

Jak tylko podjechali pod bibliotekę, pełna sił pożegnała funkcjonariusza. Zdeterminowanym krokiem weszła do gmachu. Przywitała się z Madison i szybko pokonała kręte schody, wkraczając na wyższą kondygnację. Udała się do miejsca, w którym ostatnim razem dołączył do niej Xander.

Już tam na nią czekał. Przez panujący w tej części biblioteki półmrok ledwie go zauważyła. Nie ułatwiła jej to jego czarna bluza i założony kaptur, spod którego wystawał jedynie zadarty nos, usta i kilka kosmyków ciemnych włosów. Niemal zlał się z tłem. 

Musiał wyczuć obecność dziewczyny, bo podniósł głowę. Ich spojrzenia się skrzyżowały i odruchowo dziewczyna się spięła. Uczucie odprężenia zniknęło i w zamian ciało weszło w stan gotowości.

Wzięła głęboki wdech i twardym niczym wojskowym krokiem podeszła do stanowiska zajmowanego przez chłopaka.

– Moja kawa – powiedział jako pierwsze, nie tracąc czasu na zbędne przywitania.

Cynthia nie odezwała się, tylko zagryzła szczękę i wyjęła z plecaka termos.

– Serio? – rzucił i uniósł prawą brew, przerzucając niedowierzający wzrok raz na Cynthię, raz na trzymany w ręku przedmiot.

Uśmiechnęła się zadowolona.

– Co? Nie lubisz Hanny Montany? – zakpiła i zerknęła na różowy termos z naklejką blondwłosej nastolatki trzymającej przed ustami mikrofon. – Mam jeszcze z „Nie ma to jak hotel" i „High School Musical". Który wolisz? – Zaśmiała się i poczuła nieco lepiej, dostrzegając, że wyprowadziła chłopaka z równowagi. Co prawda nieznacznie, mimo to duma rozpierała ją od środka.

– Nie robiłbym sobie żartów z osoby, od której coś potrzebujesz. 

Cynthii nie spodobał się jego cierpki głos wybrzmiewający niczym groźba, dlatego postanowiła nie komentować tego i grzecznie zająć krzesło naprzeciw chłopaka.

– Nie spróbujesz? – wyrwało się jej, gdy Xander przesunął termos na koniec blatu.

– Poczekam, aż nieco wystygnie. – Wyszczerzył wargi w pełnym fałszywości miłym uśmiechu. – I znów tracisz czas na zbędną wymianę zdań. Zostało ci dwadzieścia minut – rzucił od niechcenia, zerkając na wyświetlacz telefonu.

– Nie wiedziałam, że mamy ściśle określone ramy czasowe – sarknęła, mrużąc ze złości oczy.

– Teraz już dziewiętnaście.

Zagryzła zęby, a jej usta utworzyły wąską linię. Policzyła w głowie do pięciu i powiedziała: 

– Okej, dziewiętnaście minut, niech będzie. Wrócę do pytania, na które ostatnio nie dostałam odpowiedzi. – Dostrzegając wątpliwość na twarzy chłopaka, dodała: – Tylko tym razem mi nie przerywaj. Proszę.

Ostatnie słowo musiało wywrzeć na nim największy wpływ, bo nie komentując, oparł się swobodnie, założył prawą nogę na lewe udo i kiwnięciem głowy dał znać dziewczynie, żeby mówiła dalej.

– Gdyby Złoci pewnego dnia postanowili się ujawnić, jak dokładnie by to wyglądało? – zadała pytanie, nieco przekształcając pierwotną wersję.

Xander uniósł brwi, jakby nie dowierzał, mimo to postanowił poważnie odpowiedzieć:

– To nigdy nie nastąpi. Prawdopodobieństwo tego jest niewielkie...

– Mimo to prawdopodobieństwo nie musi być równe zero – wtrąciła z przesadnym entuzjazmem. – I nawet jak jest to dziesięć zer po przecinku, na końcu tego jest jakaś liczba. Więc istnieje możliwość, że któregoś dnia, może za kilka, a nawet kilkanaście lat, Złoci wyjdą z ukrycia.

– Złoci się nie ukrywają. Żyją w pieprzonym pałacu wielkości miasteczka – oznajmił, jakby była to najbardziej powszechna informacja. Cynthia wyczuła w jego tonie negatywnie nastawienie co do tego. – Ale rozumiem, że uparłaś się na to pytanie, więc na nie odpowiem – skapitulował, prostując się i przesuwając się z krzesłem bliżej stołu. – Będzie mi łatwiej wyjaśnić, jak nieco przekształcę twoje pytanie na: „Dlaczego Złoci nigdy się nie ujawnią?". – Położył łokcie na blacie i oparł brodę na złączonych palcach. Jego spojrzenie spod pochylonej twarzy paliło skórę Cynthii. Miała trudności, by nie odwrócić wzroku. – Wyobraź sobie, że nagle okazuje się, że Greccy bogowie istnieją. Że wszystko, co uczyliśmy się w szkole o nich, nie było tylko pustym wyobrażeniem o porządku świata. Okazuje się, że takie postacie jak Zeus, Hades, Hera, czy Posejdon chodzą po ziemi i są tak realne, jak ja, czy ty. Władają siłą, która wykracza poza ludzką wyobraźnię. Mają zdolności, o których dotychczas można było jedynie poczytać w fantastycznych książkach lub obejrzeć na ekranach. Do tego są niemal nieśmiertelni. Ludzka broń jest dla nich jak zabawka. Jak myślisz, co czuliby ludzie, gdyby nagle taka informacja obiegła świat?

– Przerażenie – odpowiedziała od razu słabym głosem.

Prychnął pełen zastrzeżeń.

– To mało powiedziane. Ludzie byli przerażeni osiemdziesiąt lat temu, gdy ujawnili się Czerwoni. W porównaniu do Złotych, ich można zabić ludzką bronią. Na przełomie lat powstało wiele organizacji jak Federalna Agencja Ochrony Ludzi. Ich głównym zadaniem jest ściganie Czerwonych w sprawach, w których policja zawiodła. Sytuacja wygląda inaczej w przypadku Złotych. Oni są bogami, Cynthio. Greckimi, rzymskimi, nordyckimi i wszystkimi innymi zarazem. A bogów nie da się kontrolować. Jak myślisz, co zrobiliby ludzie, gdyby dowiedzieli się, że wśród nich są bogowie? Zaczęliby ich czcić, czy może nastąpiłby chaos i powstały przez wieki porządek świata runąłby w jednym momencie?

– Zależy, w jakim celu ujawniliby się – oznajmiła, wytrzymując intensywne spojrzenia Xandera, choć przyszło jej to z trudem. Jeżeli słowa Gaela wywołały w niej uczucie ciepła, które mogła porównać do przyjemnej grzałki do rąk, to spojrzenie Xandera było jak wejście do piekła. – Czy zrobiliby to, żeby żyć w spokoju, czy może, żeby przejąć kontrolę... nad ludźmi. – To ostanie słowo ledwo przeszło jej przez gardło.

– Przejąć kontrolę. – Na uśmiech Xandera zadrżała. – Żeby to zrobić, na początku musieliby ją stracić – wypalił z niskim gardłowym śmiechem. – Oni już od dawna wszystko kontrolują, Cynthio.

Przełknęła ślinę. Myśl, że aktualna władza, jak i poprzednicy, a w tym przyszłość ludzi leżała w rękach wampirów, była przeraźliwa.

– Masz do tego jakieś dowody? – wolała się upewnić.

– Oczywiście, że nie. To wszystko są moje domysły – przyznał, choć nie wydawał się z tego faktu zakłopotany. – Zastanów się. Czy bogowie od zawsze nie bawili się ludzkim życiem? Zsyłali na nich deszcz, kiedy panowała susza lub patrzyli, jak ludzie umierali z głodu, gdy ziemia nie chciała wydać żadnych plonów. Złoci są bogami, a my jesteśmy pionkami w ich rękach. Więc teraz jeszcze raz odpowiadając na twoje pytanie: „Czy Złoci się ujawnią". Odpowiedź brzmi: nie. Nie ujawnią się, bo nie widzą takiej potrzeby. Oni mają już wszystko. Oba społeczeństwa: wampiry i ludzie należą do nich.

– Co, jeżeli... Jeżeli człowiek spotkałby Złotego? – Postanowiła od razu przejść do drugiego pytania, nie tracąc niepotrzebnie czasu. Później w domu wszystko na spokojnie przeanalizuje, a teraz za priorytet uznała dowiedzieć się od chłopaka jak najwięcej. Nie była pewna, przez jaki czas będzie tak wylewny.

– A co? Udało ci się jednego zobaczyć? – Nie brzmiało to, jak żart, mimo to Cynthia uśmiechnęła się na krótko i nerwowo. Bo wcale nie tak, że zetknęła się z nim już więcej niż jeden raz. – Oczywiście żartuję. Gdyby doszło do takiego spotkania, teraz bym z tobą nie rozmawiał.

– Ponieważ? – dopytała, mimo że domyślała się odpowiedzi. Po prostu potrzebowała usłyszeć to na głos.

– Ponieważ byś nie żyła, Cynthio. – Uśmiechnął się nieadekwatnie do mocy swoich słów. – Jeżeli oczywiście byś go zobaczyła, co jest niemal niemożliwe – dodał po chwili. – Złoci nie paradują po ulicach, obwieszczając wszem wobec, że istnieją. Tak jak ci mówiłem. Żyją w pałacu strzeżonym przed ludzkim okiem, jak i często wampirzym. Tylko niewielu osobom udaje się spotkać Złotego i przeżyć. Są to dworscy Miedziani, których głównym zadaniem w życiu jest służyć Złotym. – Cynthia nie zdążyła dopytać się o więcej, kiedy chłopak po swoich słowach nagle obwieścił: – Jeżeli ta sprawa jest już wyjaśniona, na dzisiaj wystarczy.

– Nie minęło jeszcze dwadzieścia minut – wzburzyła się, nie kryjąc na twarzy zaskoczenia.

– Jak sama mówiłaś: nie mamy ściśle określonych ram czasowych. – Jego wargi wygięły się kpiąco.

Wzięła głęboki wdech.

– Jesteś irytujący – wymamrotała na wydechu, nie chcąc tej rozmowy skończyć kłótnią, co zapewne nastąpiłoby, gdyby odpowiedziała na jego zaczepkę. Postanowiła tym razem zachować się jako ta dojrzała i odpuścić.

– Jutro mam pewne sprawy do załatwienia, więc widzimy się dopiero pojutrze – oznajmił, celowo ignorując słowa Cynthii. Wstał, zabrał swoje rzeczy i bez słowa pożegnania skierował się do wyjścia.

Cynthia zmarszczyła brwi, dostrzegając, że zostawił jedną rzecz.

– Twoja kawa – zawołała za nim, gdy chłopak już ominął stół i umyślnie czy nie, nie zabrał ze sobą różowego termosu.

Xander nie zatrzymując się, odwrócił głowę w stronę dziewczyny, tak że mogła zobaczyć jego enigmatyczny uśmiech i oczy wpatrujące się w nią z powątpieniem.

– Starałam się – dodała i westchnęła głęboko, gdy chłopak zniknął z pola jej oczu.

Niedługo po nim również wstała i udała się do wyjścia. Zaraz zaczynały się zajęcia, a ona jeszcze musiała dojść do szkoły. Co prawda Gael, jak rozmawiała z nim wczoraj telefonicznie, upierał się, że może na nią poczekać pod biblioteką i później podwieźć do szkoły, jednak Cynthii udało się go odwieść od tego planu. Spacer dobrze jej zrobi. 

Przechodząc przez atrium, zatrzymał ją radosny głos.

– Schadzki w bibliotece?

Spojrzała na Madison stojącą za biurkiem. Jedną dłonią opierała się o blat, a drugą delikatnie masowała kark. Jej zielone włosy były spięte w dwa koki na czubku głowy. Cynthia dłużej zawiesiła wzrok na różowej sukience do kolan pokrytej pingwinami, którą widziała po raz pierwszy. 

– Za twoich czasów takich nie było? – zapytała Cynthia, zaciskając wargi, żeby się nie roześmiać i podeszła bliżej kobiety.

– Za moich czasów nie było bibliotek – pochwyciła żart.

Obie wybuchnęły śmiechem. Oczywiście Madison nie była tak stara, bo jej wiek sięgał niecałych trzydziestu lat. Choć przez rodzaj sukienki, jaką miała dzisiaj i styl upięcia można mylnie pomyśleć, że miała nie więcej niż dwadzieścia lat. Podobnie jak Cynthia wyglądała młodziej, niż wskazywała metryczka z wiekiem w dowodzie.

– Jak tam u ciebie? – zapytała kobieta z pewną dozą ostrożności, posyłając Cynthii łagodne spojrzenie.

– Winter ci powiedziała? – zapytała wprost, domyśliwszy się, do czego nawiązywała Madison.

Kiwnęła potwierdzająco głową, jednak ten ruch był tak niewyraźny, że Cynthia ledwo to zarejestrowała.

– Była przerażona, jak trafiłaś do szpitala. Chodziła jak nakręcona katarynka. Aż w pewnym momencie zastanawiałam się, gdzie miała kolbę i jak ją wyłączyć.

Cynthia zaśmiała się, do czego po chwili dołączyła Madison.

– Choć skłamałabym, gdybym nie powiedziała, że ja również się martwiłam – przyznała i jej uśmiech nieco opadł.

– No tak. Komu innemu mogłabyś wciskać nowości książkowe. – Spróbowała żartować Cynthia, co jej się udało, bo wargi kobiety ponownie się uniosły.

– Znaleźć drugiego mola książkowego takiego jak ty byłoby trudne. Na pewno poszukiwania nie skończyłyby się na Maine.

Z Cynthii ust ponownie wyrwał się śmiech. Lubiła Madison. Szybko podłapywała jej żarty.

– Jest dobrze – wyznała Cynthia. Madison odruchowo zamilkła. – I z dnia na dzień coraz lepiej.

Nie skłamała. Mimo mrocznej prawdy, jaką poznawała od Xandera, czuła się lepiej.

Z Madison porozmawiała jeszcze chwilę, po czym z racji tego, że było już późno, dość pospiesznym krokiem udała się na zajęcia. Dzień w szkole minął jej zaskakująco szybko. Sama zastanawiała się, kiedy to upłynęło, gdy już wsiadała do radiowozu.

– Mam prośbę – zaczęła po krótkim przywitaniu z Gaelem.

– Zamieniam się w słuch.

– Moglibyśmy zajechać w pewne miejsce. Do sklepu, tak dokładnie.

– Zajeżdżanie z kobietą do sklepu. – Uniósł wzrok i udał zamyślonego. – Czy to nie jest jak strzelenie sobie w kolano? – zapytał, krzywiąc się, choć jego lekki ton wskazywał, że tylko żartował.

– Obiecuję, że zajmie mi to tylko minutkę. – Złożyła ręce w błagalnym geście, choć wiedziała, że od początku mężczyzna nie wydawał się robić z tego problemu.

– Minuta – zgodził się. – A jak nie zdążysz, to jedziesz w bagażniku.

– Tam mnie jeszcze nie było – przyznała z rozbawieniem.  

– Bardzo niewygodnie. Nie polecam.

Uśmiechnęła się na jego słowa. 

– To, do którego sklepu chcesz zajechać? – dopytał. 

– Budowniczego. Jeden zawsze mijamy.

– Wiem który.

– Muszę kupić pewne rzeczy do projektu – wyznała Cynthia, czując wewnętrzną potrzebę wyjaśnienia tego. Mimo że było to oczywiście kłamstwo. 

Jak tylko zatrzymali się przed sklepem, szybko wysiadła i pospiesznym krokiem udała się do budynku, gdyby funkcjonariuszowi przyszła do głowy głupia myśl pójścia razem z nią.

Cynthia znając swój cel zakupów, od razu skierowała się do kasy, za którą stał pracownik ubrany w różową koszulkę polo.

– Witaj w sklepie: „Kupuj i buduj". W czym mogę pomóc? – wyrecytował formułkę, nie wkładając do tego zbyt wiele energii.

Cynthia uśmiechnęła się grzecznie i zdecydowanie odpowiedziała:

– Chciałabym kupić drabinkę wspinaczkową.

***

Równoległe końce drabiny zawiązała kilkoma sznurówkami do ramy łóżka, które wcześniej przesunęła bliżej okna. Parokrotnie sprawdzała stan konstrukcji. Wydawała się w miarę wytrzymała, choć w praktyce mogło okazać się inaczej. Liczyła, że udźwignie jej pięćdziesiąt pięć kilo, ale jeżeli nie, będzie miała twarde lądowanie.

Ośmiostopniową drabinkę wspinaczkową delikatnie przerzuciła przez okno, tak aby z impetem nie uderzyła o ścianę domu. Co prawda jej ciotka spała na dole z drugiej strony, mimo to nie chciała ryzykować, że jakikolwiek hałas ją obudzi.

Założyła plecak, uprzednio sprawdzając, czy wzięła wszystko, co potrzebowała. Nie było tego dużo, bo jedynie latarka, dodatkowa bluza, butelka z wodą i batonik proteinowy. Upewniając się, że zapakowała wszystko, związała włosy z tyłu w prostego kucyka i nałożyła na głowę czarną czapkę, która sięgała jej do połowy uszu.

Wzięła głęboki wdech i otwarła szerzej okno. Spojrzała w dół. Nie była to duża wysokość, bo od ziemi dzieliło ją jakieś cztery metry. Była duża szansa, że jak spadnie oprócz siniaków i strupów, nie będzie większego śladu. Jednak problem leżał w ponownym wspięciu się do pokoju po ścianie bez żadnego punktu podporu. Planowała wrócić jeszcze przed wschodem słońca, zanim obudzi się ciotka. Bez drabiny nie miałaby takiej możliwości.

Złapała się za framugi okna i przerzuciła pierwszą nogę na stopień. Drabina niebezpiecznie zachybotała. Nie myśląc za wiele, przerzuciła drugą. Obawiała się, że chwila zwątpienia odciągnie ją od tego pomysłu. Musiała działać szybko, zanim jej głowa nie przetworzy, jak bardzo nieodpowiedzialnie się zachowywała. Dlatego nie przejmując się kiwającą na boki drabiną, bez większego trudu udało jej się zejść.

Gdy jej nogi dotknęły ziemi i spojrzała na las, uśmiechnęła się głupio. Był środek nocy, a ona właśnie szła na spotkanie z najpotężniejszą istotą, jaka chodziła po ziemi.

Choć może wydawać się to pełne obiekcji, nie zwariowała.

Dużo dzisiaj myślała o informacjach uzyskanych od Xandera, a szczególnie o jednym zdaniu. Powiedział, że spotkanie Złotego równało się ze śmiercią. Mimo że ona skrzyżowała z nim już spojrzenia kilka razy, jeszcze żyła. Oznaczało to tylko jedno.

Gdyby złotooki wampir chciał ją zabić, nie zwlekałby. W jakimś celu spotkała go i z jakiegoś powodu on nie zamierzał pozbawić ją życia. Xander powiedział, że Złoci żyją w swoich pałacach z dala od ludzi. A mimo to spotkała go tutaj, w Maine, w Bar Harbor.

To nie był przypadek.

Musiał być tego jakiś powód i ona zamierzała go odkryć.


Co sądzicie o rozdziale? Podoba Wam się duet Cynthia i Xander? Czy może wolicie duet Cynthia i Gael? 

Zapraszam do komentowania, snucia teorii i dzielenia się przemyśleniami :D 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro