Rozdział ♦ Szósty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Strona internetowa: Koło informacji

Artykuł: Mity o wampirach – Sprawdź, czy to wiedziałeś!

Przez setki lat powstało wiele mitów o wampirach. Teraz gdy coraz więcej jest ich wśród nas, dużo okazuje się nie więcej niż wytworem ludzkiej wyobraźni. Dzisiaj opowiem o czterech, których udowodnię ich prawdę albo fałsz.

1. Czosnek najlepsza broń przeciw wampirom – FAŁSZ
Założenie czosnku na szyje lub przywieszenie na drzwi nie sprawi, że odstraszy to wampiry. Ani zapach, ani zjedzenie nie wpływa na nich. Co więcej, niektórych jest to ulubione warzywo – na przykład Dymitra Iwanow, wampira, który wygrał rosyjski konkurs kulinarny. W finale przygotował zupę opartą głównie na czosnku.

2. Wampiry boją się Boga – FAŁSZ
W tym przypadku wampiry nie różnią się znacznie od ludzi – niektórzy wyznają jakąś wiarę, niektórzy są ateistami. Ich religijność nie wiąże się z byciem wampirem. Warto sobie przypomnieć, że zanim nimi zostali, byli ludźmi. Więc ich wiara często pozostaje z poprzedniego życia. Także warto zapamiętać, że woda święcona, krzyż, czy inne symbole religijne nie mają na nich żadnego wpływu.

3. Wampiry pozostają wiecznie młode – FAŁSZ
Przemiana człowieka w wampira nie sprawia, że staje się on nieśmiertelny. Tak jak człowiek starzeje się, ale szacuje się, że zachodzi to trzy-cztery razy wolniej.

4. Wampir umiera na słońcu – PRAWDA
Ten fakt pewnie wiele z Was znało, ale czy zdawaliście sobie sprawę, że w związku z tym jeszcze parę lat temu instytucje (banki, urzędy, ambasady) otwarte były w nocy specjalnie dla wampirów. Miało to pomóc im egzystować wśród nas, tym samym podlegać takim samym prawom. Dla przykładu, jeżeli wampir potrzebował wypełnić wniosek o dostanie nowego dowodu (który w przypadku wampirów wygasa co trzydzieści pięć lat), w wyznaczony dzień tygodnia szedł w godzinach nocnych do urzędu. Teraz, w czasie intensywnego rozwoju Internetu, zrezygnowano z tego rozwiązania i przeniesiono wszystko na strony internetowe. Wnioski, podania czy inne dokumenty wampir może wysłać w formie elektronicznej.


Wampir o złotych oczach – przeszukiwała nawet najciemniejsze zakątki Internetu ze wpisaną tą frazą. Oprócz zdjęć ludzi ze złocistymi soczewkami oraz różnych wymyślonych historii nie znalazła nic rzetelnego. Doszła nawet do tego, że przeszukała stronę Wikipedii ze wszystkimi wampirami pracującymi w polityce. Każdego barwa oczu zaliczała się do czerwonej. Nie było nigdzie śladu złocistej, czy brązowej – którą spotkała w klubowej loży. Coraz bardziej w jej głowie zalegała myśl, że wszystko było tylko imaginacją. Próbowała się tego zdania pozbyć informacjami, które pozyskała wczoraj od szefa policji – pana Batesa. Według niego zwierzę nie umarło od uderzenia samochodu, lecz już wcześniej było martwe, mimo że wyraźnie widziała lecące ciało pod koła auta. Jeżeli przedtem nie żyło, ktoś musiał je rzucić na drogę. Tak więc w lesie nie mógł znajdować się wilk – jak to zarzekała się Winter. Był to człowiek... albo wampir. Zakładała to drugie. W lesie stał wampir o złotych tęczówkach. Mimo że nie znalazła żadnych informacji o nim w Internecie, wierzyła, że taki istnieje.

Rozchodzący się dźwięk dzwonka mówiący o rozpoczęciu lekcji, nie spowodował, że oderwała oczy od telefonu. Niespokojnie podgryzała paznokieć kciuka, przejeżdżając palcami drugiej ręki po ekranie. Denerwował ją brak informacji. Niewiedza była przytłaczająca.

– Witajcie. – Nie rzuciła nawet przelotnego spojrzenia na wchodzącą do pomieszczenia nauczycielkę angielskiego pani Thomson. – Jak minął wam weekend? – zapytała, nie kierując swoich słów do żadnej konkretnej osoby. Odłożyła torbę na biurko, a koło postawiła filiżankę. Nie czekając na odpowiedź, dodała: – Mam nadzieję, że wypoczęliście i nabraliście energii na kolejny tydzień. Czekają nas dość intensywne dni. Omówimy Paragraf 22, na podstawie którego będziecie musieli napisać esej.

Słowa kobiety przeleciały przez uszy Cynthii, nawet na chwilę nie przystając w jej umyśle.

– Ale to później. Zacznijmy od czegoś miłego – kontynuowała. Biurko wydało z siebie niepokojący dźwięk, gdy kobieta usiadła na blacie. – Mam przyjemność powitać nowego ucznia. Przedstaw się i powiedz parę słów o sobie.

– Cześć wszystkim.... – Na ten głos natychmiast podniosła głowę. Poczuła ciarki na samo jego brzmienie, jednak jeszcze nie była pewna czy jej się to podobało, czy wręcz przeciwnie. – Jestem Xander. Przeprowadziłem się z Kolorado...

W momencie, gdy ich oczy się zetknęły, przestała słuchać. Pochłonęły ją czarne tęczówki. Nadeszła noc i słońce zostało wypchane przez nieprzeniknioną ciemność. Nie zarejestrowała, w którym momencie skończył opowiadać i już kierował się w jej stronę. Kiedy przechodził koło niej, miała wrażenie, że temperatura otoczenia obniżyła się o kilka stopni. Zrobiło się nagle zimno. Jej serce pochłaniał szron, a po chwili odkładały się  bryły lodu. Przestało bić. W uszach szumiało, a oddech uwiązł w gardle. To niewyjaśnione uczucie zniknęło nagle wraz z chłopakiem, który zajął miejsce w jednej z tylnych wolnych ławek.

To... to było dziwne – pomyślała, będąc zdezorientowana.

Nie miała okazji rozmyślać o tym za długo, gdy zarejestrowała rozchodzące się po klasie jej imię.

– Mogłaby pani powtórzyć? – poprosiła, zdając sobie sprawę, że pani Thomson przywołała ją do odpowiedzi. Starała się udawać, że nie zauważyła zaciekawionych spojrzeń uczniów i całą swoją uwagę skierowała na nauczycielkę.

– Poprosiłam cię o przeczytanie fragmentu – wyjaśniła. – Dobrze się czujesz? – zapytała po chwili zaniepokojona, patrząc z mieszanką zmartwienia i współczucia. – Jesteś strasznie blada. Chcesz iść do pielęgniarki?

– Nie – natychmiast zagrzmiała w odpowiedzi, nie biorąc słów kobiety pod uwagę. Czuła się dobrze... mimo dziwnego odczucia wobec nowego ucznia. Widząc malujące się niepewność na twarzy kobiety, dodała: – Po prostu... się zamyśliłam. – Uśmiechnęła się, mając nadzieję, że jej słowa będą bardziej przekonujące.

– Okej. – Thomson wydawała się chwilowo uznawać to wyjaśnienie. – To może ktoś chce przeczytać ten fragment?

Gdy zainteresowanie nauczycielki i uczniów przeskoczyły na osobę, która zgłosiła się do tego zadania, wróciła myślami do nowego ucznia. Odwróciła głowę, chcąc mu się przyjrzeć. Patrzył dokładnie na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Gdy ich oczy się spotkały, natychmiast speszyła się i urwała kontakt wzrokowy. Tym razem jego tęczówki nie wywarły na niej tak dużego wrażenia, mimo to nie czuła się przyjemnie, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały.

Całą lekcję siedziała jak na szpilkach, czując palący wzrok na sobie. Miała wrażenie, że z każdą minutą było coraz gorzej. Powróciło dziwne odczucie, które powodowało, że jej serce pochłaniały coraz to większe skrawki lodu, przebijając ostrymi końcami inne narządy. Odliczała minuty do końca zajęć. Jak na złość wydawało się to ciągnąć w nieskończoność.

Gdy zabrzmiał zbawienny dzwonek, niechlujnie zapakowała wszystkie rzeczy do torby i pospiesznym krokiem ruszyła do wyjścia. Nie zdążyła jednak przekroczyć progu, gdy w miejscu zatrzymał ją głos.

– Cynthia, mogłabyś do mnie podejść?

Miała ochotę odpowiedzieć tylko jednym słowem „Nie". I mimo że bardzo tego pragnęła, nie mogła rzucić tak do nauczycielki.

– Oczywiście – odpowiedziała z wklejonym miłym uśmiechem. Podeszła do kobiety, której miejsce nie zmieniło się od początku lekcji. Siedziała wygodnie na blacie biurka.

Nauczycielka poczekała, aż wszyscy wyjdą i zaczęła temat:

– Wszystko w porządku?

Cynthia kiwnęła głową i na potwierdzenie rzuciła:

– Jak najbardziej.

– Obserwowałam cię całą lekcję i wydajesz się dzisiaj... inna. Na pewno wszystko w porządku?

– Po prostu jestem zmęczona – wyjaśniła, czując, że kolejne „tak" nie zostanie zaakceptowane przez Thomson. – Nie spałam dzisiaj dobrze – wyjawiła prawdę. Pół nocy nie przespała zadręczana wspomnieniami z weekendowego wypadu, a kiedy w końcu udawało jej się zasnąć, dziewczynie śniły się koszmary ze złotymi tęczówkami w roli głównej.

– I tylko o to chodzi? – upewniła się Thomson, wydając się w dalszym ciągu nieprzekonana.

– Potrzebuję tylko się przespać – potwierdziła.

Kobieta wodziła po twarzy Cynthii niepewnym wzrokiem. Skapitulowała, wzdychając ciężko.

– Mam do ciebie prośbę, ale nie wiem, czy dzisiaj jesteś na tyle dyspozycyjna – zmieniła temat Thomson.

– Nie jest ze mną aż tak źle. – Próbowała, żeby zabrzmiało to, jak żart, ale nawet jej śmiech wyszedł bardzo sztywno.

– Dyrektor poprosił mnie, żebym znalazła kogoś do oprowadzenia Xandera. Pomyślałam o tobie, ale mogę znaleźć kogoś innego.

– Xandera?

– Nowego ucznia.

– O. – Gdy tylko pomyślała o tym, że będzie musiała się do niego zbliżyć, naszło ją nieprzyjemne uczucie. Miała złe przeczucie co do tego chłopaka.

Jej prawdziwe ja chciało odmówić. Jednak ta miła strona, kulturalna i stworzona do życia z innymi ludźmi, nie mogła tego zrobić. Może gdyby to był inny nauczyciel... Uwielbiała Thomson, sposób bycia i nauczania. Nie mogła tak po prostu odmówić jej pomocy. Tym bardziej że każdy wyszedł już z klasy i znalezienie innej osoby byłoby kłopotliwe.

– Nie ma problemu – zgodziła się.

– Jesteś pewna?

– Tak.

– Świetnie. – Klasnęła raz i odetchnęła z ulgą, zerkając przy tym na zegarek na ręku. Dostrzegając, która była godzina, skrzywiła się niewesoło i zeskoczyła z biurka. – Kazałam mu poczekać przed klasą. Zostawiam go w twoich rękach – dodała, pakując pospiesznie rzeczy do swojej torby.

Cynthia uniosła wyżej brwi, rejestrując, jak kobieta spakowała do torby nawet filiżankę. Zostawiła to jednak dla siebie i odprowadziła wzorkiem kobietę do wyjścia.

– Do zobaczenia.

– Do widzenia – odpowiedziała, mimo że kobieta już zniknęła z jej oczu.

I choć z klasy wyszła w humorze, który mogła zaliczyć do dobrego, jak tylko zauważyła ciemnowłosego chłopaka opierającego się o beżową ścianę i skupionego na telefonie, wyparował równie szybko, co przyszedł. Zatrzymała się i wzięła głęboki wdech, jakby czekało na nią naprawdę trudne wyzwanie.

W jej głowie pojawił się pomysł wycofania. Choć od razu poczuła się głupio na samą tę myśl, bo zobowiązała się do tego zadania, rozważała ten pomysł. Czuła się jak sparaliżowana, próbując zbliżyć do chłopaka. Wyjaśniła sobie to jego ponadprzeciętną urodą. Najbardziej zwracały na siebie uwagę gęste, lekko kręcone ciemne jak smoła włosy. Do tego wzrok samoistnie zlatywał na jego ciało. Nawet zwyczajna biała koszulka nie mogła przykryć sportowej sylwetki. Marzenie wielu nastolatków, a dla nastolatek powód do wzdychania. Z wyglądu jawił się jako ten chłopak w książkach romantycznych, który przychodzi pomóc dręczonej i pomiatanej głównej bohaterce. Był księciem z Kopciuszka... dopóki nie zobaczyła jego oczu. Ich barwa przypominała mrok złej macochy.

Pokręciła kilka razy głową, czując, że tymi myślami zaszła za daleko. Zacisnęła ręce w pięści, jakby szła do ringu na walkę i wyprostowała się, nie dając oznak niepewności.

Musi go tylko oprowadzić. Radziła sobie z trudniejszymi wyzwaniami. Porównując do nich pokazanie szkoły nowemu uczniowi, to prezentowało się zadziwiająco prosto, jak posmarowanie bułki masłem. Nawet introwertyczna strona nie mogła przekonać jej, że było inaczej. I z tą myślą skierowała się w stronę Xandera.

Kiedy ruszyła w jego stronę, najwyraźniej wyczuwając jej obecność, chłopak oderwał spojrzenie z telefonu i spojrzał na nią. Skutecznie unikała czarnych oczu i uwagę skupiła na uśmiechu. Mimo wszystko musiała przyznać, że był zniewalający. 

– Cześć – przywitał ją wesoło, dostrzegając, że to do niego się kierowała.

– Cześć – odpowiedziała, dziękując w myśli, że słowa nie uwięzły w jej gardle.

– Więc to ty jesteś tym pechowcem, który został skazany do spędzenia ze mną czasu – rzucił szelmowsko, przeczesując dziarsko włosy z czoła do tyłu.

– Nigdy nie miałam szczęścia w życiu – wypaliła szorstko.

Chłopak zdawał się nie przejmować tonem dziewczyny i uznał to za żart. Cynthia musiała przyznać, że śmiech chłopaka był obezwładniający. Coraz bardziej przypominał jej księcia z bajki.

– Xander, choć pewnie już wiesz. – Białe zęby błysnęły w kolejnym uśmiechu, gdy wystawił w stronę dziewczynę dłoń.

Spojrzała na nią – dłużej niż powinna. Zagryzła dolną wargę, próbując nie pozwolić niechęci wpłynąć na twarz.

– Cynthia.

W chwili, gdy ich dłonie się zetknęły, po jej ciele przeszedł prąd. Nie był to jednak prąd miłości, jak miało to miejsce w filmach młodzieżowych. Spięła się, a włosy na rękach stanęły dęba. Był to prąd, który ostrzegał przed zbliżającym się drapieżnikiem. Jej serce wydawało się krzyczeć: Uciekaj!

– Cynthia. Co za piękne imię. Pochodzi z Grecji?

Czuła się dziwnie. Jakby fale morza raz wyrzucały ją na brzeg, raz wsysały w odmęty wody.

– Nie... Tak... Może – rzucała bez namysłu, czując się zatapiana przez mieszankę uczuć. – Czemu cię to interesuje? – Jej głos i postawa diametralnie się zmieniły. Przypominała gotowego do skoku lisa.

Kąciki ust Xandera poleciały jeszcze wyżej. Wydawał się dobrze bawić.

– Uznałem, że będzie to miły sposób przełamania lodów. Najwyraźniej wszedłem na grząski grunt.

Cynthia wodziła spojrzeniem po jego twarzy, szukając choć jednego potwierdzenia nieszczerości. Zdając sobie sprawę, że na razie tylko ona z ich dwóch była złą macochą, poczuła się głupio. Wzięła głęboki wdech, uspokajając się. To zwykły chłopak, który przyszedł do nowej szkoły. Nie rozumiała, czemu pałała do niego taką niechęcią. Zwykle nie była źle nastawiona do nowych osób... że chyba byli wampirami. Wtedy sytuacja jawiła się inaczej.

– Masz wydruk swojego planu? – zmieniła temat, uciekając wzrokiem w bok. Zjadały ją wyrzuty sumienia.

– Dostałem w sekretariacie – potwierdził i zaczął przeszukiwać kieszenie spodni.

Cynthia skrzywiła się, gdy dostała od niego złożoną w kulkę kartkę.

– Zasmarkałeś się w to, że to tak wygląda? – rzuciła ze skwaszoną miną, podnosząc wyżej do pobieżnego wglądu zwinięty papier.

– A uwierzysz, jak powiem, że już taki dostałem?

Rzuciła chłopakowi bardzo krótkie, ale wymowne spojrzenie spod podniesionych brwi. Nie tracąc czasu, odwinęła kartkę. Przeleciała oczami po niej, z każdą chwilą marszcząc bardziej brwi.

– Mamy identyczny plan – oznajmiła zaskoczona.

– To nawet lepiej. Nie musisz mnie oprowadzać. Po prostu będę cały dzień trzymać się ciebie.

Cynthia zmierzyła go nieruchomym spojrzeniem zza zmrużonych powiek. Wystarczyło jedno niewłaściwe zdanie, aby powróciło jej złe nastawienie wobec niego.

– Mam lepszy pomysł – mruknęła pod nosem, uśmiechając się półgębkiem. Twarz Xandera wykrzywiła się w niemym pytaniu. Odwróciła się bokiem do niego i wskazując rękoma, tłumaczyła: – To tak... Prosto i na prawo masz salę biologiczną. Potem dalej prosto i na prawo sale od algebry, a na lewo od hiszpańskiego. A na wprost szatnie.

– Bardziej podoba mi się mój plan – bąknął, marszcząc brwi.

Uśmiech, jaki wpłynął na twarz Cynthii, nie docierał do tęczówek. Pierwszy raz w czasie tej rozmowy pozwoliła sobie spojrzeć w jego oczy. Z bliska nie wywarły na niej takiego wrażenia. Ich barwa w kolorze czarnej kawy nie były już tak pochłaniające. Były ludzkie... po prostu ludzkie.

Nie biorąc pod uwagę słów Xandera, nonszalancko rzuciła:

– Powodzenia.

Nie poświęcając mu więcej uwagi, bez słowa odeszła. Zdążyła zrobić kilka kroków i poczuła, jak ktoś zawiesza się na jej ręce. Poznała, kto to był, po słodkim zapachu perfum.

– Jak dużo słyszałaś? – wypaliła Cynthia, rzucając krótkie spojrzenie Winter.

– Wystarczająco, aby stwierdzić, że jesteś przegrywem.

Na zaczepki przyjaciółki jedynie przewróciła oczami. Oderwała jej rękę od siebie. Przyspieszyła tempa, mimo że nigdzie jej się nie spieszyło i nie szła w żadne konkretne miejsce.

– W końcu jakiś chłopak się tobą zainteresował, a ty dałaś mu kosza – zaburczała z rozczarowaniem ciemnowłosa dziewczyna, radząc sobie w dotrzymaniu tempa przyjaciółki, mimo kilkucentymetrowych szpilek.

– Jedyne co mu dałam to przyspieszone zapoznanie szkoły.

– A co później? – prychnęła. – Przyspieszona randka, przyspieszony numerek w kiblu, przyspieszone robienie...

– Nawet tego nie kończ – zagrzmiała, zatrzymując się. – Czego chcesz? – zmieniła temat, nie ukrywając swojej niechęci. Zdawała sobie sprawę, że czekała Cynthię nieunikniona rozmowa z Winter, jednak na chwilę obecną pragnęła przełożyć ją jak najdalej.

– Mam twój płaszcz w samochodzie – oznajmiła Winter.

Cynthia nie odpowiedziała. W ogóle wypadło jej z głowy, że zostawiła go w klubie... Właśnie, zostawiła go w klubie. To znaczyło, że Winter spotkała się z Zackiem. Domyśliła się już tego wcześniej, słysząc jego głos w tle w czasie ostatniej rozmowy telefonicznej z przyjaciółką. Teraz mając stuprocentową pewność, poczuła się zdradzona.

– Coś jeszcze? – dopytała tak oschle, że sama poczuła, jak wysycha jej skóra.

Winter nie ukrywała zaskoczenia reakcją przyjaciółki.

– Moja kawa rano była mniej gorzka niż ty. To przez okres? – Te słowa były jak oliwa dolana do ognia.

– Nie wszystkie problemy są spowodowane okresem. – Pokręciła głową, jakby nagle coś jej się przypomniało. Kąciki ust wyszczerzyły się cierpko. – Zapomniałam, że w twoim przypadku nie istnieją problemy innych ludzi. Dla ciebie liczysz się tylko ty. – Ponownie pokręciła głową, lecz tym razem wolniej. Wydawała się zrezygnowana. – Nawet nie chce mi się z tobą rozmawiać – burknęła.

Winter nie zdążyła przetrawić słów Cynthii, a tej już nie było koło niej.

Fuller wbiegła do łazienki, czując, jak gniew palił jej skórę. Parzył ją. W kranie odkręciła zimną wodę. Zanurzyła palce w strumieniu i natychmiast z sykiem je zabrała. Była jak wrzątek. Czekając, aż będzie lecieć woda o znacznie niższej temperaturze, oparła dłonie o blat i spojrzała w swoje odbicie. Miała ochotę płakać,  krzyczeć wniebogłosy, a do tego w coś porządnie uderzyć. Gdyby teraz do pomieszczenia weszła Winter, nie potrafiłaby utrzymać rąk przy sobie, mimo że była przeciwnikiem przemocy. Aktualnie... czuła się tak zraniona, że wszystko było jej jedno. Zwierzyła się Winter, co zrobił Jasper, a mimo to ta dalej spotykała się z jego przyjacielem, jakby opowiedziana sytuacja nie miała miejsca. Najbardziej bolała ją ignorancja.

Wpatrywała się w lustro, choć przed oczami nie miała swojego odbicia. Przypominała sobie wszystkie momenty, w których zawiodła się na Winter. Wyszło na to, że ona zawsze taka była. Ignorowała jej problemy, zamiatając je pod dywan. Za to siebie stawiała na piedestał, który budowała z Cynthii. Nie tak powinna zachowywać się przyjaciółka. Nie tak zachowuje się człowieka z empatią Zalewał ją żal... złość. Furia.

Podskoczyła, słysząc dźwięk przypominający kruszenie szkła. Jej wzrok skupił się na powierzchni lustra, na którego środku, gdzie odbijała się twarz dziewczyny, znajdowało się pęknięcie. Jedna przydługa linia ciągnąca się od lewej góry do prawego dołu.

Głośne bicie jej serca zdawało się zagłuszać strumień wody lecącej z kranu. Powoli zakręciła pokrętło.

To już było, jak tu przyszła – tak starała się myśleć. Po prostu wcześniej tego nie zauważyła. Była za bardzo zaaferowana sytuacją z Winter. Z pełną podziwu obojętnością zabrała swoją torbę i wyszła z toalety akurat, gdy rozbrzmiał dzwonek.

Następne parę godzin nie zaliczyłaby do najlepszych w jej życiu. Na zajęciach nie potrafiła się skupić, będąc zalewana kolejnymi spostrzeżeniami odnośnie do ostatnich sytuacji. Gdy na chwilę myślami powracała na lekcje, napotykała spojrzenie Xandera. Kilka razy jeszcze próbował zagadać pod pretekstem to pytania o nauczyciela, to o szkołę. Za każdym razem odpowiadała krótko i rzeczowo, nie poświęcając mu większej uwagi. Znajomość z nim była ostatnią rzeczą, jaką potrzebowała wpisać do swojej listy problemów, na której na przodzie uplasowała się Winter. Ją także ignorowała, co było łatwiejsze, niż mogło się wydawać. Obie odwracały od siebie oczy, a gdy przypadkiem któreś ich spojrzenie się skrzyżowało, prychały pod nosem i uciekały głową w drugą stronę. Cynthia nie zamierzała jako pierwsza przeprosić Winter... choć to mało powiedziane. Według niej ta przyjaźń była już skończona. Nie potrzebowała osób, przez które miała ochotę płakać. Jak to usłyszała kiedyś od pani Thomson: "Jeżeli przyjaciółka powoduje, że płaczesz, to należy ją zmienić". Oczywiście pominęła fakt, że ta rada także dotyczyła Winter. Wtedy również myślała, że będzie to koniec przyjaźni, jednak na następny dzień już się pogodziły. W ich relacji kłótnie były na porządku dziennym, o czym Cynthia zdawała się teraz zapomnieć.

Po skończeniu lekcji jedynym, o czym marzyła było rzucenie się na łóżko i pogrążenie w śnie. Do domu pędziła, a przynajmniej jej się tak wydało, bo nawet przez moment nie przekroczyła niedozwolonej prędkości. Przejeżdżając przez miejsce, w którym ostatnio zarejestrowała złote tęczówki, zwolniła. Po chwili sama siebie skarciła i przycisnęła gaz. Starała się nie patrzeć w głębie lasu i utrzymać wzrok na drodze. Jej wewnętrzny detektyw doradzał, że tak nie rozwiąże tej sprawy. Dzisiaj był to ostatni głos w jej głowie, którego potrzebowała słuchać. Mimo to wcisnęła hamulec i powoli zjechała na pobocze. Nie oszczędziła sobie głośnego niezadowolonego westchnienia.

Wyszła z samochodu i spojrzała krzywo na pick-upa. Miała nadzieję, że zatrzymanie się tutaj, nie spowoduje pozostania więcej, niż chciałaby. Dzisiaj rano miała problem z uruchomieniem auta. Musiała wielokrotnie przekręcić kluczyk, aby usłyszeć ryk silnika. Zdawała sobie sprawę, że będzie musiała oddać samochód do mechanika, jednak zamierzała zrobić to w następnym miesiącu. W tym było u nich krucho z pieniędzmi. Większość wypłaty Bethany poszło na nowe buty i kurtkę zimową dla Cynthii.

Zatrzymała się w nieco dalszym miejscu, niż wydarzył się wypadek z przedostatniej nocy, dlatego musiała pieszo przejść się kawałek poboczem. Zapamiętała rozkład drzew i umiejscowienie znaku prędkości, więc dokładnie wiedziała, gdzie musi podejść.

Spenetrowała okolice wzrokiem. Nie dostrzegając nigdzie jadącego samochodu, wyszła na środek drogi. Stanęła w miejscu, gdzie dokładnie uderzyła w lisa. Teraz nie było po tym śladu.

W dzień te okolice nie budziły takiego lęku co nocą. Otrzeźwiające leśne powietrze, kojący śpiew ptaków i ciepłe promienie zachodzącego słońca tańczące na jej twarzy – było to bardzo przyjemnie.

Spojrzała w miejsce, w którym widziała złote tęczówki wampira – według Winter wilka. Nie odważyła się zbliżyć, aby dokładniej zbadać teren. Przejechała dogłębnie wzrokiem po zaroślach leśnych. W jednym miejscu krzewy wydawały się połamane. Jadąc oczami dalej, było widać podobne uszkodzenia. Jednak musiała pamiętać, że był to las, więc zapewne tę drogę przemierzało wiele zwierząt.

Pogrążona w zadumie, zastanawiała się, czy jak zagłębi się w lesie, znajdzie jakiś dowód. Jeżeli przez tyle dziesiątki lat nie odkryto wampira o złotych oczach, dałaby radę zrobić to ona? Impulsywnie złapała za wisior. Przejeżdżając koniuszkiem palca po jego powierzchni, wyczuła wiele chropowatości. Zmarszczyła brwi i spojrzała na niego. Osłupiała. Mimo że wcześniej był pokryty tylko jedną rysą, teraz na powierzchni szmaragdowego kryształu było ich aż trzy. I to każda w innym miejscu. Dokładnie przyjrzała się uszkodzeniom. Teraz bardziej przypominały jej pęknięcie od środka.

– Co tu się dzieje? – zapytała samą siebie, mając mętlik w głowie. Wszystko przestawało mieć sens.

Przerzuciła nagle oczy ku drzewom, słysząc jęk kruka. Ogromne smoliste ptaszysko siedziało na konarze starego dębu. Jego ciemne ślepia wpatrywały się wprost w nią. Wydawały się znajome... Były podobne do tęczówek Xandera. Równie mroczne i nieprzeniknione. Na konar przyleciał kolejny kruk... po chwili następny i następny...

I choć przez ostatnie wydarzenia mało czego była pewna, z jednego zdawała sobie sprawę. W tym miejscu była śmierć.


Jak podoba Wam się ten rozdział? Chętnie przeczytam Wasze opinię. Macie może jakieś przemyślenia/teorię/rady? 

TikTok: julita.books


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro