Rozdział ♦ Trzynasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Autor: Nieznany

Książka: Dzieje Wampirów Tom 2

Dział 4: Zdolności

Rozdział 3: Hipnoza

Hipnoza (łac. hypnosis) jest jedną z kilku naturalnych zdolności wampirów klasy średnio wyższej i najwyższej. Kształtuje się w pierwszych latach życia. Najsłabiej rozwiniętą tę zdolność zaobserwowano u Miedzianych. Potrafią wpłynąć na ludzki umysł, nakazać zrelacjonowanie przeszłych zdarzeń oraz wymusić typowe zachowanie. Silniejsze jednostki, wyróżniające się nadzwyczajną zdolnością, potrafią również wpływać na umysł Czerwonych, acz w zakresie jedynie komunikacji [...] Kluczowe jest, aby Miedziany mógł zahipnotyzować człowieka, tudzież wampira, musi zostać spełniony jeden warunek: kontakt wzrokowy. Hipnotyzowany i hipnotyzujący muszą nawzajem wpatrywać się w swoje oczy. Bez tego czynnika Miedziany nie jest zdolny wpłynąć na inną jednostkę.

Złoci potrafią wpłynąć na umysł ludzi i wszystkich klas wampirów, tudzież również na innych Złotych. Ich hipnoza obejmuje szerszy zakres niż w przypadku Miedzianych. Potrafią nie tyle, ile wymusić pewne zachowanie, ale wejść do umysłu; zobaczyć wspomnienia, usłyszeć myśli i obraz oczami drugiej osoby. Przy tym mogą przekształcać, a nawet blokować wspomnienia (nawet te bardzo odległe), nakazywać typowe zachowanie i wymuszać odczuwanie określonych emocji (nadto bardzo przeciwnych niż aktualnie odczuwane). Złoci nie potrzebują nawiązywać kontaktu wzrokowego, aby przedrzeć się do umysłu innej jednostki. Mogą to zrobić z dużej odległości, w dodatku bez świadomości hipnotyzowanej osoby o obecności wampira. Mogą wpływać na wiele umysłów jednocześnie [...]

Za pionierów tej zdolności od wieków uważa się ród Złotych Khaos [...]

Bez słowa sprzeciwu, jakby takowe w ogóle jej przysługiwało, podążyła za kobietą. Próbowała uspokoić oszalałe serce, bojąc się, że nadludzki słuch istoty usłyszy niespokojne bicie. Cynthia przestała rozważać, czy ma do czynienia z wampirem, czy z innym nadprzyrodzonym stworzeniem. W obecnej sytuacji nie miało to większego znaczenia. Nie musiała się przekonywać na własnej skórze, żeby zauważyć znacząca przewagę kobiety. Wystarczyło wcześniejsze spojrzenie brązowych tęczówek. Wywoływało większe szkody niż wystrzelona kula. Trafiło idealnie w serce, tworząc rozdarcie i ukazując głębinę mroku. Z niej wyszły monstra, który wbiły swoje szpony w mięsień narządu i z każdym kolejnym biciem mocniej zanurzały swoje pazury.

Zdusiła jęk, kiedy zobaczyła starsze małżeństwo siedzące na kanapie. Rodzice Winter nawet nie mrugnęli, kiedy przeszły koło nich. Cynthia postanowiła przybrać postawę posłuszeństwa podobną do nich. Może oni również uznali, że jedyną drogą do przetrwania było niesprzeciwianie się rozkazom kobiety.

Cynthia doskonale zdawała sobie sprawę, gdzie się kierowali. Przed nimi znajdował się pokój Winter.

Zbliżając się do drzwi, wzięła głęboki wdech, jakby miała zaraz wskoczyć do wody. Mętnego bagna pochłaniającego ją powoli aż pękające na powierzchni bąbelki gazu będą ostatnim śladem po niej.

Miała ochotę zawyć, dostrzegając Winter siedzącą na łóżku z rękoma odłożonymi na udach i apatycznym wzrokiem wbitym w biblioteczkę. Nawet nie zerknęła na Cynthię, co mocno ją zaniepokoiło. W myślach krzyczała: „Spójrz na mnie!", a zaraz potem „Wszystko będzie dobrze". Choć do tej drugiej kwestii nie miała pewności. Tym bardziej, kiedy jej wzrok padł na Zacka rozłożonego na pufie. Na jego twarzy tak jak zawsze gościł antypatyczny wyraz, który wydawał się jeszcze bardziej odpychający ze względu na głośne mlaskanie przeżuwaną gumą.

– Długo to zajęło – mruknął Zack z niewielkim zainteresowaniem. Nawet przez chwilę nie poświęcił uwagi Cynthii, co jej w ogóle nie przeszkadzało. Jak dla niej mógł udawać, że jej tu nie było.

Kobieta jedynie rzuciła krótkie spojrzenie wampirowi, zadzierając wysoko podbródek. Błyszczące brązem oczy skierowała w kierunku rudowłosej dziewczyny.

– Usiądź. – Cynthia nie potrzebowała więcej słów, aby wykonać rozkaz kobiety. Można rzec, że nawet z wielką chęcią zajęła miejsce koło Winter na łóżku. Po pierwsze była bliżej niej, po drugie ledwo już stała na nogach. Miała wrażenie, że jeszcze chwila i runie jak kłoda. Ostry wzrok kobiety był równie silny co wir powietrza niszczący na swojej drodze drzewa i domy.

Miała ochotę powiedzieć Winter, że już jest i ją nie zostawi. Rzucić się w jej ramiona albo chociaż złączyć dłonie. Jednak nie ziściła żadnych z tych pragnień i tak jak przyjaciółka wpatrywała się tępym wzrokiem w biblioteczkę. Miała wewnętrzne, niewyjaśnione uczucie, że na ten moment jedynie na to mogła sobie pozwolić. Musiała pozostać bierna nawet jakby świat się kończył i ziemia rozdarła między jej nogami.

– Mogę zacząć?

Automatycznie w jej głowie pojawił się obraz, o co mógł pytać Zack. Był wampirem, a one od ludzi zawsze chciały tylko jednego. Krwi.

– Droga wolna. – Machnęła nieporuszona ręką.

– Mogłabyś? – zapytał potulnie. 

– Oczywiście.

Broda jej się rozegrała, gdy kobieta pochyliła się i przerzucając wzrokiem między nią a Winter, nakazała:

– Od teraz słuchacie się również Zacka. Macie odpowiadać na wszystko jego pytania.

Jej miejsce szybko zastąpił wampir. On pozwolił sobie na więcej niż jego towarzyszka. Kucnął i jako podparcia użył kolan dziewczyn. Cynthia ledwo powstrzymała się od splunięcia na jego dłoń.

– To, od której z pań zaczniemy – zaszczebiotał do nikogo konkretnego z wlepionym na twarzy uśmiechem bezsprzecznie niemającym swojego źródła w dobrym humorze.

Jego przydługie spojrzenie na Winter mogło wskazywać, że to ją wybrał jako pierwszą. Jednak po chwili jego czerwone oczy rozbłysły. Cynthia mogła przysiąc, że przez chwilę przypominały jej płomienie, które wydawały się tak prawdziwe jak ona sama. Nie pozwoliła sobie na dłuższe przypatrywanie się wampirowi. Gdy jego oczy zatrzymały się na niej, dziewczyna miała pusty wzrok skupiony przed siebie.

– To może od ciebie, Cencie.

Kiedy padły te słowa, ucieszyła się, że siedziała, choć jakakolwiek radość w takiej sytuacji była pojęciem bardzo względnym. Zbyt wiele wspomnień, zbyt wiele emocji napływało do jej głowy. Obiecała sobie, że już nigdy z tak bliska nie spojrzy na te czerwone ślepia. A oto znów była w podobnym położeniu. Słaba, zdana na łaskę wampira.

– Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo cię nienawidzę.

Cynthia jeszcze nigdy nie słyszała, aby ktoś wyrażał się o niej z taką awersją. Prawdę mówiąc, rzadko kiedy też spotykała się z jawną niechęcią wśród innych ludzi. Raczej przyzwyczaiła się do przybierania przez resztę postawy ignorancji i, krótko mówiąc, udawaniem, że nie istniała. Czasami też zdarzyło się, że ktoś dokuczał jej z powodu rudych włosów, a jeszcze rzadziej w związku z pracą jej ciotki, choć to wszystko miało miejsce raczej w okresie dziecięcym.

Jednak ton Zacka był inny... prawdziwy. Jego nienawiść wydawała się głęboko w nim zakorzeniona. Jego oczy... czerwone jak krew, która płynęła w jej żyłach i zaraz poleje się strumieniami, a przynajmniej takie miała wrażenie, gdy wampir nagle położył dłoń na jej szyi i powoli zaczął zaciskać palce.

– Jak tylko się pojawiłaś, wszystko zaczęło się psuć. Nie mogłaś siedzieć cicho, kiedy ja bym zajmował się twoją przyjaciółeczką. – Jego powieka nawet nie zadrgała. W swoim tonie nie próbował ukryć odrazy. Przestał być obrzydliwe miły, jak to miał w zwyczaju grać przy Winter. Cynthia miała ochotę krzyknąć do przyjaciółki: „Oto prawdziwa twarz Zacka... Bezwzględnego wampira". – Nienawidzę, gdy ktoś zakłóca moją pracę. Nikt cię nigdy nie nauczył, że kiedy drapieżnik poluje, to nie należy mu wchodzić w drogę?

Mroczki pojawiły się przed jej oczami, kiedy wampir stopniowo tamował przepływ tlenu.

– Zack, wystarczy. – Cichy, ale nieznoszący sprzeciwu głos rozbrzmiał z drugiego końca pokoju. – Nie jesteśmy tu po to, żebyś wylewał swoje żale. Albo zajmiesz się sprawą, albo zejdź mi z oczu.

Wampir uparcie zaciskał dłoń na jej szyi, choć jego mina nieco zelżała. Po chwili palce opuściły jej skórę, pozostawiając po sobie ciemny ślad odciśniętej ręki i gule przerażenia w gardle.

– No już, już, Amando. Chciałem ją tylko przestraszyć – zaćwierkał, próbując nadać swojej twarzy wyraz szczerości, choć z jego oczu aż wylewała się gorycz.

Amanda. Kojarzyła to imię.

– To bez znaczenia. Teraz czuje tyle, co lalka.

Amanda... współwłaścicielka klubu z Jasperem i Zackiem. Winter opowiadała jej o niej.

– Ale przynajmniej mi teraz jest lepiej. Miałem ochotę zrobić to od dawna. – Puścił Cynthii oczko, jakby dosłownie przed chwilą nie próbował jej udusić.

Ta sama Amanda, która obiecała pomścić Jaspera. Oraz ta sama Amanda, która według opowieści Winter była człowiekiem. 

Po pokoju rozbrzmiało przydługie, pełne zmęczenia westchnięcie.

– Po prostu zrób to, po co tu przyszliśmy – nakazała zrezygnowana.

Zack nie jawił się chętny do wypełnienia polecenia kobiety. Mimo to nie zaoponował, tylko skierował wzrok na Winter i nagle obrzydliwym miłym głosem, oznajmił:

– Kochanie, przynieś mi krzesło.

Winter nie wykazując żadnej dezaprobaty, wstała i wyszła z pokoju. Cynthia miała ochotę zagwizdać uradowana. Ciemnowłosa dziewczyna miała idealną okazję zabrać rodziców i uciekać. Cynthii przez myśl nie przeszło, że gdy to się stanie, ona zostanie sama z dwoma wampirami. Na piedestale postawiła Winter i jej bezpieczeństwo.

Jak duże zawiedzenie zmieszanie zaskoczeniem pojawiło się na jej twarzy, gdy Winter po chwili wkroczyła do pokoju. Szybko zakryła to uczucie neutralnym wyrazem, choć gorzki zawód pozostał w jej ustach.

Wystarczyło jedno dogłębne spojrzenie w oczy przyjaciółki, aby wszystko stało się dla niej jasne.

 Była idiotkę. Ślepą idiotką. Nie dowierzała, że wcześniej tego nie zauważyła.

Winter i jej rodzice... Oni stali się tak samo bezsilni, jak Jasper tamtej feralnej nocy w klubie.

Amanda miała tę samą zdolność co ona. Może również była czymś innym albo mimo brązowych tęczówek była wampirem. Rozwijając drugą myśl, to prowadziło do konkluzji, że Cynthia również nim musiała być. Czy złotooka istota również nim była? Nie miała odwagi teraz o tym rozmyślać, aczkolwiek to pytanie zakotwiczyło się w jej umyśle.

Zack usiadł na koniuszku popielatowego krzesła od stołu, przy którym nieraz zasiadała Cynthia dzięki gościnności państwu Bennet. 

– Więc, Cencie, opowiedz mi, co stało się w klubie zaraz po tym, jak wróciłaś do loży.

Serce zabiło jej mocniej. Jedno silne uderzenie, po którym nastała cisza. Cisza, która zwiastowała burzę.

– Po tym, jak wróciłam, Jasper zaczął być nachalny. Zaatakował mnie. Chciał się na mnie pożywić. W ferworze walki wbiłam mu nóż między żebra.

Zackowi ewidentnie nie spodobała się odpowiedź dziewczyny. Zacisnął palce na jej kolanach. Ledwo zdławiła pisk. Odnosiła wrażenie, że jednym ruchem mógł jej zmiażdżyć kości.

– Jeszcze raz. Opowiedz mi, co tam się wydarzyło. – Poczuła ciarki na ciele, słysząc jego ton. Przeciął jej skórę jak tasak.

– Próbował pożywić się na mnie i gdy był już blisko, wbiłam mu nóż w bok i udało mi się uciec.

Czuła niemałe zaskoczenie, słysząc swój formalny tembr. Spodziewała się, że jak tylko otworzy usta, drżenie jej brody i głosu zdekonspiruje jej odporność na urok.

– Jeszcze raz.

– Rzucił się na mnie i w trakcie walki udało mi się wbić...

– Jeszcze raz!

Rozbrzmiał huk, gdy krzesło walnęło o podłogę. Wampir górował nad dziewczyną, ściągając łopatki i napinając mięśnie.

– Zack – rozbrzmiał ostrzegawczy głos.

– Ona kłamie. Ta mała kurewska człeczyna chce nas oszukać.

– Nie może kłamać. Użyłam hipnozy.

– Najwyraźniej na nią nie działa...

– Śmiesz wątpić w moje umiejętności?

Kobieta w jednym momencie znajdowała się na końcu pokoju, w drugim stała już przy Zacku. Była od niego o wiele mniejsza i chudsza, mimo że wampir również nie cechował się barczystą budową, jednak gdy tylko znalazła się przed nim, Cynthii nie uszła uwadze nagła zmiana postawy Zacka. Zgarbił się i pochylił nieznacznie głowę. 

Omega płaszczący się przed swoją Alfą. 

– Zadałam ci pytanie. – Cynthia sama nabrała ochoty ukorzenia się w efekcie na ton kobiety. Nie miało znaczenia czy była wampirem, czy nie, bo aura, jaka wokół się niej tliła, wystarczyła, aby zdawać sobie sprawę, że była kimś znacznie silniejszym od człowieka.

– Nie śmiem. Nie to miałem na myśli. – Ledwo dosłyszała jego nad wyraz pokorny głos.

– Nie zapominaj, Zack, kto tu rządzi. Pamiętasz, co ci kiedyś powiedziałam?

Kiwnął niechętnie głową.

– Powiedz to.

– Jestem tylko kundlem, który jeszcze żyje, bo osoba taka jak ty mnie przygarnęła, dała budę i miskę z wodą.

– Właśnie. Żyjesz, bo taką miałam zachciankę. Ale pamiętaj. Równie dobrze mogę mieć zachciankę, żeby zakończyć żywot brudnego kundla.

– Zdaję sobie sprawę. Przepraszam.

– Dobrze. A teraz dokończ to, co zacząłeś.

– Oczywiście.

Mimo że głos Zacka ociekał pokorą, jak tylko jego spojrzenie padło na Cynthię, oddech uwiązł w jej gardle. Czerwień w jego oczach płonęła. O dziwo, jego spojrzenie nie wydawało się tak niebezpieczne, jak wcześniej. Bezdyskusyjnie stało się tak za sprawą jego rozmowy z Amandą. Cynthia zasiała ziarno niezgodny między nimi i była z tego cholernie dumna.

Odniosła wrażenie, że Zack doszukał się na jej twarzy satysfakcji, którą wydawało jej się, że doskonale ukryła pod maską apatii. Wampir podniósł krzesło i rozsiadł się na nim. Jakby z całą świadomością co robił, zgarbił się, tak, żeby Cynthia doskonale dostrzegła jego twarz. A dokładnie wargi, które wygięły się w chełpliwy uśmiech. Niespiesznie przerzucił wzrok na Winter. Cynthia kątem oka zauważyła, jak Zack przejechał palcem po ustach jej przyjaciółki. Walczyła sama ze sobą, żeby nie zareagować.

– Niunia, teraz ty odpowiesz na parę pytań.

Jedna myśl uderzyła Cynthię tak mocno, że aż osty ból rozrywał jej czaszkę. Ona była odporna na urok Amandy, ale nie mogła tego samego powiedzieć o Winter. A ona... wiedziała wszystko. Cynthia opowiedziała jej o każdej sekundzie z tamtej nocy.

Przyznała się, że to ona przyczyniła się do śmierci Jaspera... Że to ona go zabiła.

– Jesteście przyjaciółkami. – Złapał za ciemny kosmyk włosów i okręcał go wokół chuderlawego palca. – Podobno bardzo dobrymi przyjaciółkami. A jako przyjaciółki musicie dużo ze sobą rozmawiać... może nawet o wszystkim, co się dzieje w waszym życiu. Więc pewnie również przeprowadziłyście rozmowę o tym, co stało się tamtego wieczoru. – Z premedytacją przeciągał każde słowo. Chełpił się tą chwilą. – Opowiedz mi, co dokładnie słyszałaś o tamtej nocy. Opowiedz mi, co powiedziała ci twoja przyjaciółeczka.

Czas dla Cynthii się zatrzymał. Obraz przed oczami rozmył. Miała wrażenie, że jej ciało przestało należeć do niej. Tlen stał się równie trujący co wdychany tlenek węgla. Gromadzące łzy jak superkwas fluoroantymonowy wyżerał jej gałki oczne.

Słyszała o ludziach, którzy na granicy życia i śmierci widzieli retrospekcje swojego życia. Ona nie należała do tych osób. Jej umysł niezdolny do odbierania bodźców stał się bezużyteczny. Ona była bezużyteczna. Przez ostatnie dni sądziła, że była kimś potężniejszym niż człowiek. Jednak teraz, siedząc i po prostu czekając na śmierć, nie czuła nic więcej jak bezlitosną niemoc. Nie mogła zrobić nic. Nie mogła uratować siebie, a co gorsza Winter. Zdała sobie sprawę, że jakikolwiek protest z jej strony mógłby zakończyć się tragicznie. Amanda poruszała się szybciej, niż jej oczy potrafiły dostrzec, za to Zack udowodnił, że nawet nie strudziłby się, łamiąc jej kości. Nie mogła zrobić nic. Była tylko człowiekiem.

– Nie słyszałam nic. Cynthia nic mi nie opowiedziała.

Jej oczy rozwarły się szeroko. Winter... ona też była odporna na urok kobiety. Najwyraźniej we dwie tylko udawały.

Fala ulgi zalała Cynthię. Poczuła, jak wszelkie napięcie opuściło jej ciało.

– Idziemy.

– Co?

Zack wydał się równie zaskoczony, jak nie mocniej, co Cynthia. I tyle? Żadnych więcej pytań i po prostu sobie wyjdą?

– To była strata czasu. Od rudej nic się więcej nie dowiemy, a twoja lalka nic nie wie. Zawiodłam się. Obiecałeś mi informacje i zamiast cokolwiek dać, jedynie zabrałeś. Zabrałeś mój czas. Jesteś żałosny. 

– Ale...

Amanda więcej nie słuchała Zacka. W mgnieniu oka znalazła się przy dziewczynach i pochylając się nad nimi, powiedziała:

– Ta rozmowa nigdy nie miała miejsca. Po tym, jak wyjdziemy, odczekajcie minutę i... – Rozejrzała się po pokoju, zatrzymując wzrok na wiszącej przy oknach szafce. – Spotkałyście się na babski wieczór i właśnie planowałyście zagrać w warcaby.

Po swoich słowach uśmiechnęła się, mimo że w tym nie było żadnych oznak przyzwoitości i zniknęła. Pozostał po niej tylko lekki podmuch, który już po chwili rozmył się po powierzchni pokoju.

Cynthia nie odważyła się spojrzeć na Zacka, którego palący wzrok czuła na sobie. Wiedziała, że przydługie spojrzenie wcale nie było pożegnaniem. Było obietnicą, że to jeszcze nie koniec.

Zack równie szybko co kobieta zniknął z pokoju, a Cynthia zaczęła odliczanie. 

Minuta. Sześćdziesiąt sekund. Sześćdziesiąt tysięcy milisekund.

Bezapelacyjnie to była najdłuższa minuta w jej życiu.

Rzuciła się na Winter, ściskając ją mocno drżącymi rękoma. Ciemnowłosa dziewczyna najpierw dziwnie zesztywniała, po czym rozluźniła się i oddała uścisk. Cynthia jeszcze mocniej objęła Winter.

– Ej, ej, bo zaraz mnie udusisz – zażartowała, klepiąc przyjaciółkę sygnałowo po plecach.

– Tak się bałam.

– Ja boję się teraz. Zapisałaś się na zapasy, czy co? Dosłownie nie mogę oddychać.

Cynthia rozluźniła uścisk, ale nie oderwała dłoni od Winter. Jej ciepło było dla niej dowodem, że były już bezpieczne... A przynajmniej na chwilę obecną bezpieczne.

– Dziękuję – oznajmiła Cynthia, wpatrując się w ciemne oczy dziewczyny z wyrazem wdzięczności.

Winter zmrużyła powieki, błądząc po twarzy przyjaciółki.

– Za co? Dobrze wiesz, że zawsze jesteś u mnie mile widziana. Mama cieszyła się, jak powiedziałam, że wpadniesz na babski wieczór. Czasami mam wrażenie, że jesteś bardziej pełnoprawnym członkiem tej rodziny niż ja.

– Co? – Cynthia zmarszczyła brwi. Podniesione kąciki ust powoli zaczęły opadać.

– To co? Gramy w te warcaby?

Z ust Cynthii wydostało się niejednoznaczne syknięcie, które zdawało się perlistym śmiechem, a zarazem niedowierzającym westchnieniem.

– Które pionki wybierasz? Białe czy czarne?

Jej serce biło w tej chwili jak dzwon. Miarowe uderzenia rozprzestrzeniało się po całym ciele. Broda rozedrgała. Zassała do płuc powietrza, nabierając siły do wypowiedzenia kolejnych słów. Nieświadomie próbowała odwlec to jak najdłużej, zdając sobie sprawę, jaka będzie odpowiedź.

– Winter – zaczęła niemrawym głosem. – Pamiętasz, co chwilę temu robiłyśmy?

Winter spojrzała na przyjaciółkę, jakby ta była niespełna rozumu. 

– Oczywiście, że pamiętam. Nie mam jeszcze demencji starczej – prychnęła oburzona. – Zrobiłyśmy sobie babski wieczór i właśnie planowaliśmy zagrać w warcaby.

– Muszę iść – odparła natychmiast i równie szybko wstając, podążyła w stronę drzwi.

– Gdzie? Dopiero przyszłaś? – Winter pobiegła za przyjaciółką, wyciągając w jej stronę dłoń. Nie zdążyła jednak położyć jej na ramieniu Cynthii, gdy ta nagle zaczęła biec.

Nie, nie biec. Uciekać. Musiała uciec z tego pokoju, z tego domu, z tego miejsca. Uciec jak najprędzej.

– Cynthia? Co się stało? Cynthia!

Słyszała za sobą wołanie, ale nie odważyła się spojrzeć za siebie. Po chwili do nawoływań dołączyli państwo Bennett. 

Wybiegła z domu i od razu skierowała się do samochodu. Nie chciała już tu być. Nigdy więcej.

Opony zaryły o ziemię, gdy gwałtowne ruszyła. W lusterku wstecznym dostrzegła postać Winter. Stała na werandzie i krzyczała do niej. Zauważyła w jej oczach gromadzące się łzy niezrozumienia.

 Uderzyła butem w pedał gazu.

Jechała przed siebie, nie będąc do końca świadoma, gdzie teraz miała się udać. Postanowiła po prostu pędzić przed siebie, aż nie skończy się droga. Mijane drzewa stały się tylko różnobarwną ścianą. Po chwili droga jawiła się jak pewnego rodzaju mozaika składającą się z rozmaitych fragmentów ziemi. W pewnym momencie odniosła wrażenie, że noc stała się ciemniejsza. Jakby światła auta zgasły, a gwiazdy i księżyc zostały zakryte przez ciężkie chmury. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że żadna z tych rzeczy się nie wydarzyła. To ona przestawała widzieć. 

Jej oczy coraz gorzej odbierały bodźce i coraz większą powierzchnię obrazu pokrywały mroczki. 

Aż w końcu nadeszła ciemność. Pełna noc, której gęsty mrok ukrył jej własne dłonie. Słyszała ryk silnika, czuła materiał kierownicy, zdawała sobie sprawę z siły, jaką napierała na pedał gazu. Za to nie widziała nic.

Uderzyła w hamulec. Pas zacisnął się na jej klatce piersiowej jak boa dusiciel. Nie mogła zabrać wdechu. 

Kiedyś czytała, jak zabijały boa. Potrzebowały na to jedynie kilka sekund. Miażdżyły ciało ofiar, powodując wzrost ciśnienia krwi, co doprowadzało do zatrzymania akcji serca. Miała wrażenie, że właśnie to się z nią teraz działo. Czuła jak sucha skóra owijała się ciaśniej wokół jej ciała. 

Z panujących ciemności wyłoniły się oczy. 

Boa obserwował ostatnie sekundy życia swojej ofiary. 

Nie odwróciła wzroku. Krople potu skapywały z jej czoła. Oczy węża rozbłysły jak światła latarni. Wydały się tak bardzo znajome. Już nieraz wpatrywała się w ich piękno.

Nie należały do węża.

Z kleistego i nieprzenikającego mroku wpatrywała się w nią złotooka istota. 

Znów się spotykali. Jednak tym razem nie zamierzała uciekać. Winiła ją za wszystko, co się działo ostatnio w jej życiu. Dlatego tym razem stawi jej czoła. Strach był ostatnią emocją, którą teraz odczuwała.

Gwałtownie odpięła pas, niemal nie wyrywając go z zapięcia. Uwolniła się od jednego węża boa i teraz zamierzała do drugiego.

Na wyczucie odnalazła klamkę. Wysiadając z samochodu, zawahała się. Jej noga zwisała parę centymetrów nad ziemią. W tym momencie obudziła się zimna logika, ale nie miała długo prawa głosu. Złotawe tęczówki nieco zniknęły, jakby ich właściciel mrużył oczy. Nie wierzył, że da radę to zrobić. Rzucał jej wyzwanie. A ona była wyjątkowo łatwą osobą do podpuszczenia. Była impulsywna, niecierpliwa, a do tego przez ostatnie dni stała się bardzo drażliwa. Na dodatek zmęczona tym wszystkim i zamierzała to zakończyć właśnie tej nocy.

Nie rozmyślając dalej, wysiadła z samochodu. Cynthii nie interesowało, że jej ciało w obecnej chwili nie było najlepszym sprzymierzeńcem. Oślepła. Dosłownie i w przenośni. Nie dostrzegała rozprzestrzeniającego lasu, samochodu, czy nawet jego intensywnych świateł. Jakby jednym pstryknięciem palca to wszystko zniknęło. Zdała sobie sprawę, że tak się nie stało, kiedy zahaczyła o wystający korzeń i niemal runęła na ziemię. Zdołała odzyskać równowagę i nieustannie szła w kierunku emitujących światłem tęczówek. Liście drzew chlastały jej twarz, a rosnące krzewy cięły skórę rąk.

Wkroczyła do lasu.

Wystawiła do przodu ręce, unikając przy tym zderzenia z drzewami. Zręcznie udawało jej się je ominąć, nawet na chwilę nie spuszczając oczu ze swojego celu. Z każdym krokiem miała wrażenie, że zbliżała się do aktywnego wulkanu. Tęczówki gorejące złotem przypominały płynną lawę. Były niebezpieczne... ale i piękne. Niszczycielskie, ale również budowały coś nowego. Miała ochotę zanurzyć w nich swoją dłoń, choć zdawała sobie sprawę, że wystarczyłyby sekundy, aby spłonęła. To sprawiało, że jeszcze bardziej ich pragnęła.

Niedostępne piękno.

Zaczęła biec. Resztki racjonalności opuściły jej umysł. Teraz liczyła się tylko para tęczówek.

 Wołały do niej.

Przyjdź. Przyjdź. Jesteśmy tacy sami".

W jej oczach... pojawiła się iskra. Iskra, która rozpaliła stos suchego drewna. Jej tęczówki również zaświeciły złotem.

Złoto polane gorącym miodem. 

Latarnia i statek. Tym właśnie teraz stały się dwie pary jaśniejących tęczówek. Jedne nawigowały, by drugie mogły bezpiecznie dopłynąć do domu. 

Złotookie tęczówki jawiły się dla niej jak dom.

Dom, który został jej niesłusznie odebrany. Ale teraz... wróciła do domu.

Były już na wyciągnięcie ręki. Kilka kroków dzieliło ją do odzyskania upragnionego domu. Kilka kroków... Ale jeden źle postawiony.

Wszystko działo się w zatrważającym tempie. W jednym momencie czuła obezwładniającą ulgę, w drugim promieniującym ból rozchodził się po całym ciele. Nie wiedziała, nawet kiedy ziemia zsunęła się pod jej nogą i runęła w dół. Impulsywnie zasłoniła rękami głowę, gdy turlała się niekontrolowanie. Wciągnęła powietrze. Z jej ust wydostał się przeciągły, ochrypły syk, gdy plecami walnęła o coś bardzo twardego. 

Rwący ucisk zablokował jej ciało na dłuższą chwilę. Leżała w pozycji embrionalnej w dalszym ciągu zasłaniając głowę. Nie mogła wyprostować pleców ani wziąć oddechu. Poczuła ciepłą ciecz klejącą jej ubrania. Nie dała rady sprawdzić, gdzie dokładnie znajdowała się rana, choć domyślała się, że w okolicach miejsca uderzenia.

Leżała w bezruchu, walcząc o złapanie oddechu. Po chwili udało jej się stopniowalnymi dawkami zassać powietrze, choć w dalszym ciągu miała problem z wypchaniem go z płuc. Próbowała uspokoić trzęsące ciało, jak i kołaczące serce. Oczy zaszły łzami. W uszach szumiało.

 Aż nagle nastała cisza.

Cisza wydawała się tak ostrzegająca, że przezwyciężyła ból. Odkryła nieco głowę, nie mając jednak wystarczająco siły, by ją podnieść. Jej ciało wygięte w łuk opierało się o sporej wielkości skałę. Była pośrodku niczego. Gęste drzewa podszyte szarością były jedynym, co dostrzegała. Wspinając się wzrokiem po górze, również nie zauważyła nic charakterystycznego, co mogło jej pomóc dowiedzieć się, gdzie zawędrowała. Jednym nie pasującym elementem były złotawe tęczówki.

Wpatrywały się w Cynthię z samej góry. Jeżeli przed chwilą były domem, to teraz stały się niedostępną jabłonią, której owoc mógł jedynie sprowadzić na nią zgubę.

Cynthia zacisnęła hardo szczękę, zgrzytając zębami. Jeżeli jej oczy mogłyby podpalać, cały ten las stałby teraz w ogniu.

– Kim jesteś!? – Zawyła ochryple, nie mogąc wytrzymać dłużej napierającej siły kryjącej się w oczach istoty. Jej głos rozszedł się echem i po chwili zniknął wśród gęstych drzew lasu. – Wiem, że mnie słyszysz! Kim jesteś i czego ode mnie chcesz?! – Wycie zamieniło się w chorobliwe błaganie. – Dlaczego mi to robisz? Dlaczego wkroczyłeś do mojego życia i postanowiłeś je zniszczyć?! – Jej ciałem wstrząsnął spazmatyczny szloch. Poczuła wilgoć pod powiekami. – Miej na tyle odwagi i się pokaż! Nie obchodzi mnie, co chcesz ze mną zrobić! Po prostu pokaż się i zrób to teraz! – Skuliła się jak noworodek w łonie matki. Słaby i niezdolny do samodzielnego życia. – Proszę. Jestem już zmęczona. Błagam. Mam dość. Po prostu zakończ to już. 

Cynthia nie wiedziała, czy to jej słowa poruszyły istotę, czy  faktycznie zamierzała dokończyć to, co rozpoczęła. Nie zareagowała w żaden sposób, gdy złotawe tęczówki zaczęły się zbliżać. Ich właściciel nie sturlał się tak jak Cynthia. Szedł dostojnym, zdecydowanym i niespiesznym krokiem. Grawitacja wydawała się dla niego nieistotna.

Istota wyglądała jak cień, który jednak był czymś więcej niż ciemnym odbiciem. Było cielesne... realne. Wystawiło w stronę Cynthii dłoń.  

Podniosła rękę, zapominając o bólu. Za bardzo tego pragnęła, aby cokolwiek teraz mogło jej przeszkodzić.

Dzieliły ich centymetry.

I tak o to złączy się para osób o tych samych oczach.

Złoto zetknęło się ze złotem. Tylko one nawzajem były siebie godne.

Cynthia zacisnęła palce na jego dłoni. Była ciepła. Bardzo ciepła.

– Spokojnie. Nie ruszaj się. Jesteś już bezpieczna.

Usłyszane słowa były jak lina, która wyciągnęła ją z bezdennej wody. Wynurzyła się po wielogodzinnym nurkowaniu. Wskoczyła do wody w środku nocy, wypłynęła za dnia.

Mimo że jeszcze chwilę temu niebo pochłaniał mrok, teraz promienie słońca smagały jej bladą skórę.

Był ranek.

– Mam ją. Leży na dole. Jest przytomna. Potrzebuję noszy i liny. Może mieć uraz kręgosłupa... Szlag. Widzę krew... ale nie jestem w stanie stwierdzić jak duża jest rana. Pospieszcie się! 

Cynthia spojrzała na właściciela głosu. Jak tylko ich oczy się spotkały, na twarz młodego mężczyzny wpłynął promienny uśmiech równie ciepły co jaśniejące słońce.

– Jestem funkcjonariusz Gael Rodriguez. Nie musisz już się bać. Jestem przy tobie i nie pozwolę, żeby coś więcej się stało. 

Cynthia przerzuciła wzrok na swoją dłoń. Nieprzerwanie zaciskała ją na ręku młodego mężczyzny.

– Zimno – wydusiła.

Mimo że ciało mężczyzny było ciepłe, ją otaczał chód.

Podniosła wzrok, obserwując, jak funkcjonariusz zdjął swoją puchatą kurtkę w brunatnych barwach i delikatnie nią ją przykrył.

Stłumione głosy rozbrzmiewały wokół niej, choć nie potrafiła dokładnie stwierdzić, skąd pochodziły. Jeden należał do szefa policji. Po chwili doszedł do niego kolejny i kolejny. Wyłapała jeszcze jeden szczególnie znajomy. Jej ciotka wołała jej imię.

Powieki dziewczyny stały się nagle wyjątkowo ciężkie, mimo to nie pozwoliła im się całkowicie zamknąć. Nie mogła tego zrobić, czując na sobie intensywne spojrzenie.

Musiała pozostać czujna.

Wiedziała, że złotooka istota nie odeszła. Może kryła się pośród drzew, a może przyjęła ludzką skórę i ukryła wśród grupy wołającej jej imię. Nie potrafiła tego stwierdzić, ale bez wątpienia była w pobliżu i czujnie ją obserwowała.


Zapraszam do komentowania, snucia teorii i dzielenia się przemyśleniami :D


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro