Tom 2 ♦ Rozdział ♦ Czwarty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Autor: Othello

Tytuł: Kronika Istot Najwyższych

Rozdział: Wrota Heliosa

Dostępność: Dostępna, Złota Biblioteka Pałacowa

Zwali je Wrota Heliosa, jako że kobiety o zdolnościach niezwykłych (wiedźmy) stworzyły je z miedzi, cynku i własnej krwi, by chronić sabat od wysłanników słońca. Mosiężne drzwi pełniły swą funkcję przez dziesiątki lat, acz razu jednego wraz ze świtem przyszły demony. Wyrwały wrota i wywiozły daleko. A po ich twórcach pozostał jedynie nieustannie odbijający się poszum krzyków konania, zsyłający widma na ludzi niemądrych, którzy odważyli się przejść przez Wrota Heliosa. 

Zasiadła do stołu i kolejno przesuwała wzrokiem po każdej potrawie: deskach pełnych wędlin i serów, gnocchi w rozmaitych sosach, różnego rodzaju sałatek i makaronów. Wszystko wyglądało bardzo apetycznie, choć przy pomocy samego spojrzenia nie mogła stwierdzić, czy nie zawierało to przypadkiem arszeniku. Jednak nie ze względu na tę myśl nie mogła zmusić się do spróbowania czegokolwiek, choć oczywiście też wątpiła, że podano by jej truciznę. Tliło się w niej dziwne uczucie. Z jednej strony ssało ją w żołądku, z drugiej była najedzona. Jakby nie mogła się zdecydować czy jest bardziej głodna, czy zestresowana.

– Mogę coś pani nałożyć? – Przerwała ciszę Miedziana, kiedy Cynthia już przez dłuższy czas milcząco wpatrywała się w potrawy. 

– Właściwe... – Zawahała się. – Nie mogę się zdecydować. – Spojrzała na Miedzianą, która, gdy wcześniej Cynthia usiadła, znalazła się po jej boku i tak stała do tej chwili. – Bardzo dużo tu tego – dodała, siląc się na ton, z którego nie dało się wyczytać jak bardzo niespokojna była przez obecną sytuacją.

– Kazałam zrobić kucharzom jak najwięcej. Chciałam mieć pewność, że na pewno znajdzie się coś, co pani zasmakuje. Są to dania włoskie, a w tym jedno szczególnie znane na całym świecie. – Energicznymi krokami podbiegła na drugi koniec stołu i podniosła drewnianą deskę.

– Pizza – stwierdziła, widząc dobrze jej znaną okrągłą potrawę.

Pizza con prosciutto crudo, rucola e scaglie di parmigiano – powiedziała po włosku Miedziana, z widoczną i słyszalną ekscytacją spoglądając na dziewczynę. Szybko jednak przerwała kontakt wzrokowy i pochyliła głowę. Następnie z nadmierną manierycznością przetłumaczyła: – Pizza z surową szynką, rukolą i płatkami parmezanu. Poleciłam kucharzowi jedną zrobić. Tak, gdyby reszta dań nie przypadła pani do gustu.

– Chętnie spróbuję.

– Wina do tego?

Już otwierała usta, żeby wyjaśnić, że nie mogła jeszcze pić alkoholu, gdy przypomniała sobie, że przecież byli we Włoszech. A po drugie wątpiła, że wampiry tak ściśle trzymały się praw ustanowionych przez ludzi, nawet jeśli obowiązywały również ich.

– Wody – poprosiła w zamian.

Choć Cynthia jadła wiele pizz w życiu, musiała przyznać, że ta była nieporównanie lepsza od wszystkich. A przecież w Bar Harbor próbowała w restauracji prowadzonej przez samego Włocha. Jednak te, które kiedyś jadła, nie umywały się do tej teraz.

– Jest bardzo dobra – pochwaliła, mając wrażenie, że nieznajoma oczekuje jej reakcji.

– Bardzo się cieszę, pani. Przekażę kucharzowi. – Radość w jej głosie brzmiała bardzo autentycznie.

Cynthia miała ochotę jeszcze jakoś zagadać Miedzianą, chcąc przerwać tę ciszę, która nastała po tej krótkiej wymianie zdań. Było jej niezręcznie, że ona jadła, a wampirzyca stała z boku. Wzrok miała wbity w swoje złączone palce, choć Cynthia potrafiła stwierdzić, kiedy ta co jakiś czas kontrolnie na nią zerkała.

– Dołączysz się? – zapytała w końcu z grzeczności, mimo że podejrzewała, jaka będzie odpowiedź.

– Nie mogę, pani.

– Bo Miedziana nie może siedzieć przy jednym stole ze Złotą?

– Zgadza się.

– Zawsze możemy dostawić drugi stół... który będzie koło mojego – zasugerowała żartobliwym tonem.

Albo jej się przesłyszało, albo Miedziana się zaśmiała. Cicho i krótko, ale wydawało się to być nieudawanym rozbawieniem.

– Gdyby pani Clemence zobaczyła, wyrwałaby mi włosy z głowy. – Uśmiechnęła się krzywo na swoje słowa. – To znaczy... ukarałaby mnie – poprawiła się po chwili bezbarwnym tonem. Po uniesionych wargach nie było śladu. Teraz tworzyły wąską linię.

– Wygląda na taką, która mogłaby to zrobić – mruknęła pod nosem Cynthia, zapominając, że wampiry przecież miały świetny słuch. Jednak nie przejęła się, że wampirzyca stojąca koło niej mogła uchwycić jej słowa. Obawiała się, że inny Miedziany ją usłyszał, a nawet jednego konkretnego miała już w głowie.

Mimowolnie odwróciła się, by zobaczyć, czy aby przypadkiem kobieta nie stała za nią. Clemence poruszała się jak duch. Nie zdziwiłaby się, gdyby znowu pojawiła się bezszelestnie.

Pusto. Wydawało się, że w apartamencie przebywały tylko we dwie.

– Gwarantuję, że nawet wiele razy to zrobiła – stwierdziła Miedziana zamyślona. Cynthii ledwo udało jej się zrozumieć, co powiedziała. Mimo to po tonie głosu wywnioskowała, że ta nie żartowała.

Po słowach wampirzycy pozostało ciężkie powietrze. Aby nie rozmyślać o tym, postanowiła się na czymś skupić. Padło na wystrój jadalni.

Ściany pomieszczenia zdobił złoty ornament na białym tle, jednakowy co w sypialni i salonie. Tu także znajdowały się lustra ciągnące się niemal od ziemi do sufitu. Najmniejsze z trzech pomieszczeń dzięki nim zyskiwało przestrzeni. Oprócz tego na ozdobnych karniszach wisiały turkusowe zasłony, które pełniły jedynie funkcję dekoracyjną. Zamontowane zostały bowiem na ścianach, gdzie nie było okien. Identyczną barwę miała tkanina, którą obito oparcie i siedzisko krzesła. Meble były w tożsamym stylu co w salonie i sypialni, jednak tutaj było ich znacznie mniej. Oprócz stołu i jednego krzesła znajdowały się dwie konsole. Całość pięknego wnętrza była dopełniana przez plafon przedstawiający postacie zasiadające do wieczerzy.

Niczym jadalnia królowej – skwitowała, choć nie czuła się jak królowa, nawet ze „służbą" przy jej boku.

Miedziana proponowała jej jeszcze wiele potraw do spróbowania, przy tym opowiadając kilkoma słowami o każdej. Nie odmówiła żadnego, choć nie ze względu na pusty żołądek. Wszystkie te dania zostały przygotowane specjalnie dla niej, więc czuła się w obowiązku spróbować wszystkiego. Dodatkowo z domu wyniosła zasadę, że jedzenia nie wolno wyrzucać. Choć nawet gdyby przy tym stole usiadło dziesięć Cynthii, nie udałoby im się wszystkiego zjeść. Mimo to postanowiła, chociaż wcisnąć jak najwięcej. Zjadła między innymi pappardelle al cinghiale, czyli nic innego jak makaron z dziczyzną i truflami, jak wytłumaczyła Miedziana. Oprócz tego spróbowała jeszcze wiele różnych makaronów, choć tylu włoskich nazw nie udało jej się spamiętać.

Gdy już obiad dobiegał końca, bo chyba tym właśnie był ten posiłek, echo pukania rozeszło się po wszystkich trzech połączonych pomieszczeniach.

Miedziana bez słowa wyszła z jadalni. Sądząc po dźwiękach rozchodzących się kroków, podeszła do głównych drzwi. Otworzyła je, po czym po paru sekundach zamknęła i znów skierowała się do jadalni. W ręku trzymała czarny pokrowiec na ubrania.

– Pani strój na dzisiaj przyszedł – poinformowała, stając przed nią koło stołu, unikając jednak wzroku rudowłosej.

Strój na spotkanie z Radą Najwyższych.

– Chciałaby pani zobaczyć?

– Chętnie. – Zmusiła się do uśmiechu. Jakoś szczególnie jej na tym nie zależało, jednak dostrzegała, jak Miedziana próbowała ukryć ekscytacje z tego powodu.

Rozpięła pokrowiec i wyjęła jasno kremową prostą sukienkę, która, sugerując się długością, będzie sięgać jej za kolana. Miała szeroki kwadratowy dekolt ozdobiony delikatnymi koralikami, półprzezroczyste bufiaste rękawy i delikatne rozcięcie z boku.

Podobała jej się, choć nie podobało jej się, gdzie będzie zmuszona ją nałożyć.

– Pani Clemence ją wybrała. Ja początkowy przygotowałam sukienkę, którą pani ma teraz na sobie. Jednak subtelnie wyjaśniła mi, czemu nie była dobrym wyborem.

Subtelnie wyjaśniła – Miedziana lekko skrzywiła się, wypowiadając te dwa słowa, co pomogło Cynthii domyślić się, że wcale tak subtelne te wyjaśnienia nie były.

– Ta sukienka bardzo mi się podoba – przyznała szczerze, wskazując na niby zwykłą czarną sukienkę z białymi ramiączkami i paskiem na dole. Jednak za sprawą prostego fasonu świetnie prezentowała się na drobnej sylwetce rudowłosej. Do tego podkreślała delikatne wcięcie w talii.

– Mnie też, ale gdy tylko pani Clemence ją zobaczyła, spojrzała na mnie takim wzrokiem... – opowiadała otwarcie, opierając się ręką o blat stołu. – Aż pomyślałam: „Epione, jesteś martwa. Gratulację, zabiła cię sukienka".

A więc na imię miała Epione.

– Na szczęście rzuciła do mnie tylko parę gróźb i sobie poszła – dodała.

Nie skomentowała tego. Coś czuła, że jak tylko coś powie, Miedziana zda sobie sprawę, że znów odniosła się do niej w sposób bezceremonialny, mimo że jej to nie przeszkadzało. Nie myliła się. Jak tylko Epione zdała sobie z tego sprawę, pochyliła się nisko i zaczęła przepraszać.

W późniejszym czasie, podczas szykowania się do spotkania z radą, taka sytuacja zdarzyła się jeszcze kilka razy. Kiedy jednak pod koniec przygotowań, pojawiła się Clemence, Cynthia zauważyła, jak Epione bardzo uważała, co robi i mówi, choć to drugie w towarzystwie wampirzycy praktycznie nie miało miejsca.

– Wygląda dobrze – skomentowała Clemence surowym tonem. Nie brzmiała, jakby faktycznie tak uważała. – Fryzura też nie najgorsza, choć różni się od mojej wizji, którą ci przekazałam.

– Przepraszam. Mogę poprawić – powiedziała Epione, stojąc z pochyloną głową przy ścianie. Jej głos i postawa różniły się znacznie od pewnej siebie Miedzianej, która jak drapieżnik obchodziła Cynthię i przypatrywała się każdemu szczegółowi kreacji, fryzury, a nawet makijażu.

– Nie. Nie mamy czasu.

– Jeszcze raz przepraszam. Za mój błąd poniosę konsekwencje. – Głos Epione był nikły. Zdawał się pochłaniany przez kłującą jak igły aurę otaczającą Clemence.

– Poniesiesz.

Cynthia chciała włączyć się do rozmowy, a dokładnie do obrony Epione, bo według niej wykonała kawał świetnej roboty. Zamierzała już się odezwać, kiedy Clemence może przeczuwając, co rudowłosa miała zamiar powiedzieć, spojrzała na nią takim wzrokiem, że zrozumiała, czemu Epione tak bardzo bała się tej pary miedzianych tęczówek. Teraz to w głowie Cymthii pojawiło się zdanie: „Nie odzywaj się, jeśli chcesz żyć". Kryło się w nich coś takiego, co wolało się unikać. Wydawały się mieć moc zsyłania na ludzi nieszczęścia... lub śmierci.

– Już czas – oznajmiła Clemence i podeszła do drugiej Miedzianej.

Cynthia myślała, że zrobiła to po to, aby już teraz wymierzyć jej karę. Jednak wampirzyca jedynie stanęła jak Epione przy ścianie i pochyliła głowę równie nisko co ona. Szybko zrozumiała, że to nie dla niej się ukłoniła. Spojrzała na drzwi, spodziewając się, że zaraz ktoś się w nich pojawi.

Miała rację. Drzwi zostały otwarte przez Miedzianego, który dzień wcześniej został wyznaczony do odprowadzenia jej do apartamentu. Jednak to nie on wszedł do środka, lecz nie kto inny jak Kallias. Spojrzenie jego złotych tęczówek nawet na chwilę nie padło na dwie Miedziane, tylko od razu spoczęły na Cynthii.

– Wyjdźcie – nakazał tym swoim apodyktycznym tonem, a Miedziane bez słowa z pochylonymi głowami opuściły pokój. – Wyglądasz pięknie – dodał, kiedy zostali sami. Jego błądzące po jej ciele spojrzenie wprawiało ją w zakłopotanie. – Idealny strój do trumny – skwitował po chwili niemal śpiewnie.

Na twarzy Cynthii przemknęło wiele emocji. Zanim jednak zdołała całkowicie wpaść w panikę, Złoty dodał:

– Wnioskując na podstawie twojej miny, to jeszcze nie jesteśmy na tym etapie znajomości, aby pozwalać sobie na takie żarty. Mój błąd. – W jego głosie nie wychwyciła skruchy.

Nie odezwała się. Jedyną jej reakcją było zaciśnięcie warg. Przy tym wampirze naprawdę trudno było jej się kontrolować. Przed zrobieniem czegoś głupiego, czego pewnie potem by żałowała, były jego oczy. Płynące w nich złoto przypominało jej, z kim miałaby do czynienia i z jaką siłą musiałaby się mierzyć.

– Jak się czujesz? – zapytał, podchodząc bliżej.

– Normalnie – oznajmiła, odsuwając się od niego.

Wampir uśmiechnął się dwulicowo i się zatrzymał. Cynthia również to zrobiła, uznając, że dzieląca ich odległość ją zadowala.

– Normalnie? – powtórzył, jakby nie rozumiał.

– Normalnie. – Kiwnęła głową i wzruszyła ramionami, nie mając ochoty rozwijać swojej wypowiedzi.

Czuła się okropnie. Była przerażona, myśląc o przyszłości, a do tego spociły jej się pachy i ręce. Jeszcze chwila a będzie potrzebowała kolejnej kąpieli. Jednak to wszystko wolała zachować dla siebie.

– Normalnie – powtórzył jeszcze raz z większym naciskiem. – Jeżeli normalnie również bije ci tak serce, jest to coś więcej niż niepokojące.

– Możemy już iść? – zapytała wprost. Nie miała ani siły, ani ochoty prowadzić z nim dalszą bezsensowną konwersację.

– Możemy... – Nie dając mu dokończyć, minęła go i podeszła do drzwi.

Tak szybko, jak je uchyliła, tak szybko je zamknęła. Xander nie zdążył nic powiedzieć, kiedy niewiele myśląc, zatrzasnęła przed nim drzwi.

Odwróciła się w stronę Kalliasa i rozdziawiła usta. Chyba spodziewała się, że zaraz rzuci jakiś komentarz i szykowała się do kontrataku.

– Nie każmy naszemu drogiemu przyjacielowi czekać – powiedział lekkim tonem, jakby wcale za drzwiami nie stał wampir, który najchętniej pozbawiłby go głowy.

Przesunęła się na znaczną odległość, dając miejsce Kalliasowi na otwarcie drzwi. Właściwie wystarczyłoby, żeby zrobiła krok w bok, ale ona, zanim zdała sobie sprawę, była już przy oknie. Instynktownie pragnęła znaleźć się jak najdalej od tej dwójki wampirów.

– Alexander, jak miło cię widzieć – powitał nowoprzybyłego tak szczerze radosnym tonem, że aż Cynthia miała zagwozdkę, czy aby nie było to prawdziwe. Może napięcie między Złotymi było tylko na pokaz?

– Mi ciebie nie. – Xander uraczył Kalliasa nie tylko nieprzyjaznym przywitaniem, ale również spojrzeniem.

A więc naprawdę się nie lubią – skwitowała w myślach.

Minął w przejściu drugiego Złotego i wszedł w głąb pokoju. Kiedy wzrok Xandera padł na rudowłosą, jego postawa diametralnie się zmieniła.

– Cynthia... Część.

Zacisnęła zęby. Miała ochotę zaśmiać się mu w twarz. Po tym wszystkim przychodzi do niej i rzuca zwykłe: „Cześć". To nic, że zbolałym głosem, a on sam wyglądał jak porzucony szczeniak. Tym razem nie da się nabrać na jego sztuczki.

– Co tutaj robisz? – zapytała wprost, nie siląc się na przyjemny ton.

– To jest dobre pytanie – podłapał Kallias, podchodząc bliżej Cynthii. Jak dla niej za blisko. Stanął koło niej i niewiele brakowało, aby ich ramiona się stykały. – Z tego, co mi wiadomo, nie powinno cię tu być.

– Ciebie również – zawtórował Xander.

Kallias oczywiście go prowokował, jednak tym razem Xander zachował opanowanie.

– To prawda – przyznał bezczelnie.

– Co tutaj robisz, Xander ? – spróbowała jeszcze raz, ponownie zwracając na siebie uwagę dwóch par złotych tęczówek.

Kiedy Xander nie odzywał się, a jedynie spoglądał na nią otępiałym wzrokiem, nie wytrzymała. Zaraz powie mu coś niemiłego, choć prawdziwego, a że nie chciała robić tego przy Kalliasie, postanowiła opuścić apartament.

Bez słowa podeszła do drzwi i dopiero przy nich zwróciła się do Kalliasa:

– Prowadź.

Kiedy zobaczyła, jak na twarzy Złotego tlą się iskierki zwycięstwa, poczuła jeszcze większy gniew. To nie było jej zamiarem. Nie chciała dłużej patrzeć na Xandera, ale Kallias nie różnił się wiele od niego. Po prostu teraz z dwojga złego wybrała jego.

Kiedy chciała już wyjść, usłyszała za sobą:

– Chciałem ci tylko życzyć powodzenia.

Coś w jego tonie nakazało jej spojrzeć na niego. Nie potrafiła tego wyjaśnić, ale miała co do tego złe przeczucie.

Po drodze rozmyślała, co zaniepokoiło ją w głosie Xandera. Kryło się w nim coś, czego na początku nie potrafiła wyłapać, gdy nagle zdała sobie sprawę.

Strach. To był strach. Strach, który mącił w głowie i siał zgubę. Strach tak silny, że potrafił zabić. Zabić w obronie kogoś bliskiego.

Xander bał się o nią. I wydawało się to być spowodowane realnym zagrożeniem.

– Czy coś mi grozi? – wypaliła znienacka, gdy jedynie we dwójkę przemierzali korytarz. Zatrzymała się, kiedy również zrobił do Kallias.

Złoty niespiesznie odwrócił się w jej stronę i włożył ręce do kieszeni eleganckich spodni garniturowych. Przeszyło ją spojrzenie złotych tęczówek zimnych jak lodowce Antarktydy.

– Każdemu nam coś grozi – oznajmił wymijająco, nie zadowalając ją tą odpowiedzią.

– Czy grozi mi coś od strony rady? – sprecyzowała pytanie, kładąc nacisk na jedno konkretne słowo. Choć jeszcze nie dostała odpowiedzi, zaczynała odczuwać ten sam strach, który już wbił szpony w ciało Xandera. I teraz zamierzał zrobić to również z nią.

– To oczywiste. To spotkanie ma zdecydować o twoim losie.

Słyszała to już dzisiaj. Identyczne słowa padły z ust Clemence. Tak jak wtedy i teraz jej się nie spodobały. Tym razem postanowiła pociągnąć temat.

– Co masz na myśli?

– Rada uzna cię Złotą... lub nie.

– A od czego to zależy?

– Od tego, czy jesteś Złotą lub nie.

Miała ochotę po jego słowach się zaśmiać, jednak w tym nie byłoby nic przyjemnego.

No tak, bo przecież na to nie wpadłam – pomyślała.

– Rozumiem twoje zdenerwowanie – dodał po chwili. – Jednak jest ono zbyteczne. Raczej ani ja, ani Alexander nie pomyliliśmy się co do ciebie. Musisz być zaginioną Złotą sprzed dwudziestu trzech lat.

– A co jeśli nie jestem?

– Rada uzna, że próbowałaś ich oszukać i wyda na ciebie wyrok śmierci – wyjaśnił niedbałym tonem.

Cynthia jednak postanowiła zignorować, jak łatwo szło mu mówienie o jej śmierci i z tłumionym zdenerwowaniem zapytała:

– Więc to ja poniosę konsekwencje, a nie ty, który, jakby nie patrzeć, sprowadziłeś mnie tutaj?

– Zgadza się.

– Przecież to bezsensu! – krzyknęła, nie wytrzymując i wyrzuciła ręce w powietrze. Rozejrzała się, czy aby nikt nie widział jej aktu frustracji. Jednak na korytarzu znajdowali się tylko oni. 

– Nie zaprzeczę.

– Musisz coś z tym zrobić.

– A kim ja jestem, żeby cokolwiek z tym robić? To Rada Najwyższych o wszystkim decyduje. Jeżeli powie, że od jutra jedynym dozwolonym kolorem jest róż, to od jutra wszyscy będą chodzić tylko w różu.

– To cię bawi – wywnioskowała po jego tonie.

– To śmiech przez zły, Cynthio.

Odwróciła wzrok i odetchnęła uspokajająco parę razy. Musiała zachować trzeźwy umysł.

– Więc co mam zrobić, gdy już spotkam tę radę? – zapytała Kalliasa.

– Nic więcej jak stać.

– Mam po prostu stać, a oni będą wiedzieć, czy jestem Złotą, czy nie? – dopytała podejrzliwe.

– Mhm... może faktycznie użyłem niewłaściwego słowa. – Zamyślił się na krótką chwilę. – Powinienem raczej powiedzieć: nic więcej jak przetrwać.

Nic z tego nie rozumiała. Głowa ją zaczynała boleć od tego wszystkiego.

– Zrozumiesz, co mam na myśli, gdy zbliżymy się do sali, w której urzęduje rada – dodał, musząc domyślić się, jaki bajzel miała teraz w głowie.

Przez resztę drogi powtarzała w myślach jedno zdanie: „Jesteś Złotą".

Musiała być. Wszystko na to wskazywało. Jak sam Kallias raz jej powiedział: „Złoto należy jedynie do Złotych". A ona przecież sama widziała, jak jej tęczówki świeciły złotą barwą. I tak o tym rozmyślała, gdy nagle poczuła niewyjaśnione uczucie. Jej ciało się napięło, a skóra ścierpła i stwardniała. Czyżby zbliżali się do sali Rady Najwyższych?

Z każdym pokonanym zakrętem myślała, że już za nim ujrzy cel końcowy. Jednak jej oczom ukazywał się jedynie kolejny wydający się nie mieć końca korytarz.

Z każdym krokiem coraz ciężej było jej stawiać kolejny. Początkowo myślała, że może przez zmęczenie, bo przeszli już dość sporo. Jednak kiedy nogi zaczęły jej się plątać tak, że ledwo szła prosto, zrozumiała, że to też była zasługa rady. W pewnym momencie musiała się nawet zatrzymać i podeprzeć ściany. Poczuła, jak Kallias zerknął na nią, jednak wzrok jej się rozmazał i nie potrafiła stwierdzić, co kryło się w jego spojrzeniu. Nawet wydawało jej się, że coś do niej powiedział. Uchwyciła rozmyte dźwięki, jakby był daleko od niej. I choć nie było to łatwe, odepchnęła się od ściany i ruszyła przed siebie. Myśl, że Kallias oglądał ją w takim stanie, w czasie gdy on wydawał się świetnie trzymać, była nie do zaakceptowania. Nie ufała mu, a teraz szczególnie musiała uważać na jego ruchy. Nie żeby cokolwiek mogła poradzić, jeśli zdecyduje się jej coś zrobić.

Mrugała, próbując rozwiać mgłę, która powstała przed jej oczami. W małym stopniu jej się to udało, bo zauważyła, jak korytarz znacznie się rozszerzył, a jego koniec wieńczyły osadzone w portalu drzwi wykonane z miedzi. Dwoje wampirów stojących przed wrotami wydawali się niknąć w obliczu ich ogromu. Na jednej ze ścian pomieszczenia znajdowało się kilka bardzo małych okien, które nie pozwalały, aby do środka wpadało wiele światła. Większym jego źródłem zdawały się miedziane tęczówki, a teraz także złote Kalliasa.

Z każdym krokiem zbliżającym ich do wrót, powietrze stawało się gęstsze. Coraz ciężej było jej brać oddech. Uderzał w nią zarówno chłód, jak i gorąc, jakby jakieś dwie odmienne siły walczyły właśnie w tym miejscu.

Miała wrażenie, że znikała. Jak gdyby jakaś moc wypychała ją z jej własnego ciała. Zacisnęła dłonie w pięści, wbijając głęboko paznokcie w skórę, licząc, że dzięki temu odeprze to uczucie.

– Najwyższy. – Echo głosów rozbrzmiało w jej głowie. Mimo że Miedziani stali metr przed nią, miała wrażenie, jakby witali Kalliasa z innej części pałacu.

– Otwórzcie Wrota Heliosa.

Złoty położył dłoń na barku dziewczyny. W aktualnym jej stanie jego ręka wydawała się ważyć tonę. Aż nogi się pod nią ugięły. Jego oddech na jej karku przyprawił ją o ciarki. 

– Kiedy drzwi się otworzą, wejdź do środka i tak jak ci mówiłem: po prostu przetrwaj – wyszeptał do jej ucha, dzięki czemu dobrze go usłyszała.

Po prostu przetrwaj... Czy aby naprawdę było to takie łatwe?

Miedziani złapali za mosiężne pierścienie. Miała wrażenie, że wkładali bardzo dużo siły, żeby uchylić masywne wrota. A przecież byli wampirami, Miedzianymi, a według jej wiedzy cechowali się nadludzką siłą.

Drzwi zostały otwarte, a z nich uwolniła się ciemność, której nie dało się przeniknąć wzrokiem. Cynthia poczuła zimno, jakby lepkie macki tego, co chowało się w czerni, zacisnęły się na jej ciele. Zapierała się mocno nogami o podłogę, aby nie pozwolić tej niewidzialnej sile zaciągnąć ją do środka, lecz zdawało się to na nic. Szczególnie kiedy ktoś popchnął ją wprost w czeluści mroku. Był to nie kto inny jak Kallias i to jego twarz ujrzała jako ostatnią, zanim drzwi nie zostały zamknięte.

Nastała ciemność.

Nie mogła złapać oddechu. Jakby powietrze tutaj w ogóle nie zawierało tlenu. Dusiła się. 

Nie miała zamiaru wchodzić głębiej. Chciała walić w drzwi, dopóki na nowo nie zostaną otwarte. Jednak nigdzie nie mogła ich znaleźć. Szaleńczo machała rękoma, szukając ich w panice. Zatapiała dłoń w ciemności, ale nie wyczuła ani drzwi, ani żadnej ściany... jakby tylko ona została pożarta przez mrok, który znów wbrew jej woli zaczął gdzieś ją ciągnąć. Usłyszała głosy, lecz jak tylko je uchwyciła, umilkły. Czy było to jej wyobrażenie, czy to mrok szeptał do jej ucha słodkie i fałszywe obietnice?

Ujrzała lustro... wiele luster i siebie w odbiciach. Znalazła się na samym środku pomieszczenia w kształcie dziesięciokąta foremnego. Wszystko, co dotychczas odczuwała, zyskało na sile. Padła na kolana, dłużej nie dając rady przeciwstawiać się tej nacierającej mocy. Dźwięk jej szybkich i płytkich oddechów nikł w ciemności.

Próbowała wstać, lecz jej ciało odmówiło posłuszeństwa. Niewidzialna siła ciągnęła ją w dół... Do ukorzenia się. I wtem zrozumiała czym było to uczucie. Niedawno również odczuwała coś podobnego, choć o wiele słabszego. Było to podczas pierwszego spotkania Kalliasa w Bar Harbor i później, gdy on zetknął się z Xanderem. 

Chociaż nie było to łatwe, udało jej się unieść głowę. Dopiero teraz zauważyła, że nad lustrami znajdowała się wyższa kondygnacja, a na niej z mroku wynurzyła się para złotych tęczówek. Ledwo udało jej się utrzymać uniesioną głowę. 

Złoto tak doskonałe, że nie pozwalało na siebie patrzeć. 

Nie był to jedyny wampir. Oprócz niego znajdowało się jeszcze czterech Złotych. I choć ich tęczówki były źródłem światła wydającym się jaśnieć równie silnie co słońce, to nie ujrzała twarzy żadnego z nich. Emanowała od nich siła, która nakazywała uległość.

Po prostu przetrwaj. – Właśnie zrozumiała, co miał na myśli Kallias, choć już nie wydawało się to takie łatwe.

Jej skóra piekła od ich spojrzeń. Jeszcze chwila i cała spłonie jak wiedźma na stosie. 

Było jej duszno. Teraz już naprawdę nie mogła oddychać. Musiała stąd uciec. Natychmiast.  

I mimo koncentracji całych sił, nie mogła unieść choćby palca. Choć wampiry żywiły się krwią, to miała wrażenie, że te tutaj wyssały z niej życie. Widziała siebie w odbiciu lustra. Wydawała się... martwa. Jak gdyby umierała... A może już nie żyła. Skóra była blada. Nawet jej rude włosy straciły kolorytu. Jedynie oczy nie pasowały do reszty ciała. 

I choć jej złote tęczówki nie promieniały tak silnym światłem, jak członków rady, to były promykiem nadziei, że przeżyje to spotkanie. 


Zapraszam do komentowania i dzielenia się przemyśleniami :D

TikTok: julita.books

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro