Tom 2 ♦ Rozdział ♦ Drugi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Autor: Nieznany

Książka: Dzieje Wampirów Tom 1

Dział 1: Rodowód wampirów

Rozdział 10: Rozłam miedzi

Dostępność: dostępna, Złota Biblioteka Pałacowa

Pierwotnie w erze Miedzi wszystkie wampiry były sobie równe. Acz kiedy Złoci zauważyli, że znacznie przewyższają zdolnościami osobniki o miedzianych oczach, dotychczasowy ład uległ zmianie. Na przestrzeni zaledwie kilku lat uwidoczniła się hierarchia, która trwa po dziś dzień. Złoto stanęło nad Miedzią. Niemniej w XVIII wieku została zachwiana obowiązująca hierarchiczność. Odnotowano najmniejszą liczebność Złotych w historii, zasię liczba Miedzianych była wręcz nie do określenia. Aby zapobiec rewolucji, w wyniku której pozycja Złotych mogła ulec zmianie, panujący król Linus z rodu Deyanira pozwolił Miedzianym się wyzwolić. Dał im możliwość wyboru: mogli służyć Złotym, zyskując przy tym ich ochronę i uprawnienia (dotychczas żadnych nie mieli) lub mogli opuścić pałac, lecz ta opcja wiązała się z absolutnym zakazem powrotu.

I tak oto wyodrębniły się dwie podklasy Miedzianych: dworska i pozadworska (...)

Była we Włoszech. Nie mogła w to uwierzyć. Zawsze marzyła zwiedzić Rzym czy popływać gondolą w Wenecji. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że nie było to teraz możliwe, a tę podróż nie mogła nazwać wakacjami. Może w innych okolicznościach zachwyciłaby się malowniczym krajobrazem pełnym pagórków i wzgórz z winnicami. Od głównego asfaltowego pasa często odchodziły polne drogi, wzdłuż których porastały równo rosnące cyprysy. Prowadziły one do pięknych kamiennych willi.

Wierciła się, zmieniając co chwilę nogę, na którą zakładała drugą. Było jej bardzo gorąco, mimo działającej klimatyzacji w samochodzie. Z zimnego Bar Harbor prosto do ciepłych Włoch. Gruby sweter i dżinsowe długie spodnie przy tej pogodzie wydawały się nieporozumieniem. Butelka z wodą była już pusta i znacznie zgnieciona. Etykietę zdarła chwilę temu. Kiedy się stresowała, zazwyczaj coś mięła rękami.

Nie wiedziała, ile już jechali. Jedynie po położeniu słońca mogła stwierdzić, że było popołudnie. Mimo że bardzo nie chciała, powoli zasypiała, a intensywne promienie słońca padające prosto w jej oczy utrudniały jej tego nie zrobić. Miała ochotę rzucić się na łóżko, już nieważne czy swoje, czy obce. Do tego pęcherz naciskał coraz bardziej i żałowała, że nie skorzystała z łazienki w samolocie. Generalnie czuła się beznadziejnie, ale akurat temu nie mogła zaradzić. Nie, dopóki była wśród wampirów.

Długo zastanawiała się, czy spytać siedzącego koło niej Kalliasa, ile jeszcze zostało drogi do przejechania. Zrezygnowała z tego pomysłu, nie chcąc przerywać ciszy jaka nastała w samochodzie. Po tym, jak zaprowadził ją do jednego z aut, do którego również wsiadł, nie odezwał się ani razu. Było to niespodziewane, bo w samolocie praktycznie nie przestawał otwierać ust. Na początku pomyślała, że może już się zmęczył albo skończyły mu się tematy, ale oprócz milczenia nie uszła jej uwadze jego radykalna zmiana postawy. Z luźnej, sielankowej na poważną i kalkulującą. Rozmyślała, co mogło być tego powodem, aż w jej głowie pojawiła się przyczyna, a nosiła ona imię Xander. Przy pierwszym spotkaniu Kalliasa zauważyła, że nie przepadał za jej byłym chłopakiem. Złoty musiał wiedzieć, że ten leci z nimi w samolocie i chcąc mu zrobić na złość, celowo ją zagadywał. Teraz Xander nie jechał z nimi w samochodzie, a jedynie dwóch Miedzianych zajmujących przednie siedzenia, więc Kallias nie miał powodu, żeby odzywać się do niej. Choć niewykluczone, a nawet bardzo prawdopodobne, że dobrze jej znany Złoty mógł znajdować się w jednym z aut jadących za nimi. 

Nieco się ożywiła, gdy samochód skręcił na polną drogę. Była wąska i falista. Pomyślała, że zbliżali się do celu podróży. Jednak ta droga nie była okalana przez cyprysy i nie prowadziła do kamiennej willi czy niewielkiego miasteczka jak większość mijanych. Zbliżali się do zadrzewionego terenu. Wyglądał on bardzo nienaturalnie. Porośnięty dziką roślinnością teren w jednej linii się kończył, w drugiej zaczynały się rzędy drzew. Przypominało to las, ale stworzony przez człowieka przed laty, może nawet dziesiątki lat temu. Drzewa rosły bardzo gęsto, niemal pień przy pniu.

Czuła się coraz bardziej śpiąca, jak w samolocie, i również jak tam i tu na chwilę zmorzyłby ją sen, gdyby nie poczuła, jak samochód zwalnia. 

Uniosła powieki i oprócz drzew zobaczyła czarną dwuskrzydłową bramę ze stali z bogatą ornamentyką, zakończoną kutymi grotami. Pomiędzy równymi odległościami ciemnego ogrodzenia porośniętego bluszczem znajdowały się kamienne kolumny, na których szczycie umiejscowione były skrzydlate stwory.

Gargulce.

Czy miały funkcję odstraszającą? Tego nie wiedziała, ale jeśli tak, to na nią zadziałały. Gdyby od niej zależało, nie przekroczyłaby bramy.

Zmrużyła powieki, marszcząc przy tym czoło. Miała wrażenie, że jeden z posągów się poruszył.

To tylko zadziało się w jej głowie, prawda?

Gdy nagle zaświeciły ślepia jednego z nich, tego znajdującego się na kolumnie przy bramie. Stały się Złote jak Xandera czy Kalliasa. Gargulec patrzył wprost na samochód jakby... prześwietlał go. Sprawdzał, kto próbuje wjechać, a przynajmniej ona odnosiła takie wrażenie. 

Serce jej się zatrzymało. Co, jeśli uzna, że ona nie powinna przekraczać bramy? Co wtedy się z nią stanie?

Spojrzała na Kalliasa, szukając pomocy lub jakichś wyjaśnień. Wyczuwając jej wzrok, zerknął na nią krótko, a ona miała wrażenie, że jego wargi delikatnie się uniosły. Odebrała to dwojako. Albo bawiła go jej reakcja, albo wiedział, jak dziewczyna zaraz skończy.

Nie wieźliby cię aż tutaj, żeby zabił cię kamienny gargulec, uspokój się – odezwał się logiczny głos, który przez ostatnie paręnaście godzin rzadko gościł w jej głowie. Musiało za bardzo odstraszać go przerażenie, które się teraz zadomowiło w jej ciele.

Wzięła głęboki wdech i wydech. Po czym zrobiła to parę razy. Czy to pomogło? Nie, ale przynajmniej przez chwilę skierowała swoje myśli na coś innego.

Usłyszała skrzyp. To brama się otwierała. Bardzo powoli i opornie, jakby wcale nie chciała ich wpuścić. Samochód ruszył. Kiedy przejeżdżali koło gargulca, nie mogła oprzeć się od spojrzenia w jego oczy. Nie świeciły już złotem. Wyglądały zwyczajnie. Po prostu kamień. W jej głowie nawet pojawiła się myśl, że wyobraziła to sobie. Zmęczenie i ogromna dawka stresu potrafi mieszać w głowie. A świecące oczy gargulca wyglądały tak nierealnie, że nie mogła dopuścić myśli, że wydarzyło się to naprawdę.

Nie ujrzała pałacu, jak się spodziewała. Za bramą również rozrastał się las, wydający się ciągnąć milami. Wyglądał równie sztucznie co ten przed ogrodzeniem, choć tu drzewa nie rosły już tak gęsto.

Jechali przez dłuższy czas, a las się nie kończył. Gdzieniegdzie ciąg drzew był przerwany przez leśną drogę.

Samochód ponownie stanął. Zatrzymała ich kolejna brama porośnięta bluszczem, identyczna co poprzednia. Również z gargulcami. Jednak tym razem przed bramą ktoś na nich czekał. Mężczyzna w bufiastej białej koszuli z czarnymi spodniami, których nogawki włożone były do brunatnych oficerek kończących się pod kolanami. Najbardziej w oczy rzucał się jego złoty krawat z broszką tego samego koloru, ale o intensywniejszej barwie. Jednak krawat nie wyglądał jak obecnie zakładane do garnituru. Ten bardziej przypominał chustkę z koronką i falbaną, która potrzebowała broszki, aby nie spaść z szyi.

Mężczyzna otworzył przed nimi bramę. Kiedy przejeżdżali koło niego, choć miał pochyloną głowę, dojrzała jego oczy.

Oczywiście miała do czynienia z kolejnym Miedzianym.

Tak jak wcześniej nienaturalnie zaczynał się las, tak tu nienaturalnie się kończył. Za bramą nie rosło ani jedno drzewo. Jedynie ciągnące się pola porośnięte dziką roślinnością. Czasami widziała daleko jakiś dom. Stary i wydający się opustoszały. Długa, nieskoszona trawa oraz bezlik chwastów były zaprzeczeniem warunków, o jakich opowiadał jej Xander.

Czy na pewno zmierzali do pałacu?

Dyskretnie zerknęła na Kalliasa. Liczyła, że jego mina coś jej wyjaśni. Może Miedziani pojechali w złe miejsce i dla Złotego również to było zaskoczenie?

Nie, to niemożliwe. Dawno coś by już powiedział – zaprzeczyła natychmiast.

Do tego nie wydawał się zdziwiony. Siedział rozparty, choć twarz miał dalej spiętą, kalkulującą. Jakby nawet na chwilę nie przestawał być czujny.

Odwróciła wzrok ponownie na krajobraz za oknem. Wjeżdżali właśnie za wzgórze. Gdy znaleźli się wyżej, na jego szczycie zobaczyła ogrodzenie. Przypominało dwa wcześniejsze, ale te wyglądało na bardziej zadbane. Nie było bluszczu, a wszystko lśniło w promieniach słońca. 

Tym razem przed bramą znajdowało się pięciu Miedzianych, również ubranych w bufiaste koszule z tymi samymi koronkowymi krawatami i broszkami. Otworzyli im bramę.

Kiedy samochód wjechał na szczyt i Cynthia zobaczyła, co znajdowało się w kotlinie, z wrażenia aż opadła jej szczęka.

Przed jej oczami roztaczał się widok na kompleks ogrodów. Wypielęgnowany trawnik, symetrycznie przecięte jak od linijki drzewa i aleje krzewów, labirynt żywopłotów, przecinające się chodniki, baseny, fontanny, kaskady, stawy i oczka wodne. Do tego pełno kwiatów, a przecież był listopad. Nie wydawało się to kończyć. Przypominało jej to nieco Ogrody Wersalskie, które jedynie oglądała na zdjęciach. Tak jak we Francji i tutaj ogrody dopełniały pałac.

Gdy wyobrażała sobie pałac, w którym żyły wampiry, myślała o czymś ogromnym, ale to, co zobaczyła, przeszło jej najśmielsze oczekiwania.

Pałac zbudowany z jasnego kamienia i cegły składał się z trzech części: środkowej, tworzącą monumentalną fasadę oraz dwóch cofniętych skrzydeł, również o monstrualnych rozmiarach. Przed pałacem znajdował się obszerny dziedziniec, od którego ciągnął się łańcuch fontann i basenów. Budynek składał się z trzech kondygnacji. Każda była bogato zdobiona filarami, pilastrami i wysokimi oknami, a w ostatniej dodatkowo znajdował się efektowny gzyms. Całość wieńczyła ażurowa attyka.

Pałac królów.

Ośrodek władzy wampirów.

Przejechała ręką po ramieniu. Miała ciarki. Właśnie dotarło do niej, w co się wpakowała. To nie była zabawa. Ogrom i przepych tego miejsca były kwintesencją wampirów najwyższej klasy. Złoci nie byli tylko nieśmiertelnymi istotami. Mieli zasoby zarówno ludzkie, jak i majątkowe. Władza, bogactwo i potęga – tworzyło to niebezpieczną mieszankę. A teraz i ona stanie się jej częścią.

Na dziedzińcu czekali na nich już Miedziani. Wszyscy byli mężczyznami ubranymi w tę samą bufiastą białą koszulę i złoty krawat z broszką. Każdy wydawał się mieć nie więcej niż trzydzieści lat, choć wątpiła, że faktycznie tyle mieli na karku. 

Jeden z nich zaczął iść w jej kierunku żwawym, lecz dostojnym krokiem, zadzierając głowę. Blondyn o smukłej budowie ciała. Gdy teraz chwilę o tym pomyślała, każdy z nich był wysoki i szczupły, a do tego dość przystojny. Wcześniejsi spotkani Miedziani również odznaczali się tymi cechami.

Wstrzymała oddech, kiedy otworzył drzwiczki po jej stronie. W głowie dziewczyny pojawił się obraz, jak wampir siłą wywleka ją z samochodu i jak skazaniec ciągnie po placu, by następnie zamknąć w lochu. Ten pałac, choć przepiękny z zewnątrz, wyglądał na taki, co miał lochy. Takie obskurne, z myszami i wiadrem do zaspokajania podstawowych potrzeb.

Jednak to, co nastąpiło w jej głowie, nie miało żadnego odniesienia do rzeczywistości.

Miedziany otworzył drzwiczki i bez żadnego słowa, jedynie z pochyloną głową, czekał, aż dziewczyna wysiądzie. Do środka oprócz żaru powietrza dostał się zapach jaśminu.

Czemu właśnie teraz jej ciało odmówiło posłuszeństwa? Nie chciało pozwolić, aby opuściła samochód. Jakby tym samym miało nadzieję, że jak nie wysiądzie, to Miedziany zamknie drzwiczki, a samochód odjedzie wraz z nią na lotnisko, gdzie zostanie zabrana do Bar Harbor i wszystko wróci do normalności.

Spojrzała na Kalliasa, akurat napotykając jego złote tęczówki. Czujnym spojrzeniem ją obserwował. Inny Miedziany także otworzył dla niego drzwiczki, jednak rozumiała, że jego pozostanie w samochodzie, miało z nią związek. Złoty czekał na jej ruch.

Błądziła spojrzeniem po jego twarzy, nie zdając sobie sprawy, że jej tęczówki były przyćmione paniką i błaganiem o pomoc. I choć wampir wydawał się to doskonale dostrzegać, jego twarz pozostawała kamienna jak gargulców przy bramach. Był niewzruszony miną dziewczyny. Ona potrzebowała choćby dwóch słów wsparcia: „Dasz radę", jednak on dawał jej pierwszą lekcję. W tym miejscu musiała liczyć tylko na siebie.

Odwróciła wzrok, powracając nim na Miedzianego. W dalszym ciągu czekał z pochyloną głową.

Dasz radę – zapewniła siebie w myślach. – Musisz.

Jak tylko wysiadła, poczuła na sobie spojrzenia. Wiele spojrzeń. Zignorowała je wszystkie i swój wzrok skierowała na pałac. Z bliska prezentował się jeszcze bardziej majestatycznie.

– Mam nadzieję, że wszystko zostało przygotowane. – Usłyszała Kalliasa. Jego głos na pozór spokojny ociekał autorytetem i stanowczością. Zwracał się do jednego z Miedzianych o podłużnej twarzy i kręconych ciemnych, niemal czarnych włosach.

– Tak, Najwyższy – odpowiedział po odczekaniu kilkunastu sekund. Cynthia odnosiła wrażenie, że Miedziany chciał mieć pewność, że Kallias skończył, aby przypadkiem mu nie przerwać. – Pokój jest przygotowany, a służba przydzielona przez samego członka rady.

– Wspaniale. Zaprowadź więc naszego gościa do pokoju.

Miedziany kiwnął głową, po czym podszedł do dziewczyny, zachowując przy tym odpowiednią odległość.

– Pani, pozwól, że zaprowadzę cię do pokoju – odezwał się do niej, jakby nie słyszała ich rozmowy.

Spojrzała na Kalliasa, choć sama nie potrafiła zrozumieć, czemu to zrobiła.

– Odpocznij. – Złoty zwrócił się do niej. Jego głos brzmiał inaczej niż podczas rozmowy z Miedzianym, choć zdawał się również inny od tego z samolotu. W obecnej chwili był łagodny, ale miał w sobie pewien przejaw autorytetu.  – Ostatnie godziny nie należały do najłatwiejszych i z bólem serca muszę cię poinformować, że następne również nie będą łatwe.

Chciała się dopytać co ją czekało, ale obecność tylu Miedzianych ją przytłaczała. Zwłaszcza tego, który został przydzielony do odprowadzenia jej do pokoju. Choć stał z pochyloną głową i nie patrzył wprost na nią, czuła, że nie umykał mu nawet jej najmniejszy ruch jak mrugnięcie.

Kiwnęła głową, ale tak delikatnie, że sama nie była pewna, czy wykonała jakikolwiek ruch.

Ruszyła za Miedzianym. Pokonanie samego dziedzińca okazało się zajmować więcej czasu, niż można by się spodziewać.

Dwoje w połowie przeszklonych wysokich drzwi czekały już na nich otwarte. Zanim jednak przekroczyła je, zatrzymała się. Czuła na swoich plecach spojrzenie, które wypalało jej skórę. Odwróciła się w poszukiwaniu winowajcy.

Miedź, miedź, miedź. Wszędzie jedynie miedziane tęczówki. Aż w końcu je znalazła. Złote tęczówki oślepiały równie mocno co słońce na niebie. 

Xander opierał się o maskę samochodu z założonymi na piersi rękoma. Nie spuszczał z niej wzroku.

Odwróciła głowę.

Za dużo razy włożyła rękę w płynne złoto. Nauczyła się już, że łatwo się nim poparzyć.

Miedziany czekał na nią już wewnątrz przed schodami. Tak jak wszystko tutaj i one robiły wrażenie. Ogromne z pięknymi marmurowymi balasami przybierającymi postać wazonu. Największe schody, jakie widziała w życiu. A nad nimi prostokątny plafon. Na bokach malowidła znajdowały się postacie o niezwykłej urodzie w białych szatach. Wszystkie miały miedziane tęczówki. Na środku bokiem mieścił się nagi mężczyzna o złotych oczach. Stał na chmurze, a tuż za nim znajdowała się jeszcze jedna. Promienie słońca przebijające się przez biały obłok tworzyły koronę. Jego postawa sugerowała, że właśnie stoczył bój, a wyciągnięta do przodu i lekko do góry ręka, że zwyciężył. Na tło dobrano kolor modry. Dopełniał on obraz. Gdy zadzierało się głowę, miało się wrażenie, że patrzyło się w niebo.

Przyłapała się na tym, że za długo wpatrywała się w malowidło. Miedziany znajdował się już u szczytu schodów. 

Przyspieszyła kroku i całą swoją uwagę nakierowała na Miedzianego. Resztę drogi nie opuściła z niego wzroku. Choć nie było to łatwe, bo niesamowita ilość ozdób, posągów, ram zachęcały do rzucenia okiem. Czuła się jak w muzeum.

Zmęczyła się na tyle, że oddychała gwałtownie i z trudem. Dosłownie biegła za Miedzianym, który znacznie szybciej i sprawniej poruszał się dzięki swoim długim nogom. Do tego panujący gorąc, nie pomagał jej. Choć musiała przyznać, że w pałacu było znacznie chłodniej niż na zewnątrz.

Pokonali już sporą odległość. Było w tym sporo zakrętów. Raz nawet zeszli na niższe piętro, by następnie ponownie wejść wyżej. Mijali wiele osób. Wyłącznie Miedzianych, lecz tym razem nie tylko mężczyzn, ale w tym również kobiety. Ci pierwsi głównie mieli na sobie znane jej już białe koszule ze złotym krawatem, lecz niektórzy odziani byli w różnego koloru garnitury wizytowe lub mniej formalne, codzienne. W przypadku kobiet każda była nieco inaczej ubrana, lecz łączyło je jedno: ponadczasowa elegancja i odrobina szaleństwa ukazująca się w wyrazistych nasyconych kolorach. Niektóre miały na sobie sukienki podkreślające ich figurę, a inne midispódnice z wysokim stanem.

Każdy Miedziany wydawał się gdzieś spieszyć. Kiedy jednak krzyżowała z nimi wzrok, przystawali w miejscu i natychmiast się kłaniali. Nie wiedząc, jak powinna się zachować, również pochylała głowę.

Kiedy Miedziany zatrzymał się przed jednymi z wielu wysokich i okazale zdobionych złoceniami drzwi, nie mogła powstrzymać się od odetchnięcia z ulgą. Otworzył je dla niej i poczekał, aż wejdzie do środka. Nie wszedł za nią. Huk zamykanych drzwi uświadomił ją, że została sama.

Mimo że za oknem świeciło słońce, w pomieszczeniu panowała ciemność, a to za sprawą masywnych zasłon. Niewykluczone, że specjalnie zaciągnięto je dla niej, aby mogła odpocząć.

Rozejrzała się po pomieszczeniu. Cynthii oczy jeszcze nie przyzwyczaiły się do ciemności, ale udało jej się wywnioskować, że znajdowała się w salonie. Najwyraźniej przygotowano dla niej coś na kształt apartamentu, a nie pojedynczy pokój, jak jej powiedziano. Podążyła w kierunku, gdzie dostrzegła uchylone drzwi. Za nimi spostrzegła łóżko. Podeszła do mebla powoli i czujnie, jakby spod niego zaraz miało coś wyskoczyć. Ręką sprawdziła materac. Wydawał się bardzo wygodny. Położyła się na pościeli. Była przyjemna w dotyku i nosiła zapach konwalii.

I dopiero teraz, kiedy została sama, pozwoliła łzom popłynąć z oczu. Zacisnęła zęby, aby szloch nie wydostał się z gardła. W tym miejscu były setki wampirów. A one miały bardzo dobry słuch.

Płakała długo, aż w końcu zasnęła. Pamiętała, że budziła się, potrzebując paręnaście sekund, aby uzmysłowić sobie, gdzie się znajdowała. A gdy sobie przypominała, ponownie zaczynała płakać. I tak parę razy w ciągu dnia i nocy, jakby utknęła w filmie, który ktoś na okrągło puszczał na dużym ekranie.


Zapraszam do komentowania i dzielenia się przemyśleniami :D

TikTok: julita.books

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro