Tom 2 ♦ Rozdział ♦ Dwudziesty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Ciężko było jej uwierzyć, że ten Złoty dzielił z Xanderem pewną pulę genów. Oprócz czarnych jak smoła włosów równie bujnych u obu panów oraz gęstych brwi nie potrafiła dostrzec więcej wspólnych cech, choć niewykluczone, że jakieś jeszcze istniały. Stał zbyt blisko niej i trzymał bransoletkę tuż przed jej głową, co utrudniało dokładne przyjrzenie się wampirowi. Jedynie mogła stwierdzić, że dorównywała mu wzrostem, zatem był znacznie niższy od Xandera. Dodatkowo Alexander miał delikatne rysy twarzy, dzięki czemu mógł bezproblemowo zniknąć w tłumie nastolatków. Za to jego brat za sprawą kwadratowego kształtu twarzy, szerokiej i nieco wysuniętej żuchwy pokrytej delikatnym zarostem prezentował się na dojrzałego mężczyznę.

– Mój brat nie wspominał o mnie? – zapytał, chowając bransoletkę do kieszeni garniturowych ciemnych spodni. Przynajmniej mieli podobny gust. Obaj preferowali czerń.

Problem polegał na tym, że właśnie nie. Xander ani razu nawet nie napomknął, że miał rodzeństwo. A przecież była to podstawowa informacja.

– Ranisz mi serce tymi myślami – stwierdził, udając cierpienie z tego powodu.

Od razu zrozumiała znaczenie jego słów. Ród Khaos miał władzę nad umysłami. To znaczyło, że jeśli Xander umiał czytać w myślach, jego brat także. I choć ten pierwszy obiecał tego nie robić bez jej zgody, ten drugi najwyraźniej w pełni korzystał ze swoich zdolności.

– Gdybyś miała skrzydła, nie latałabyś?

Odpowiedziała mu cisza. Nawet jej myśli na moment ucichły z konsternacji.

– Jeśli mam tak wspaniałą umiejętność, dlaczego miałbym z niej nie korzystać? – wyjaśnił.

– Puść mnie – zignorowała jego pytanie, choć miała na nie odpowiedź. Uznała jednak, że nawet dobre argumenty o tym, że wkradanie się do głowy innych jest nieodpowiednie, nie przekonałyby Złotego.

– Żeby ptaszek odleciał. – Cmoknął i pokręcił głową z niezadowoloną miną. – Nie ma mowy. 

Wytrzymała jego aroganckie spojrzenie. Początkowo obecność nieznajomego wampira wzbudziła w niej strach, lecz teraz już minął. Przez chwilę zapomniała, że nie była już dłużej bezbronna.

Mimo swoich słów po chwili puścił ją. Nie odsunęła się ani nawet nie drgnęła. To Złoty lekkim krokiem wycofał się, podchodząc do szafy, która okazała się barkiem alkoholowym.

No tak, alkohol był ważniejszy od ubrań.

– Nic nie jest ważniejsze od alkoholu – skwitował Złoty.

Zacisnęła zęby, bo zaczynało ją już więcej niż denerwować to czytanie w myślach. Nawet już tam nie mogła czuć się bezpieczna.

Wampir prychnął prześmiewczo, pewnie po raz kolejny zaznajamiając się z jej myślami.

Obserwowała go czujnie, jak nalewał do dwóch kieliszków wino. Jak na pokój swojego brata zdawał się świetnie być z nim zaznajomiony. Wiedział wszędzie, gdzie co leży.

Dopiero jak podszedł do niej, podając jeden z kieliszków, oznajmiła:

– Nie piję alkoholu.

– Nieładnie jest odmawiać.

– Nieładnie jest upijać niepełnoletnią – skwitowała bez namysłu, nie żałując jednak swoich słów. Nawet kiedy na skutek ich Złoty przyjrzał się jej i wykrzywił wargi. Gdyby nie powiedziałaby tego na głos, pomyślałaby, więc tak czy owak, wampir znałby jej myśli. Może była teraz we Włoszech, jednak w takich sprawach dalej przestrzegała amerykańskich zasad. Szczególnie teraz, gdy istniała możliwość powrotu do domu, cieszyła się, że nie dała się skusić. Będzie mogła z czystym sercem powiedzieć cioci, że ją nie zawiodła.

I choć wyglądał, jakby chciał coś więcej powiedzieć, jedynie przejechał językiem po wygiętych z szyderstwa ustach. Następnie wysuszył kieliszek uprzednio przeznaczony dla niej, wypijając jego zawartość na raz.

W odpowiedzi na jej wybałuszone oczy rzucił:

– Nie mogło się zmarnować.

Odłożył pusty kieliszek na komodę koło szkatułki, przypominając, że schował do kieszeni jej bransoletkę.

– Należy do mojego brata – poprawił ją. – Dał ci ją na prezent, a ty o nim zapomniałaś. – Usadowił się na łóżku i popił trunek. Swojego już nie wydudlił za jednym razem. Teraz prezentował się raczej jak kiper degustujący wino.

Zmarszczyła czoło z irytacji. Ledwo powstrzymywała się od zripostowania, a musiała jeszcze przystopować myśli. To było wręcz nierealne. Jak miała przestać myśleć?

– W końcu mogę poznać tą sławną Cynthię – zmienił gładko temat, prezentując jej uprzejmość węża.

– A poznałeś już tą niesławną?

Ukrył uśmiech za kieliszkiem. Nie zrobił tego samego ze spojrzeniem, bo złote tęczówki bezustannie miał wlepione w nią.

Złoci nie bali się krzyżować spojrzeń – to zdołała już zauważyć. Dlatego i ona nie odwracała wzroku.

– Chodź, usiądź koło mnie.

To zaproszenie było już nieodpowiednie, a dwuznaczna pozycja ciała świadczyła, że nadszedł czas na taktyczny odwrót. Położył się na łóżku, unosząc głowę, którą oparł o zgiętą rękę.

– Późno już – oznajmiła dyplomatycznie.

Złoty podniósł brwi, doskonale zdając sobie sprawę, jaka była prawda. Nie musiał nawet czytać w jej głowie, aby ją znać, choć pewnie i tak to zrobił.

Cynthia nie dając mu czasu na odpowiedź, szybko skierowała się w stronę drzwi. Nie chciała biec, jednak wolała jak najszybciej opuścić ten pokój. Może nie była jeszcze tak odważna, jak pragnęła myśleć.

– Szkoda. – Usłyszała za sobą. – Może innego dnia będzie mi dane poznać bliżej moją przyszłą żonę.

Nogi jej ugrzęzły, jakby nagle parkiet zamienił się w rozmokłą i gęstą ziemię. Miała już klamkę na wyciągnięcie ręki, jednak nie zrobiła nic więcej niż wlepienie w nią wzroku.

– Żonę?

Szybko zrozumiała. Kallias ostrzegał ją, że trafi do rodu Khaos, nie mówiąc jednak, kto zostanie jej mężem. Dotąd uważała, że jeśli nie zaliczy testu, swoje losy już na zawsze splecie z Xanderem, bo przecież był synem członka rady, najważniejszej osoby w rodzie. Wtedy jeszcze nie wiedziała o jego bracie.

– I to starszym – dodał Złoty, płynąc z jej myślami jak surfer na desce. – A starszy ma pierwszeństwo.

Naprawdę próbowała nie dać wygrać myślom, które atakowały ją z każdej ze stron. Jednak było ich za dużo i zbyt celnie trafiały. Zrobiło jej się słabo.

– I to można nazwać informacją zwalającą z nóg.

Słysząc na karku powiew wrogich i chełpliwych słów, odskoczyła, wpadając na drzwi. Odwróciła się, przylegając teraz do nich plecami. Nie uchwyciła momentu, kiedy Złoty wstał z łóżka i znalazł się za nią, choć teraz już raczej przed nią. A może zrobił to tak szybko, że jej ludzkie zmysły nie miały szans tego wyłapać.

Skrzywiła się nieswojo, dostrzegając jego bezczelny wyraz twarzy. Odnosiła wrażenie, że cieszył się stanem, do jakiego ją doprowadził. Napawał się jej strachem.

Z całą pewnością nie tylko wyglądem nie przypominał Xandera. Charakter miał tak samo zepsuty, jak było to miejsce.

– Może teraz zechcesz...

Nie dane mu było dokończyć, gdy drzwi nagle otwarły się, a że była oparta o nie, bezwiednie poleciała do tyłu. Wprost na kogoś.

Nie musiała nawet podnosić głowy, aby wiedzieć, kto ją złapał. Domyśliłaby się tego z zamkniętymi oczami. Przyjemny zapach dostał się do jej nozdrzy, kiedy ukryła się w ramionach Xandera.

– Aamon, nie sądziłem, że plotki o twoim powrocie są prawdziwe. – Głos Xandera nie miał w sobie emocji. Zero. Był tak bez charakteru, jak słaby wiatr, który nie był w stanie zwrócić nawet na siebie uwagę.

– Jak widzisz, oto jestem. – Postawa Złotego diametralnie się zmieniła. Zniknął obrzydliwy uśmiech, choć zbyt duża pewność siebie dalej wylewała się z jego oczu.

Cynthia łatwo mogła stwierdzić, że pomiędzy nimi nie było braterskiej miłości. Może dlatego Xander nigdy nie wspomniał o swoim bracie. Może nie było o czym mówić.

– Co robisz w moim pokoju?

– Szukałem cię. I przy okazji natknąłem się na tą...

– Radziłbym uważać, jak dokończysz to zdanie – ostrzegł go. Nie musiał nawet wysilać się, aby jego słowa zabrzmiały dosadnie.

Aamon uśmiechnął się zachowawczo.

– Chciałem powiedzieć, że natknąłem się na dziewczynę, która ma zostać twoją żoną.

Już nie jego, lecz Xandera? Jeszcze chwilę temu mówił coś przeciwnego.

Spojrzenie złotych tęczówek starszego brata spoczęło na niej, a kąciki ust uniosły się jeszcze wyżej, jakby na potwierdzenie tego, że doskonale zdawał sobie sprawę z jej myśli.

– Zostanie moją żoną, jeśli któregoś dnia tak stwierdzi. Jeśli nie będzie chciała nią zostać i jeśli taka będzie jej wola, nie będzie ani moją żoną, ani nikogo innego.

Była pod wrażeniem wypowiedzi Xandera. Czuła, że nie mówił tego tylko ze względu na obecność brata, lecz szczerze tak uważał. Nie miała jak na niego spojrzeć, aby mógł zobaczyć w jej oczach wdzięczność za te słowa, więc w zamian położyła dłoń na jego ramię. Potrzebowała usłyszeć coś takiego. Potrzebowała wiedzieć, że miała Xandera po swojej stronie.

– Obawiam się, że nasz kochany ojczulek ma inne plany wobec niej – skomentował Aamon.

– Jego plany mają to do siebie, że szybko się zmieniają.

– Jego czy twoje? – zripostował starszy brat. – Jak na razie jedynie ty nie dotrzymujesz swoich obietnic.

Nastała cisza. Nie wiedziała, o co chodziło, ale nietrudno było zauważyć, że między nimi istniał jakiś nierozwiązany konflikt. 

– Dużo się zmieniło od tamtego czasu – odparł cicho Xander, wydając się bronić przed oskarżeniami brata. Nie mogła zobaczyć jego wyrazu twarzy, będąc dalej przyciśnięta do klatki piersiowej, za to miała dobry widok na mimikę drugiego Złotego. Zdziwiła się, dostrzegając, jak złote tęczówki zasłoniła boleść.

– Nie u mnie.

Po słowach Aamona nastała cisza, która jednak nie została ponownie przerwana przez Xandera. Złoty opuścił pokój, nie spoglądając nawet na któreś z nich, gdy mijał ich w drzwiach.

– Zabrał bransoletkę – poinformowała nerwowo Xandera, wyrywając się z objęcia.

– Nieładnie donosić. – Z korytarza rozbrzmiał głos Aamona.

– Nieładnie kraść – rzuciła, nie będąc mu dłużna.

Rozbrzmiało prychnięcie.

Xander nie opuszczając pokoju, jedynie wystawił rękę na korytarz, od razu łapiąc bransoletkę, którą najwyraźniej jego brat musiał rzucić.

Zamknął drzwi i podał jej skradziony przedmiot. Odwróciła się w stronę światła, chcąc sprawdzić, czy przypadkiem nie została uszkodzona. Nie dane jej było to jednak zrobić, bo jak przedtem znów została zamknięta w objęciu.

– Czy mój głupi brat coś ci zrobił?

Jego oddech drażnił jej skórę. Ciężko było jej się skupić nad odpowiedzią.

– Czy czytanie w myślach się liczy? – Postanowiła nie wspominać o złapaniu za nadgarstek i przyciągnięciu do siebie ani o nazwaniu jej swoją przyszłą żoną. Relacja braci i bez tego wydawała się bardzo napięta. Nie chciała pogłębiać konfliktu. 

– Dupek – skomentował jedynie Xander.

Delikatnie uśmiechnęła się na to słowo. Było aż za bardzo znajome.

– Też nieraz byłeś tym dupkiem.

Pierś wampira zawibrowała od śmiechu.

– Prawda.

Nie mówiąc nic więcej, przylgnął brodą do jej barku. Przekręciła głowę, aby spojrzeć na niego, ale nie natknęła się na czarne bądź złote tęczówki. Powieki miał zamknięte.

– Nie interesuje cię, co robię w twoim pokoju? – poruszyła temat. Od Aamona oczekiwał odpowiedzi, aczkolwiek w stosunku do niej zdawał się nawet nie planować o to zapytać.

Uniósł powieki i spojrzał na nią leniwym wzrokiem.

– Twoja obecność w moim pokoju wydaje się tak naturalna, że nie wpadłem na to – odpowiedział i ponownie zamknął powieki. Wydawał się bardzo zmęczony.

– Przecież nigdy wcześniej tu nie byłam.

– Byłaś w mojej głowie, gdy ja tu byłem. To tak jakbyś była tu ze mną.

– Oo... Więc może sobie pójdę. Dwie Cynthię w jednym pokoju to o jedną za dużo – drażniła się z nim. Zagryzła dolną wargę, próbując się nie roześmiać.

– Zostań – odpowiedział od razu, mocniej ją obejmując i chowając głowę w zagłębienie jej szyi. – Wolę ciebie.

Sapnęła, czując jego usta na szyi. Delikatnie całował ten wrażliwy obszar.

– Zostanę – wydusiła z siebie, nie rozważając nawet opcji opuszczenia pokoju.

Ku rodzących się myśli, nic więcej się nie wydarzyło. Xander ponownie oparł głowę o jej bark i przymknął powieki. I tak stali przytuleni do siebie.

W pewnym momencie nawet Cynthia zamknęła oczy. Mimo że przecież stali, było jej tak wygodnie, że mogłaby zasnąć. Spokój zalewający jej ciało był wybawieniem. Już nawet zapomniała, w jakiej sprawie przyszła do Xandera. Ta chwila była bezcenna. Najchętniej chciałaby, żeby trwała i trwała. Jednak w pewnym momencie coś z tyłu głowy nie dawało jej w pełni zapomnieć o wszystkim.

– Co się stało? – zapytała w końcu, będąc przekonana, że nietypowe zachowanie Xandera miało podłoże.

Nie odpowiedział. Już nawet pomyślała, że może zasnął na stojąco wtulony w jej ciało, gdy poczuła, jak jego krtań zadrżała.

– Ojciec mnie wezwał.

I wtem przypomniała sobie też powód jej przyjścia. Rada Najwyższych miała obrady. Dyskutowali o jej przemianie. Przeczuła, że wezwanie Xandera miało z tym związek.

– Rada zadecydowała, że zamieni cię w wampira – potwierdził jej myśli po chwili.

– I? –Wiedziała, że było w tym coś więcej. O przemianie zdawali sobie sprawę już od spotkania potomkini Hel. Choć przerażała ją ta przyszłość, rozumiała, że nie było innej opcji. Musiała zjednoczyć się ze swoją wampirzą stroną, jeśli chciała zdać test.

– Ojciec poinformował mnie, że to ja będę odpowiedzialny za twoją przemianę. – Głos Xandera rozmył się, będąc ledwo słyszalny. A jednak udało jej się go uchwycić, a sens słów złapał ją za serce.

– Och. – Tylko tyle dała rady z siebie wydusić.

Rozumiała teraz Xandera. Potrafiła wyobrazić sobie, że niełatwym było zadaniem doprowadzić na granice śmierci osobę, na której mu zależało. Którą kochał.

Przekręciła się w ramionach Xandera, po to, aby przyłożyć dłonie do jego policzków. Jego złote tęczówki nagle przybrały kolor czerni.

– Ufam ci, Xander.

Chwycił jej ręce, by oderwać od swojej twarzy, mimo to ich nie puścił.

– Problem tylko, że ja nie ufam sobie. Co, jeśli coś pójdzie nie tak i...

– Naprawdę umrę – dokończyła za niego, dostrzegając, że ciężko mu przechodziło to przez gardło. Cóż, jej również niełatwo było o tym mówić. – Jeśli umrę... Nie będzie miało to znaczenia, kto odpowiedzialny był za moją przemianę. Ty czy ktoś inny.

– Nie chcę cię stracić.

Serce jej pękało, gdy ujrzała łzy w oczach Złotego. Nie zamierzała płakać, ale ten widok doprowadzał ją do tego.

– Nie stracisz. Nie zamierzam umierać.

Wypowiedziane słowa zabrzmiały dziwnie nawet dla niej, bo czy właśnie tym nie była przemiana?

Umierał człowiek, by narodził się wampir.

– Szczerze to cieszę się, że będziesz to ty – dodała po chwili. – Jeśli mam umierać, to chociaż w ramionach osoby, którą kocham.

Sądziła, że tymi słowami trochę rozśmieszy Xandera, bo taki był ich zamiar. Wypowiedziała je lekkim, żartobliwym tonem. Jednak po nich jego twarzy zastyga w ciężkim do określenia wyrazie.

– Xander? – Zaniepokoiła ją jego mina.

Zalało ją niespodziewane zimno, gdy odsunął się nagle od niej. Podszedł do okna, odwracając się do niej plecami.

– Powinnaś już wyjść.

Zaskoczenie to było za mało, aby wyrazić, co właśnie poczuła. Niezrozumienie, odrzucenie, wiele teraz przelewało się przez jej ciało.

– Coś się stało?

– Nie.

– Xander, porozmawiaj ze mną. – Jej głos przybrał błagalną barwę. Zaczęła panikować, bo reakcja wampira nie była normalna.

– Muszę jeszcze coś załatwić – zbył ja tymi słowami.

Kłamstwo. Nawet nie postarał się o lepszą wymówkę.

Może była naiwna i głupia, a jednak nie potrafiła z tego powodu się na niego gniewać. Nie, kiedy czuła, że w tej reakcji chodziło o coś więcej. Może otworzyła jakoś bramę wspomnień, która zalała teraz jego głowę jak tsunami.

Może właśnie tonął na jej oczach, a ona nie wiedziała, jak go uratować.

***

Chłód z ziemi przenikał przez jej cienkie ubrania i jak pnącza winorośli oplatał jej ciało. O dziwo było to odprężające uczucie po wysiłku. Nie sądziła, że używanie umiejętności może być tak męczące. Już nieco odpoczęła i tętno obniżyło się, a oddech zwolnił. Coraz lepiej szło jej niszczenie niewidzialnych ścian. A mimo to nie była w pełni z siebie zadowolona. Zawsze po jednej, ukazywała się druga, a z oddali rozprzestrzeniał się głos Bahati: „Niszcz, Deyanira, niszcz". Nieważne ile zniszczyła, zawsze było za mało. Nieco ją to dołowało. Nieubłaganie zbliżał się termin testu, a ona nie była jeszcze wystarczająco dobra. Musiała starać się bardziej.

Podniosła się z podłogi, bo przecież nie mogła na niej wylegiwać się wieczność. Pewnie było już późno, a jutro czekała ją lekcja z Kalliasem, a może już nawet dzisiaj w zależności, która była godzina.

I mimo że była bardzo zmęczona, jak zwykle przed wyjściem spojrzała na znak na ścianie, który więził Bahati. Zawsze przykuwał jej wzrok pewnie, dlatego że miał w sobie coś nadprzyrodzonego. Jednak zazwyczaj kończyło się tylko na spojrzeniu, jednak dzisiaj pojawił się pewien pomysł.

Spojrzała po kolei na drewniane siostry wiedźmy, jakby te miały zaraz skarcić ją za choćby pomyślenie o tym. Pod czujną obserwacją wyrzeźbionych kobiet zatrzymała się przed znakiem. Z dala dobiegała pieśń Bahati, której słowa rozmywały się w krętym korytarzu.

Jej ręka drgnęła, by po chwili unieść się w kierunku wyrytego niedokończonego „J". Tylko drasnęła go palcami i od razu się cofnęła.

Poczuła coś... wrażenie, które nie powinna dawać nieżywa skała.

Wahała się, jednak w końcu przełożyła całą dłoń do znaku.

Początkowo nie potrafiła stwierdzić, co to dokładnie było, do czasu aż nie przypatrzyła się bordowym liniom odchodzącym od znaku. Przypominały żyły, za to znak... musiał być sercem. Czuła jego rytmiczne bicie. Niczym nie różniło się od pracy jej serca. Żyło, tak jak żyła ona.

A jeśli coś żyje... 

To można to zabić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro