Tom 2 ♦ Rozdział ♦ Dwudziesty Czwarty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Za dźwiękiem bębnów

wskoczyłeś w całun mgły,

by ratować serce.

Boisz się śmierci?

Ciemna skóra dawnej wiedźmy migotała w świetle tańczących płomieni świec kandelabru. Siwe włosy mieniły się głębokim brązem wraz z odwracaniem głowy. Z przodu stara i zmęczona życiem, z profilu młoda i pełna energii. Dwie inne osoby w jednym ciele, a widok zależał od perspektywy.

Ratować chciałeś serce

przed gromadą strzał,

lecz nie do niego strzelano.

Boisz się śmierci?

Cynthia siedziała z podkulonymi nogami na zimnych deskach między dwoma wysokimi rękodziełami stworzonymi z drewna. Wpatrzona w rzeźbiącą Bahati, wsłuchiwała się w słowa jej pieśni. Nie wyszła po skończonej lekcji. Zazwyczaj uciekała z podziemnej izby, jak tylko odzyskiwała siły. Tym razem postanowiła zostać i posłuchać dokładnie, co uwięziona kobieta miała do przekazania. Jaką przyszłość dla niej wróżyła.

Rany na ciele, rany w duszy,

spocząłeś w śniegu,

słońce smaga twoją bladą twarz.

Boisz się śmierci?

Była z siebie dumna, że coraz lepiej szło jej panowanie nad umiejętnością. Niszczyła niewidzialne ściany jedną za drugą. Była jak taran, nie do zatrzymania. Dodawało jej to pewności, że poradzi sobie na teście nieważne, jakie zadanie dostanie od rady. Jej siłą była destrukcja. W końcu nie bała się tego przyznać.

Za miłością podążyłeś w nieznane,

tragiczny los spotkał cię,

śnieg lodu i łez przysypują twe ciało.

Boisz się śmierci?

Zamierzała zniszczyć wszystko, co stanie jej na drodze do dawnego życia. Pałac, wampiry, rada – z czasem przypominać to będzie nie więcej niż sen. Lata zamarzą je i zostanie jedynie rozmyty obraz z tego czasu. Uwolni ciotkę i wróci z nią do Bar Harbor. We dwójkę... albo w trójkę, jeśli Xander zdecyduje się wyjechać z nimi. W duchu liczyła, że tak właśnie będzie. Skończy szkołę, znów będzie mogła spędzać czas z Winter. Będzie jak kiedyś. 

Odchodzisz w mrozie i strachu.

Dlaczego boisz się śmierci?

Odchodzisz w zimnie i bólu.

Dlaczego boisz się śmierci?

Dlaczego boisz się śmierci?

Przecież umierasz tylko na moment.

Martwiło ją tylko jedno: czy będzie w stanie zniszczyć też śmierć?

***


Odgarnęła czarne pasmo z czoła. Nigdy wcześniej nie miała okazji z tak bliska wpatrywać się w jego twarz pogrążoną w śnie. Wydawało jej się, że z ich dwójki to on był tym, który zwykle to robił. Gdy budziła się przy jego boku, witały ją czarne tęczówki. Tym razem to Xandera zawładnął sen na tyle głęboki, że nie obudziło go świdrujące spojrzenie miodowych tęczówek. Tej jednej nocy to ona mogła mu się przypatrzeć. Jego twarz zawładnął spokój, jeśli cokolwiek mu się śniło, był to dobry sen. Chociaż jedno z nich mogło odpocząć.

Po dzisiejszej lekcji z Bahati, gdy zobaczyła go czekającego pod starą pinią, chciała mu powiedzieć o wyśpiewanej przyszłości przez dawną wiedźmę. Jednak jak miała to zrobić? Jak mogła oznajmić mu, że jej przeznaczeniem była śmierć? Nie miała siły wypowiedzieć tego na głos i obserwować niknący blask czarnych tęczówek. Nie dałaby rady przekazać mu tego, nie po tym wszystkim, co jej powiedział.

Bała się. Po wyjawieniu możliwej przyszłości, za wszelką cenę będzie chciał ją zmienić. Może mu się to uda, a może pochłonie go obłęd, niszczący doszczętnie. Nie wątpiła, że mógłby naprawdę spalić dla niej świat, pozostawiając jedynie ich dwóch, aby nikt nie mógł ich rozdzielić.

Dlatego postanowiła zostawić to dla siebie. Niewykluczone, że mogła źle zinterpretować słowa Bahati. Wiedźma może śpiewała o śmierci, lecz w żadnej pieśni nie zawarła, kiedy ona nadejdzie. Xander czekał ponad sto pięćdziesiąt lat na nadejście przewidzianej przyszłości.

Na lisicę, która rozkocha kruka.

Może i do niej śmierć miała nadejść za wiele lat. Niewykluczone, że była to tylko pewnego rodzaju metafora.

A może myliła się i jej przeznaczeniem było umrzeć nawet jutro.

Nieważne, kiedy miał spotkać ją koniec, uznała, że nie będzie żyć w strachu, czekając na niego.

Jeśli śmierć nadejdzie, zamierzała stawić jej czoła.

Złożyła delikatny pocałunek na policzku Xandera i nie chcąc go obudzić, po cichu wysunęła się spod nakrycia. Usiadła na skraju łóżka, dotykając stopami parkietu. Zadrżała od zimna, które bez już żadnej bariery szybko przeniknęło ją na wskroś.

Wyciągnęła dłoń po szklankę wody stojącą na szafce, gdy naszła ją szaleńcza myśl.

Potrafiła już przywoływać swoje umiejętności, jednak dotychczas robiła to w świecie stworzonym przez Bahati i jej siostry. Zastanawiała się, jakie zaleje ją uczucie, gdy zrobi to poza ścianami oplecionymi magią więżącą starą wiedźmę.

Zostawiła wyciągniętą rękę w niewielkiej odległości od szklanki. Przywołała uczucie, które było jak przyjaciel i wróg w jednym. Przyjemne i orzeźwiające, lecz także niebezpieczne i nieujarzmione. Czuła je. Przypominało fale, sięgające z każdym przypływem coraz wyżej, aż w końcu przykryły ją całą, a jej głowa znalazła się pod powierzchnią.

Teraz mogła dać się zatopić lub stać się częścią wody.

Jej oczy zaświeciły złotem.

Całą uwagę skierowała na szklankę. Chciała zrobić w niej tylko delikatne pęknięcie. Dzika i żądna zniszczenia moc z chęcią zerwała się z uwięzi ciała.

Trzask.

Szklanka jednak pozostała nienaruszona.

Cynthia szybko zauważyła pęknięcie deski łóżka, rozpoczynające się koło jej nogi i biegnące przez jedną z czterech szerokich kolumn mebla.

Kolejny trzask.

Pojawiło się kolejne pęknięcie.

Trzask.

Była pewna, że przywołała swoją moc, a oczy wróciły do miodowej barwy, gdy rozszedł się dźwięk kolejnego zniszczenia.

Wiedziona przeczuciem szybko zeskoczyła z łóżka. Chwilę potem podpory i belki mebla pękły w jednym momencie i materac z hukiem zapadł się wraz ze śpiącym na nim Xanderem. Jakby obraz destrukcji był niewystarczający, pęknięcia pochłonęły pozostałe drewniane kolumny. Jedna z nich runęła jak ścięta kłoda, lądując z hukiem na wampirze.

– Ała? – Mruknął chrapliwie, sięgając ręką i drapiąc się po plecach koło miejsca, w które spadła belka. Nie sprawiał wrażenia przejętego, tym co właśnie się stało. Leżał w bezruchu w dole, nie wysilając się nawet, aby podnieść głowę, czy choćby unieść powieki.

Cynthia z szeroko otwartymi oczami i opadniętą żuchwą wpatrywała się z oszołomieniem w kolejne akty destrukcji. Powoli jej twarz krzywiła się w grymasie, gdy wyobraziła siebie na jego miejscu. Gdyby Xander był człowiekiem, bardzo możliwe, że miałby właśnie złamany kręgosłup. Na szczęście urodził się jako Złoty, więc jego plecy były jak beton, dopełniający zniszczenia i łamiący na pół pozostałości kolumny.

Wtem rozszedł się kolejny trzask. Na Xandera spadł masywny baldachim, przykrywając go całego.

Zamiast wampira Cynthia wydała z siebie jęknięcie. Z całą pewnością zabolało to ją bardziej niż jego. Dowodem tego był całkowity brak reakcji śpiącego. Nawet się nie ruszył. Aż zwątpiła, czy aby na pewno było to tak bezbolesne, jak sądziła. Przejęta chciała go o to zapytać, ale odwiodła od tego pomysłu. Uznała, że może lepiej było udawać, że jej tutaj nie było.

Trzask.

Odskoczyła szybko, spodziewając się, że kolejnym zniszczonym elementem będzie żyrandol. Dźwięk pęknięcia jednak pochodził z innej strony.

Po powierzchni szklanki rozeszła się linia, prowadząca po chwili do odłamania fragmentu. Woda zaczęła skapywać na posadzkę.

– To jakiś żart – wyleciały z jej ust słowa pełne pretensji.

Słysząc szelest, wzrok szybko przerzuciła na rozwalone łóżko. Widząc podnoszącą się postać pod baldachimem, postanowiła taktycznie się wycofać. Cicho zamknęła za sobą drzwi i kroki powiodła w głąb salonu. Podrapała się po karku i cmoknęła, uznając, że jeszcze musiała popracować nad opanowaniem skali zniszczenia. I z tą myślą skierowała się do bankiety.

Zdążyła usiąść, gdy członek rodu Khaos wyszedł z pokoju. Omiotła go spojrzeniem, dłużej zatrzymując wzrok na mięśniach brzucha. Muskularne ciało mogło być celem wielu mężczyzn, ciężko na nie pracujących, natomiast Xander wydawał się je mieć naturalnie. Nigdy nie słyszała, aby ćwiczył, choć samo to w przypadku Złotych brzmiało niedorzecznie. W ich przypadku ciężar musiałby mieć z tonę, aby cokolwiek poczuli. Oderwała wzrok od płaskiego brzucha, by na chwilę spojrzeć niżej. Miał na sobie czarne, plisowane spodnie, które, mimo że były szerokie i ona pewnie wyglądałaby w takich jak w worku, na nim prezentowały się świetnie. Musiał je założyć przed wyjściem z pokoju. Była pewna, że zasypiał w samych bokserkach. Przed położeniem się spać do kompletu miał koszulę z rozpiętymi górnymi guzikami, niechlujnie włożoną w spodnie. Jedynie srebrna klamra paska wyróżniała się spośród czerni.

Ruch rąk przywiódł jej spojrzenie. Xander oparł się o ramę drzwi, krzyżując ramiona na piersi.

– Coś się stało? – Przybrała zdumiony wyraz twarzy. – Słyszałam huk.

Uniósł wysoko brwi.

– Śniło mi się, że pewna piękna, rudowłosa lisica, próbowała mnie udusić baldachimem. – Jego łagodny i niewinny głos nie pasował do bojowej postawy.

Przybrała zaskoczoną minę.

– Dobrze, że był to tylko sen – powiedziała z przejęciem.

– Wyobraź sobie, że w tym śnie również roztrzaskała łóżko, na którym spałem i zrzuciła na mnie belki. Na samo wspomnienie bolą mnie plecy.

Pokręciła głową, patrząc na niego z troską.

– Biedaczek. Może mogę ulżyć w tym bólu. Co powiesz na masaż?

Czarne tęczówki zabłyszczały z ekscytacji na propozycję. Jej wzrok mimowolnie opadł na jego mięśnie, które również napięły się, jakby same nie mogły doczekać się dotyku dziewczyny. Gdy ruszył w jej stronę, złapała za leżący na oparciu pled. Jakiś czas temu Epione przyniosła go wraz z dziewięcioma innymi w różnych kolorach, gdy Cynthia poskarżyła się na zmarznięcie w nocy. Teraz porozrzucane były wszędzie po apartamencie, aby były na wyciągnięcie ręki jak tylko lokatorce zrobi się zimno. Zarzuciła go na ramiona. Mimo że było jej gorąco, miała ciarki. Było to zadziwiające, że w dalszym ciągu Xander potrafił ją onieśmielić. Zastanawiała się, czy kiedyś przyzwyczai się do widoku tego wyrzeźbionego ciała. Gdyby Złoty zatrzymał się i napiął mięśnie, nie odstawałby niczym do posągów greckich bogów.

Bóg wojny, Ares we własnej osobie.

– Obawiam się, że to nie wystarczy – wyznał, podchodząc do niej niespiesznie, delektując się jej spojrzeniem. W przeciwieństwie do niej nie zawstydzał się, gdy kogoś wzrok zatrzymywał się na jego ciele. Prezentował pewność siebie, której jej jeszcze brakowało.

– Mogę coś jeszcze dorzucić – oznajmiła kusząco, gdy zajął drugą część bankiety.

Może brakowało jej pewności siebie, jednak miała zamiar się jej nauczyć.

Przysunęła się bliżej, nie odrywając wzroku od czarnych tęczówek. Xander szybko poszedł w jej ślady i również się zbliżył. Gdyby wystarczająco uniosła podbródek, ich czubki nosów by się zetknęły.

– Mówisz, że możesz dorzucić coś więcej – pomyślał na głos.

– Mhm – mruknęła, myśli mając zamglone przez pobudzenie wywołane bliskością Złotego.

– W takim razie... – zaczął bez pośpiechu, rozmyślając nad drugą częścią zdania. – Poproszę o dorzucenie nowego łóżka.

I cały nastrój prysł, zwłaszcza gdy wybuchnął śmiechem. Gdyby miała poduszkę pod ręką, jak rakieta leciałaby już na spotkanie z jego twarzą. To nic, że nawet nic by nie poczuł. Jakoś doprowadziłaby go do szaleństwa, jak ta jedna mucha, która wlatywała przez otwarte okno i denerwowała wszystkich domowników.

– Pójdę powiedzieć, aby wstawili nowe.

– Zostań. – Złapała go szybko za dłoń, nie pozwalając się nawet podnieść. Tak prędko się teraz nie ewakuuje. – Sama to zrobię rano.

– Nie boisz się?

Wyczuła, że w jego pytaniu nie było drwiny. Musiał przypomnieć mu się wcześniejszy raz, gdy uwalniając moc, rozwaliła okno. Wtedy jednak zrobiła to bez woli i przestraszyły ją jej możliwości. Tym razem było inaczej.

– Nie. – Pokręciła głową. – Powiem im... W zasadzie nie będę się tłumaczyć. Po prostu powiem, aby wstawili nowe.

To, co rozjaśniło oczy Xandera, było trudne do nazwania. Zainteresowało ją to na tyle, aby zapytać:

– Dlaczego tak na mnie patrzysz?

– Dlaczego nie?

Przewróciła oczami, bo nie była to odpowiedź, której oczekiwała. Xander jednak nie miał zamiaru niczego wyjaśniać. Obserwowała, jak się pochylił. Przełknęła piśnięcie z zaskoczenia, kiedy podniósł jej nogi i położył je na swoje uda. To ona oferowała mu masaż, a skończyło się, że to jego dłonie masowały ją. Zostawiła jednak ten komentarz dla siebie i pozwoliła sobie na tę chwilę relaksu. Oparła głową o ścianę i przymknęła powieki. Westchnęła z zadowolenia, kiedy opuszkami kciuków wykonywał okrężne ruchy na śródstopiu.

– Kim była tamta kobieta?

Xander zaprzestał masowania po niespodziewanym pytaniu Cynthii. Dla niej również było zaskoczeniem, że owe słowa wyleciały z jej ust. Kobieta z zamku, którą spotkali chwilę przed zetknięciem się z Deimosem, pojawiła się nagle w jej głowie. Ostre spojrzenie miedzianych tęczówek przebiło ją podobnie, jak miało to miejsce parę dni temu. Chcąc dłużej cieszyć się przyjemnością, wyrzuciła ją z głowy, tylko nie przewidziała, że wyleci do przestrzeni pokoju, zatruwając również umysł wampira.

Spotykając się z brakiem odzewu, uniosła najpierw jedną powiekę, by sprawdzić, jak wyglądała sytuacja. Szybko miała już otwarte obie, napotykając spojrzeniem twarz towarzysza.

– Czemu masz taką minę? – zapytała z niepokojem. Złoty krzywił się, jakby zjadł co najmniej tuzin kwaśnych cytryn, do tego przegryzł lukrecją i popił sokiem pomidorowym. Trzy najgorsze połączenia.

– Gdy kobieta pyta o inną, to zawsze kończy się źle.

Prychnęła kpiąco, nie dowierzając, że powiedział to na głos.

– No tak, bo pewnie miałeś już wiele takich sytuacji. Dwieście lat... w twoim życiu musiało przewinąć się już wiele kobiet. – Sama nie potrafiła stwierdzić, co rozgniewało ją na tyle mocno. Może pewność, z jaką Xander mówił o innych przedstawicielkach płci pięknej. A może, choć trudno było jej to przyznać, zdenerwowała ją świadomość, że nie była jego pierwszą. W ciągu tylu lat życia zdobył doświadczenie z innymi kobietami, w czasie gdy ona wszystkie swoje doznania dzieliła z nim. Myśl o tym jednocześnie wzbudzała w niej zazdrość i gniew, lecz również zasmucała. Próbowała tłumaczyć sobie, że chociaż w przeszłości mógł spotykać się z innymi kobietami, teraz liczyła się tylko ona.

A może dla innych też mówił, że spali dla nich świat...

– I dalej przewija.

Zesztywniała słysząc jego słowa. Wampir jednak nie spojrzał na nią, wzrok mając wlepiony w swoje ręce, którymi natomiast wrócił do delikatnego naciskania palcami podeszwy stóp, które w dalszym ciągu znajdowały się na jego udach.

– Jedna jest rudowłosa. Druga z długimi nogami. Trzecia niesamowicie piękna. Inna marszczy tak śmiesznie nos i czoło, gdy się denerwuje – opowiadał zamarzony, jakby każda z nich była niczym więcej niż wytworem jego wyobraźni. – Mam też taką, która podłapuje moje żarty i rozśmiesza mnie. Jeszcze inna uwielbia pistacje, za to kolejna nienawidzi pomidorów. Spotykam też się z taką, która w lodach miętowych najpierw wyjada kawałki czekolady, a dopiero potem lody. Uwierzysz, że wszystkie mają na imię Cynthia?

Złość, zazdrość, czy smutek przeszły w jednym momencie. Żałowała, że pozwoliła ponieść się tym emocjom.

– Masz dużo kochanek.

– Kochankę, dziewczynę, miłość mojego życia i w przyszłości może przyszłą żonę.

Nabrała do płuc więcej powietrza po usłyszeniu jego słów. Nie były to co prawda oświadczyny, ale panująca atmosfera sprawiała, że owa rozmowa przybierała podobnego efektu.

– Niewykluczone.

– Nie wiem tylko, czy przyjmie pierścionek.

– Może przyjmie.

– Jak myślisz: jaki powinien być? – Uniósł wzrok, krzyżując spojrzenie z miodowymi tęczówkami. Zaprzestał również jakichkolwiek ruchów podobnie jak Cynthia. Nawet nie oddychała, jakby w tej chwili tlen stał się zbędny w jej życiu, a jego miejsce zastąpił wampir o oczach piękniejszych niż niebo, góry, morza oraz wszystko, co do tej pory widziała.

– Coś minimalistycznego i prostego – odpowiedziała bez namysłu. Choć nigdy przedtem nie znała osoby, która taki pierścionek miałaby jej wręczyć, zawsze wiedziała, jak będzie wyglądać. – Myślę, że powinno jej się spodobać.

– W takim razie będę się rozglądać za takim. Może któregoś dnia zgodzi się zostać moją żoną.

– Będę trzymać kciuki i czekać na dobrą wiadomość.

– Powiadomię cię od razu, jak tylko powie: Tak.

– Będziemy świętować.

– Zapewne.

W czasie tej krótkiej wymiany zdań żadne z nich nie odwróciło wzroku. Żadne nawet nie wydało się zamknąć, choć na chwilę powieki. Wpatrywali się nawzajem w swoje oczu, topiąc się w ich głębi. Nawet strugi wschodzącego słońca przebijające się przez powierzchnię między kotarami i padające na nich, nie wystarczyły, aby zerwać spojrzenia.

– Tak więc przypomnij mi, kim była tamta kobieta.

Choć natura nie mogła ich poskromić, słowa Cynthii zrobiły to z łatwością. Xander spojrzał przed siebie i wrócił do masowania jej stóp, choć wydawał się teraz robić to raczej machinalnie. Nie trudno było zauważyć, że nie podobało mu się to pytanie. Czuła się źle, że tak naciskała, jednak miała złowrogie przeczucie wobec kobiety. Nie było to jednak spowodowane zazdrością, szczególnie że Xander tamtego dnia również nie był zadowolony ze spotkania wampirzycy.

– Lyra jest Miedzianą należącą do mojego rodu – odezwał się w końcu, a jego głos jawił się na zimniejszy niż temperatura w pomieszczeniu. Nawet ciepłe ręce dotykające jej skóry nie ogrzewały. Po jego słowach bardziej owinęła się pledem.

– Tylko?

Wiedziała, że była kimś więcej. Żadna Miedziana nie zwróciłaby się z taką bezpośredniością do Złotego. Dodatkowo go dotknęła. Położyła dłoń na jego policzku, patrząc wprost w oczy. Przypominało to rzucanie wyzwania. Cynthia zdawała sobie sprawy, że Xander nie pozwoliłby normalnie na takie traktowanie. A wtedy on sam zdawał się obawiać jakkolwiek zareagować.

– Lyra również jest... – Westchnął ciężko. Samo mówienie o tym zdawało się dla niego kłopotliwe. Zaczął mocniej naciskać dłońmi skórę dziewczyny, choć nie sprawiał tym bólu. Dostrzegła, że pilnował się, aby nie zrobić jej krzywdy. – Kochanką ojca.

To wyjaśniało jej zuchwalstwo. Jako kochanka Złotego dzierżącego władzę mogła sobie pozwolić na więcej niż zwykła Miedziana służąca rodowi.

– Nie przypominam sobie, żebym spotkała ją wcześniej, mimo to wydawała się bardzo znajoma – podzieliła się swoimi myślami.

– Jest ciotką Miedzianej wydelegowanej do służenia tobie. Jak było jej na imię?

– Epione? – zapytała, nie dowierzając, że te dwie wampirzycy mogły być spokrewnione. Epione była jak ciepła wiosna bogata w zieleń i kwiaty, natomiast Lyra prezentowała się jak zima polująca ostrzami lodów.

– Tej drugiej.

– Clemence.

– Bingo.

Teraz rozumiała już, skąd znała te rysy twarzy i ostre spojrzenie mogące zabić. Clemence była młodszą wersją swojej ciotki. Przez podobieństwo między nimi, aż ciężko było uwierzyć, że nie łączyła ich relacja matka-córka. Dziwiła się, że od razu nie skojarzyła faktów. Teraz zdawało się to takie oczywiste.

– Od pokoleń... służą mojemu rodowi.

Zmarszczyła brwi, po usłyszeniu zawahania w jego głosie. Sprawiło to, że bardziej przyjrzała się wampirowi. Znała go już na tyle, że rozpoznała ślady zdenerwowania.

– W jaki sposób służą? – Dopiero jej słowa zwróciły uwagę czarnych tęczówek. Wiedziała, że zadała trafne pytanie.

– Służą... Służą zupełnie.

Konsternacja na jej twarzy tylko się pogłębiła. Jakiekolwiek wypowiedziane słowa przez Xandera wydawały się mieć więcej sensu, niż te, które właśnie usłyszała. A przecież na przestrzeni całej znajomości zetknęła się już z wieloma bezsensownymi wypowiedziami. To jednak zyskiwało najwyższe miejsce na podium.

– Służą w sposób inny. – Dopiero gdy znaczącym spojrzeniem przesunął po jej nogach, które jako jedyne oprócz głowy nie były zakryte pledem, zrozumiała, co miał na myśli. – Służą swoim ciałem – powiedział to w końcu na głos, a Cynthia nawet przez rozkojarzenie nie była oburzona, że nie oznajmił tego od razu.

– Oh – wydusiła jedynie.

– Samo to nie jest niczym nowym. Od wieków Złoci brali Miedzianych za kochanków. Jednak ta rodzina Miedzianych można rzec, że podpisała pakt z moim rodem. W osiemnastym wieku, gdy król dał możliwość wyzwolenia się i opuszczenia pałacu, żadna rodzina nie chciała zostać i służyć mojemu ojcu... więc musiał ich jakoś przekonać. Rodzinie Lyry złożył obietnicę, że każde pokolenie Złotych z rodu Khaos weźmie za kochankę Miedzianą z ich krwi.

– Oh. – Po raz kolejny zdołała tylko tyle z siebie wykrzesać.

Początkowo uznała to za chorą propozycję i ogarnęło ją współczucie. Szybko minęło, gdy przypomniała sobie spotkanie z kobietą. Wcale nie wyglądała na pokrzywdzoną. Podobała jej się ta władza, jaką zyskiwała jako kochanka najniebezpieczniejszego Złotego w pałacu.

– Clemence będzie kolejną – stwierdziła, rozumiejąc już, skąd w wampirzycy było tyle hardości. Sposób, w jaki odzywała się przy Cynthii, jak patrzyła wprost w jej oczy, byłby niedopuszczalny, gdyby była normalną Miedzianą, a nie przyszłą kochanką Złotego. – Będziesz musiał wziąć ją jako kochankę. – Na same te słowa jej serce ustało. Nawet Xander zesztywniał, dłonie trzymając na jej kostkach.

– Ja albo mój brat.

– Nie chcę, żebyś był to ty – oznajmiła szczerze oraz z niepokojem, obawiając się, że nie będzie miał wyjścia.

– Nie będę.

– Aamon się zgodzi?

Wzruszył ramionami, jakby zdanie jego brata nie miało znaczenia.

– Nawet ochoczo. Interesuje go wszystko, co nie ma penisa.

– Xander – wyjęczała zażenowana.

– Co? – Jego mina sugerowała, że widział, w czym był problem.

– Nie musiałeś mówić tak... – Zawahała się, szukając odpowiedniego słowa. Intensywne spojrzenie wampira nie pomagało jej go znaleźć. – Tak rubasznie.

– Rubasznie? – Dźwignął brwi, jawiąc się na rozbawionego tym stwierdzeniem. – Przepraszam, że przy damie użyłem tak rubasznego słowa. Zamierzałem powiedzieć, że mojego brata interesuje wszystko, co nie ma męskiego narządu płciowego. Czy taka odpowiedź panią zadowala?

Przewróciła oczami, nie mogąc jednak ukryć uśmiechu. Nie wiedziała, czy zrobił to świadomie, czy wyszło to przez przypadek, ale rozładował napiętą atmosferę, za co była mu wdzięczna. Wiedziała jednak, że było to chwilowe i jej umysł zaraz ponownie powróci do rozmyślania o tym. Na chwilę jednak miała spokój.

Nie potrwał on jednak długo. Drzwi od apartamentu otworzyły się i z korytarza wkroczył Złoty niczym król do swojego pałacu. Problem polegał na tym, że Kallias nie był królem, ani ten pałac nie należał do niego. Nawet apartament, do którego wszedł uroczystym, wolnym krokiem tymczasowo użytkowała przecież Cynthia.

– Świetnie, nie śpicie – oznajmił na ich widok serdecznym tonem, jakby byli grupą przyjaciół spędzającą właśnie czas na wspólnym kempingu. – Przerwałem w czymś?

– Przerwałeś – odpowiedział wprost Xander, nie siląc się na żadną uprzejmość. Zdawał się szybciej ogarnąć z zaskoczenia, bo jego twarz nie wyrażała już zszokowania nagłym przybyciem nieprzyjaciela, lecz skrywała tłumioną wściekłość. Dosłownie najeżył się, jakby mieli zaraz skoczyć sobie do gardeł, choć postawa Kalliasa raczej stanowiła przeciwieństwo tego. Wyglądał raczej, jakby wolał, aby zaproponowano mu piwo i miejsc na sofie, aby razem mogli poopowiadać sobie straszne, choć klimatyczne historie przy nastrojowej muzyce.

Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, w jakiej sytuacji ich zastał. Na dodatek Xander jak gdyby nigdy nic, mimo rozjuszenia przybyciem wampira, w dalszym ciągu masował jej stopy. Szybko zabrała je z jego kolan i wstała, owijając się również szczelniej pledem. Czuła, że nie mogła ukryć zażenowania, choć tłumaczyła sobie, że nie miała czego się wstydzić. To on wtargnął do jej apartamentu o tak wczesnej porze. I z taką myślą wyprostowała się i twarde spojrzenie wbiła w złote tęczówki. Już nawet nie przeszkadzało jej, że kawałek wełnianego koca opadł z ramienia. Dopiero świtało. Naturalnym było więc noszenie piżamy, nawet jeśli stanowiła ona tylko kawałek materiału zakrywający tyle, co halka.

– Co robisz tutaj o tej godzinie? – Ostatnio to pytanie padało z jej ust częściej niż kiedykolwiek.

Rozumiała, że wampiry były nocnymi istotami, ale nie spodziewała się spotkać Kalliasa o tej porze w pełnym eleganckim ubiorze, jakim była fioletowa marynarka, biała koszula i beżowe spodnie. Normalnie to połączenie wyszłoby kiczowato, lecz nie w tym przypadku. Odnosiła wrażenie, że na Złotych wszystko prezentowało się jakoś lepiej. Może przez ich idealny wygląd. U żadnego z nich nie mogła wskazać żadnej zewnętrznej cechy, która odbiegała od perfekcyjności. Każdy drapieżnik miał element pozwalający polować. W przypadku wampirów była to olśniewająca uroda. Ewolucyjna cecha ułatwiająca im zdobycie pokarmu. Ofiary same mknęła na spotkanie ich kłów jak ćmy lecące do światła. 

– Wydarzyło się coś niespodziewanego – odpowiedział zagadkowo nowoprzybyły.

– W końcu postanowiłeś przestać być przydupasem rady? – sarknął drugi Złoty.

– Xander. To nie było miłe – upomniała go z naganą.

– Właśnie, Alexanderze. To nie było miłe. Czekam na przeprosiny – podłapał Kallias.

– Nie prowokuj go. – Tym razem zwróciła się do członka rodu Caius, uprzedzając Xandera, który już szykował się na jakąś ripostę. – Więc co się wydarzyło? – Wróciła do tematu.

– Twój ojciec, Alexandrze. – Spojrzeniem powiódł po wampirze. – Parę godzin temu zwołał zebranie.

– Muszę wyjść. – Złoty zerwał się natychmiast z bankiety i ruszył w stronę sypialni.

Skołowana obserwowała jego ruchy, nie rozumiejąc nagłego pośpiechu.

– Za późno. Obrady już się zakończyły i zapadła decyzja – oznajmił niemal śpiewnym tonem Kallias, ze splecionymi za plecami rękoma podążając za drugim wampirem. Nie dotarł jednak do sypialni, lecz zatrzymał się przed jej progiem.

Początkowo Cynthia nie rozumiała zmiany mimiki jego twarzy, która teraz wyrażała niemałe zdumienie. Dopiero gdy Xander pojawił się w zasięgu jej wzroku, już w pełni ubrany, przypomniała sobie, w jakim stanie była sypialnia. Nie zdążyła rzucić jednak żadnych wyjaśnień, gdy pod naporem ciekawego spojrzenia Kalliasa, członek rodu Khaos rzucił:

– Nie wytrzymało naszych zabaw.

Miała ochotę zapaść się pod ziemię, szczególnie gdy spojrzenie nauczyciela padło na nią. Powiódł wzrokiem po jej ciele, zdając się szukać potwierdzenia owych słów. Przez poważny ton oraz wyraz twarzy Xandera najwyraźniej uwierzył w to kłamstwo. Jej samej było ciężko wyobrazić, co takiego mieliby na nim robić, aby tak masywne i solidnie wykonane łóżko mogło rozwalić się do stopnia uniemożliwiającego całkowite korzystanie z niego. Chyba skakać po nim od rana do wieczora, choć musiałoby być ich z dziesięciu, aby doprowadzić do takich zniszczeń. Gdy wzrok złotych tęczówek utkwił w jasnych oczach, domyśliła się, że chciał usłyszeć i jej wyjaśnienia, tylko że one wcale nie były lepsze. Nie chciała wyznać, że nie zdołała zapanować nad mocą i taki był tego teraz efekt. W ogóle przyznanie się do ćwiczenia umiejętności w sypialni było niedorzeczne. W myślach już wyobrażała sobie jego zawiedzione spojrzenie.

– Korniki – wypaliła, po chwili zdając sobie sprawę, że nie była to żadna odpowiedź. – To przez korniki. Ostatnio dużo ich miałam w pokoju.

Nie była pewna, czy jej uwierzył, zapewne nie, mimo to rozejrzał się po salonie, dłużej wzrok zatrzymując na meblach, jakby faktycznie szukał chrząszczy żywiących się drewnem.

Skierowała wzrok na Xandera, czując jego spojrzenie na sobie. Spoglądał na nią spod wysoko uniesionych brwi. Mimiką twarzy odpowiedziała mu jedynie: „No co" i wróciła wzrokiem do drugiego Złotego.

– Nie słyszałem, aby rada planowała się spotkać – odezwał się Xander, odwodząc Kalliasa od zadawania pytań o chaos w sypialni.

– Wyjątkowa sytuacja. Nikt nie wiedział o zebraniu, dopóki się nie zakończyło.

Spojrzała krótko na Xandera, akurat dostrzegając, jak jego twarz stężała w złym grymasie.

– Czego chciał mój ojciec?

– Przeniesienia terminu testu.

– Co? – Dosłownie w tym samym momencie Xander i Cynthia się zdziwili. Oboje wydawali się tym równie bardzo zaskoczeni.

– Dlaczego? Jaki jest sens jego opóźnianie? – dodała.

– Nie chciał go opóźnić – nie zgodził się Xander bezdźwięcznym głosem. – Tylko przyspieszyć.

Spojrzała na niego, łudząc się, że dojrzy ślady zwątpienia. Jednak sposób, w jaki to powiedział oraz zacięty wyraz twarzy świadczyły, że nie domyślał się tego, tylko był pewien swoich słów. Znał swojego ojca na tyle dobrze, że przewidywał podjęte akcje. Wróciła spojrzeniem do Kalliasa, oczekując, że on zaprzeczy słowom stojącego naprzeciw wampira. Patrzące na nią z rozżaleniem złote tęczówki zabrały jej nadzieję.

– Na kiedy? – dopytała półszeptem, wiedząc już, że decyzja zapadła.

– Test odbędzie się za trzy dni.

Przymknęła powieki, gdy twarz Kalliasa stała się niewyraźna. Wydawało jej się, że któryś ze Złotych coś do niej mówił, ale do uszu dolatywał jedynie pisk.

Trzy dni. Za trzy dni miał odbyć się najważniejszy dzień w jej życiu. Miała zawalczyć o swoją wolność. Za trzy dni. Stanowczo za szybko. Potrzebowała jeszcze tego jednego miesiąca, który przysługiwał, a został jej odebrany.

Trzy dni. Za krótko, aby mogła się przygotować. Potrafiła siać zniszczenie, ale jeszcze nie nauczyła się je kontrolować.

Trzy dni. Za trzy dni miało się wszystko zakończyć albo wszystko zacząć.

Kiedy otwarła powieki, pierwszym co napotkała była wyrażające zaniepokojenie czarnych tęczówek. Patrząc na nich z tak bliskiej odległości, dostrzegła w ich głębi wzburzone morze strachu. Niemniej nie potrafiła stwierdzić, co konkretnie wywołało ten sztorm: jej stan czy wiadomość, jaką usłyszeli. Trzymał ją mocno w ramionach, wydając się obawiać, że bez jego pomocy osunie się na ziemię. Może bał się, że jego wampirza szybkość go zawiedzie i nie będzie w stanie jej uratować.

Ani swobodna postawa Kalliasa, ani beztroski wyraz twarzy nie wyrażały oznak niepokoju stanem Cynthii. Jedynie złote oczy nie pasowały do tego obrazu, noszące oznaki strapienia. Tylko za pomocą ich mogła stwierdzić, że decyzja rady nie podobała się również przedstawicielowi rodu Caius. Kiedyś może uznałaby, że myliła się w rozpoznaniu jego emocji. Teraz jednak wiedziała, że Złoty nie chciał dla niej źle. Mimo początkowych zgrzytów była pewna, że w tym krótkim czasie próbował ją nauczyć jak najwięcej. A za trzy dni miało się to skończyć. Wraz z testem jego funkcja nauczyciela zostanie zniesiona.

– Szanowna Rada Najwyższych również zadecydowała, że dzień po teście odbędzie się twoja przemiana.

Jakkolwiek wcześniejsza decyzja członków rady wywołała w niej zszokowanie, ta dosłownie wprawiła ją w osłupienie, które szybko przemieszało się z gniewem.

– Nie powinno być odwrotnie? – zapytała podniesionym głosem, przeskakując spojrzeniem między wampirami i szukając potwierdzenia swoich słów. – Jak mam zdać test nie będąc nawet w pełni Złotą?!

– Czcigodny Deimos nie był zachwycony waszym wypadem i postanowił pokazać swoje niezadowolenie. – To jedno zdanie z ust Kalliasa tłumaczyło wszystko.

A zatem to były konsekwencje ich wyjazdu. Spodziewała się, że Deimos nie odpuści swojemu synowi, aczkolwiek nie sądziła, że posunie się do czegoś takiego. Zaatakował w najczulsze miejsce Xandera: w nią. Samo przeniesienie terminu testu było innym zagraniem, natomiast zmienienie kolejności było czymś więcej niż podłym. Mierzyła się z oszustem, a reszta członków rady zgadzała się na granie nieuczciwie.

– Mam nadzieję, że było warto. – W głosie Kalliasa rozbrzmiewało rozgoryczenie. Cynthia czuła, że nie mówił tego, aby Xander poczuł się jeszcze gorzej. To były jedne z tych krótkich chwil, w których nie krył się ze swoimi prawdziwymi uczuciami. Nie usłyszawszy odpowiedzi od żadnego z nich, ruszył w kierunku wyjścia z apartamentu.

Zanim jednak opuścił pomieszczenie, Cynthia wyszła na przód i głośno przyznała:

– Było.

Złoty zatrzymał się i przekręcił głowę, aby spojrzeć w miodowe tęczówki.

– Było warto.

Kallias nie wydawał się zaskoczony wyznaniem uczennicy. Raczej bliżej temu było do zaciekawienia. Przyglądał jej się przez zmrużone powieki, jakby spotkali się po raz pierwszy.

– Było warto. – Tym razem te słowa wypowiedziała, patrząc się wprost w czarne tęczówki. Xander zdawał się nie dowierzać, co właśnie usłyszał. Na jej twarzy zagościł na krótko uśmiech, potwierdzający, że niczego nie żałowała.

Wróciła spojrzeniem do wampira tkwiącego przy drzwiach.

– Test odbędzie się za trzy dni. Świetnie. Powinnam podziękować radzie. Przyspieszyli nadejście mojego sukcesu. Zdam ten cholerny test i najlepsze w tym jest to, że zrobię to jako człowiek. – Wypowiadając owe słowa, nie spodziewała się, że dodadzą jej tyle odwagi. To nic, że nie kontrolowała jeszcze swojej mocy. Nie potrzebowała nad nią panować. Nauczyła się już najważniejszego: przywoływać zniszczenie.

Zamierzała zniszczyć wszystko, co stanie jej na drodze do wyzwolenia się z tego miejsca. A do tego nie potrzebowała kontroli.

Kallias spojrzał na nią wzrokiem, jakim nigdy wcześniej nie widziała u niego. Była w tym mieszanka zaskoczenia, zaintrygowania, lecz także podziwu.

– W końcu przypominasz członka rodu Deyanira. – Z jego ust padło zdanie, które nigdy nie spodziewała się usłyszeć od kogokolwiek. – Interesujące. Może faktycznie masz szansę zdać test.

Słowa nauczyciela znaczyły dla niej więcej niż jakakolwiek pochwała, której nigdy wcześniej i tak nie usłyszała od niego. Może właśnie dlatego, gdy w końcu padła, znaczyła dla niej tak wiele.

Jej zachowaniu można było przepisać brawurę i brak rozsądku. Jednakże co innego jej zostało? Miała jedynie trzy dni. Pozostała jej tylko wiara w siebie.

Zamierzała doprowadzić Deimosa do pożałowania swojej decyzji. Rzucił jej wyzwanie i miała już pomysł, jak mogła na nie odpowiedzieć.


No to się porobiło...

TikTok: julita.books

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro