Tom 2 ♦ Rozdział ♦ Dwudziesty Pierwszy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Autor: Nieznany

Książka: Dzieje wampirów Tom 1

Dział 8: Eksterminacja

Rozdział 1: Zakończenie rodu

Dostępność: Dostępna, Złota Biblioteka Pałacowa


Ród wymiera w momencie śmierci ostatniego męskiego Złotego potomka. Miedziani należący do rodu zostają wedle ich woli przyłączeni do innego za zgodą jego przedstawiciela. W przypadkach skazania Złotego na śmierć za dokonanie lub planowanie czynu szkodzącego społeczeństwu wówczas należy zgładzić wszystkich Miedzianych należących do potępionego rodu, nie pozostawiając nikogo o krwi splamionej [...]

Nie tylko Xandera ostatnio natchnęło na oprowadzenie ją po pałacu. Twierdza książek, jakim była biblioteka, najwyraźniej znudziła się Kalliasowi, bo dzisiajsza lekcja miała odbyć się w innej części budynku. Złoty jeszcze nie zdradził, do jakiego miejsca stawiali kroki na marmurowej posadzce.

Jak zwykle ogrom pałacu wzbudzał wrażenie, a zarazem odstraszał niekończącymi się sznurami korytarzy. Wydawało jej się, że zawitali do części pałacu, której jeszcze nie miała okazji zwiedzić. Momentami czuła się jak w muzeum oprowadzana przez przewodnika. Akurat tym razem trafił się jej cichy i drętwy. Posągi, rzeźby, kolumny zdobione ornamentami, różnego rodzaju kandelabry, antyczna ceramika i to wszystko na tle biało-złotych korytarzy z freskami na suficie i marmurem na ziemi. Aż kręciło jej się w głowie od ilości starych artefaktów.

Była również pod wrażeniem znajomości tego miejsca przez Kalliasa. Sprawnie poruszał się w labiryncie pałacowych korytarzy, bez zawahania wiedząc, gdzie skręcić. Ona, aby się tutaj odnaleźć, potrzebowałaby mapy, a najlepiej GPS-u.

Przed nimi ukazał się szeroki korytarz zakończony ogromnymi ażurowymi kutymi drzwiami ze złotymi zdobieniami. Zajmowały większą część ściany.

– Rezydencja rodu Deyanira – poinformował ją Kallias, zatrzymując się nagle jak żołnierz na usłyszany rozkaz.

– Rezydencja? – Zmarszczyła brwi.

Rezydencja bardziej kojarzyła jej się z oddzielnym budynkiem, a ewidentnie miejsce, do którego dotarli, stanowiło obszar pałacu.

– Rezydencją nazywana jest część pałacu należąca do danego rodu. Jak już powiedziałem, przed nami znajduje się rezydencja rodu Deyanira.

– Więc po prostu komnaty królewskie? – Spojrzała na Kalliasa. Wzrok miał wlepiony w kraty dzielące ich od rezydencji jej rodu.

Po twarzy wampira przeszło zniesmaczenie. Zauważyła już, że zazwyczaj nie był zadowolony, kiedy próbowała wampirze terminy zamienić na te „ludzkie". Mimo to bezustannie to robiła. Ułatwiało jej to zapamiętywanie, a przecież to w tym było najważniejsze. Aby nauczyła się jak najwięcej.

– Nie do końca. Rezydencja jest czymś więcej od komnat, nawet tych królewskich. Faktycznie znajdują się tam komnaty Złotych i należących do rodu Miedzianych, ale nie tylko. Wyznaczony obszar pałacu całkowicie należy do danego rodu. W przeszłości nawet król nie miał prawa ingerować w sprawy rezydencji – wyjaśnił. – Otwórz kraty. – Wskazał na kute drzwi.

– Możemy tam tak po prostu wejść? – zapytała sceptycznie, przerzucając spojrzenie między wampirem a drzwiami. Ciemność i wiejący z otworów chłód jawiły się jako ostrzeżenie. Gdyby zależało to od niej, nie weszłaby do środka. Już z daleka dało się wyczuć odrzucającą aurę. Kiedyś to miejsce zamieszkiwało zło, choć dzisiaj ostało się po nim tylko niekończące się głuche echo. 

– Ty tak. Jesteś ostatnim przedstawicielem rodu Deyanira. Możesz tam wejść, nawet jeśli rezydencja akurat jest bez właściciela.

– Należy do mnie, ale nie należy? – zdziwiła się, podchodząc do krat. Skrzywiła się, bo zapach stęchlizny również odrzucał ją przed wejściem.

– Oficjalnie ród Deyanira przestał istnieć wraz ze śmiercią ostatniego męskiego przedstawiciela, tym samym ostatniego króla, twojego dziadka. Omawialiśmy już tę kwestię, pamiętasz?

Kiwnęła głową, nie poświęcając spojrzenia wampirowi. Próbowała dopatrzyć się czegoś z otworów pomiędzy prętami. Za drzwiami znajdował się dalszy ciąg korytarza. Bardzo znajomy, choć była pewna, że pierwszy raz zawitała do tego miejsca. 

– Ród kończy się, gdy nie ma męskiego przedstawiciela. Kobiety zawsze przynależą do rodu swojego męża – powiedziała po chwili. – Więc jeśli ród Deyanira już nie istnieje, do kogo teraz należy ta rezydencja? Do rady? – Spojrzała na Kalliasa, czekając na wyjaśnienia. 

– Po śmierci ostatniego męskiego przedstawiciela odczekuje się pięćdziesiąt lat, po czym rezydencja przechodzi na własność innego rodu. Wyjątkiem jest, kiedy żyje Złota. Wtedy ma pięćdziesiąt lat na wyjście za mąż, by rezydencja przypisana została rodowi jej męża.

– Więc rezydencja trafi w ręce rodu mojego męża – skwitowała, nie przejmując się jednak tym nadto. Nie mogła smucić się z powodu czegoś, co nigdy nie należało do niej. Nie miała wobec tego miejsca żadnych uczuć, wspomnień, była jej po prostu obojętna. – Co z rezydencją rodu mojego ojca?

– Analogicznie. Czeka na nowego właściciela. Deimos pewnie już zaciera ręce.

– A więc będzie musiał obejść się smakiem – stwierdziła twardo, łapiąc za kratę. Popchnęła, lecz ta ani drgnęła.

– Czyżby?

Spojrzała na Złotego, słysząc powątpiewanie w głosie.

– Nie postrzegasz Alexandra jako swojego męża? Nawet w dalekiej przyszłości?

Słowa Kalliasa uderzyły w nią. Niby były oczywiste, lecz o tym nie pomyślała. Na razie priorytetem stało się zdanie testu, aby uniknąć aranżowanego małżeństwa. Niewykluczone, że pewnego dnia, gdy będzie na tyle dojrzała i pewna uczuć między nimi, może zdecydują się na małżeństwo. Co wtedy? Będzie musiała wrócić do pałacu? Wszystko, o co walczyła, przepadnie? 

– Czas dla wampirów nie gra roli – podjął dalej temat. – Deimos może poczekać nawet kilkadziesiąt lat, by w końcu dostać to, czego chce.

Odwróciła się, powracając spojrzeniem na kraty dzielące ją od rezydencji jej przodków. To, co mówił Kallias, było rozsądne, lecz nie chciała teraz o tym słyszeć. Potrzebowała skupić się na jednym zadaniu, jakim było wydostanie się z tego miejsca. A gdy jej się to uda, wtedy będzie planować następne kroki.

Ponownie popchnęła kraty. Te brzęknęły jakby niechętne do wpuszczenia ich do środka.

– Nie otwierają się – stwierdziła przez zaciśnięte zęby.

– Musisz użyć siły.

– Naprawdę? – Rzuciła krótkie, zirytowane spojrzenie wampirowi. – A ja jak dotąd szeptałam do nich czułe słówka, licząc, że same się otworzą.

Po słowach Cynthii zachował stoicki spokój, nie to, co ona. Wiedziała, że powodem jej zirytowania wcale nie były drzwi, lecz wcześniej wypowiedziane przez Złotego słowa. Docierało do niej, że zdanie testu wcale nie oznaczało odcięcie się od świata wampirów.

Drzwi wydały dźwięk, gdy ponownie za nie szarpnęła. Raz, po czym kolejny i ponownie. Aż dziwiła się, że nikt nie przyszedł sprawdzić, co tutaj się działo. Niby wiedziała o zaklęciach w ścianach tłumiących dźwięk, ale wydawało jej się, że odgłos uderzanych krat zalewał cały pałac, jak ponure myśli jej głowę.

Mechaniczna szarpała kraty, rozmyślając o tym. Już nawet stwierdziła, że przecież nie muszą z Xanderem brać ślubu. Wiele par żyło bez założenia na swoje palce obrączek.

Nie rejestrując już, co działo się wokół, nie uchwyciła kroków. Kiedy zdała sobie sprawę o obecności Kalliasa koło niej, nie zdążyła zareagować.

Popchnął kraty jednym sprawnym ruchem, a że akurat pchała je całym swoim ciężarem, poleciała do środka. Gdyby któryś z jej przodków zobaczyłby jej wejście do rezydencji, byłby rozczarowany, w jaki sposób stoczył się królewski ród.

Materac z brudu i kurzu nie zapewnił jej miękkiego lądowania. Walnęła o ziemię, od razu dusząc się i kaszląc z powodu pyłu piasku i ziemi, który dostał się do jej nosa.

– Żyjesz? – Usłyszała Kalliasa, który, choć wydawał się przejęty, nie podszedł do niej, by pomóc.

– Nie. Jestem martwa.

– Dobrze. Mogłabyś w takim razie zaprosić mnie do środka?

Nawet zaprzestała podnoszenia się, by przeszyć go ostrym spojrzeniem.

– A mogę nie? – zapytała niemile, otrzepując się z brudu. Zastanawiała się, jak wyjaśni Epione te ciemne plamy na białych spodniach.

Tak tylko taczałam się po podłodze rezydencji dawnego królewskiego rodu. A ty, co dzisiaj robiłaś? – przyszła jej do głowy taka odpowiedź.  

– W innym przypadku nie mogę wejść do środka.

Znieruchomiała. Analizowała słowo po słowie, co właśnie oznajmił Kallias.

– Czekaj – powiedziała do niego, mimo że on nie wydawał się gdzieś wybierać. – Czy wejście do rezydencji działa na zasadzie zaproszenia do domu w Pamiętnikach Wampirów? – Jej twarz rozjaśniło zrozumienie, w czasie gdy Kallias zdawał się nie wiedzieć, o czym mówiła. Uznała to za bardzo prawdopodobne, bo akurat go jako ostatniego by podejrzewała o oglądanie seriali z wampirami. Złoty wyglądał na osobę, która w ogóle nie miała telewizora. – No wiesz, wampir nie może wejść do domu bez zaproszenia gospodarza. W rezydencjach działa to na tej samej zasadzie. – Nagle jej twarz zalał pusty smutek, gdy teatralnie przykładała rękę w miejsce bicia serca. – Tak mi przykro. Dzisiaj nie przyjmuję gości. Jeśli dasz mi chwilę, zerknę w kalendarz i zobaczę, na który dzień mogę cię wcisnąć.

Kallias uniósł wysoko brwi, ukrywając je pod warstwą jasnych włosów i podniósł nogę, specjalnie robiąc to bardzo powoli, po czym umieścił ją na obszarze rezydencji, patrząc się bez przerwy w jej oczy. W przypadku drugiej nogi nie robił już przedstawienia i po prostu postawił ją w środku.

Cynthia wygięła usta, krzywiąc się przy tym.

– Zakładam, że nie miałam racji – oznajmiła niepewnie, drapiąc się nerwowo po głowie.

– Nie miałaś – potwierdził do razu, obdarzając ją sztucznym uśmiechem. – Nic oprócz zasad nie blokuje przed wejściem do rezydencji innego rodu. Można to zrobić w każdej chwili, tylko należy liczyć się z konsekwencjami. Jakimi? – Posłał jej znaczące spojrzenie, kiedy już otwierała usta. Czy była aż tak przewidywalna? – Nawet śmiercią. Nigdy nie wchodź do rezydencji czyjegoś rodu bez oficjalnej zgody.

– Co w moim przypadku by się stało? – dopytała, tracąc pewność siebie, którą ostatnimi czasy wyuczyła się w rozmowie z Kalliasem. Zagryzła dolną wargę, próbując zapanować nad mimiką twarzy, która jak wróg chciała ujawnić jej aktualne myśli. Zaczynała pojmować, dlaczego kojarzyła rezydencję, mimo że nigdy wcześniej w niej nie była. 

– W twoim? – Obejrzał ją od stóp do głów, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. – Trudno powiedzieć. Jesteś ewenementem, Cynthio. Za to potencjalnie wiem, co mogłoby się stać, gdyby weszła Złota. – Jego ton stał się ciężki, chłodny jak było to miejsce. – Byłaby martwa, może tylko zniknęła. W najlepszym przypadku zostałaby zmuszona do ślubu.

– Aby doszło do ślubu Złotych z innych rodów, potrzebna jest zgoda obu przedstawicieli rodów – zanegowała jego słowa, przypominając mu, co przecież sam ją nauczył.

– Wszystkie zasady przestają istnieć w chwili wejścia bez zgody do rezydencji rodu innego niż swój. Dlatego nigdy tego nie rób. – Ponownie powiódł wzrokiem po jej ciele. – Zwłaszcza ty nie powinnaś tego robić.

Kiedy ruszyli korytarzem niemal bliźniaczym od reszty pomieszczeń w pałacu, nie odważyła się zapytać, czy mógł dokładnie wyjaśnić dlaczego. Znaczący sposób, w jaki to wypowiedział, wystarczyło, aby nigdy tego nie zrobiła. A kiedy tak szli, gdy oglądała obrazy zawieszone wzdłuż obu stron korytarza, portrety królów, sugerując się koronami na ich głowach, tylko potwierdzało jej, jak bardzo to miejsce było znajome. Za bardzo znajome zważywszy na to, że była tu po raz pierwszy. Utwierdziło ją to w przekonaniu, że była już w jednej rezydencji.

Rezydencji rodu Khaos.

Postanowiła nie informować o tym Kalliasa. Bała się jego reakcji. Ujrzeć zawód w konsekwencji na jej lekkomyślność. A zarazem to ona odczuwała rozczarowanie, że nie powiedział jej tego wcześniej. Najlepiej na pierwszej lekcji. Był jej nauczycielem. To on powinien uświadomić ją o tak ważnych zasadach. Pomyślała też o Xanderze, czemu on od razu nie wyprowadził ją z rezydencji. Nie pomyślał, co mógłby zrobić jego ojciec, gdy dowie się o jej obecności w środku? Coraz bardziej się gubiła, mimo że powinna coraz więcej rozumieć. Kto chciał dla niej dobrze, kto był jej sprzymierzeńcem... Jeśli w ogóle jakiegoś miała w tym miejscu.

– Zdaje się, że to tutaj – oznajmił, zatrzymując się przed otwartymi drzwiami. – Pokój Nemesis.

– Wejdziemy tam? – zapytała nie po to, aby to zrobić, raczej ze strachu, że będą musieli. Stała dalej niż Kallias, a więc jeszcze nie mogła dostrzec, co ją tam czekało.

– Słyszałem, że znajduje się tam jej portret. Nie jesteś ciekawa, jak wyglądała?

Zmrużyła podejrzliwe powieki.

– Dlaczego mnie tutaj przyprowadziłeś? Bo ani ty, ani ja wiemy, że nie po to, abym mogła sobie popatrzeć na moją babkę.

W odpowiedzi Kallias uśmiechnął się i był to uśmiech trudny do zinterpretowania. Była w nim pewien rodzaj satysfakcji, lecz także i przejaw melancholii. A może tylko jej się wydawało, a w rzeczywistości po prostu chciał nim zakryć prawdę. Nie miała dużo czasu na analizę, bo Złoty wszedł do komnaty Nemesis. 

Obecność jej przodków wcale nie zapewniała jej towarzystwa. Obce, podłużne twarze z patetycznymi wyrazami nie wzbudzały w niej rodzinnej więzi. Patrzyli na nią ze wzgardą w oczach, potwierdzając jej, że nie należała do tego miejsca. Była nieznajomą. Mimo spokrewnienia znacząco różnili się od niej. Co prawda większość miała rude włosy i jasną karnację jak ona, jednak różnicę dało się zauważyć w tym, co zostało jej odebrane: w złotych oczach. Co prawda jej ujawniały się, gdy używała umiejętności, lecz nie były one naturalne.

Kiedy złoto w jej oczach było jak iskry wypalające oczodoły, to ich było jak ogień z Olimpu, który wykradł Prometeusz. 

W końcu i ona weszła do pomieszczenia, czując jedynie zimno wypływające z obrazów. Nawet czerwone akcenty na korytarzu przypominające płomienie nie dawały ciepła.

W komnacie było ciemno. Promienie światła z trudem przedzierały się przez dziury między kotarami, nie wystarczająco rozświetlając to miejsce. Mimo to nietrudno było zauważyć zaniedbania, jakby przez rezydencję przeszedł huragan, pozostawiając po sobie bałagan i tony kurzu.

– Dlaczego jest tu taki syf? – Jej głos był przytłumiony ręką, którą przyłożyła do twarzy, aby uchronić się od unoszącego w powietrzu pyłu i zarodników.

– Od wielu lat nikt tu nie sprzątał. Wejście bez zgody dotyczy każdego, nie tylko Złotych.

– Nawet ekipy sprzątającej? – odpowiedziała na wpół poważnie. – Niedługo to miejsce zamieni się w ruinę. – Spojrzała na Kalliasa, gdy nie nadszedł z jego strony komentarz.

Stał po prawej stronie pokoju, bokiem do niej. Powoli zmniejszała odległość między nimi, mając wlepiony wzrok w to samo miejsce na ścianie co on.

Kobieta na portrecie jawiła się na bardzo młodą. Gdyby była człowiekiem, Cynthia uznałaby, że były w tym samym wieku. Spodziewała się ujrzeć starą osobę, pokrytą zmarszczkami zmęczenia i przeżytych lat. Znowu zapomniała, że miała do czynienia z wampirami. Kobieta mogła mieć wiele wiosen za sobą, a dalej jawić się na kilkunastoletnią dziewczynę.

Cynthia wpatrywała się w portret, nie mogąc uwierzyć jak podobne były. Te same rude włosy, kształt twarzy czy nieskazitelna, porcelanowa skóra. A zarazem zdawały się różne, jak postacie z korytarza. Nie wiedziała, ile było w tym roli malarza, że oczy Nemesis błyszczały złotą zadziornością. Wierzyła jednak, że właśnie taka była. Osoba, która zakończyła panowanie dynastii, musiała oznaczać się pewnością siebie i nieugiętością.

Albo szaleństwem, biorąc pod uwagę, co uważała, że rozpoczęła. Zakończenie Złotych... Czy to w ogóle było możliwe?

Odwróciła wzrok, chowając twarz zasłoną rudych włosów. Zrobiła to tak nieudolnie, jak niewystarczająco kotary chroniły pomieszczenie przed pasmami poświaty. Kallias przejrzał ją od razu.

– Dlaczego płaczesz?

– Chcę stąd wyjść – szepnęła, bojąc się, że podniesiony głos ujawni jej emocje.

– Dlaczego? Co wzbudza w tobie te uczucia? – zapytał spokojne, lecz zarazem dobitnie, nie pozostawiając miejsca na brak odpowiedzi.

– Ja... Ja... – Walczyła ze sobą. Walczyła, aby sama przed sobą to przyznać. – W takich sytuacji jak ta uświadamiam sobie, co straciłam.

– Wszyscy coś straciliśmy.

– Co ty straciłeś? – Spojrzała na niego, nie ukrywając przekrwionych białek oraz zaczerwienionego nosa.

– Wszystkich... i wszystko – odpowiedział zbolałym głosem. – Straciłem wszystkich i wszystko.

Cierpienie w jego oczach było podobne, a zarazem inne niż to w miodowych tęczówkach. W porównaniu z nią on nie wstydził się swoich uczuć.

Nie wstydził się swojego cierpienia.

Czuła od niego ból, który ją by już dawno zwalił z nóg, kiedy on stał wyprostowany jak zwykle bardzo dumnie, prezentując elegancję.

– Myślę, że to dobry czas, aby rozpocząć naszą kolejną lekcję – oznajmił, nie pozwalając pokonać się emocjom. Bez wątpienia przeżył wiele i w jego głowie dalej pozostawały wspomnienia o tym, a jednak to nie one go kontrolowały. To on miał nad nimi władzę. 

Nigdy wcześniej nie postrzegała go jako wzór do naśladowania, lecz teraz, przez ten moment zapragnęła być jak on. Jednak po tym pojawiła się myśl, ile musiał przeżyć, aby dojść do tego. 

– Co wiesz o ujawnieniu się wampirów?

Zaskoczyło ją to pytanie. Myślami była przy ich wcześniejszej wymianie zdań. Nie rozumiała jak z rozmowy o ich uczuciach przeszli do lekcji historii. W normalnej sytuacji, gdyby ją o to zapytał, odpowiedziałaby paroma zdaniami, lecz teraz miała pustkę w głowie.

– Kiedy miało to miejsce?

Czuła się jak w szkole jak ten uczeń odpytywany przez surowego nauczyciela na tle cichej klasy. Poczuła nawet strużkę potu spływającą po czole. Stresowała się, a nie miała nawet czym.

– Piątego marca tysiąc dziewięćset czterdziestego szóstego roku – odrzekła przekonana o prawdziwości swojej odpowiedzi.

– Dobrze – potwierdził. – Powinnaś dobrze zapamiętać tę datę...

– Jak widzisz, pamiętam bardzo dobrze – wtrąciła z przekąsem.

Spojrzał na nią z naganą, sprowadzając ją znowu do pozycji tylko ucznia. Tym razem takiego, który potrafił tylko przeszkadzać w lekcji. Zagryzła wnętrze policzka z niezadowolenia. Przecież ona nigdy nie była taką osobą.

– Tamtego dnia nastąpiła przełomowa zmiana w obu światach: ludzkim i wampirzym. Miało to jednak swoją cenę. Nielegalne ujawnienie Czerwonych kosztowało życie dwóch członków rady.

– Nielegalne? A to nie było zaplanowane przez Złotych?

Tak powiedział jej Xander. Podobno był to bardzo dobry czas na ujawnienie istnienia wampirów. Jeszcze chmury wojny nie zniknęły i świat pozostawał w ruinie.

– Było – potwierdził, wywołując tylko większe zmieszanie u towarzyszki rozmowy. – W tamtym czasie w pałacu ścierały się ze sobą dwa poglądy. Jeden mówił o tym, że powinniśmy zostać w ukryciu, jak zwykliśmy to robić przez tysiące lat, drugi za to był przeciwieństwem tego. Niektórzy uważali, że nadszedł czas ujawnienia się. I tak rozmowy o tym trwały dziesiątki lat, gdy jedna strona postanowiła się wyłamać. Mimo braku zgody reszty postanowiła zrobić, co uważała za słuszne. Jako rozpoczęcie zmian ujawniła Czerwonych.

– Rzucili ich na pożarcie – skomentowała Cynthia, nie czując jednak z tego powodu smutku. Czerwoni kojarzyli jej się tylko z Jasperem i Zackiem, a że nie miała o nich dobrego zdania, swoje negatywne uczucia przekładała na całą klasę.

– Raczej jako im pierwszym dali wolność – nie zgodził się z nią. – Nie musieli już więcej chować się w cieniu, ukrywać swoje istnienie. Oddano im to, co zabrano w czasie przemiany. Ponownie byli wolni.

Uniosła brwi, bo choć brzmiało to szlachetnie, wiedziała, że nie było to z dobroci serca. Nie uwierzy, że Złoci tym posunięciem nie chcieli sprawdzić nastrojów ludzi i ewentualnie przygotować grunt do dalszych działań.

– Tak jak już powiedziałem, miało to jednak cenę. Zabito wtedy dwóch członków rady: Alastora z rodu Sybil oraz Leonidasa z rodu Caius.

Alastor był jej dziadkiem od strony ojca, a Leonidas był...

– Leonidas był przedstawicielem rodu. Był moim ojcem. Tamtego dnia miała miejsce rzeźnia. Członkowie rady powybijali niemal wszystkich z mojego rodu. – Gdy o tym mówił, jego złote oczy przykryła ciemna mgła wspomnień, aczkolwiek głos mu nawet nie zadrżał.

– Kazali mi patrzeć na śmierć moich rodziców, przekonując ich, że po nich zginę również ja.

– A jednak stoisz tu teraz przede mną – skonstatowała, gdy nastała dłuższa cisza, którą Kallias nie wydawał się chcieć przerywać.

– Czasami życie jest więzieniem, a śmierć rajem. Rada uznała, że pozostawienie mnie przy życiu będzie karą za czyny moich rodziców.

Otwarła usta, nie wiedząc jednak, jak powinna to skomentować. Jego głos był boleśnie łagodny, co szczególnie rozrywało jej serce. Gdyby ona patrzyła na śmierć jej babci... Nie potrafiła nawet sobie tego wyobrazić. Za to Kallias zdawał się to udźwignąć, a co więcej uratować swój ród przed całkowitym upadkiem.

– Ród twojego ojca miał skończyć tak samo, ale lepiej rozegrali swoje karty. Ostatecznie tylko twój dziadek poniósł konsekwencje.

– Jak to możliwe? 

– Twoi rodzice ogłosili, że spodziewają się dziecka.

Zmrużyła brwi. Coś jej się tu nie zgadzało. Było to wiele lat przed jej narodzinami. Czyżby...

– Oczywiście skłamali – wyjaśnił po chwili.

Niezauważalnie odetchnęła. Już zaczynała myśleć, że miała rodzeństwo albo, co gorsza, jej matka poroniła.

– Dało im to jednak niezbędny czas do przygotowania się do kolejnej partii.

– Dlaczego twoi rodzice również nie użyli tej karty?

– To proste. Znali konsekwencje i byli na nie gotowi. Czekali na śmierć.

Prychnęła, nie mogąc uwierzyć, z jakim opanowaniem to powiedział.

– I mówisz to z takim spokojem? – podniosła głos. – Zostawili cię.

Po jej wybuchu zapadła cisza, która szybko dała jej do myślenia. Nie powinna tak mówić, a jednak nie wycofała swoich słów i z uniesioną lekko brodą wpatrywała się twardo w trudny do przejrzenia wyraz twarzy Kalliasa.

– Winisz moich rodziców za zostawienie mnie, czy swoich za zostawienie ciebie?

Jego słowa uderzyły ją na tyle mocno, że aż się cofnęła. Nie dała im jednak dostać się do jej serca. Podeszła bliżej wampira, który pozostawał od dłuższego czasu w niezmiennej pozycji. Wyprostowany, z rękami splecionymi za plecami.

– Poświęcili nas – przyznała, wpatrując się z bliskiej odległości w złote tęczówki. – Moi rodzice, twoi... Są tacy sami. Zostawili nas. Dlaczego? Dla lepszego ogółu?

– Zrobili to z tego samego powodu, co tobie zależy na zdaniu testu: dla lepszej przyszłości.

Nie mogła powstrzymać się od gorzkiego śmiechu. Na jej twarzy wpłynął uśmiech, który miał w sobie coś złowieszczego.

– Nie porównuj nas – wycedziła przez mocno zaciśnięte zęby. – Ja za swoją przyszłość walczę sama, gdy oni zrzucili ją na nasze barki. Obciążyli nas nią i zostawili. Tak nie robią rodzice. – Jej głos z podniesionego szybko ścichł. Spojrzała na obraz swojej babki, który teraz niespodziewanie przykryła mgła. Zdała sobie jednak sprawę, że to nie pokój został pochłonięty przez wodny obłok, lecz jej oczy. – Tak robią tchórze – dopowiedziała głosem wypranym z emocji, wracając spojrzeniem na Kalliasa.

Jego twarz... Nie trudno było to zauważyć. Zniknęła maska Złotego i pojawiła się ta ludzka.

Ludzki odruch współczucia.

Nie chciała go widzieć. Przez niego szybko zaczynała żałować swoich słów. Miała wrażenie, że właśnie po to ją tu przyprowadził. Dobrze to rozegrał. To miejsce, ta historia...  zadziały na nią. Nie rozumiała jednak po co? Miała być to forma wyzwolenia? Zrozumienia siebie? Tylko mieszał jej w głowie przed testem.

– Wychodzę – oznajmiła niespodziewanie. – Jeśli chcesz zostać w tej wyblakłej czerwieni, proszę bardzo. Ja tu nie pasuję.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro