Tom 2 ♦ Rozdział ♦ Dwudziesty Piąty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Nie wiem, czy mnie słyszycie, prawdopodobnie nie. Jeśli jednak jakimś sposobem mój głos dociera do zaświatów, chciałam wam przekazać, że... – Wzięła głęboki wdech. Objęła dłonią ramię, kuląc się z zarówno z zimna, jak i przez przygniatające otoczenie cmentarnego gaju. – Świetnie radzę sobie bez was – dokończyła melodyjnym głosem, różniącym się od wcześniejszego demonstrującego powagę.

– Lisico...

– Poczekaj, rozmawiam – przerwała mu i rzuciła znaczące spojrzenie Xanderowi spowitego całunem koron brzóz. Opierał się o pień, bardzo prawdopodobne, że stojąc na grobie jakieś Złotej. Już po głosie dało się uchwycić brak aprobaty jej zachowaniem, a jego surowy wzrok upominał ją. Wróciła spojrzeniem na darń, gdzie pod warstwą ziemi pochowana była jej matka, babka i dziadek, choć teraz raczej swoje gorzkie słowa kierowała do damskiej płci rodziny. – Zrobiłyście niezłego bałaganu, którego nie zamierzam za was sprzątać. Jesteście mną zawiedzione? Możecie więc same się za to wziąć... A nie. Ups. Przecież nie żyjecie.

– Lisico! – Tym razem skarcenie miało w sobie ślady ostrzegawcze, które zmuszały Cynthię do zastanowienia się nad wyznaniem. Przerzuciła na niego spojrzenie w momencie, w którym akurat szedł w jej stronę. W trzech krokach znalazł się koło niej. – Nie przesadzasz?

Skrzywiła się, nie rozumiejąc, dlaczego Złoty był tak podminowany. To zazwyczaj z jej ust wylatywały upominające słowa. Najwyraźniej role się odwróciły.

– Tylko rozmawiam z matką i babką – wyjaśniła ze spokojem.

– Wyglądałaś, jakbyś zaraz miała się z nimi pobić. Nie możesz wyzywać martwych.

– Nie wyzywam – nie zgodziła się, starając się nie podnieść głosu. Nie chciała robić scen na cmentarzu, choć zdawała sobie sprawę, że już odegrała niepotrzebnie mały teatrzyk.

– Gdy powiedziałaś, że potrzebujesz przed testem odwiedzić grób, spodziewałem się czegoś innego... Sądziłem, że powierzysz im swoje troski. Opowiesz o przeżywanych trwogach.

– Przecież to robiłam. Opowiadałam, jak się czuję.

– Lisico. – Znowu ta mina. Patrzył się na nią ze zbolałym wyrazem twarzy, jakby zwracała się do kogoś bliskiemu jego sercu, a nie do osób, z którymi dzieliła krew.

– Czego ode mnie oczekujesz? – poddała się, zaczynając już odczuwać wyrzuty sumienia. Może faktycznie niepotrzebnie z jej ust padło kilka słów.

– To twoja rodzina.

To jedno słowo w tym momencie wydawało się takie obce. Nie pasowało to osób pochowanych pod ziemią.

– Zostawili mnie – przypomniała zbolałym głosem, odwracając wzrok od czarnych tęczówek.

– Mimo to... to twoja rodzina. Nie powinnaś zwracać się tak do nich. – Rzadko Xandera było można spotkać w takiej wersji: opanowanego, roztropnego i przykładającego się do zrozumienia drugiej strony. Jego łagodne podejście uspokoiło ją i dało jej do myślenia.

– Więc co powinnam im powiedzieć?

– Po prostu jak się czujesz. Może, że jest ci przykro, że nie mogłaś ich poznać, że nie mogli cię wychować. Że nie możesz teraz usłyszeć od nich rady. – Nie potrzebował tego nawet przemyśleć. Niewykluczone, że słowa płynące wprost z jego serca już kilkakroć padły w tym miejscu, w którym świadkami były jedynie brzozy.

Spojrzała na teren w oddali, gdzie pochowana była matka Xandera. Cynthia odniosła wrażenie, że syn nieraz kierował swoje troski właśnie do niej.

Wróciła spojrzeniem na grób matki i babki. Zagryza dolną wargę, zastanawiając się, co dokładnie czuła. Pewien żal był nieodłączną częścią jej uczuć, ale wiedziała, że niejedyną. Prawda była taka, że tęskniła za nimi.

Tęskniła za osobami, których nawet nigdy nie poznała.

– Jest mi przykro, że w tej chwili nie możecie życzyć mi powodzenia i... po prostu przytulić – wyznała w końcu, oprócz smutku doznając nieznaną dotąd dumę, że odważyła się powiedzieć to na głos.

Na słowa otuchy zawsze mogła liczyć od Bethany. Tym razem zostało jej przypomnienie ciepłego głosu ciotki. Przed trudnym testem w szkole życzyła jej powodzenia i tuliła do siebie. Cynthia żałowała, że nie było możliwości spotkać się z nią teraz. Zaczynała odliczać godziny do dnia, w którym zobaczenie ciotki będzie znów normalnością. Tak bardzo za nią tęskniła.

Nie zarejestrowała wzrokiem, choć poczuła tors Xandera stykający się z jej plecami. Zarzucił ramiona na barki dziewczyny i lekko popchnął jej ciało do oparcia się o jego klatkę piersiową. Nie protestowała. Chętnie schowała się w jego ramionach, dając się pochłonąć uczuciu bezpieczeństwa. Złoty oparł policzek o tył jej głowy i zaczął ich lekko kołysać w rytm wiatru przedzierającego się przez gałęzie drzew.

– Jesteś pewna, że chcesz to zrobić?

– Tak – krótka, stanowcza odpowiedź.

– Ojciec się wkurzy. – Nie brzmiał na oburzonego z tego powodu, choć zadowolenia również nie można było uchwycić. Jego głos był bez emocji, pusty jak zazwyczaj było to miejsce.

– Dobrze. Taki jest mój cel.

– Normalnie uwielbiam, gdy się wkurza. Choć przyznam, że nie sądzę, że jest to dobry pomysł przed testem.

– To niczego nie zmieni. Nieważne co zrobię, mają już przygotowane zadanie, z którym według nich sobie nie poradzę. Celem rady jest moja porażka. Zadanie od nich będzie trudne i nic tego nie zmieni.

– To potrzebowałem usłyszeć.

Odwróciła się przodem do niego, uważając jednak, aby nie zerwać obręczy z jego rąk. Podniosła dłonie i odnalazła nimi zapięcie naszyjnika. Bez większej trudności zdjęła go i włożyła w przednią kieszeń płaszcza wampira.

– Nie potrzebuję go teraz – wyjaśniła, unosząc wzrok na czarne tęczówki.

Kiwnął głową, zdając się również uważać, że ani teraz, ani na teście w niczym się nie przyda, a wręcz może utrudnić. Naszyjnik z założenia miał tłumić jej moce. Może właśnie dlatego, każda lekcja z Bahati zaczynała się od pozbycia się jego. Palił miejsce, w którym stykał się ze skórą, jakby nie chciał dopuścić do wyzwolenia zniszczenia.

– Oddam ci w dniu przemiany – zapewnił. – Zefiryn uważa, że powinnaś go wtedy mieć nałożonego.

Tym razem to ona wykonała ruch głową, zgadzając się.

– Naprawdę jesteś w stanie to zrobić?

Wzruszyła ramionami i jednocześnie pokręciła głową, nie znając odpowiedzi na pytanie trzymającego ją wampira.

– Wielu próbowało i nikt nie był w stanie tego zrobić – przypomniał, nie wydając się jednak odwodzić ją od tego pomysły. Raczej chciał uświadomić, z czym wiązał się jej plan.

– Nie jestem pewna, czy dam radę to zrobić, choć... czuję, że mogę. Od pewnego czasu – zamilkła, aby dobrać odpowiednie słowa. To, co doświadczyła, było ciężkie do wyjaśnienia. – Słyszę bicie ścian, jakby miały serce. Jakby...

– Żyły – dokończył za nią. Brak konsternacji na jego twarzy świadczyły, że doskonale ją rozumiał, albo sam tego doświadczył.

– A jeśli coś żyje, to można to zabić.

– Zniszczyć.

Uśmiechnęła się po tym stwierdzeniu. Z całą pewnością bardziej do niej pasowało.

– Więc... jesteś gotowy wkurzyć swojego ojca?

– Na to jestem zawsze gotowy.

***

Gdy stawiała stopy na drewnianych stopniach, z dołu rozlegała się głośna, złowieszcza cisza. Czy dlatego, że pierwszy raz schodziła tam w innym zadaniu niż odbycie lekcji, czy dawna wiedźma znała już przyszłość i była świadoma celu dzisiejszej wizyty Cynthii? A może była na to jeszcze inna odpowiedź, której dziewczyna nawet nie uwzględniła. Zresztą i tak nie miała teraz głowy, aby o tym rozmyślać, bo owa cisza zwracała na siebie całą uwagę, nękając ją swoim zimnym oddechem. Pochylona mknęła w kierunku otwartych drzwi prowadzących do izby, z której rozbłyskała jasność.

Bahati powitała ją okryta płaszczem ciemnicy, zasiadająca na zydlu w rogu pomieszczenia. Jej towarzystwo również trzymało warte: dwie, potężne drewniane figury stojące zawsze u jej boków. Narzędzia do snycerstwa były rozrzucone na podłodze wokół siedzenia, nieco przykryte siwymi nitkami włosów, tworzącymi kontrast z długą pomarańczową, choć znacznie już wyblakłą suknią. Cynthia pod wtopionym w jej twarz wzrokiem zmętnionych oczu, weszła do środka. Przemieniona wiedźma nie plotła swoim głosem sznura przyszłości, jak miała to w zwyczaju. Jedynie patrzyła się na nią jak na obcą, choć przez bielma pokrywające rogówki, zdawała się widzieć nie więcej niż bezkształtną plamę.

Cisza nie pasowała do tego miejsca. Sprawiała, że otoczenie stawało się duszące i złowieszcze. Drewniane figury nabierały nowych twarzy, śmiejąc się prosto w oczy. Zło wydawało się czyhać w ich cieniu, aby w odpowiednim momencie wyskoczyć i wyrwać duszę z ciała, rozrywając ją w krzywych zębiskach. 

Ciężko było jej ruszyć ciałem, które odmawiało posłuszeństwa. Zesztywniała płochliwie, dostrzegając postać. Dopiero po chwili zdała sobie, że był to jej cień tańczący w świetle świec kandelabru. Ścisnęła uchwyt lampy naftowej i zorientowała się, że nie odłożyła jej, jak powinna przed drzwiami. Zaniepokojona ciszą wniosła ją do środka. Odstawiła lampę na ławie i ruszyła w stronę kolejnego korytarza pod bacznym spojrzeniem Bahati, która nawet na chwilę nie oderwała od niej wzroku. Cynthia dałaby wiele, aby przedrzeć się przez jej czaszkę i dostać się do mózgu, żeby dowiedzieć się, o czym myślała. Wiedziała jednak, że było to niemożliwe pewnie, nawet gdyby miała umiejętność rodu Khaos.

Poznała już na tyle ciasny i kręty korytarz, że nie miała problemu z jego przejściem. Pamiętała, jak pierwszego dnia przemieszczała się w nim ostrożnie, nie wiedząc, co czeka ją za zakrętem. Bogatsza o wiedzę, była przekonana, że zaraz swoim martwym wzrokiem uraczą ją siedem drewnianych sióstr nauczycielki, a trzymane przez nich świece rozjaśnią jej twarz.

Od razu po wejściu, wzrok miodowych oczu skierował się w stronę serca tego miejsca. Choć z jej perspektywy zasłonięty przez jedną z sióstr, wyryty w skale znak był tam i nieprzerwanie więził Bahati od tylu lat.

Cynthia zacisnęła ręce w pięści, czując iskierki niepewności, lecz także podekscytowania. Jeśli jej się nie uda, nie mogłaby zrozumieć, po co było to wszystko.

Niszcz, Deyanira, niszcz . – Czy nie do tego dnia dawna wiedźma ją przygotowywała? Aby mogła wyzwolić je dwie: Bahati dzisiaj, a za dwa dni samą siebie. Musiało się udać, nie widziała innej możliwości.

Bordowe linie odchodzące od wyrytego znaku zdawały się pompować krew z litery do bezkształtnych kończyć ścian. U wampira należało zniszczyć serce, aby go zabić. Cynthia miała nadzieję, że nie pomyliła się i sercem tego miejsca był znak.

Przymknęła powieki, przykładając rękę do wyrytej w skale litery. Pod powierzchnią dłoni wyczuła miarowe uderzenia.

Bum, bum, bum...

Gdyby miała zegarek, mogłaby zmierzyć ilość uderzeń na minutę. Nie posiadając żadnego, musiała zdać się na własne pomiary. Przyłożyła drugą rękę do klatki piersiowej. Jej serce kołatało szybciej i mocniej pod naciskiem dwojakich emocji: zdenerwowania, jak i podekscytowania. Natomiast serce tego miejsca było spokojniejsze.

Wzburzona rzeka spotkała się ze spokojnym morzem.

Cynthia otwarła powieki, jednocześnie przywołując swoją moc. Jak czarna mamba zerwała się z jej ręki i wbiła się w znak, by następnie wpuścić jad. Złoto zaatakowało mrok sunący po zimnej skale.

Fala zniszczenia napierała na znak, wprawdzie nie przebijając się jak strzała, lecz rozlewając się po powierzchni jak lekki wiatr. Wyzwoliła z siebie więcej mocy, nie chcąc wywoływać łagodnego powiewu, lecz sztormowy wicher. Na nic się to zdało. Wyzwalana moc zostawała pożerana przez magię wplecioną w jaskinię. Znak wyryty w ścianie zdawał się sercem potwora o twardej, nie do przebicia skórze i palącym oddechu. Dłoń zaczynała ją piec, jakby zbliżyła ją do ogniska. Z każdą chwilą paliło coraz mocniej. Stęknęła, krzywiąc się, nie mogąc dłużej wytrzymać tego bólu. Oderwała dłoń on ściany i od razu pomachała nią gwałtownie, próbując rozpędzić palenie.

Po chwile jedynie jej ciężki oddech oraz pulsowanie ręki były dowodami tego, co przed chwilą próbowała zrobić. Znak został nienaruszony. Nawet kamień nie oderwał się od skały.

– Nie rozumiem – powiedziała do siebie samej, ciągle mając trudności ze wzięciem oddechu.

Z niemocy zacisnęła dłonie w pięści, potęgując ból. Była przekonana, że się uda. To miało być jej przeznaczenie. Tymczasem zdawała się zrobić tyle, ile mogłaby zdziałać dmuchnięciem. W pałacu ostatnio wyzwoliła jedynie słabą falę mocy, doprowadzając do zrujnowania łóżka. Teraz wypuściła z siebie znacznie więcej zniszczenia, nie powodując nawet oderwania odłamku skały. Mogła uderzać z całych sił, lecz nie dałaby rady jej skruszyć. Zaczynała rozumieć, dlaczego nikomu nie udało się uwolnić Bahati. To miejsce się broniło, nie chcąc jej puścić. Było jak stare drzewo, którego korzenie znajdowały się głęboko w ziemi. Żaden wiatr nie mógł go ruszyć, a siekiery tępiły się, nie mogąc się przez nie przebić.

Cofnęła się z poczuciem guli porażki w gardle. Była za słaba, aby to zrobić. Wyszła zza drewnianej siostry wiedźmy, zatrzymując się przy napotkaniu oczu pokrytych bielmami. Bahati stała w obrębie okręgu, ze wbitym w dziewczynę pustym spojrzeniem.

– Przepraszam. Sądziłam, że jestem w stanie to zrobić – powiedziała, nie kryjąc boleści.

Spróbowała i przegrała. Nie udało jej się uwolnić przemienionej wiedźmy.

Wzrok zawiesiła na zniszczonym materiale sukni, ocierającym się o spąg jaskini. Zabrakło jej odwagi, aby dłużej krzyżować z nią spojrzenia, choć była pewna, że w żadnym momencie nie ujrzałaby zawiedzenia. Bahati była jak skorupa... podobnie co ostatnio poznana Złota. Obie wydawały się zamknięte we własnych światach. Milczące, a zarazem krzyczące na całe gardło.

– Ja... – zaczęła, jednak nie skończyła. Uznała, że więcej żadne słowa nie miały sensu. Pokręciła więc jedynie pochyloną głową.

Przyznając się do porażki, ruszyła w stronę wyjścia, pozostawiając wiedźmę z jej siostrami. Uczucie niepowodzenia zwiększało się z każdym krokiem i pochłaniało ją jak grząskie błoto. Była w nim już po kolanach, gdy zaprzestała pokonywania korytarza.

Nienawidziła tego uczucia. Było gorzkie, palące i pochłaniające. Nienawidziła, gdy coś jej się nie udawało. Odwróciła się, napotykając ciemne włosy sięgające prawie do kolan. Bahati pozostała w niezmiennej pozycji, w takiej jakiej ją zostawiła. Znajdując się w obrębie okręgu, wpatrywała się w siostrę, za którą znajdował się wiążący ją znak.

Jeszcze jedna próba – obiecała samej sobie, nie mogąc tak po prostu wyjść. Potrzebowała poczuć, że zrobiła wszystko. Być pewna, że więcej nie mogła z siebie dać. A czuła, że moc, którą uwolniła, była tylko namiastką. Miała w sobie wulkan, który musiała tylko wzbudzić.

Glans złotych oczu rozwidnił korytarz. Tym razem nie czekała z uwolnieniem mocy do znalezienie się przy znaku. Wyzwoliła ją już w korytarzu, pozwalając wolno snuć się za nią jak podwiewana peleryna. Wiedziała, że nie mogła skrzywdzić Bahati. Powiązana z tym miejscem, była nieśmiertelna jak one.

Szła korytarzem, sunąć dwoma rękami po obu stronach ścian. Z dłoni uwalniała się moc, odbijająca się od skał. Gdy wyszła do jamy, ręce skierowała w dół. Ruszyła do znaku, nieco zwalniając, gdy przechodziła koło nauczycielki. Piękna młoda twarz stała się stara i przygasła. Miodowe oczy pokryte zawziętością skrzyżowały się z pustymi.

Pod śledzeniem ślepych oczu skierowała się do znaku. Fala zniszczenia zetknęła się z nim, kiedy tym razem przyłożyła do niego dwie dłonie. Nieprzyjemne mrowienie rozlało się po jej skórze. Wiedziała, że to tylko początek i zaraz zacznie płonąć. Mimo to pozostała w pozycji, wpakowując w ścianę więcej energii.

Naparła bardziej i zgięła kolana, gdy siła bijąca od znaku ją odrzucała. Piętami zetknęła się z drewnianą figurą. Uwalniała z siebie więcej i więcej. Ból narastał i promieniował od palców, przed dłonie, dochodząc do łokci. Paraliżował całe przedramienia. Było to jeszcze do wytrzymania, choć przeczuwała, że zbliżała się do granicy, za którą więcej nie zniesie. Wyobraziła sobie, że jej moc miała szpony, które wbiła w skałę, kurczowo trzymając się blisko niej.

Więcej. Da radę znieść jeszcze więcej. Może uwolnić więcej.

Ziemia zadrżała, ze ścian posypały się odłamki skał.

Więcej. Potrzebowała wyzwolić z siebie więcej zniszczenia.

Z jej gardła wydostał się krzyk. Miała wrażenie, że dłonie znajdowały się w ogniu, dla którego były jak podpałka. Płomienie buchnęły szaleńczo, pożerają coraz więcej ciała. Nie oderwała jednak rąk, lecz zaatakowała mocniej.

Więcej. Mogła dać z siebie jeszcze więcej.

Na skórze pojawiły się cięcia, biegnące od palców do nadgarstka. Po chwili poszerzały się, a z nich wydostała się krew. Jej własna moc zaczynała rozrywać skórę. Z rykiem niczym zwierzę spróbowała oderwać dłonie od znaku, lecz nie mogła. Gdy wcześniej on sam ją odpychał, teraz wydawał się pochłaniać. Przystawiła stopę do skały i parła do tyłu, w rezultacie poszerzając rany. Wydawało jej się, że szybciej oderwie sobie ręce z barków niż je od znaku. Nie mogła też cofnąć mocy. Rwała do przodu jak dziki ogier. Straciła nad nią kontrolę.

Nie mogła już się wycofać. Zostało jej zniszczenie znaku...lub to on zniszczy ją.

Z oddali rozszedł się grzmot, jakby skały walnęły o siebie. Po chwili doszedł inny odgłos i kolejne, których nawet nie potrafiła zidentyfikować czy przepisać do czegoś znanego. Jaskinia zyskała głos. Swoim tubalnym tonem łomotała, huczała, rąbała. Krzyczała, jak robiła to Cynthia. Z jej gardła wydostawał się ryk zmieszany ze szlochem, gdy rany pochłaniały coraz więcej ciała.

Z linii odchodzących od znaku wypłynęła ciecz. Zdawała się niczym nie różnić od krwi płynącej z jej ran i ściekającej na spąg.

Więcej. Wystarczyło uwolnić z siebie jeszcze więcej i mogła to zrobić.

Ze ściany ciekło coraz więcej cieczy.

Pęknięcie. Tuż nad wyrytą literą pojawiło się pęknięcie. Po czym kolejne z innej strony. Od znaku rozchodziło się promieniście wiele rozdarć, z których również zaczęła wypływać ciemna substancja.

Krew Złotego, która wsiąknęła w ściany, wiążąc Bahati z jaskinią.

Naparła bardziej. I choć ryk bez przerwy wydostawał się z jej gardła, nie pozwalała bólu przysłonić celu.

Ze ścian zlatywały kamienie i odbijały się od trzęsącego spągu. Czuła, że drewniana figura za nią mimo swoich olbrzymich rozmiarów również drżała.

Grzmot.

Potężny huk, ogłuszający swoją potęgą.

Po znaku rozeszło się pęknięcie, dzieląc go na pół. Po chwili duży odłam skały wraz z częścią litery mozolnie zsunął się i z głośnym hukiem zderzył się z kamienną powierzchnią. A w jego miejsce powstała wyrwa, długa i głęboka. 

Cynthia w porę odskoczyła na bok, chroniąc stopy przed zmiażdżeniem. Jednocześnie zorientowała się, że jej ręce nie były już przymocowane do ściany. Trzymała je blisko przy klatce piersiowej, zakrwawiając ciemny materiał golfu, przez chwilę nawet nieświadoma, że oderwała dłonie od znaku.

Czy naprawdę to zrobiła? Nie mogła uwierzyć, że było po wszystkim.

Spokój. Panował spokój, który wcześniej zdawał się obcy dla tego miejsca. Nie pozostał on jednak długo. Szybko ulotnił się, gdy rozeszło się trzaśnięcie. Jej twarz pokrywały oznaki zmęczenia i zaniepokojenia, kiedy wyszła zza rzeźby, szukając źródła hałasu.

Trzask.

Drewniane siostry Bahati pękały jedna za drugą. Podążała wzrokiem, obserwując cały proces. Szczeliny pochłaniały po kolei siedem figur, jak drzewa, w które uderzały pioruny. Aż Cynthia okręciła się, kończąc wzrokiem na siwej kobiecie. Stała przed przejściem korytarza, zamykając okrąg. Jej oczy ziały pustką, otchłanią bez końca.

Kiwnęła głową.

Bahati kiwnęła głową, a Cynthia wiedziała, że było to podziękowanie. Jedyne, jakie mogła od niej uzyskać, a jednak wystarczające. Dziewczyna nie mogła powstrzymać uśmiechu i szlochu radości.

Zrobiła to. Naprawdę jej się udało.

Wtem po twarzy dawnej wiedźmy rozeszło się cięcie od szczytu czoła po brodę i szyję. Nie wylała się jednak z nich krew. Ogień. Ogień buchnął z rany. Oczy zaświeciły, podobnie jak jej sióstr, oślepiając Cynthię na moment. A gdy wzrok wrócił, nieco przysłonięty smugami po intensywnym świetle, po Bahati nie pozostało nic więcej niż popiół.

Cynthia nie czuła jej obecności. Nie uchwyciła też znanego miarowego bicia pochodzącego ze ścian. To miejsce zostało opustoszałe.

Bahati odeszła wraz ze siostrami. W końcu cała ósemka mogła odpocząć.

Mimo pustki nie nastał spokój. W tym miejscu już nigdy nie miał się pojawić. Zawalone skałami zniknie w ziemi.

Ze sufitu zlatywały coraz większe odłamki skał. Rękoma zakryła głowę, gdy któryś z kolei wylądował blisko niej. Nadszedł czas się ewakuować, jeśli nie chciała zostać tu już na wieki.

Gdy zrobiła krok, zachwiała się na nogach. Jej ciało żądało odpoczynku, podczas kiedy ona potrzebowała od niego ostatniego wysiłku. Zbawienna adrenalina jednak nie nadchodziła, dlatego chwiejnym krokiem ruszyła do korytarza, mając mroczki przed oczami. Odbijała się od ścian wąskiego korytarza, zaznaczając je swoją krew oraz wbijając w skórę ostrzejsze elementy, jakby jej dłonie nie były wystarczająco poranione. Była już na końcu tunelu, jedną stopą w izbie, gdy całą jaskinią wstrząsnęło. Cynthia ledwo ustała na nogach, podparta z dwóch stron o brzegi ścian. Odwróciła się, słysząc za sobą huk. W miejscu, w którym chwilę temu jeszcze stała, strop runął, zawalając przejście. Cała jaskinia trzęsła się, a odgłosy pochodzące z różnych stron, świadczyły, że należy jak najszybciej stąd uciekać.

Kolejny trząs. Zachwiała się, tracąc równowagę i wpadając na jedną ze ścian. Nie tylko jej ciało uległo przechyleniu. Drewniana figura wzrostu dziewczyny leciała wprost na nią. Instynktownie skuliła się i zakryła rękami twarz, nie czując jednak uderzenia, a znacznie coś innego. Silny, choć bezbolesny chwyt wokół torsu. Odkryła twarz, napotykając złote tęczówki. Xander jedną rękę trzymał ją, druga natomiast złapał figurę.

Do ich uszu dolatywały dźwięki spadających przedmiotów. Z oddzielnego pokoju z półek zlatywały figury przedstawiające uczniów Bahati, tymczasem z izby o drewnianą podłogę uderzały maski i totemy. Ze sufitu i ścian spadały deski, a tuż po nich odłamki skał.

Xander najwyraźniej również myślał o wyniesieniu się z tego miejsca w trybie jak najszybszym. Odrzucił rzeźbę i objął Cynthię drugą ręką. Wyciągnął ich w wampirzym tempie. W mniej niż parę sekund znaleźli się na zewnątrz.

Mimo bezpiecznej odległości odczuwali skutki tego, co działo się poniżej. Ziemia drżała, nie pozwalając łatwo utrzymać się na nogach. Cynthia była ciekawa czy fala trzęsienia doszła również do pałacu i czy Deimos wiedział już, czego dokonała.

W obrębie obszaru jaskini pojawiły się szczeliny, którymi do środka zaczęła wsypywać się ziemia. Wkrótce potem zawalił się teren wokół schodów prowadzących do nieistniejącej już podziemnej izby. Powstał lej zapadliskowy i po więzieniu stworzonym dla Bahati pozostała jedynie dziura.

Otaksowała wzrokiem Xandera, dostrzegając, jak krzywił się ze zdziwienia. Najwyraźniej nie przewidywał takiego efektu. Cóż, Cynthia również była zaskoczona, choć po jej twarzy było trudniej to wyczytać. Może jeszcze przez płynącą adrenalinę i oszołomienie nie do końca zdawała sobie sprawę, co właśnie miało miejsce.

Gdy wampir przyciągnięty jej wzrokiem, spojrzał na nią, pożałowała, że odwróciła spojrzenie od zapadliska. Może gdyby dłużej skupiła się na nim, Xander uspokoiłby się i nie musiała teraz wpatrywać się w czarne tęczówki, wydające się bardziej niebezpieczne niż skały zlatujące na głowę.

– Co stało się tam na dole? – Wzburzony głos Xandera świadczył, że dobrze zinterpretowała jego emocje. Był zły.

Nie odpowiedziała, niemniej spodziewała się, że tym sposobem nie uda się go zbyć. Będąc nadal w szczelnym uścisku ramion wampira, prędzej czy później będzie zmuszona opowiedzieć, co się wydarzyło. Potrzebowała jednak jeszcze chwili, aby przypadkiem nie powiedzieć czegoś, co mogłoby go niepotrzebnie zaniepokoić. W końcu przeżyła, co było przecież najważniejsze.

– Nie byłem w stanie wejść. Ciągnąłem z całych sił za drzwi i nie mogłem ich otworzyć. Już myślałem... – Głos przy końcu mu się załamał.

Wiedziona nagłymi emocjami otoczyła ramiona wokół talii, wtulając się w męskie ciało. Choć ton wampira niebezpiecznie wzrastał, znała już źródło jego zdenerwowania.

– Przestałem cię słyszeć. Czułem, że coś się dzieje, ale towarzyszyła mi tylko cisza.

– Nie było tak prosto, jak sądziłam – oznajmiła zachrypniętym od krzyku głosem.

– Nie było prosto? Mogłaś zginąć.

Brak odpowiedzi był złym ruchem z jej strony. Xander oderwał ręce towarzyszki ze swojego ciała i kładąc swoje na niewielkich barkach, odsunął Cynthię od siebie. Jego czarne tęczówki nabrały mroku.

– Mogłaś zginąć – powtórzył, tym razem głośniej i wyraźniej, jakby za pierwszym razem nie dosłyszała.

Dopiero po tym pojęła, że wcześniejsze słowa nie były stwierdzeniem, lecz pytaniem. Milczeniem wpakowała siebie na minę.

– Mówiłem, że powinienem tam z tobą wejść. – Z każdą sekundą narastała w nim złość, a Cynthia, nawet jeśli chciała, nie potrafiła być za to na niego zła. Mimo wszystko przemawiała przez niego troska.

– Mogłabym cię skrzywdzić. Dobrze wiesz, że jeszcze nie kontroluję mocy – uzasadniła spokojnym tonem, próbując załagodzić sytuację.

– Nie dałabyś rady.

Spokój rozwiał się w ogrodzie, podobnie jak słowa Xandera rzucone przez mocno zaciśniętą szczękę.

– Nie spytam, czy chcesz się założyć, bo jeszcze wpadniesz na genialny pomysł się zgodzić – cisnęła pod wpływem irytacji.

– Założysz się? – rzucił jej wyzwanie. Jego czarne tęczówki rozbłysnęły złotem.

Nie pozostała mu dłużna. Wygrzebała okruszki mocy. Po niełatwym wyczynie była tymczasowo na wyczerpaniu. Mimo to te resztki wystarczyły, aby oczy rozgorzały w złotej barwie. Mierzyli się nawzajem spojrzeniami, wydającymi się móc spalić całą zieleń w obrębie trzech bram.

– Jesteś pewny? – Jej głos był niebezpiecznie bezdźwięczny, zapowiadający burzę.

Zauważyła jedynie, jak zmrużył powieki, a wszystko, o czym myślał, zostawił dla siebie. Po jego kamiennym wyrazie twarzy nie dało się niczego wyczytać.

Atmosfera była ostra i zadawała głębsze rany, niż Cynthia doznała na dole. Pojmowała, że nie miałaby szans z Xanderem, nawet w pełni sił. Oprócz wampirzej szybkości i wytrzymałości miał jeszcze lata przewagi używania swojej umiejętności. Mimo to wytrzymała jego spojrzenie. Chociaż wiedziała, że teraz było to jedynie przekomarzanie się i żadne nie skrzywdziłoby drugiego, zastanawiała się, która umiejętność okazałaby się potężniejsza. 

Bestie niosące zniszczenie czy mącenie w księgach umysłu. 

– Pokaż dłonie. – Choć w jego ostrym żądaniu nie było słychać kapitulacji, rozpoznała, że tymi słowami postanowił zrezygnować ze wszczęcia wojny.

Bez słowa wyciągnęła ręce zza pleców. Miała nadzieję, że uda jej się zamaskować ranny. Xander, jeśli nie zauważył ich wcześniej, musiał wyczuć krew.

Cholerny wampir.

Złoty po ujrzeniu dłoni głośno zassał powietrze. Dostrzegła, jak powstrzymywał się od komentarza. Mocno zagryzł zęby, wydając się móc zaraz je ukruszyć. 

Cynthia zastanawiała się, o czym myślał, gdy zapach jej krwi zatykał mu węch. Był przecież wampirem, nawet jeśli pochodził z klasy najwyższej, pragnienie mogło przejąć nad nim kontrolę. Xander jednak nie zrobił nic, co mogłoby świadczyć o tym. Wręcz przeciwnie. Otoczenie przeszył dźwięk rwania podszewki czarnego płaszcza. Mimo surowej miny bardzo delikatnie okręcił materiał wokół jednej dłoni. Następnie powtórzył czynność i również prowizorycznie opatrzył drugą. Zrobił wszystko tak ostrożnie, że poczuła jedynie słabe pieczenie, gdy tkanina zetknęła się z uszkodzoną skórą. Na koniec złożył na każdej dłoni krótki pocałunek, jakby to miało spowodować, że rany szybciej się zagoją.

– Dziękuję – powiedziała, zapatrzona w dziurę, jaka została po jaskini. Próbowała skupić się na czymś, aby nie myśleć o promieniejącym bólu dłoni. – Myślałam, że po zniszczeniu znaku będzie wolna – przyznała szczerze.

– Może lepiej, że tak się nie stało.

Pod naporem jej spojrzenia wyjaśnił:

– To Złoty zabił jej siostry, a ją uwięził na tyle lat – przypomniał. – Dla naszego dobra, może lepiej, że nie chodzi teraz swobodnie po ziemi.

– Nie skrzywdziłaby nas – zaznaczyła twardo, domyślając się, do czego dążył.

– Nie byłbym tego taki pewien.


W następnym rozdziale test. Jesteście gotowi? 

TikTok: julita.books

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro