Tom 2 ♦ Rozdział ♦ Dwudziesty Siódmy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Autor: Nieznany

Książka: Dzieje wampirów Tom 2

Dział 3: Przemiana

Rozdział 1: Przemiana w Czerwonych

Dostępność: Dostępna, Złota Biblioteka Pałacowa

Przemiana człowieka w wampira zazwyczaj trwa od pięciu minut do pół godziny, po tym czasie można mówić o niepowodzeniu, toteż śmierci człowieka. Wyróżnia się trzy fazy przemiany: graniczną, zmian i narodzin, w których obrębie zachodzą ściśle określone etapy.

Faza graniczna – rozpoczyna proces przemiany. Człowieka należy doprowadzić na granicę życia i śmierci (stąd miano faza graniczna) poprzez zadanie rany śmiertelnej, której normalnie obrażenia doprowadziłyby do śmierci. Jednakże trzeba uważać, aby nie spowodowała natychmiastowego zgonu. Przemienienie martwego jest niewykonalne. Gdy nastąpi stan agonii, Miedziany lub Złoty powinien wpuścić jad do krwiobiegu.

Faza zmian – jak wskazuje określenie, w organizmie człowieka następują zmiany. Jad przedostaje się krwiobiegiem do komórek i wbudowuje się w ich struktury. Wszelkie wewnętrzne czy zewnętrzne obrażenia zostają zasklepione.

Faza narodzin – następuje, gdy naturalny kolor tęczówek zostaje wypalony na czerwony i rodzi się wampir.

Warte dodania jest, że na każdym etapie może z nieznanych przyczyn dojść do śmierci przemienianego. W przypadku człowieka zdarza się to nieczęsto. Zauważono brak wpływu przytomności człowieka na przemianę [...]

Wydawało jej się, że mogła cofnąć czas. Jawiło się to na bardziej realne niż uwierzenie, że nie podołała. Wróciłaby do momentu przed przekroczeniem Wrót Heliosa. Tym razem wprowadzenie Bethany nie wprawiłoby ją w otumanienie. Zachowałaby spokój i wykonała zadanie. Obudziłaby w cioci wampirzą krew. Gdyby wystarczająco się skupiła, na pewno dałaby rady w końcu wysunąć kły. Przywoływanie zniszczenia też początkowo zdawało się niemożliwe. Miała przecież czas, test bowiem nie miał ograniczeń czasowych. Mogłaby siedzieć tam nawet tydzień, jeśli byłoby trzeba. Za szybko powiedziała: „Rezygnuję". Stanowczo za szybko się poddała. Nie walczyła wystarczająco. Jeśli nawet opcja przemiany za pomocą jadu nie była możliwa, mogła spróbować drugim sposobem. Przecież Bethany była Błękitną. A w obudzeniu wampirzej części u tej klasy nie zawsze konieczny był jad. Równie dobrze emocje mogły być zapalnikiem. Może gdyby nie poddała się tak szybko, razem udałoby im się wzbudzić tę kaskadę zmian.

Nie potrafiła zrozumieć, jak mogła tak prędko oddać swoje życie. Bez zastanowienia, bez próby. Poddała się szybciej, niż nawet to się zaczęło. Dlatego, gdyby cofnęła się w czasie, zrobiłaby inaczej. Układała w swojej głowie punkt po punkcie, jak wszystko szło po jej myśli. Wyobrażała sobie tak bardzo wygraną, że w pewnym momencie nawet w nią uwierzyła. To była rzeczywistość, a nie ona płacząca w sypialni u boku Xandera. Trzymał ją w objęciu, choć ona nie czuła zwykle towarzyszącemu mu ciepła, a jedynie zimno łez spływających z oczu. Złoty coś mówił, lecz nie pozwalała jego słowom dostać się do głowy. Za bardzo bała się, co miał jej do powiedzenia.

Rozpoznała kolejny głos w pomieszczeniu. Zaszyła się głębiej we własnych myślach, nie chcąc również usłyszeć Kalliasa. Nie odważyłaby się na niego spojrzeć. Na niego, na Xandera, czy nawet na własne odbicie w lustrze. Odraza wymierzona we własną osobę, zawód, złość na swoją niekompetencję to wszystko ciągnęło jej wzrok w dół. Myślała, że już nigdy nie będzie mogła go unieść i spojrzeć w czarne, złote, miodowe, czy błękitne tęczówki.

Złoci rozmawiali ze sobą. Ton Xandera był wzburzony jak morze w czasie sztormu. Natomiast Kallias przyjmował wszystko z opanowaniem jak falochron nieugięcie wytrzymujący szturmy wody.

Nie dało się nie zauważyć, jak siedzący koło niej wampir spiął się. Nadchodził sztorm. Cynthia aż uniosła głowę, czując niepokojące wibracje w pomieszczeniu. Xander podniósł się, ciągle wymieniając słowa z drugim Złotym. Ruszył ku niemu, a wraz z nim spojrzenie miodowych oczu, śledzące każdy jego ruch. Celem wampira nie było jednak natarcie na przedstawiciela rodu Caius, chciał go ominąć, co zostało mu uniemożliwione. Kallias złapał go za ramię mocnym chwytem, zatrzymując go przed wyjściem.

– Nie zabijesz Deimosa. – Uchwyciła wypowiedź dalekiego członka rodziny.

– Dlaczego nie? – Jednym gwałtownym ruchem wyrwał rękę z uścisku wampira. Nie odsunął się jednak od niego. Będąc równego wzrostu, sarkał słowa, patrząc wprost w złote tęczówki. – Pozbędę się go i wszystkich członków rady.

Twarz Kalliasa rozjaśniło coś, co jednak ciężko było zidentyfikować jako uśmiech. Cynthia nie miała możliwości długo oglądać ten niejednoznaczny wyraz, bo Złoty przemieścił się, zasłaniając ciałem wyjście, tym samym niezamierzenie chowając się za Xanderem przed spojrzeniem krewnej.

– Zadziwiasz mnie Alexandrze. – Jego głos obfitował fałszywym podziwem. – Z roku na rok stajesz się coraz zabawniejszy.

– Zejdź mi z drogi. – Prztyczki wydawały się jeszcze bardziej go rozjuszać. Xander już i tak był, jak tykająca bomba, a słowa Kalliasa skracały czas na liczniku.

Cynthia spojrzała przed siebie, na ścianę pokrytą bogatymi ornamentami. Analizowała słowa, które padły z ust dwójki wampirów. Przestała ich słuchać, wsłuchując się jedynie we własne myśli.

Nie zdała testu – brutalna prawda ponownie ją uderzyła, lecz tym razem nie była orędownikiem zagłady. Przypomniała, co zdarzyło się podczas niego. Pokazała obraz jej walki z radą. Sama nie poradziła sobie z pięcioma przedstawicielami rodów, ale gdyby wraz z nią było jeszcze dwóch Złotych...

– To może się udać – pomyślała na głos. Starła łzy z policzków, postrzegając je jako niepotrzebny ciężar ciągnący ją do upadku. A teraz zamierzała podnieść się, merytorycznie i dosłownie, bo już po chwili stała wyprostowana, przesuwając wzrokiem między skonsternowanymi wampirami. Słowa dziewczyny zwróciły ich uwagę, choć jeszcze nie wiedzieli, na jaki pomysł wpadła. – Zróbmy to razem. We trójkę. Razem możemy pozbyć się rady.

Zagryzła dolną wargę, ze zniecierpliwieniem czekając na reakcje wampirów. Ci jednak wpatrywali się w nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy, pierwszy raz prezentując tak spójną postawę.

Pierwszy odezwał się Kallias, choć jego gromki śmiech trudno było brać za odpowiedź. Natomiast Xander spojrzał na nią takim spojrzeniem, że prawie się cofnęła. Nie dała jednak się zniechęcić i wręcz podeszła bliżej, wierząc, że jej plan miał racje bytu. Była pewna, że następne słowa ich przekonają.

– Obrada jeszcze trwa. Nie wiadomo, kiedy ponownie cała piątka się spotka. Jeśli teraz zaatakujemy, może nam się udać. Sama dobrze radziłam sobie, a we trójkę... – Zamilkła, bo słowami ciężko było opisać chaos, do jakiego mogli razem doprowadzić. Oczami wyobraźni widziała ruiny, które po sobie zostawią.

– Lisico, nie wiesz, o czym mówisz.

Poczuła żar irytacji, słysząc Xandera, nawet jeśli jego ton był łagodny, równie bardzo, jak spojrzenie, którym ją obdarzył. Jednak sens jego słów podpalił jej ciało, podobnie co gardłowe podśmiechiwanie się Kalliasa.

– Ty możesz mówić o pozbyciu się rady, a ja nie? – Nie kryła oburzenia, kierując pretensje do członka rodu Khaos.

– Dobrze wiesz dlaczego...

– Bo jestem człowiekiem? – Sądziła, że w tym tkwił problem. Nie mogła jednak zaproponować, aby poczekali do jutra, aż stanie się Złotą. Teraz był idealny moment. Pięciu członków rady razem. 

– Nie mogę cię stracić.

Westchnęła ciężko na odpowiedź wampira, jak i na rozchodzący się w tle śmiech Kalliasa.

– Dobrze się bawisz? – Zgromiła wzrokiem przedstawiciela rodu Caius.

– Przecudownie. Już dawno żadna rozmowa nie sprawiła mi tyle radości co ta. Możecie kontynuować. – Machnął ręką, jakby byli niczym więcej niż jego pachołkami.

Jedno spojrzenie na Xandera dało jej do zrozumienia, że zachowanie Kalliasa nie tylko ją doprowadzało do szewskiej pasji. Zaciskał zęby tak mocno, że wydawał się móc je ukruszyć. Obawiała się, że jeszcze chwila i tylko we dwoje będą musieli mierzyć się z radą, bo trzeci z nich skończy źle z ich ręki. Nie potrzebowała teraz wojny domowej, dlatego starając się przybrać neutralny ton, co nie było wcale takie proste, oznajmiła:

– Walczyłam z radą. – Dostrzegając spojrzenie obu wampirów, kontynuowała: – I szło mi naprawdę dobrze. Jak równy z równym, walczyłam z nimi.

– Co masz na myśli, że z nimi walczyłaś? – Kallias pierwszy obudził się z objęcia konsternacji. Wydawał się ominąć słowa świadczące, że świetnie sobie z nimi radziła i skupił się tylko na starciu ze Złotymi.

– Tak jak to rozumiesz – odpowiedziała, nie czując potrzeby głębszego zagłębiania się w to, co miało tam miejsce. Najważniejsze zostało im przekazane i jeśli zdecydują się na jej plan, opowie im więcej, aby mogli szybko obmyślić dokładne kroki.

– Walczyłaś z radą. – Tym razem odezwał się Xander, dalej pozostając zmieszany. Prezentował się, jakby Cynthia co dopiero go wybudziła i powiedziała, że teraz razem mieli podbić świat... choć może pozbycie się rady tym właśnie było.

– O co wam chodzi? Tak, walczyłam z radą. Złamali najważniejszą zasadę testu, więc pokazałam im, co o tym myślę. Gdybym miała trochę więcej czasu na ćwiczenia. – Cmoknęła, kręcąc głową. Była już zmęczona tym gdybaniem. Gdyby była silniejsza, gdyby pomyślała. Nie miało to już sensu. Wtedy przegrała, lecz jeszcze miała szansę wygrać.

Złoci wymienili się porozumiewawczymi spojrzeniami. Nigdy wcześniej nie widziała takiej zgody między nimi. Wieczne dogryzanie kamuflowało wszystko inne. Jednak teraz, w całkowitej ciszy nieme porozumienie wzbudziło w Cynthii zdziwienie.

– Podzielicie się tym, do czego doszliście? – Założyła ręce na piersi, mając dojść, że nić porozumienia ją pominęła.

– Mój ojciec...

Xander nie zdołał dokończyć, gdy z gardła Cynthii wydostał się przeraźliwy krzyk. Kallias w wampirzym tempie znalazł się za nią i wykręcił rękę. Spodziewała się, że po pomieszczeniu poniesie się dźwięk łamanych kości, gdy poczuła ulgę. Xander przybił drugiego Złotego do ściany, zaciskając palce na jego szyi. Gdyby nie wzmocnienie kondygnacji krwią wampirów klasy najwyższej, pewnie przedarliby się na korytarz.

Cynthia skrzywiła się, czując już nie tylko pulsujący ból w barku, lecz także w okolicach kręgosłupa. Nie potrafiła uwierzyć, że to nie zabolało Kalliasa.

– Chciałem jej tylko dobitnie pokazać, jak naprawdę wyglądałaby walka z radą – poinformował nieco szybciej, niż zazwyczaj mówił, mimo wszystko nie ukazując paniki swoim położeniem. Przerażająco kamienny wyraz twarzy prezentował się osobliwie u osoby, która zaraz mogła stracić głowę. – Nie walczyłaś z nimi. – Tym razem utkwił wzrok złotych tęczówek w dziewczynie. – Chcieli, żebyś uwierzyła, że tak jest, ale tak naprawdę rada tylko się z tobą bawiła.

Pokręciła głową, odganiając słowa Kalliasa i nie dając im dostać się głębiej.

– Mówisz tak, bo nie widziałeś, co potrafię. Uwolniłam Bahati, zrobiłam coś, czego nikomu wcześniej się nie udało. Z radą także świetnie sobie radziłam...

– To są dwie inne góry – wtrącił, a zimny głos oblał jej ciało niczym kubeł lodowatej wody.

Drugi Złoty mocniej zacisnął palce na jego szyi, ostrzegając, że miał uważać na dobór słów. Nawet z pewnej odległości było widać, jak dużo wkładał w to siły. Cynthia była bliska uwierzeniu, że głowa krewnego zaraz zostanie oddzielona od reszty ciała. W podobny sposób Xander skończył życie Zacka. Obraz głowy Czerwonego turlającej się koło jej nóg zostanie z nią już na zawsze.

Kallias najwyraźniej oceniał sytuacji inaczej niż ona i pod wpływem ucisku jedynie uniósł brodę. Zachowując posągowy wyraz twarzy, kontynuował:

– Wejście na jeden szczyt, nie oznacza, że zdobędziesz drugi.

– Xander, powiedz mu. Widziałeś, do czego jestem zdolna.

Dopiero wypowiedzenie imienia, przywołało czarne tęczówki. A widząc w nich klarowną odpowiedź, zatoczyła się do tyłu.

– Przecież widziałeś. – Głos jej drżał, gdy ostatkami sił walczyła o ostatnią nadzieję. Gdy straci nawet ją, nie zostanie jej już nic, jak tylko przyznanie, że przegrała życie. Nigdy nie wróci do Bar Harbor. Bethany zostanie wykorzystana jako karta przetargowa. Rada zmusi Cynthię do posłuszeństwa. Już nigdy nie spotka się z Winter, tracąc jedyną przyjaciółką, jaką kiedykolwiek miała.

Xander puścił Kalliasa, wydając się nagle zapomnieć o jego istnieniu i całą uwagę skupił na dziewczynie. Zbliżał się do niej powoli, szarpiąc się z własnymi myślami. Cynthia stawiała kroki do tyłu, próbując uciec od przykrej prawdy. Nie miał problemu ją dogonić i choć jedynie złapał ją za ramiona, zatrzymując przy sobie, poczuła się, jakby właśnie ją uderzył. Powinien być jej sprzymierzeńcem.

Obiecał spalić dla niej świat, więc dlaczego teraz gasił płomienie?

– Jeśli mój ojciec chciałby, zatrzymałby cię w momencie, w którym tylko wpadłaś na pomysł ataku, a może nawet szybciej niż sama zdałabyś sobie sprawę z tej myśli. Jeżeli tego nie zrobił to tylko, dlatego że on tego chciał.

– Po co? – Niełatwo było jej uwierzyć, że to wszystko było na pokaz. Panika na twarzach przedstawicieli rodu Evander i Ambrose oraz próby unieruchomienia jej jawiły się na prawdziwe. Mieli problem zatrzymać szarańcze zniszczeń, które opuszczały jej ciało.

Zobaczyłem wystarczająco. – Jedyne słowa wypowiedziane przez Deimosa w trakcie testu. A po nich przyszła porażka.

– Ciekawość. – Wzruszył ramionami. – Po uwolnieniu Bahati rozeszły się głosy, że ród Deyanira ponownie obejmie władzę. Zapewne chciał zobaczyć na własne oczy, czy stanowisz dla niego zagrożenie. Czy faktycznie możesz być... – Zawahał się przed wypowiedzeniem reszty. – Początkiem końca Złotych.

– Ale...

– Nie ma żadnego ale – wtrącił Kallias, mijając ich. Cynthia dopiero teraz uchwyciła kroki rozbrzmiewające z drugiego pomieszczenia, do którego również zmierzał Złoty. – Nie przejmuj się. – Poklepał ją po ramieniu krzepiąco, choć nie było w tym nic przyjemnego. – Ostatecznie wszyscy i tak jesteśmy jego pionkami.

– Najwyższy. – Z salonu przez otwarte drzwi do sypialni przedostał się znajomy głos. Cynthia nie miała problemu z rozpoznaniem Miedzianego, nawet jeśli był poza zasięgiem jej wzroku. Był to Syn Rady, który został wybrany do przeprowadzenia testu. – Rada Najwyższych powierzyła mi zaszczytne zadanie przekazania decyzji.

– Człeczyno, ktoś do ciebie.

Skrzywiła się, słysząc zwrot skierowany w jej stronę. Znowu wrócił do wypowiadania go w pewien pogardliwy sposób. Ponownie stała się słabym, nic nieznaczącym człowiekiem. Zagryzła dolną wargę, tłamsząc w sobie ból, aby Kallias nie wiedział, jak łatwo ją zranił, po czym odwróciła się w jego stronę.

– Słyszę. Może mówić. – Przylgnęła plecami do torsu Xandera. Szybko zrozumiał bezsłowny przekaz i otoczył ją rękami. Wiedziała, że bez pomocy ciężko będzie jej ustać na własnych siłach. Już na samo pomyślenie, co miał obwieścić Miedziany, robiło jej się słabo. A przecież znała już decyzję, a przyjście Syna Rady było tylko formalnością.

– Rada Najwyższych wraz z pani niepowodzeniem na teście, przejęła obowiązek podjęcia decyzji o pani przyszłości.

Wsadziła palce jednej ręki między bandaże drugiej dłoni i ścisnęła je, próbując znaleźć teraz jakikolwiek sposób na wyładowanie frustracji. Naprężyła je na tyle mocno, że rozerwała pasmo materiału, które było już i tak w wątpliwym stanie po teście. Bandaże zwisały na jej dłoniach, niewystarczająco utrzymując opatrunek.

– Zanim jednak ogłoszę decyzję, zostało mi nakazane, abym przekazał wyraz rozczarowania. Dopuściłaś się, pani, najgorszego czynu, sprzeciwiając się i atakując Radę Najwyższych. Jednakże Najwyżsi wykazali się miłosierdziem i ten jeden raz nie wyciągną konsekwencji z twojego bezprawia. Rozumieją, że jako młoda osoba, skrzywdzona przez własnych rodziców, pewne aspekty naszego życia są dla ciebie jeszcze niezrozumiałe. Dlatego zgodnie uznali, że dla twojego dobra, pani, abyś mogła nauczyć się żyć wśród nas, od dziś twoim opiekunem staje się Najwyższy Deimos. W rodzie Khaos będziesz stawiać pierwsze kroki jako nowo narodzona Złota, by po osiągnięciu dwudziestu pięciu lat, gdy staniesz się pełnoletnia, będziesz mogła godnie stać u boku jednego z jego synów. Tak oto brzmiała decyzja Rady Najwyższych. Czy mam przekazać jakieś pytania?

– Nie. – Lakoniczna, cicha odpowiedź, która wydostała się z jej ust. Przymknęła powieki, choć sama nie wiedziała, jaki był w tym cel. To, że ona nie będzie widzieć, nie oznaczało, że rada również przestanie ją dostrzegać. Nie zniknie, nawet jeśli w tym momencie bardzo tego pragnęła.

– W takim razie za pozwoleniem, chciałbym mieć ten zaszczyt, jako pierwszy złożyć pozdrowienia pani, Cynthio z rodu Khaos.

Dla Bahati Cynthia z rodu Deyanira, dla rady Cynthia z rodu Khaos, a ona chciałaby zostać tylko Cynthią Fuller.

– Czeka was długich siedem lat – zaszczebiotał Kallias, gdy Syn Rady opuścił apartament.

Domyślała się, co kryło się za słowami Złotego. Wampir trzymający ją w ramionach zapewne również zrozumiał, wnioskując po reakcji jego ciała. Czuła napięty brzuch i widziała uwydatnione żyły na rękach nieosłoniętych koszulą. Nie zostało powiedziane, że to Xander za kilka lat zostanie jej mężem. Będzie nim on lub jego brat, a decyzje o tym podejmie Deimos na podstawie ich posłuszeństwa. Jeżeli nie chcieli zostać rozdzieleni, musieli całkowicie stać się bezmózgimi marionetkami przedstawiciela rodu Khaos.

– Długo będziesz męczył nas swoją obecnością?

Wydźwięk pytania Xandera był prosty. Chciał, aby Kallias dał im już spokój. I nawet jeśli Złoty doskonale zrozumiał przekaz, postanowił się z nimi dłużej podroczyć. Chyba naprawdę tego wieczoru chciał stracić głowę.

– A myślałem, że jesteśmy jak trzej muszkieterowie. Walczymy razem.

– Szybciej wbiłbym ci szpadę w oko.

Jej krewny prychnął pogardliwie, poprawiając rękawy bordowej marynarki, jakby się właśnie na to szykował.

– A co ty na to, człeczyno? – Zmierzył spojrzeniem dziewczynę. – Nie chcesz już razem pozbyć się rady? Jeszcze chwilę temu bardzo naturalnie wychodziło ci proponowanie zabijania.

Nie odpowiedziała, a jedynie spuściła wzrok na brustaszę bez umieszczonej poszetki. Łudziła się, że zrozumie jej wyraz zrezygnowania i nie będzie się nad nią dłużej pastwił. Deptał ją, a ona nawet nie miała siły powiedzieć, żeby przestał.

– Wystarczy już, Kallias. – Przywołał go do porządku drugi Złoty. 

Choć nie pokazała tego w żaden sposób, była mu wdzięczna za słowa, które nie dała rady wypowiedzieć.

– Dlaczego jesteście tacy przygnębieni? – Od wesołej fasady Kalliasa zaczynała boleć ją już głowa. Nie wiedziała, co chciał tym uzyskać. Już nawet nie walczyła. I tak nie mogła nic zrobić. Było po teście, decyzja rady padła i trafiła do rodu, przed którym sam ją ostrzegał. Nie myślała już o przyszłości. Cała chęć do życia zniknęła w jednym momencie.

– Czy mam cię zdzielić, żebyś w końcu się zamknął? – zapytał Xander na poważnie. Docisnął ją do swojego torsu, jakby chciał ochronić dziewczynę przed głupkowatymi odzywkami Kalliasa.

– Dajcie spokój. – Rozłożył ręce i przybrał zdumiony wyraz twarzy, jakby faktycznie ich reakcja była przesadzona. – Raz się wygrywa, raz się przegrywa.

Poczuła na swojej skórze strugę powietrza, które opuściło płuca wampira. Sugerując się westchnięciem Xandera, najwyraźniej brakowało już mu słów, natomiast do rękoczynów było już blisko.

– Zaczynam sądzić, że wszystkie lekcje poszły na marne. Uspokój się, zbierz informacje, planuj, działaj i...

– Mścij się – dokończyła, poznając wiązankę słów. Pierwszy raz zetknęła się z nią po dowiedzeniu się o przetrzymywaniu Bethany. Na późniejszych lekcjach miała okazję jeszcze parę razy ją usłyszeć, więc mogła dobrze zapoznać się z treścią.

Kiwnął głową z aprobatą.

– W pałacu nawet myszy szepczą sekrety radzie. Wszakże niekiedy myszy błądzą – przywołał powiedzenie krążące po pałacu. – A tak się składa, że jedna z nich zabłądziła do mojej rezydencji i wyszeptała, że to nie koniec. To dopiero początek.

To dopiero początek. – Czuła, że dobór słów był nieprzypadkowy. Dobrze zapamiętała deklarację Xandera przed opuszczeniem Bar Harbor. Wtedy Kallias czekał na nią na zewnątrz, zapewne słysząc każdą wymianę zdań między nimi. Wiedziała, że wypowiedzenie tego teraz było czegoś zapowiedzią.

– Nie rób niczego głupiego – zwrócił się tym razem do Xandera, brzmiąc jak starszy brat dający reprymendę młodszemu. – Jeśli spróbujesz zabić Deimosa, nie podaruje tego nawet własnemu synowi, więc porzuć ten bezmyślny pomysł. Nienawidzę czerni. – Wymownym spojrzeniem zmierzył Złotego, którego natomiast, sugerując się garderobą, był to ulubiony kolor. – Nie każ mi więc ją nakładać na swój pogrzeb.

Cynthię zaskoczyło ostrzeżenie Kalliasa przeznaczone dla członka rodu Khaos. Intencja wydawała się szczera i była wyrazem pewnej niezrozumiałej dla niej troski. Zawsze sądziła, że gdyby nadarzyłaby się okazja, wepchnąłby bez zawahania Xandera w czeluści piekieł. Najwyraźniej się myliła, co również rodziło w jej głowie wiele pytań. Nie miała jednak możliwości dopytać o nic, bo w końcu Złoty ich opuścił, zostawiając po sobie posmak tajemnicy. Zapewne to niejasne obwieszczenie zmusiło Cynthię do zadania pytania Xanderowi. Choć nie mogła zaspokoić ciekawości w pewnych sprawach, została jeszcze inna.

– Jak będzie wyglądać jutro moja przemiana?

– Na pewno chcesz o tym teraz rozmawiać?

Nie odpowiedziała, opuszczając spojrzenie na zagięte rękawy męskiej koszuli. W tym momencie wydały jej się bardzo ciekawe i na pewno nie tak ponure, jak temat ich rozmowy. Wiedziała, że musieli poruszyć tę kwestię, aby jutro mogła czuć się pewniej, znając plan przemiany. Również nie chciała siedzieć w ciszy, a wątpiła, że któreś z nich wpadnie na jakikolwiek inny temat do rozmowy.

– Chcę wiedzieć, co mnie czeka. – Próbowała się odwrócić, ale Xander zatrzymał ją, dociskając jej plecy do klatki piersiowej.

– Będziemy stać tak, jak teraz. – Zaczął opisywać. – Przemiana odbędzie się w dawnej sali tronowej. Obecnie ożywa raz na parę lat podczas bankietów.

– Będą inni Złoci?

– Nie. Nawet członków rady nie będzie. Dopiero na twoje dwudzieste piąte urodziny wszyscy Złoci zbiorą się, aby oficjalnie powitać cię w społeczeństwie.

Po tej wiadomości zrobiło jej się ciut lepiej. Było to jednak zbyt marne pocieszenie, aby znacząco polepszyć samopoczucie, ale musiała przyznać, że nieco odetchnęła. Nie wiedziała, czy za te siedem lat będzie gotowa na spotkanie wszystkich wampirów o złotych tęczówkach, jednak teraz mogła z całą pewnością stwierdzić, że nie była.

– Wtedy też w pałacu zjawią się Złote – kontynuował wyjaśnienia.

Chociaż spotkanie męskiej części wampirów nie wzbudzało w niej pozytywnych odczuć, ciekawiła ją ta damska strona. Złote z rodu Ambrose, Evander i Atius. Zdarzyło jej się raz czy dwa rozmyślać o nich, zastanawiając się, jakie były ostatnie przedstawicielki wampirów klasy najwyższej.

– Natomiast jutro obecni będą tylko Miedziani.

Tylko. – Xander powiedział to tak, jakby przemiana w obecności dziesiątek wampirów obserwujących jej umieranie, było jak skoczeniem po bułki do sklepu.

– Będę stać za tobą. – Przesunął dłońmi po jej ramionach, jakimś sposobem może wyczuwając zimno, które ogarnęło ciało dziewczyny, choć sama temperatura w pokoju miała w tym nikły udział. – Zostanie podany mi nóż. – Zamilkł. Jego dłonie znieruchomiały, jakby czas w pomieszczeniu został zatrzymany. – Przyłożę go do twojej szyi. – Jego palec właśnie tam się znalazł, imitując ostrze. Wiedziała, że celem rzucanych krótkich zdań nie było przywołanie grozy, nawet jeśli właśnie to robił, lecz sam opis sytuacji był na tyle trudny, że nie dał rady powiedzieć go ciągiem. Niewykluczone, że dla niego było to jeszcze boleśniejsze niż dla niej, to on miał bowiem doprowadzić ją do stanu krytycznego. Jeśli coś pójdzie nie tak, mimo jej słów, aby tego nie robił i tak będzie obwiniał siebie. – Przetnę twoją skórę, aby jad mógł się uaktywnić, lecz uważając, aby cięcie nie było też zbyt głębokie. – Wraz ze swoimi słowami powiódł palcem po jej szyi, lekko dociskając go do skóry i ukazując długość rany. – Następnie wbiję w to miejsce kły. – Złożył powolny pocałunek na skórze, blisko karku. – I wpuszczę jad.

– I co będzie potem? – zapytała, gdy to cisza zaczynała podgryzać jej skórę, przejmując miejsce jego warg.

– U człowieka jad wbudowałby się w komórki, rana zasklepiła i narodziłby się Czerwony.

Odwróciła się, słysząc zwątpienie w głosie Xandera. Nie musiała mieć zdolności rodu Khaos, jej aktualnego rodu, aby domyślić się, o czym pomyślał Złoty.

– A gdy przemiana się nie uda, rana nie zasklepi, umrę.

– Nie biorę tego nawet pod uwagę.

– Ja też nie brałam mojej porażki pod uwagę. – Wskazała rękoma na nich, na pokój. – I oto jesteśmy tutaj. Przegrałam, trafiłam do twojego rodu, a jutro mogę umrzeć.

Skrzywił się, jakby przyswojenie tego było zbyt trudne.

– Nic na to nie poradzimy. Akurat na to nie możemy się w żaden sposób przygotować. – Choć nie była z Bethany spokrewniona, czuła, jakby te słowa płynęły właśnie z jej krwi. Gdyby teraz tutaj stała, z ust ciotki mogłoby paść coś bardzo podobnego. – Mam do ciebie prośbę. Chciałabym napisać listy. Jeden do cioci, drugi do Winter. Tak w razie, gdyby jutro się nie udało.

Pokręcił głową, zapewne nie zgadzając się nawet na ewentualne niepowodzenie.

– Nie mam możliwości się z nimi pożegnać, a nie chcę zostawić ich bez słowa.

– To nie będzie możliwe – przyznał niechętnie. – Powiedzmy, że pamięć Winter o tobie została zmieniona.

Co dziwne przyjęła to ze spokojem. Spodziewała się, że rada zadziałała w Bar Harbor. W innym przypadku pewnie rozpoczęłaby się akcja poszukiwawcza jej i cioci. Sam Bates, szef policji, stałby na czele. Złoci musieli więc interweniować, aby zniknięcie nie wyglądało podejrzanie.

– Nie pamięta mnie?

Po przygaszonej minie uznała, że nie trafiła.

– Całkowite wymazanie kogoś jest bardzo trudne. Łatwo coś przeoczyć, zostawić jakiś przedmiot, który może przywołać wspomnienie. Dlatego Synowie Rady wybrali inny sposób... Zabili was.

– Co?

– Zginęłyście w pożarze. Zwarcie instalacji. Dom spłonął z wami w środku.

– Co? – Znowu zdołała tylko tyle z siebie wykrztusić.

– Przykro mi. Nie mówiłem wcześniej, bo... nie chciałem zabić w tobie tej nadziei.

Złapała za materiał czarnej koszuli i przyłożyła czoło do jego klatki piersiowej. Objął ją, dając czas na przyswojenie tej informacji.

– Nigdy nie było mi dane tam wrócić, prawda? – Jej cichy, zrezygnowany głos niknął w ogromie pomieszczenia.

– Rada, gdy już cię złapała, nie miała w planach wypuścić.

Zadarła brodę, by móc spojrzeć w otchłań czarnych oczu, od której odbijała się lśniąca od łez twarz.

– Nawet gdybym zdała test?

– Wymyśliliby coś innego. Poczekali ileś lat i potem... jakoś znowu cię przejęli. To są królowie intryg.

Odsunęła się nieznacznie, bo od mocno uniesionej brody, zaczynał ją boleć kark. Miała wrażenie, że w jej żyłach płynęła krew, która zamiast dostarczać komórkom tlenu, wpuszczała w nie zrezygnowanie. Ręce zwisały luźno wzdłuż ciała, barki opadły, spojrzenie również spoczęło nisko. Jak miała się z nimi mierzyć?

– Kto spłonął w pożarze? – zapytała, gdy tylko ta kwestia pojawiła się w jej głowie.

– Jakieś ciała z kostnicy. – Wzruszył ramionami, jakby było to nieistotne. – Łatwiej zamieszać w głowie jednemu grabarzowi niż celowo kogoś zabijać.

Nie dlatego że nie zabiliby dwóch niewinnych osób, tylko że im się to nie opłacało. Zimna, bezduszna kalkulacja.

– A badania genetyczne?

– Przypilnowali, aby nikt ich nie zrobił. W Bar Harbor ciągle stacjonuje Syn Rady, czuwający nad wszystkim.

– Jak Winter zareagowała na moją śmierć? – W jej głowie pojawiły się niepokojące obrazy z testu. Deimos pokazywał ciało nieżywej przyjaciółki. Miała nadzieję, że był to tylko wytwór jego wyobraźni, niewyjęty z rzeczywistości.

– Płakała. Dużo. Podobno nie wychodzi z domu.

Poczuła się jak najgorsza osoba na świecie. Przez te dwa miesiące prawie w ogóle nie myślała o przyjaciółce, kiedy ona każdego dnia ją opłakiwała.

– Muszę z nią porozmawiać. Powiedzieć, że żyję.

– To nie jest możliwe.

– Pamiętam jej numer na pamięć – nie poddawała się. – Jeśli dasz mi swój telefon, zadzwonię do niej.

– I co potem?

– A potem...

Właśnie. Co potem? Co zrobi jej Miedziany, gdy dowie się, że poznała prawdę? Hipnozą zmanipuluje, czy dla bezpieczeństwa się pozbędzie? I co Cynthia miała jej powiedzieć? Nie mogła przecież oznajmić, że przez ten czas mieszkała w pałacu we Włoszech. Winter nie znała prawdy o Złotych czy Miedzianych. Zbyt głęboko musiałaby sięgać z informacjami, aby przyjaciółka cokolwiek zrozumiała.

– A mogę, chociaż zostawić jej list? Dostarczysz go tylko w przypadku najgorszego scenariusza. Powiedzmy, że napisałam go niedługo przed śmiercią i został znaleziony w samochodowym schowku. – Przemawiała przez nią desperacja.

– Lisico...

– Proszę, Xander. Nawet się z nią nie pożegnałam.

Westchnął, zaciskając w dłoni pasma wijących się czarnych włosów.

– Obawiam się, że nawet jeśli napiszesz list, nie będę mógł go dostarczyć. Jeśli jutro coś pójdzie nie tak... Nie wiem, co stanie się ze mną.

– Będziesz żył tak, jak żyłeś przed poznaniem mnie. – Odniosła wrażenie, że łatwość, w jakiej przyszło powiedzenie jej to, skruszyła mu serce.

– Zrozum to w końcu. – Uniósł się. Złapał za jej policzki, nakierowując spojrzenie miodowych tęczówek na czarne oczy wyglądające jak niebo w noc spadających gwiazd. – Jesteś częścią mojego życia od prawie dwustu lat. Bez ciebie, nie ma mnie.

Kciukiem przetarł kącik jej oka, gdzie zaczęły kumulować się łzy. Okryła swoją ręką jego i wtuliła się w męską dłoń. I choć słowa temu przeczyły, atmosfera, jaka panowała między nimi, sprawiała, że Cynthia brała ich rozmowę za pożegnanie. Bliższe było jej myślenie, że jutro coś pójdzie nie tak, niż że wszystko się uda.

– Będziesz żył, nawet gdy mnie już nie będzie. Posłuchaj, Xander. Jeżeli umrę, zabierz moją ciocię i ukryj przed radą.

– Jak możesz mnie o to prosić? – Widoczne na jego twarzy i słyszalne w głosie zranienie, ukłuło i ją. Jakby im obojgu przebiła serce.

A mimo to nie mogła sobie darować. Musiała zapewnić Bethany bezpieczeństwo.

– W innym przypadku rada ją zabije. Przestanie być im przydatna. Dlatego przed jutrem muszę mieć pewność, że ją ukryjesz. Obiecaj mi to.

– Nie mogę.

Domyślała się jakie było źródło jego odmowy. Nie chciał zaakceptować, że jutro mogła umrzeć. Tak jakby złożeniem obietnicy, przypieczętowywał jej śmierć.

– Musisz. Inaczej umrze przeze mnie.

Z jego gardła wydostał się śmiech pozbawiony humoru. Był niski i złowieszczy. Poczuła zimno w miejscach, w których jeszcze sekundy temu trzymał swoje dłonie. Odsuwał się ostrożnie, stawiając kroki do tyłu i patrząc na nią takim wzrokiem, że naprawdę zaczynała się martwić, czy aby nieświadomie nie wbiła mu czegoś w serce. W tym momencie ją przerażał, co było sprzeczne z tym, co pragnęła czuć. Kochała go i powinna czuć się przy nim zawsze bezpiecznie, jednak w takich momentach jak ten, obawiała się, do czego Xander był zdolny.

Wydawało się, że w jego oczach świat już spłonął, a ona razem z nim.

– Ja. – Wskazał na siebie. – JA umrę bez ciebie.

Ciężko było jej oglądać go w takim stanie z wiedzą, że nic nie mogła na to poradzić. Akurat jutrzejszy dzień był całkowicie niezależny od niej. Dzisiaj to ona zawiodła, natomiast przemianie było bliżej do gier hazardowych, w których decydowała losowość.

Gdy żadne sensowne słowa nie przychodziły jej do głowy, po prostu podeszła do niego i złączyła ich usta. Xander na początku spięty i zdezorientowany, po chwili rozluźnił mięśnie, co wyczuła pod palcami. Dłońmi przytrzymał jej głowę i oddał pocałunek, wkładając w go wszystkie emocje, które zabijały go od środka.

Pocałunek był słony jak łzy, ostry jak nóż, którym przetnie jej skórę, metaliczny jak krew, która jutro popłynie. A zarazem przebijał się inny od reszty smak: słodki, jak nadzieja, że przeżyje. Przeżyją. A mimo to ich usta tańczyły ze sobą w szaleńczym tempie, jakby jutro miał być koniec świata, a to było ich pożegnanie. I być może tak właśnie było.

Przerwał pocałunek, tylko po to, by przenieść ręce niżej jej ciała. Pomogła mu nieco i podskoczyła, choć bez wątpienia bez tego by sobie poradził. Nie przejmowała się wysoko podwiniętą spódnicą, odsłaniającą bardzo dużo. Trzymana, owinęła nogi wokół jego ciała. Musiała nieco pochylić głowę, aby ponownie złączyć ich usta. Oddając mu się całkowicie, Cynthię nie obchodziło nawet, gdzie ją niósł. Przymknęła powieki i płonęła w szaleńczych płomieniach uczuć.

Nie przestała owijać rąk i nóg wokół jego ciała, nawet kiedy usiadł na łóżku. Jak pnącza trzymała się go mocno, kiedy zamiast wody potrzebnym dla niej do życia stał się jego dotyk. Gdy szarpnął za materiał swetra, odsunęła się i uniosła ręce, pozwalając mu go zdjąć. Nie odczuła jednak zimna, bo jego ciepłe ręce pieściły jej ciało, natomiast wargi sunęły od brody coraz niżej, zostawiając mokry ślad.

– Xander – wydusiła, odchylając się do tyłu, by dać mu lepszy dostęp. I z takiej pozycji ponownie przywołała go imieniem: – Xander.

Ten jednak skupiony na sprawianiu im przyjemności, nawet nie zwrócił uwagi na wołanie. I choć sprawiał, że czuła się jak wielbiona bogini, nie mogła całkowicie skupić się na tej wyjątkowej chwili. Nie było łatwo zmusić ciało do posłuszeństwa, które teraz z całą pewnością było po stronie Złotego. Złapała w dłonie jego twarz, nieznacznie swoim ruchem wyginając usta w dzióbek.

– Obiecaj mi to, Xander.

Nietrudno było zauważyć, jak walczył ze sobą. Jak rozwaga wojowała ze ślepym podnieceniem. Ciało pragnęło się natychmiast zgodzić, natomiast umysł uspokoić i przemyśleć. Nie zgrywały się, co Cynthia postanowiła wykorzystać. Czuła się paskudnie z tym, co robiła. Jakim sposobem próbowała zmusić go do złożenia obietnicy. Jednak nie mogła zgodzić się na śmierć cioci. Liczyła też, że w razie jutrzejszego niepowodzenia Xander zyska cel i nie zrobi czegoś bardzo głupiego.

Wsunęła ręce w jego włosy, wiedząc, jak bardzo to lubił i tym razem to ona zalała go lawiną pocałunków.

– Proszę. Możesz mi obiecać, że pomożesz Bethany? – zapytała, kiedy następny pocałunek miał wylądować na jego ustach. Ich wargi niemal się stykały. Spróbował je złączyć, lecz wtedy Cynthia szybko wycofała głowę, dając mu jasno do zrozumienia, że czekała na jego odpowiedź. Zagryzła dolną wargę, kusząc go, niczym syrena wabiąca śpiewem żeglarza.

– Obiecuję.

Uśmiechnęła się z wdzięcznością, pokazując, jak wiele to dla niej znaczyło. Jutrzejszy dzień pozostawał niewiadomą. Przemiana, na którą zdecydowała się rada, była ryzykowna i nawet Zefiryn, wiedźma z sabatu Hel, nie potrafił ze stuprocentową pewnością stwierdzić, czy to się uda.

Jeśli nie, jej już wszystko będzie jedno. Martwych nie obchodził świat żywych.

Natomiast jeśli przeżyje, następny dzień po przemianie będzie pierwszym, w którym obudzi się jako Złota.


Zapraszam:

TikTok: julita.books


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro