Tom 2 ♦ Rozdział ♦ Dwudziesty Szósty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Autor: Nieznany

Książka: Dzieje wampirów Tom 2

Dział 3: Przemiana

Rozdział 2: Obudzenie Błękitnych

Dostępność: Dostępna, Złota Biblioteka Pałacowa

Słowem wstępu należy zaznaczyć: w przypadku Błękitnych ciężko mówić o przemianie, jako iż są wampirami. Toteż nazywa się to obudzeniem krwi. Różnica w obudzeniu a przemianie człowieka w wampira polega na możliwości pominięcia fazy granicznej. Nie jest wymagane doprowadzenie Błękitnego do ciężkiego stanu, aby jad mógł się uaktywnić. Dwie pozostałe fazy: zmian i narodzin, przedstawiają się analogicznie jak w przypadku człowieka. Wartym przywołania są zebrane dane, a właściwie brak wzmianek w zapiskach o śmierci Błękitnego w wyniku obudzenia. Na podstawie tego można wysnuć wniosek: W Błękitnych obudzenie wampirzej krwi zawsze kończy się powodzeniem.

Do obudzenia krwi nie zawsze wymagane jest wstrzyknięcie jadu. Odnotowano przypadki, w których u Błękitnych pod wpływem innych czynników (głównie gwałtownych i intensywnych emocji, traumy lub bólu) nastąpiło obudzenie [...]

Białe bandaże wyróżniały się spośród ciemnych kolorów garderoby: kasztanowego golfu, rozkloszowanej czarnej spódnicy kończącej się przed kostkami i butami przed kolana w podobnej barwie co sweter z przylegającym do szyi kołnierzem. Porównując całość z poprzednimi stylizacjami z ostatnich prawie dwóch miesięcy, malowała się zbyt zwyczajnie. Czyli tak jak zażyczyła sobie Cynthia. Miało być wygodnie i prosto. Gdyby całkowicie zależało to od niej, wybrałaby spodnie, jednak Epione już i tak wyglądała, jakby zaraz miała paść na zawał. Jak sama powiedziała, Rada Najwyższych mogłaby odebrać jej strój jako lekceważenie ich, co nawet bardziej podkusiło rudowłosą do zamienienia dolnej części garderoby, z czego zrezygnowała wyłącznie z myślą o Miedzianej. Za niecałe dwie godziny członkowie rady mogli co najwyżej poprosić ją o zrobienie czegoś, a ona jako wolna osoba łaskawie mogła się zgodzić lub nie.

– Epione – zaczęła, odwracając się w stronę wampirzycy. – Dziękuję za wszystko.

Co prawda ich pożegnanie miało nadejść dopiero jutro, mimo to chciała, aby usłyszała to już dzisiaj. Przez ostatnie tygodnie szesnastoletnia dziewczyna była dużą częścią jej życia. Pomagała dosłownie we wszystkim: wyszykowaniu się, w nakryciu stołu do posiłku, czy nawet przygotowywała kąpiel, aby nie musiała robić tego sama, a temperatura wody zawsze była idealna. Cynthia bardzo doceniała takie małe drobiazgi. Wprawdzie Epione jako Miedziana nie była w pozycji odmówić funkcji Siostry Panny i nawet jeśli wyznaczone zadanie jej się nie podobało, nie dała po sobie tego poznać. Zawsze radosna dodawała nieco barwy zimnemu złotowi pałacu.

Natomiast Cynthia nie zamierzała okazać wyrazu wdzięczności Clemence. Zakazała jej nawet dzisiaj pokazywać się na oczy. Potrzebowała zachować trzeźwy umysł, a obecność tej Miedzianej, nieco się z tym gryzło. Mimo zapewnień Xandera, że to jego brat weźmie ją za kochankę, nie mogła przestać dostrzegać w niej rywalkę. A dzisiaj szczególnie nie potrzebowała się bezsensownie denerwować.

– Ja też dziękuję – oznajmiła, w tych nielicznych momentach patrząc się prosto w miodowe oczy. – To był zaszczyt pani służyć. Powodzenia.

Uśmiechnęła się promiennie do Epione, aczkolwiek w oczach przejawiała się nikła boleść. Mimo że nie zaprzyjaźniły się, będzie jej trochę brakować dziewczyny. Przeskok Złota–Miedziana blokował wampirzycy możliwość otworzenia się, mimo to Cynthia zdołała przejrzeć, że była dobrą osobą. Może gdyby spotkały się w innym miejscu i czasie, skończyłyby jako dobre przyjaciółki.

Po swoich słowach szesnastolatka wyszła, okazując szacunek Xanderowi, którego po chwili Cynthia ujrzała w salonie. Właśnie kierował kroki do niej, więc spotkali się tuż za drzwiami.

– Gotowa? – Dłonią przejechał po tafli rudych włosów, jakby chciał schować niesforny kosmyk za ucho, choć było wątpliwe, aby jakikolwiek pukiel mógłby wydostać się z mocnego warkocza.

– Muszę być.

Była zmuszona być gotowa. Bez jej zgody rada przesunęła test o prawie miesiąc. Nawet jeśli potrzebowała tych kilku tygodni, musiało wystarczyć jej, czego jak dotąd się nauczyła. A uwolnienie Bahati było dowodem, że potrafiła już wiele. Zniszczenie samo wyrywało się z jej ciała, aby siać chaos. I dzisiaj miała zamiar zaprezentować je radzie.

Nie zdążyła dłużej porozmawiać z Xanderem. Zale otworzył drzwi do apartamentu i wpuścił do niego Kalliasa.

– Papużki nierozłączki jak zawsze razem – zagadnął Złoty, gdy drzwi zostały zamknięte i wszystko, co zostanie powiedziane, pozostanie między nimi. – Pozwól Alexandrze, że to ja zaprowadzę Cynthię na test. Powiedzmy, że będzie to moje ostatnie zadanie jako jej nauczyciel. – Niezwykłe było słuchać Kalliasa odzywającego się do Xandera bez żadnej ironii czy ukrytej wzgardy. Dostojna aparycja, która często towarzyszyła mu w obecności jedynie dziewczyny, świadczyła o jego powadze. Niecodzienne również było słyszeć, jak wypowiadał jej imię. Nie potrafiła sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek padło z jego ust. Częściej zwracał się do niej „Człeczyno". Wprawdzie początkowo zdawał się to robić kąśliwie, później nabrało to nieco innego znaczenia. Wymawiał to już bardziej dla zasady, niż sprawiał wrażenie dostrzegać w Cynthii człowieka. Również on zauważył jej zmianę. Mimo że bardzo od tego się broniła, powoli stawała się Złotą.

Xander spojrzał na nią, wydając się chcieć znać jej zdanie o propozycji Kalliasa. Po krótkim namyśle kiwnęła głową, zgadzając się. Niech koło się zatoczy. Zaprowadził ją pierwszym razem, niech i zrobi to ostatnim.

Ukochany Złoty uszanował jej decyzję, nie prezentując najmniejszego śladu niezadowolenia. Schylił głowę i oparł czoło o jej górną część twarzy, po czym cichym głosem życzył:

– Powodzenia.

Następnie przytulił ją do siebie, a Cynthia miała wrażenie, że chciał w jakimś stopniu zrekompensować jej brak obecności cioci. Zrobił to, o czym powiedziała na cmentarzu: chciała, tylko aby jej rodzina mogła życzyć jej powodzenia i po prostu przytulić. Oni nie mogli tego zrobić, więc Xander zrobił to za nich.

Wtuliła się w jego ciało. I choć przez iskierki zdenerwowania testem, nie mogła w pełni wykorzystać ciepła, bliskości i otulającego zapachu do uspokojenia się, ten moment wiele dla niej znaczył.

– Xander, zanim wyjdziesz, muszę ci coś powiedzieć – oznajmiła, gdy nieznacznie się od siebie odsunęli. Patrząc wprost w czarne tęczówki, nie przejmowała się obecnością drugiego Złotego. W tej chwili dla niej byli tylko we dwoje. – Chcę, żebyś wiedział, że nieważne, jaki będzie wynik testu: Chcę z tobą być. Gdy będę wolna, chciałabym, żebyś nadal był częścią mojego życia. A jeśli dzisiaj nie podołam i... – Niełatwo jej się mówiło o ewentualnym niepowodzeniu. – Trafię do twojego rodu, chcę, żebyś wiedział, że nie zostanę zmuszona do małżeństwa, ponieważ ja go chcę... Po prostu. – Plątał jej się język. W głowie, gdy nieraz odgrywała ten monolog, wychodziło znacznie lepiej. – Po prostu chcę być z tobą, nieważne co będzie.

Mina wampira była trudna do rozczytania. Ciężko było nawet przepisać ją do zaskoczenia. Znieruchomiał, jakby czas uległ zatrzymaniu. Natomiast ona uśmiechała się jak głupia, bardziej stresując się wyznaniem i oczekiwaniem na odpowiedź niż testem. Mówienie o uczuciach nie wychodziło jej łatwo. Wolała znacznie udowadniać czynem niż słowem, lecz czasami jedno wymagało drugiego.

– To dobrze, bo ja nie widzę życia bez ciebie. – Przemawiały przez niego ulga i szczęście. Miała również wrażenie, że wzruszył się i było to dla niej całkiem zrozumiała. Niepewność o przyszłość musiała napierać również na niego.

Xander zbudował maskę twardziela, lecz gdzieś tam w głębi ukrył tego wrażliwego chłopca, któremu zostało odebrane bycie po prostu sobą.

Po pomieszczeniu rozeszło się klaskanie. W jednym momencie spojrzeli na Kalliasa, który stojąc ciągle w tym samym miejscu, bił brawo.

– Jak słodko – powiedział arcylandrynkowym głosem. – Tak słodko, że będę musiał zaraz zwymiotować – dodał, wracając do swojego naturalnego tembru.

Cynthia przewróciła oczami, ignorując Złotego. Xander zachował się podobnie i bez słowa wrócił spojrzeniem do dziewczyny.

– Powodzenia – życzył jeszcze raz. – Doprowadź mojego ojca do szaleństwa – rzucił już na pożegnanie, mrugając jednym okiem, na co nie mogła się nie zaśmiać.

A gdy wyszedł, zdziwiła się, że ta dwójka w żadnym momencie nie rzuciła się sobie do gardeł. Wierzyła, że powstrzymali się z myślą o niej. Był to ważny dzień, co uszanowali swoim zachowaniem.

– I zostaliśmy we dwoje – skomentował Kallias.

– Ja i ty. Ostatni raz, nauczycielu. – Celowo podkreśliła jego tytuł, uśmiechając się kącikiem ust.

– Ostatni raz – rozważył głośno z nutą melancholii. – Jak te dzieci szybko dorastają.

– Jak uczeń szybko przerasta mistrza.

Prychnął, zdając się tym pokazać, że jeszcze daleko jej do tego.

– Jak ręce? – zapytał, zniżając wzrok na bandaże.

– Nie jest źle. – Na potwierdzenie swoich słów, uniosła dłonie na wysokości klatki piersiowej i pomachała nimi pokazowo.

Rany nie były tak głębokie, jak początkowo myślała. Było ich za to wiele, stąd jej ręce ociekały krwią. Po dwóch dniach było już znacznie lepiej, choć wymagało to jeszcze czasu do zagojenia. Mimo to nie czuła się słabsza przez te kilka strupów. Była wypoczęta i gotowa na dzisiejszy test.

– Więc słyszałeś, co zrobiłam – skwitowała, chowając dłonie za plecami.

– Wszyscy już słyszeli. – Zabrzmiał grzmiąco, sugerując, że nie zdawała sobie sprawy o skali jej wyczynu. – Niektórzy nadali ci miano szalonej.

– Naprawdę? – Nie mogła ukryć ekscytacji z tego powodu. Rozumiała, że gdzieś w tym kryła się obawa, do czego była zdolna, jeśli jeszcze jako człowiek zrobiła coś takiego. – A ty co o tym myślisz? – Była ciekawa jego perspektywy.

– Nie chciałbym być twoim wrogiem, gdy zostaniesz już w pełni Złotą. – Zwięzła, konkretna odpowiedź bez namysłu.

Wyjątkowym uczuciem było słyszeć coś takiego od Kalliasa. Patrząc na początek ich znajomości, wydawało się, że niemożliwe będzie przeskoczenie do tego, co było teraz. Zrozumiała, że nie chciał dla niej źle. Choć wpierw widziała go jako winowajcę przybycia tutaj, bo to przecież on zgłosił ją radzie, było w tym ukryte gdzieś jej dobro. Za sprawą tego został mianowany jej nauczycielem. Co prawda, jak sam powiedział, nic z tego nie przyda się na teście, lecz chociaż wiedziała, z czym się mierzyła. Poznała swoich przeciwników, jakimi byli członkowie Rady Najwyższej.

– Jeśli pozwolisz, chciałbym coś ci wręczyć – poinformował nagle, wyjmując coś z kieszeni, czego jeszcze z dzielącej ich odległości nie mogła zobaczyć.

Dopiero gdy podszedł do niej i wręczył przedmiot, mogła mu się uważnie przyjrzeć. W ręku trzymała broszkę w kształcie smukłego ptaka z silnie wciętym ogonem i z niebieskimi skrzydłami ze złotym połyskiem. Była nieporównywalnie ciężka mimo swoich niewielkich rozmiarów.

– Caius w tłumaczeniu oznacza radujący się, szczęśliwy, dlatego symbolem mojego rodu jest jaskółka, postrzegana jako wysłanniczka dobrych nowin, zwiastun odrodzenia. Według tradycji broszka powinna być przekazywana między kobietami mojego rodu. Ostatnią właścicielką była moja matka. Teraz należy do ciebie.

– Nie sądzę, że powinieneś dawać mi coś tak ważnego. – Odruchowo odsunęła biżuterię od siebie, chcąc oddać ją Złotemu. Jeszcze bardziej zaczęła ciążyć w jej dłoni.

– Wręcz przeciwnie. Należy ci się. Jesteś ostatnią kobietą, w której płynie krew rodu Caius.

– Słucham? – Nie mogła zwalić swojego zaskoczenia na przesłyszenie się. Pokój oprócz ich rozmów nie pochłaniał nawet najcichszy dźwięk. Tak więc doskonale słyszała wypowiedziane słowa, mimo to początkowo uznała, że musiała coś źle zrozumieć.

– Twój dziadek Demetrius urodził się w rodzie Caius i przez wiele lat był jego głową. Przed zawarciem związku z Nemesis porzucił ród i władzę przejął jego brat, Leonidas... mój ojciec.

– Więc jesteś... – W głowie próbowała dokonać szybkiej dedukcji, ale przez zaskakujące wiadomości przychodziło jej to z trudem.

– Twoim kuzynem.

– Kuzynem – powtórzyła, nie mogąc w to uwierzyć. Wątpiła, że w tak ważnym momencie Kallias by z niej żartował, mimo to była to informacja, która zwalała z nóg.

Pierwszy raz spotkała osobę, z którą była spokrewniona. Okazał się nią Kallias. Cały czas miała tuż przy swoim boku członka rodziny i tego nie wiedziała. Jak było to możliwe? Jak mogła tego nie dopatrzyć?

– Celowo ukryłem ten fakt – wyjaśnił Złoty, bardzo możliwe, że wyczytując z miny dziewczyny, co właśnie chodziło jej po głowie. – Dobierałem księgi, w których nie było to wyraźnie zaznaczone. Początkowo miałem w planach w ogóle cię o tym nie informować.

– Co się zmieniło?

Spojrzenie zamyślonych złotych oczu nakierował na słońce nieuchronnie zbliżające się do schowania z widocznego firmamentu.

– Nie wiem – rzucił po czasie, wracając wzrokiem do dziewczyny. – Najwyraźniej stałem się stary i tkliwy.

Pokręciła głową, dźwigając brwi powątpiewająco. Domyślała się, że był inny powód, który jednak postanowił zostawić dla siebie.

– Więc jesteśmy kuzynami – podsumowała na głos, będąc nadal w niemałym szoku, że tak właśnie było. Uśmiechnęła się na myśl, która właśnie przyszła jej do głowy. – Jeśli tak traktujesz rodzinę, boję się spytać, jak traktujesz nieznajomych.

Przypomniała sobie ich pierwsze spotkanie, jak w strachu przed nim schowała się w szafie, a on wpakował się tam razem z nią. Teraz sytuacja ta jawiła się zabawnie, choć wtedy była przerażona. Wydawało się to wieki temu. W pałacu czas płynął całkowicie inaczej. Miała wrażenie, że spędziła tu już lata. Mimo to nie będzie brakowało jej tego miejsca. Tęskniła za ciocią i Winter, za szkołą, nauczycielami, za Bar Harbor i ceglanym domem, za jej pokojem i książkami. Tęskniła nawet za swoim gratem na czterech kołach. Zastanawiała się, czy po takim czasie odpali.

– Jesteś pewny, że chcesz mi to dać? – zapytała, jeszcze raz dokładnie oglądając broszkę. – W przyszłości twoja żona powinna ją otrzymać.

– Nie będzie żadnej – odpowiedział bez emocji. – Ród Caius skończy się na mnie.

Dziwnie było słyszeć coś takiego. Wyczuwała, że było w tym coś więcej niż stwierdzenie bez przemyślenia. Kallias wydawał się pewny swoich słów. Nie była to jednak jej sprawa ani nie znajdowała się w pozycji, aby dopytać, dlatego tylko kiwnęła głową ze zrozumieniem. Po czym przypięła broszkę do swetra, licząc, że jako symbol rodu Caius, doda jej dzisiaj szczęścia. Na teście przyda jej się wszystko.

Spontanicznie palcem przejechała po bransoletce. Złoty lis od Xandera również był przy niej obecny. Jako symbol sprytu i przebiegłości miała nadzieję, że jej dzisiaj pomoże. Razem wywiną radzie niezły numer.

– Czas ruszać – poinformował Kallias. Przekręcił się i wysunął zgiętą w łokciu rękę, służąc ramieniem. – Pozwolisz?

Wzięła głęboki wydech i podeszła do niego, przyjmując oferowane poprowadzenie.

A więc nadszedł czas.

Przemierzając razem korytarz, drażniło ją kumulujące się zdenerwowanie. Była zestresowana, lecz uczucie to było znajome. To będzie najtrudniejszym, a zarazem najważniejszym wyzwaniem, zamiast jednak skupiając się na tym, myślała o tym jako kolejnym teście, jednym z wielu, jakie czeka ją jeszcze w życiu. Taka perspektywa pomagała się nieco uspokoić i zachować trzeźwy umysł. Za około godzinę będzie po wszystkim. To także niosło spokój w jej sercu.

W korytarzach roiło się od Miedzianych. Dowiedziała się od Epione, że niektórzy przyjechali, aby jako pierwsi dowiedzieć się o wyniku testu, niektórzy za to zjechali już na jutrzejszą przemianę Cynthii. Podobno zrobiono z tego widowisko i umierać będzie w obecności dziesiątek miedzianych tęczówek. Na razie jednak nie pozwoliła zaprzątać sobie tym głowy. Test – on był teraz najważniejszy. Najpierw musiała skupić się na nim, później mogła martwić się o przemianę.

Mimo poznania pałacu dalej gubiła się w nim jak w labiryncie. Tam, gdzie sądziła, że skręcą, kierowali się w drugą stronę. Cóż, najwyraźniej nie dane jej już będzie poprawienie się w orientacji.

Ujrzała osadzone w portalu mosiężne drzwi wieńczące korytarz. Zdziwiła się, jak szybko i gładko znaleźli się przed nimi. Jeszcze w kościach czuła pierwsze spotkanie z radą. Jak nie mogła nabrać tchu od napierającej niewidzialnej siły. Wtedy Wrota Heliosa z łatwością mieszały w jej umyśle. Tym razem, nawet gdy stanęła przed nimi, poczuła jedynie lekki nacisk na skórę, jakby dusze zamknięte w podwojach szukały szczeliny, za pomocą której będą mogły przedrzeć się do głowy. Bez trudności jednak im się opierała. Wydawały się tylko muskać ją zimnymi, nieprzyjemnymi pocałunkami.

Synowi Rady wartujący przy drzwiach skinęli głową na powitanie. Cynthia skierowała wzrok na Kalliasa, oczekując wydania rozkazu otwarcia wrót. Ku jej zdziwieniu on również patrzył na nią oczekująco. Zrozumiała, że tym razem to w jej roli było powiedzenie tego na głos.

– Otwórzcie Wrota Heliosa. – Jej rozkaz rozbrzmiał echem, dochodząc do uszu Miedzianych.

Macki ciemności i zimna wydostały się ze środka części pałacu grodzonego starymi wrotami. Cynthia nie pozwoliła owinąć im się wokół ciała. Jej oczy na chwilę zaświeciły złotem, gdy wypuściła strugę swojej mocy, ostrzegając widma zaklęte w tym miejscu. Zdawały się wycofać, chyląc głowy przed dzieckiem rodu Deyanira.

– Powodzenia. – Głos Kalliasa rozbrzmiał, gdy weszła do środka. Zdążyła na niego ostatni raz spojrzeć, zanim podwoje zostały zamknięte.

Nie nastała jednak ciemność, jak wydarzyło się przy poprzednim spotkaniu z radą. Tym razem Cynthia miała pełny obraz tego miejsca. Korytarz, jakich było wiele w pałacu, kończący się komnatą. Zmierzając do niej, przywołała moc, aby jej oczy oślepiały promieniami słońca.

Niech złoto zetknie się ze złotem.

Nie wierzyła, że mogła przyznać Kalliasowi rację. Po pierwszym spotkaniu z radą stwierdził, że kolejne będą łatwiejsze i przyjdzie moment, kiedy nawet Wrota Heliosa nie będą mogły zamącić w jej głowie. Musiała jedynie spędzić więcej czasu w ciemności. Akurat w czasie lekcji u Bahati tylko ona jej towarzyszyła.

W pomieszczeniu w kształcie dziesięciokąta brakowało luster. W zamian za nie wyrastały kolumny ciągnące się do wyższej kondygnacji tworzącej okrągły balkon, jakby to, co działo się niżej, było sztuką wystawioną w teatrze. Całość nakryta była szklaną kopułą. Dziewczyna pojęła, że różnice w wyglądzie komnaty wynikały z odparcia przez nią siły Wrót Heliosa manipulowanych przez członków rady. Tym razem udało jej się utrzymać prostą, dumną postawę i unieść wysoko podbródek, by spojrzeć po kolei na ascetyczne twarze piątki Złotych.

Ród Ambrose, Kyree, Atius, Evander i Khaos.

Na ostatnim przedstawicielu rodu dłużej potrzymała spojrzenie złotych tęczówek. Niewidzialna siła pchała ją do ukorzenia się, które nie nadeszło z jej strony. Nie zamierzała chylić głowy przed żadnym z tych Złotych. Mogli być wampirami rządzącymi w pałacu, lecz nie należała do tego miejsca. I nie będzie należeć.

– Pani, Rada Najwyższych wita cię na teście. – Z przejścia, którego wcześniej nie zauważyła zakryte kolumnami, wyszedł Syn Rady o starym, niskim głosie. Złota chusta wokół szyi błyszczała na tle nieskazitelnej bieli koszuli. – Jestem głosem, którym przemawia Rada Najwyższych. Wobec tego wszystko, co powiem w trakcie testu, jest ich słowami. Zacznijmy więc od pytania: czy jesteś świadoma celu testu?

Kiwnęła słabo głową, mimo to podwładny rady wyjaśnił:

– Jeśli ci się powiedzie, będziesz wieść życie, jakie zapragniesz. Natomiast w razie niepowodzenia, Szlachetna Rada Najwyższych przejmie za ciebie ten ciężar i podejmie decyzje o twojej przyszłości.

Za ładnymi słowami kryła się brzydka prawda. „Rada Najwyższych przejmie za ciebie ciężar", nie mógł wprost powiedzieć, że zabiorą jej możliwość decydowania i zamkną w klatce zbudowanej przez nich samych.

– Test będzie polegał na wykonaniu zadania dobranego specjalnie dla ciebie i dla twoich możliwości.

Iskierki obawy przeskakiwały przez jej skórę, dostając się do rąk i mocno zaciskając dłonie. Po słowach Miedzianego nieoczekiwanie wzrosło w niej zestresowanie.

– I oto twoje zadanie...

Zobaczyła kontury ciemnych postaci wyłaniających się z przejścia, w którym wcześniej również pojawił się Syn Rady.

Nie, nie, nie.

To nie było możliwe. Rada nie mogła tego zrobić. To było wbrew prawu. Nemesis przewidywała, że członkowie rady będą chcieli grać w ten sposób. Dlatego jednym z jej wymagań był zakaz grożenia bliskiej osobie Złotej, aby ta w ochronie oblała test. W następstwie tego wyznaczone zadanie przez radę więc nie mogło polegać na zleceniu Złotej zabicia kogoś.

A mimo to Rada śmiała złamać ten przepis i tak o to wciągnięta do komnaty przez Miedzianego została Bethany.

– Ciocia. – Przeraźliwie lękliwy dźwięk wydostał się z jej ust.

Kobieta o siwych włosach na widok wychowanki zachowała spokojny wyraz twarzy, jakby tym samym chciała pokazać Cynthii, aby nie pozwoliła panice przejąć kontrolę. Nie zdołało to jednak pomóc dziewczynie. Siła tego miejsca zaczęła przedostawać się do jej głowy przez powstające pęknięcia w obronie. Szeptała zgubne zapowiedzi tego, co zaraz miało nadejść.

– Twoim zadaniem jest obudzenie wampirzej krwi w tej oto Błękitnej.

Chcieli, aby przemieniła Bethany w wampira. Nie wyznaczyli zadania zabicia jej, lecz przemienienie. 

– Ciociu – zakwiliła, kręcąc gwałtownie głową. Brakowało jej powietrza.

– Słońce, spokojnie, uda ci się. – Ciotka ukoiła ją ciepłą i krzepiącą tonacją. Jako że nie była już trzymana przez Syna Rady, podeszła do dziewczyny i złapała ją za ramiona, uspokajająco pocierając kciukiem. – Jestem Błękitną, pamiętasz? Przemiana mnie nie zabije.

– Ciociu, ja... ja... – Dusiła się. Powoli odbierano jej możliwość oddychania. – Ja... nie mogę tego zrobić.

– Możesz – zaznaczyła stanowczo, zaprzestając na chwilę jakichkolwiek ruchów. – Dasz radę. Nie musisz się bać. Nic mi się nie stanie. Przemiana niczego we mnie nie zmieni. Będę dalej tą kochaną ciotunią. 

– Ciociu. – Oczy zachodziły jej łzami, gdy poruszała na boki głową. – Nie rozumiesz. Nie mogę.

– Słońce. – Błękitne oczy pełne wiary zdawały chcieć dodać otuchy.

– Nie mogę!

Bethany dopiero po kategorycznej odpowiedzi i zgarbionych porażką barkach podopiecznej zdała sobie sprawę, o czym tak naprawdę mówiła dziewczyna.

– Nie jestem jeszcze w pełni Złotą – poinformowała Cynthia, sądząc, że zamknięta przez tyle czasu ciotka nie miała żadnego źródła informacji. – Dopiero jutro spróbują złamać zaklęcie.

– Słońce. – Postawa Bethany uległa zmianie.

Wszystkiego, co się nauczyła, było na nic. Po co było jej zniszczenie, gdy miała teraz tworzyć. Obudzenie wampirzej części u Błękitnej było jak narodziny nowej istoty. Jednak Cynthia nie mogła zapoczątkować tego życia. Musiałaby mieć kły, które wbiłaby w skórę Bethany, aby wstrzyknąć jad, a on następnie zrobiłby już swoje. Jedyny, a zarazem najważniejszy problem polegał na tym, że ich nie miała. Nawet intensywne myślenie o nich nie spowodowało, że się wysunęły. Choć miała już pewne wampirze zdolności, ciało nadal było ludzkie.

– Przepraszam. – W oczach pojawiły się złote łzy, które popłynęły po policzkach, tracąc kolor tak samo, jak Cynthia straciła nadzieję na zdanie testu.

Zawiodła. Zawiodła siebie i ciocię. Zawiodła Xandera i Kalliasa.

Przegrała.

– Przepraszam. – Jej głos był pusty, tak jak stawała się ona. Wszystkie emocje wypłynęły razem z łzami.

Nawet złoto w oczach ją opuściło. Zostało jej już tylko uczucie porażki.

– Przepraszam.

– Słońce, nic się nie stało. – Bethany szybko otrząsnęła się z niemiłego szoku. Wróciły płomyki ciepła w oczach. – Damy rady. Wymyślimy coś.

– To koniec, ciociu. – Pokręciła ponuro głową. – Zawiodłam.

– Nieprawda. To nie jest twoja wina, słyszysz? – Przyłożyła rękę do bladego policzka, chcąc zwrócić na siebie uwagę miodowych tęczówek z niknącym w nich życiem.

– Przepraszam – wymamrotała, bo tylko to jej już zostało. Wieczne przepraszanie, że zawiodła. 

– Zatem rezygnujesz z wykonania zadania? – Rozbrzmiał donośny głos Syna Rady, który nieprzerwanie przyglądał się sytuacji, tkwiąc między dwiema kolumnami.

– Słoneczko, to nie twoja wina – powtórzyła siwowłosa kobieta, starając się pocieszyć dziewczynę, co ponownie spotkało się z niepowodzeniem.

– Rezygnuję. – Nigdy w życiu żadne słowo nie opuściło jej krtani z taką trudnością jak to jedno. Miała wrażenie, że skazywała nim na śmierć wszystkich bliskich i siebie włącznie.

– Czy zdajesz sobie sprawę o konsekwencjach rezygnacji?

Bethany ciągle patrzyła na Cynthię spojrzeniem wyrażającym wsparcie. Niewątpliwie wierzyła, że były w stanie jeszcze coś zrobić, mimo porażki na teście.

– Zdaję.

– W takim razie test został zakończony. Rada Najwyższych podejmie decyzję o twoim dalszym życiu.

– Czasami tak bywa, Słońce. Poradzimy sobie jak zawsze. Okej? – wyrzuciła z siebie szybko i przytuliła podopieczną, gdy drugi Miedziany ruszył w ich stronę.

Wampir siłą zaczął odrywać kobietę, która nie chciała puścić dziewczyny. Cynthia obserwowała, jak ciągnął ciotkę, wyprowadzając ją z komnaty, choć ta zapierała się, aby zostać jeszcze chwilę. Widząc tę nierówną walkę, w Cynthii obudziły się emocje, które zdawały się już na zawsze opuścić jej ciało. Żal, gniew, furia.

Niszczycielska furia.

Jej oczy ponownie zagrzały złotem. A złoto w jej oczach zdawało się móc stopić wszystkie lodowce tego świata.

– To niesprawiedliwe! – orzekła, unosząc wzrok na Złotych obserwujących jej zmagania. Bethany została wyprowadzona już z komnaty i zapewne zaraz również z pałacu, w którym teoretycznie nigdy nie powinna się znaleźć. Błękitni mieli zakaz wkraczania do złotych ścian. – Zadanie nie powinno wykraczać poza możliwości danej osoby, to był warunek Nemesis. Jako człowiek nie mogę zmieniać w wampira. – Wodziła wzrokiem po krwiopijcach zasiadających na krzesłach przypominających trony. – Żądam kolejnego zadania.

– Rada Najwyższych się z tobą nie zgadza – odezwał się Syn Rady, przywołując spojrzenie złota płynącego niczym lawa. – Urodziłaś się jako Złota i mimo krzywdy jakiej dopuściła się wobec ciebie twoja matka, jesteś Złotą. Więc jako wampir klasy najwyższej masz zdolność przemiany innych istot w wampiry. Zatem test odbył się zgodnie z regulacjami.

– To nieprawda i wy to wiecie. – Powiodła wskazującym palcem po trzech członkach rady. – To, co zrobiliście, jest działaniem wbrew prawu.

– Test został zakończony. Rada Najwyższych naradzi się teraz i podejmie decyzję o twojej przyszłości. Możesz wyjść.

– Nigdzie się nie wybieram – stwierdziła natychmiast, robiąc krok w kierunku Syna Rady. Miała wrażenie, że się wzdrygnął, choć teraz przez emocje przysłaniające oczy, widziała zniekształconą rzeczywistość. – Chcę sprawiedliwego testu.

– Tak jak zostało powiedziane...

Przestała słuchać. Wypuściła szaleńcze bestie zniszczenia, które przygotowywały się na test. Żądały krwi tych, którzy zabrali im możliwość dzisiejszego wyzwolenia.

Marmurowa posadzka zadrżała. Dziewczyna czuła jak napierała na nią zmieszana moc Wrót Heliosa z zaklęciami chroniącymi ściany. Jak poinformował ją Kallias, cały pałac obłożony był różnymi niewidzialnymi znakami krwi aktywowanej przez wiedźmy. Oprócz wykorzystania potomkiń Shanti, które zablokowały roznoszenie się dźwięków, wampiry tuż po wybudowaniu pałacu zmusiły również inne sabaty do zabezpieczenia tego miejsca. Wiedźmy mające krew pierwszej z tą zdolnością, Petroni, wykorzystano do wzmocnienia całego budynku. W innym przypadku już dawno przez wybryki Złotych zostałaby z niego tylko ruina. Potomkinie Petroni potrafiły wzmacniać swoją skórę, która stawała się twarda niczym kamienna zbroja, to też zrobiły ze ścianami pałacu po aktywowaniu krwi Złotych.

Ochrona ta stawiała opór przed mocą Cynthii. Mimo to nie mogła jej zatrzymać. Komnatę przeszył dźwięk pękającego marmuru. To było jak otwieranie sejfów, tylko zamiast wpisywania kodów, waliła w nie młotem, dostając się do zawartości.

– Wystarczy! – Warknięcie rozeszło się z wyższej kondygnacji. Przedstawiciel rodu Evander nie zasiadał już przy boku Deimosa, lecz stał przy barierkach, mocno ściskając poręcz.

Zgromadziła bestie zniszczenia w prawej dłoni.

Nie zaliczyła testu. Trudno. Nie będzie to jednak miało znaczenia, gdy zniszczy radę.

Szybko uniosła dłoń, nakierowując ją na stojącego Złotego i wypuściła węże zniszczenia.

Nie zdołały jednak dopaść krtani członka rady. Spod jej nóg wyrosły pnącza utkane z mroku i cieni. Owinęły się wokół ciała, mocniej zaciskając się na prawej ręce. Skierowały ją w górę, a bestie przeleciały przez szklaną kopułę, rozbijając ją na drobne ostrza.

Cynthia znalazła wzrokiem Złotego z rodu Ambiose. Dostrzegła, jak palcami tkał pnącza pnące się teraz nad jej głową. Kawałki szkła zderzyły się ze zbitym mrokiem, będącym tarczą chroniącą dziewczynę przed spadającymi odłamkami.

Członkowie rady również zostali zasłonięci. Tym razem przedstawiciel rodu Kyree zaprezentował swoją zdolność. Symfonia szeptów opuściła jego usta, by następnie zagrać nad ich głowami, tworząc osłonę, od której odbiły się szklane fragmenty kopuły.

Syn Rady wycofał się do zasłoniętego przejścia, również chroniąc się przed lawiną ostrzy. To był dobry moment. Zamęt był Cynthii osłoną.

Uderzyła ponownie. Zdołała nakierować lewą rękę na Złotego z rodu Ambriose. Ciemne pnącza szybko owinęły się wokół wolnej kończyny i pociągnęły ją w bok. Zniszczenie uderzyło w balustradę, rozrywając powierzchnię dwóch kamiennych balasów.

Pnącza porosły ciało, uniemożliwiając swobodny ruch. Cynthia wyginała się w różne strony, próbując wydostać się z węzłów. Miotała się jak dusząca się ryba w siatce. Sięgnęła pamięcią do lekcji z Kalliasem, starając się znaleźć szybki sposób ucieczki. Ród Ambrose mógł pleść mrok i cień.

Co prawda mroku fizycznie nie mogła zniszczyć... chyba że nabierał on formę.

Była w takiej pozycji, że mogła złapać dłonią pnącze unieruchamiające drugą rękę. Posłała słabą falę mocy, by przypadkiem nie zranić samej siebie, doprowadzając do przełamania pnącza. Mając jedną rękę wolną, szybko złapała palcami lodowaty sznur z ciemności i zmiażdżyła go w dłoni. Przez napięcie skóry rozeszły się niektóre rany, a spod stropów wypłynęła krew, wsiąknięta od razu przez opatrunek. Tkający z mroku nie poddał się i nakazywał pnączom ponownie zacisnąć się na jej ciele. Tym razem w porę udało się je zniszczyć, nie pozwalając porosnąć wyżej niż do poziomu bioder.

Znienacka ból rozszedł się w obrębie barku. Pulsował, paraliżując całą kończynę. Złapała za strzałę, która była tego sprawcą. Rozpłynęła się w jej dłoni, nie zostawiając żadnego śladu, jakby nigdy nie istniała. Nie było nawet dziury w materiale golfu.

Cynthia uniosła wzrok, postrzegając, jak w ręku przedstawiciela rodu Evander pojawiał się cienki, długi pręt, który po chwili nabrał kształtu strzały. Błyszczała jak jego złote tęczówki, zdając się zostać stworzona z serca samego boga Słońca, Heliosa. Nałożył strzałę na łuk wykonany również z gorejących promieni. Dziewczyny uwagę przykuł jeden zasadniczy element, a tak właściwe jego brak. Strzała nie miała grotu. Wypuszczona trafiła celnie w to samo miejsce. 

Nie mogła teraz oddać się bólowi, ciągle zmuszona niszczyć wiążące pnącza. Zacisnęła zęby, gdy rwanie barku odbierało jej oddech. Zachowała spokój, zdając sobie sprawę, do czego dążył Złoty z łukiem. Nie miał zamiaru jej skrzywdzić, tylko osłabić, aby jego kolega z rady mógł ją wtedy skutecznie unieruchomić. Żadnemu z obecnych wampirów nie zależało na jej śmierci. Była zbyt ważna, jako nieliczna żyjąca Złota. Hamowali się, natomiast ona nie musiała.

Przygotowując się, obserwowała, jak naciągał cięciwę łuku. Dostrzegając gotowość do wypuszczenia pocisku, rzuciła się na kolana. Strzała świsnęła tuż nad nią. Ambrose wykorzystał moment i prządł nicie, zamykając ją w kokonie.

Przyłożyła powierzchnie do lepkiej powierzchni. Wypuściła plagę szarańczy zniszczenia, która rozerwała powłokę nici wijących się niczym larwy. Cienie i mrok popełzły w kąty komnaty.

Pozostając w klęczącej pozycji, przesunęła wzrokiem po członkach rady. Oddychała ciężko, szybko obmyślając plan. Dalsza walka była utrudniona przez atakujące ją zmęczenie. Wzruszyła barkiem, sprawdzając jego stan. Ból zelżał i wróciła pełna mobilność. Była gotowa na kolejną rundę. Najpierw zamierzała unieszkodliwić psy Deimosa: członków rodów Ambrose i Evander, następnie zajmie się samym panem, a z pozostałą dwójką rady zamierzała pertraktować. Nie byli sługusami Khaosa, więc istniała szansa, że się dogadają. Szczególnie dla Ulyssesa z rodu Atius pozbycie się tej trójki Złotych powinno być na rękę.

W jej głowie pojawił się nie najgorszy pomysł, aby na początku zająć się Deimosem. Choć rada składała się z pięciu równych sobie członków, on nosił koronę. Gdyby pozbyła się jego jako pierwszego, istniała szansa, że reszta nie podjęłaby dalszej walki.

Nienawistne spojrzenie wbiła w Deimosa. Była w stanie przysiąść, że usłyszała zadowolone mruknięcia bestii zniszczenia, którym bardzo spodobał się ten plan.

Tak. On będzie pierwszy – zadecydowali razem.

Podniosła się, szykując na atak, gdy zmiana pozycji ciała Deimosa zwróciła jej uwagę. Oparł policzek o wierzch zgiętej dłoni. W jego oczach błysnęło znudzenie.

– Zobaczyłem wystarczająco.

Dwa krótkie słowa, po których w jej głowę wbiła się strzała. Tym razem to nie Evander puścił cięciwę. Deimos strzelał w nią z łuku, którego w nie sposób było można ujrzeć. Zatapiał ostre groty w jej umyśle, tworząc z niego papkę. Od kolan rozszedł się przeszywający ból, gdy upadając, uderzyła nimi o marmurową podłogę. Skulona z bólu, zacisnęła palce na włosach, niemal je wyrywając.

Ból nie jest prawdziwy – powtarzała, będąc świadoma, że działo się to tylko na poziomie umysłowym. Gdyby sobie z tym poradziła, Deimos stałby się prawie bezbronny. Oprócz jego wampirzej szybkości i siły nie zostałoby mu nic więcej.

Jak tylko pojawiła się w jej głowie taka myśl, zaprzestał posyłania strzał. Uniosła podbródek, rozglądając się zmieszana po balkonie. Została sama. Członkowie rady zniknęli, pozostawiając po sobie jedynie ohydną woń. Dziewczyna niepewnie podniosła się i rozejrzała, szukając źródła zapachu.

– Winter – zawołała cicho i żałośnie, dostrzegając przyjaciółkę leżącą w kałuży krwi zwiększającej swoje rozmiary, dochodząc do czubków butów Cynthii. Czerwona ciecz wypływała z ran na szyi i nadgarstkach martwej dziewczyny.

– Ciociu – zaszlochała, na widok Bethany leżącej kawałek dalej z wyrwanym sercem położonym tuż przy jej ciele.

Nie, nie, nie.

Nic z tego nie jest prawdziwe.

– Lisico. – Uchwyciła słaby, tak bardzo znajomy głos.

– Xander, gdzie jesteś? – Odwróciła się, poszukując ukochanego. Uwierzyła, że naprawdę tu był, przynajmniej do czasu, gdy go nie zobaczyła.

Wisiał przybity mieczem do ściany, którego klinga przechodziła przez jego serce. Z ust sączyła się krew, natomiast z wyblakłych złotych oczu wypływały łzy.

Wiem, co próbujesz zrobić. – Zwróciła się do Deimosa, gromiąc wzrokiem siedzenie, które, choć teraz było puste, wiedziała, że na nim ciągle znajdował się ojciec Xandera.

Mimo wiedzy, że to Deimos tworzył iluzje, gubiła się w tym, co było prawdziwe. Wygląd bliskich był zatrważająco nieróżniący się z rzeczywistością.

– Lisico, pomóż mi.

Oszukane fikcją ciało mimowolnie zareagowało na błaganie Xandera. Ruszyła do niego, gdy jednak umysł przyjął kontrolę, zatrzymała się i odwróciła gwałtownie, nie chcąc patrzeć na Złotego w takim stanie, nawet jeśli był to obraz stworzony przez głowę rodu Khaos.

– Kocham cię, lisico. Proszę, nie zostawiaj mnie.

Schowała głowę między ramionami, dociskając mocno dłonie do uszu.

– Umrę bez ciebie...

– Przestań! – Krzyknęła, gdy mimo zasłonięcia się od dźwięków, uderzały w ścianki jej umysłu niczym dzwon.

Pomimo przymknięcia powiek zaatakowały ją kolejne wizje. Dziesiątki iluzji, które niezmiennie przedstawiały śmierć Winter, Bethany i Xandera. Czasami pojawiał się Kallias, Bates, czy Gael. Widziała też nieżywych rodziców przyjaciółki i jej brata z żoną.

A ona z każdą kolejną fikcją, zatracała się coraz bardziej, zapominając, że było to tylko złudzenie. Aż w końcu uwierzyła, że działo się to naprawdę.

I wierzyła tak długo, jak Deimos sobie tego życzył. A gdy uznał, że wystarczająco ją zdeptał, zabrał wizje i śmierć ze sobą.

Wykończona i zniszczona w końcu zrozumiała.

Zrozumiała, że przegrała.


Niby tylko 5000 słów, a wydarzyło się tak wiele. Uczuciowe obwieszczenie Cynthii wobec Xandera, informacja od Kalliasa, że są rodziną i później to, czego każdy nie mógł się doczekać: test. A tutaj dopiero się działo. Przyznam, że odkąd zaczęłam pisać tę serię (czyli do pierwszego tomu) miałam inny obraz testu. Jednak, gdy już do niego usiadłam, aby w końcu wylać obrazy z ostatnich lat z mojej głowy, poniosła mnie kreatywność (albo szaleństwo, ciężko stwierdzić) i stwierdziłam, że jeżeli mamy już członków rady razem, czemu by nie pokazać, co tak naprawdę potrafią. I tak powstała scena z pnączami i strzałami. W następnym rozdziale będzie trochę bardziej wyjaśnione, co tu się naprawdę zadziało i dlaczego przez moment Cynthia walczyła z nimi jak równy z równym. 

Jestem bardzo ciekawa Waszego odbioru i chętnie poczytam, jak się czujecie po przeczytaniu rozdziału. Bo ja szczerze jestem zdruzgotana porażką Cynthii, choć przecież od pierwszej strony pierwszego tomu wiedziałam, że tak to się skończy.   

TikTok: julita.books

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro