Tom 2 ♦ Rozdział ♦ Dwudziesty Trzeci

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ostatnim razem poprosiłam Was o zostawienie krótkiego komentarza i szczerze zaskoczyłam się, ile z Was na bieżąco czyta rozdziały. Bardzo dziękuję, że jesteście 

Dlatego mam też dla Was kolejne wyzwanie. Napiszcie w komentarzu, jaka jest Wasza ulubiona scena z tej książki, może być z pierwszego lub drugiego tomu. Coś, co gdy myślicie o Złotych cierniach lub Miedzianych cierniach macie od razu to w głowie. 


Autor: Bahati

Tytuł: Nieznany

Dostępność: Nieznana


Na zielonej polanie,

kwiaty czerwone,

niebo czarne,

słońce złote.


Spotkali się przy drzewach,

Lis i Kruk.

Kochała maki, kochała róże,

do Kruka nic nie czuła.

Nie kochał maków, nie kochał róż,

w Lisie się zakochał.


Spotkali się przy drzewach,

Lis i Kruk.

Kochała maki, kochała róże,

w Kruku się zakochała.

Nie kochał maków, nie kochał róż,

dla Lisa,

pokochał maki i róże.

Xander zniknął. W jednym momencie stał przed nią, zasłaniając ją własnym ciałem przed nieistniejącym już zagrożeniem, w drugim po prostu wyparował. Nie pozostał po nim żaden ślad, jakoby nigdy go tutaj nie było. Rozumiała, że spotkanie ojca było nieoczekiwane i targały nim różne emocje, ale nie mogła uwierzyć, że tak po prostu zniknął. Bez słowa, bez żadnego spojrzenia. Gdyby nie pracująca tutaj kobieta, człowiek, stałaby jak kołek, nie wiedząc, co powinna począć. Na szczęście ta wychyliła głowę zza ściany. Wyglądało to, jakby chciała sprawdzić, czy potwory tego zamku już odeszły. Cynthia nie była jednak pewna, czy kwalifikował się do nich tylko ojciec, czy też sam syn.

Kobieta zaprowadziła ją do sypialni. Mówiła mało, zaledwie kilka słów opuściło jej usta. Zaproponowała przygotowanie czegoś do jedzenia, lecz Cynthia odmówiła. Dalej krążyła w niej adrenalina po spotkaniu z członkiem rady. Gdyby coś zjadła, nie miała pewności, czy po chwili by tego nie zwróciła. W dalszym ciągu było jej niedobrze. Zdawała sobie sprawę, że przedstawiciel rodu Khaos był niebezpieczną osobą, lecz nawet żadne słowa nie mogły ją przygotować na spotkanie go bezpośrednio. To było jak... zetknięcie się ze Śmiercią. Kroczącą Śmiercią, ubraną w garnitur i w lśniące buty. Tak jak gdyby smugi ciemności były jego poddanymi i zaciskały swoje pasma na gardle wrogów. A byli nimi wszyscy. Cynthia odniosła wrażenie, że nawet własnego syna uważał za przeciwnika, osobę, którą należało zniszczyć. W ich rozmowie nie było żadnego przejawu rodzinnej miłości.

Ojciec nienawidził syna. Syn nienawidził ojca.

Tam nie było miejsca na nic więcej. Czysta nienawiść wypełniała całą przestrzeń.

I choć Cynthia nie była dla Deimosa realnym zagrożeniem, odczuła również skierowane przeciw niej negatywne emocje. A słowa, które wypowiedział w jej obecności w stronę Xandera, były czymś gorszym niż naplucie im obojgu na twarz.

„I naucz ją, jak należy przyzwoicie witać członków rady. Jeśli ty tego nie zrobisz, zrobi to twój brat".

To zdanie będzie śnić jej się po nocach. Poczuła się bezwartościowo. Jak gdyby jej życie znaczyło na tyle mało, że można było je przerzucać z rąk do rąk. Wiedziała, że ta szpilka nie była tylko skierowana w jej stronę. Deimos chciał głównie zadać cios własnemu synowi i pokazać, kto trzymał berło władzy. W tych słowach był ukryty cichy przekaz: „Wasza relacja jest w moich rękach".

Nie podobało jej się to, ale odnalazła w tym też coś pozytywnego. Deimos nieświadomie dał jej kolejną motywację do zdania testu. Zamierzała zagrać o swoje życie i wygrać tę grę.

Na powrót Xandera czekała parę godzin. W tym czasie chodziła niespokojnie po pokoju, w pewnym momencie uznając, że przeszła więcej niż niejeden pielgrzym. W końcu uznała, że jeśli on zostawił ją bez słowa, nie był wart jej męczenia się i czekania na powrót. Znużona tym wszystkim: podróżą, spotkaniem z Deimosem, przeżytymi emocjami, po prostu położyła się spać.

Nie była pewna, czy w ogóle zasnęła, czy tylko przewracała się z boku na bok, gdy usłyszała dźwięk. Podniosła głowę, aby lepiej go uchwycić, po czym z głośnym, niezadowolonym westchnieniem pozwoliła głowie opaść dramatycznie na poduszkę. Xander miał świetne poczucie czasu. Akurat, kiedy potrzebowała snu, on zjawiał się niczym pohukująca nocą sowa. Cynthii niekoniecznie się to podobało, bo ona była skowronkiem, budzącym się o świcie.

Rozważała za i przeciw czy powinna do niego wyjść. I gdyby zrobiła zgodnie z wynikiem, położyłaby się dalej spać. Jak zwykle musiała jednak posłuchać tej nierozważnej Cynthii, idącej za głosem serca. Ta powtarzała w kółko, że melodia, którą grał Xander, była wysłanym zaproszeniem dedykowanym jedynie jej.

Złoty znajdował się w pomieszczeniu obok, pewnie dlatego tak dobrze słyszała muzykę przegrywaną na fortepianie. Xander nie wybrał utworu przypadkowo. Poznała dźwięki melodii.

Postać nikła w ogromie pustej balowej sali. Wampir wydawał się mały, gdy lekko pochylony do przodu siedział przy wielkim fortepianie. Słabe światło lamp ściennych nieznacznie rozświetlało przestrzeń. Większa część pomieszczenia i sufitowego fresku owiana była w mroku.

Grana melodia wywoływała zarazem uczucie spokoju i romantyzmu, lecz mrocznego i niebezpiecznego. Była jak śpiew pożądania, któremu żadna istota nie mogła się oprzeć. Pewnie dlatego ten utwór tak bardzo zakotwiczył się w jej pamięci. Jak tylko rozbrzmiały jego pierwsze nuty, od razu go rozpoznała. Była to identyczna melodia, którą Xander kiedyś zagrał w szkolnej sali muzycznej. Niewykluczone, że tak dobrze ją zapamiętała przez późniejsze wydarzenia. Po wyjściu ze szkoły pokłóciła się z Winter, a słowa, które tam padły wydawały się oznaczać coś znacznie gorszego niż koniec ich przyjaźni. Wtedy dziewczyna przyznała się, że pozwoliła Zackowi wypić swoją krew. Wpadła w korowód podchodów, który mógł zakończyć się tylko śmiercią jednej ze stron. Na szczęście poniósł ją Zack.

Xander zajmował połowę ławy, jakby druga pozostawiona część była kolejnym cichym zaproszeniem dla Cynthii. Nie spojrzał na nią, kiedy zetknęli się ramionami. Jego palce tańczyły na klawiszach jak szaleniec w nocnym deszczu. Nie przerywała mu. Wiedziała, że czekała ich rozmowa, lecz to on musiał ją zacząć. Zostawiając ją bez słowa, sam na siebie spisał ten obowiązek.

Taniec palców zwalniał, jak zwalniała melodia. Stawała się wolniejsza i dramatyczniejsza. Niczym ostatni akt dramatu.

W końcu nastała martwa cisza. Przywodziła na myśl pustkę, podobną do tej, którą wcześniej spowodował Xander. Jakby ponownie miał ją opuścić. I znów zostanie sama w zamku bez życia.

Wzdrygnęła się, kiedy opuścił klapę fortepianu, mimo że zrobił to bardzo delikatnie. Położył na niej palce i wystukiwał niewidzialne klawisze, grając jedynie w swojej głowie melodie, jak gdyby ta, którą przed chwilą zakończył, nie była wystarczająca.

– Xander... porozmawiaj ze mną. – Jej głos ku jej zaskoczeniu brzmiał błagalnie. Najwyraźniej nieświadomie martwiła się o niego bardziej, niż chciała to przyznać.

Spojrzał na nią, a jej wydało się, że nie tylko zamek był opustoszały. Xandera oczy jawiły się tak samo bez życia, jak to miejsce. Być może, aby chcąc się do niego zaaklimatyzować, musiał wyrwać własną duszę. Wzdrygnęła się, kiedy podniósł rękę i przyłożył do jej policzka. Dotychczas uwielbiała, gdy zakładał jej włosy za ucho, lecz teraz wywołało to w niej obawy. W tym ruchu było coś niepokojącego, podobnie jak w lekkim, niepozornym uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy.

– Kiedyś uwielbiałem to miejsce – powiedział cichym głosem pozbawionym charakteru, uwagę mając skupioną na rudych kosmykach, owijając je między palcami. – Spędziłem w tym zamku większą część dzieciństwa. Biegałem z moim bratem po tutejszych korytarzach... Wychowywał mnie. Wtedy wydawało mi się, że mogę wszystko. Wspinałem się po drzewach, ścianach, chodziłem po dachu. Sądziłem, że nic nie jest w stanie mnie zatrzymać. Byłem królem tego zamku... Stworzyłem własne królestwo, które myślałem, że przetrwa wszystko. – Odwrócił się i pusty wzrok wlepił w klapę pianina. Cynthia miała wrażenie, że jeśli by mógł, wyraziłby swoje słowa i emocje muzyką. – Szybko się okazało, że korona była z cukru, a sam zamek z piernika. Ojciec zabrał Aamona, uznając, że już zbyt dużo poświęcił dla mnie czasu. Miał duże oczekiwania wobec najstarszego syna, pierworodnego, przyszłego przedstawiciela rodu Khaos. Jak się okazało, w samotności nawet własne królestwo wydaje się obce, a korona za ciężka, by ją nosić.

Nie przerwała ciszy, gdy zamilkł, by zebrać myśli. 

– Mimo że Aamon wrócił po paru latach, był jak inna osoba, wydawało mi się, że... tamten odszedł nie tylko z zamku, lecz na zawsze. Zaczął przypominać ojca. Dostrzegłem, że mu też to się nie podobało. Nie chciał stać się jak on. Więc zaproponowałem mu układ. Obaj musieliśmy stać się rozczarowaniem ojca, tak żeby żadnego z nas nie chciał jako swojego zastępcę. Zgodził się. Ojciec był... – Pokręcił głową ponuro i zaśmiał się, jednak w obecnej chwili jego śmiech nie przywoływał pozytywnych odczuć. – Gdyby tylko mógł, ojciec zafundowałby nam najgorszą możliwą śmierć. Obaj ponieśliśmy konsekwencje, ale wydawały się niczym przy tym, jak bardzo był wkurzony. Nie mógł jednak gorzej nas ukarać, bo gdyby chciał jednego, musiałby też drugiego. I choć stratę jednego syna zniósłby, strata dwojga mogła być końcem rodu.

Nastała cisza. Wiedziała, że nie w jej roli było ją zakłócać. Nie był to koniec historii. Poznała Aamona i nie trudno było wyczuć żal skierowany w stronę młodszego brata. Coś musiało się stać, co spowodowało konsekwencje trwające aż do dziś.

– Złamałem układ.

– Co? – wyleciało z jej ust, zanim zdążyła pomyśleć. Nie zdołała ukryć zaskoczenia. Jeśli układ polegał na rozczarowywaniu ojca, a Xander go złamał, oznaczać to mogło tylko jedno. Zaczął być synem, jakim być powinien od początku. Jakim oczekiwał Deimos.

– To był trudny dla mnie czas. – W dalszym ciągu głos miał apatyczny, choć domyślała się, że wiele go kosztowało utrzymać emocje. Dostrzegała z jego profilu, jak walczył z nimi, próbując je ujarzmić. – W tamtym momencie potrzebowałem... kogoś. Potrzebowałem choć jednej osoby, która będzie po mojej stronie. – Uniósł głowę, wlepiając wzrok we fresk. Cynthia ledwo zauważała jego kontury, gdy Złoty zapewne nawet w ciemności doskonale dostrzegał smugi po pociągnięciach pędzla.

Trudno było jej uwierzyć, że wampir mógł być bliski płaczu. Jego oczy błyszczały od nagromadzonych łez. Zastanawiała się, co musiało się stać, że pomimo tylu lat, dalej odczuwał tego wpływ. Wiedziona emocjami złączyła ich dłonie. Chciała mu pokazać, że była tu oraz chętnie go wysłucha i nieważne co usłyszy, nie zostawi go.

– I tak jakoś się stało, że tę osobę upatrzyłem sobie w ojcu – wyszeptał, jakby za sprawą ściszonego tonu mógł sprawić, że przeszłość zniknie, jak jego głos w ogromie pomieszczenia. – Pomyślałem, że jeśli przestanę go rozczarowywać, zacznie być ojcem, jakiego wtedy potrzebowałem. Robiłem wszystko, co kazał. Stałem się osobą do czarnej roboty. Mijały jednak lata, a on ciągle powtarzał mi, że jestem największym rozczarowaniem. Dla niego nigdy nie byłem wystarczająco dobry. Od wielu lat próbowałem wrócić do tego, co było wcześniej... gdy nie przeszkadzało mi, że jestem rozczarowaniem, ale... – Wzruszył ramionami i spojrzał na ich złączone palce. – Chyba się tego bałem. Zostać sam.

– Nie jesteś sam. Już nie – odezwała się, mocniej ściskając jego dłoń.

Spojrzał w jej oczy i uśmiechnął się niejednoznacznie. Jednocześnie był w tym przejaw wdzięczności za owe słowa, a zarazem krył się w tym bezdeń smutku.

– Dlatego szczególnie teraz nie mogę stać się jeszcze większym rozczarowaniem.

Pokręciła szybko głową i chciała już się odezwać, gdy uciszył ją, przykładając palec do jej warg.

– Na szali znajdujesz się ty. – W dalszym ciągu szeptał, co tylko dodawało grozy jego wypowiedzi. – Jeśli teraz zawiodę, może mi ciebie odebrać. – Czuły uśmiech nie pasował do słów, które wypowiadał. – Chcę, żebyś wiedziała, że będę walczyć do końca. Nawet jeśli skończy się to moją śmiercią, zrobię wszystko, aby zabrać go ze sobą.

– Nie mów tak – oburzyła się i wyrwała rękę. Chciała wstać, lecz Xander złapał ją za przedramię i uniemożliwił ucieczkę. A ona przecież nie mogła tak po prostu siedzieć i słuchać, jak mówił o swojej śmierci. – Więc ja nie mogę umrzeć, ale ty już tak? – zapytała podniesionym głosem, wbijając w niego pełne wyrzutu spojrzenie.

– Ty beze mnie będziesz żyć dalej, gdy ja bez ciebie umrę.

– Skąd ta pewność?

– Ponieważ ja kocham bardziej.

Nie spodobał jej się opanowany głos, gdy o tym mówił.

– A ja myślałam, że w miłości nie ma wyścigu.

– Mógłbym pozwolić światu spłonąć dla ciebie... A ty? Spaliłabyś go dla mnie? 

Cisza.

Nastała głośna, krzycząca cisza.

Na to pytanie nie musiała odpowiadać. Już sam jego ton wskazywał, jaka była prawda.

Sens jego słów uderzył ją mocniej, niż ktoś kiedykolwiek mógłby to zrobić fizycznie. A najboleśniejsze było to, że nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć, by zarazem nie skłamać.

– Jest w porządku. Nie ma w tym nic złego – powiedział zaskakująco spokojnym, łagodnym głosem. – Nie powiedziałem ci tego, żeby cię zranić.

Sądziła, że wyczytał boleść opanowującą jej głowę, lecz dopiero gdy przyłożył palce do policzka i starł łzy, zdała sobie sprawę, że płakała.

– Jest dobrze. – Złączył ich czoła i ciepłym głosem dodał: – To nic złego. 

Mimo jego zapewnień, które wydawały się szczere, nie mogła przestać czuć się winna. On był gotów poświęcić dla niej wszystko, w czasie gdy ona... mogła poświęcić mniej.

– Ten wyjazd nie tak miał wyglądać – stwierdził rozbawiony, jakby cała obecna sytuacja była tylko żartem. Spojrzał ponownie na sufitowy fresk. Dopiero Cynthia zauważyła, że wydawał się spoglądać na niego jako coś więcej niż malowidło. Może przywoływał jakieś wspomnienia. – Nie spodziewałem się spotkać tutaj ojca. Ostatnim razem był tu w dzień... śmierci mojej matki.

Zesztywniała. I nawet gdyby teraz poruszenie się miałoby zadecydować o jej życiu, nie dałaby rady ruszyć choćby jednym palcem.

– Zabił ją. W dzień moich narodzin. – Jego głos zdawał się martwy, bez życia. Xander wydawał się chcieć ponownie schować emocje do najgłębszego zakamarku serca. – Obiecała mu córkę, a dała syna. Niedotrzymanie obietnicy kosztowało ją życie. Podobny koniec spotkał twoją prababkę – przypomniał, o czym aktualnie także pomyślała Cynthia. Historia wydawała się bardzo znajoma. – W przypadku królewskiego rodu oczekiwany był syn, jako że jedynie męski potomek mógł przejąć władzę. U pozostałych Złotych oczekiwana jest córka, aby ród mógł przetrwać. Synów zawsze było za dużo, kiedy córek za mało. Ród, który miał ich wiele, dyktował warunki. Handlowano nimi. Swego czasu były jak waluta. Więc wielkim rozczarowaniem stała się moja matka, która urodziła kolejnego syna. Pewnie dlatego już zawsze ja również będę tylko rozczarowaniem.

– Ja tak nie myślę.

Xander wydawał się nawet nie uchwycić słów Cynthii, zatopiony we własnych myślach. Minęło sporo czasu, zanim znów się odezwał:

– Nie miałem okazji jej poznać, a mimo to spotkałem ją wiele razy. Bahati pokazywała mi ją. Była wśród tysięcy innych osób, z czego jedna z nich chciała zabić moją matkę. Miałem znaleźć tę osobę i zatrzymać, zanim to nastąpi.

– Udało się? – zapytała, gdy zaległa ponura cisza.

– Widząc po raz któryś jej śmierć, po prostu przestałem przychodzić.

Cynthia uważała, że to jej zadanie było trudne. Musiała zniszczyć niewidzialną ścianę, a jeśli jej się nie udało, odczuwała ból podobny do śmierci. Jednakże nie równało się to z tym, co przeżywał Xander. Bezsilność towarzysząca mu przy porażce musiała być przygniatająca. Dodatkowo widział matkę, bez możliwości porozmawiania, poznania jej. Wyobrażała sobie, że było to strasznym doświadczeniem.

– Co chciała ci pokazać?

Pierwszy raz od dłuższej chwili spojrzał na nią.

– Bahati ma zdolność pokazywania tego, co niewidzialne – przytoczyła jego własne słowa, które powiedział po pierwszym jej spotkaniu z dawną wiedźmą. – Co więc chciała za pomocą tego ci pokazać?

– Nie wiem... I zapewne już nigdy się nie dowiem. – Wzruszył ramionami. – A jakie jest twoje zadanie?

– Może zabrzmieć to śmiesznie... Walczę ze ścianami. Muszę je niszczyć. 

Nawet panujący ponury nastrój nie mógł zatrzymać uśmiechu pojawiającego się na jego twarzy. 

– A jeśli ci się nie uda?

– Umieram. Na różne sposoby. Czasami jestem przez nie miażdżona, czasami spychana do otchłani... i takie tam.

– Cholerna sadystka.

Nie mogła powstrzymać prychnięcia, bo te dwa słowa aż za bardzo dobrze opisywały Bahati. Za zasłoną nauczenia ich czegoś, męczyła, doprowadzając na skraj wytrzymałości.

Ze zmarszczonym czołem obserwowała, jak wampir wstał, obszedł ławę i wystawił w jej stronę dłoń.

– Zatańczysz?

– Mamy zatańczyć? – powtórzyła natychmiast, sądząc, że się przesłyszała. Jej wzrok przeskakiwał z ciemnych tęczówek na wyciągniętą dłoń. – Masz na myśli taniec, kiedy dwie osoby trzymają się za ręce i kręcą się po parkiecie?

– Bardziej wyobrażałem sobie jak razem twerkujemy, ale możemy wybrać twój taniec.

Nie mogła uwierzyć, jak szybko Xander przeszedł z jednego skrajnego stanu w drugi. W jednym momencie opowiadał o swoim ojcu i śmierci matki, w drugim rzucał żartami, tak jakby wcześniejsza rozmowa nie miała miejsca.

– Ale że taniec? – powtórzyła, nie mogąc dalej przetworzyć tego w umyśle.

Dzisiejsza rozmowa z Xanderem była jak prawdziwy rollercoaster. W jednym momencie powoli wjeżdżali, by następnie w zawrotnym tempie runąć w dół.

– Jakby nie patrzeć znajdujemy się w sali balowej... Więc zorganizujmy bal.

– Mamy tańczyć? Tak bez muzyki? – dopytała, bo ten pomysł w dalszym ciągu brzmiał dla niej absurdalnie.

Po tym wszystkim, po całej trudnej rozmowie, szczerych wyznaniach, mieli tak po prostu zatańczyć?

– Potrzebujesz muzyki? Bardzo proszę. – Pstryknął palcami, a po sali rozniosła się melodia, którą wcześniej grał na fortepianie.

Dziewczyna zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu źródła muzyki. Sądziła, że w jakiś sposób włączył głośniki, gdy odkryła, jak słyszała muzykę. Ona brzmiała jedynie w ich głowach. Była tak realna, że Cynthia nie uchwyciła różnicy między rzeczywistym graniem a melodią tworzoną umiejętnością członka rodu Khaos.

– Potrzebujesz też sukienki?

Machnął ręką jak wróżka chrzestna różdżką. W tej chwili mieli wiele wspólnego. Oboje potrafili wyczarować piękne suknie. Cynthia wstała zaskoczona, chcąc obejrzeć kreację w całości. Pudrowa suknia z kilkoma warstwami tiulu dotykała parkietu. Gdy dziewczyna zawirowała wokół własnej osi, suknia wraz z jej ruchami zafalowała.

– To... niesamowite – szepnęła, nie mogąc uwierzyć, jak realnie wyglądała. – Czuję jej materiał pod palcami – dodała, gdy dotknęła sukni. Nie odrywała od niej wzroku. 

Muzyka nieprzerwanie ich otaczała.

– Kontrola nad umysłami znaczy o wiele więcej, niż tylko słyszenie myśli – wyjaśnił Xander w enigmatyczny sposób. – Daje władzę absolutną.

Spojrzała na Złotego zmartwiona jego słowami. To, co widziała i słyszała, było niesamowite, ale miał rację. Umiejętności członków rodu Khaos dawały wiele możliwości. Były bardzo niebezpieczne w nieodpowiednich rękach, a tych u wampirów nie brakowało.

– Mogę prosić panią do tańca? – zapytał dostojnie z wystawioną jedną ręką, druga schowaną za plecami. Dopiero teraz Cynthia zauważyła, że jego strój również się zmienił. Ubrany był teraz w wieczorowy garnitur.

Nie miała już więcej powodów, by odmówić, więc przyjęła zaproszenie. Xander zaprowadził ją na środek sali. Ich ciała się stykały, gdy stawiali kroki, wirując powoli po sali. Jedną dłoń trzymał na łopatce partnerki, natomiast ona na jego ramieniu. Palcami drugiej zamknął jej dłoń. Nie tańczyli szybko, jak nakazywał im pobudzający utwór. Trzymali stałego, posuwistego rytmu. Poruszali się, jakby robili to już niejednokrotnie. 

Cynthia w dalszym ciągu była zaskoczona realnością wytworów wyobraźni Złotego, przelanych do jej głowy. Aż spojrzała na fortepian, chcąc upewnić się, czy aby na pewno nikt na nim nie pogrywał. Ława była jednak pusta, a klapa w dalszym ciągu zasłaniała klawisze. Suknia również wzbudzała w niej wrażenie. Odczuwalny ciężar, delikatne unoszenie się tiulu przy ruchu, czy nawet to jak idealnie została dobrana, by podkreślić figurę, sprawiało, że niełatwo Cynthii było zaakceptować jej nieistnienie. 

Złoty wykorzystał moment nie uwagi. Zmniejszył już i tak niewielki dystans między nimi i drażniąc oddechem, wprost do jej ucha wyszeptał:

– Wygrałem zakład.

Potrzebowała chwili, by w ogóle zdać sobie sprawę, o czym mówił. Początkowo nie wiedziała, jaki zakład miał na myśli, gdy w końcu przypomniała sobie.

– I co teraz zamierzasz zrobić? Bogatszy o jedno życie.

W pierwszych dniach przebywania w pałacu założyli się o jej życie, że już nigdy nie wrócą do siebie. Jednak nie przejęła się przegranym zakładem. Wiedziała, że nie wspominał teraz o tym, aby odebrać swoją wygraną. Wątpiła, że miała jakiekolwiek znaczenie. Może wcześniej, by poszukiwała w tym jakieś intrygi, ale nie teraz. Nie po tym wszystkim, co jej powiedział. Z czego się zwierzył.

– Nic – odpowiedział po chwili, patrząc się głęboko w jej oczy, stawiając kolejny taneczny krok. – Nie zamierzam nic robić.

Uśmiechnęła się delikatnie, upewniona, że się nie myliła.

– Ten utwór skomponowałem z myślą o tobie – poinformował niespodziewanie.

– A więc nazwanie go Zwabiona lisica nie było przypadkiem.

Po jego figlarnym uśmiechu domyślała się, że z jego ust zaraz padnie coś niedorzecznego.

– Stworzyłem go wiele lat temu... parędziesiąt lat temu.

Zaśmiała się, uznając to jedynie za żart.

– Tak zdobywałeś serca kobiet przez te dwieście lat? Mówiłeś im, że napisałeś dla nich piosenkę? – zapytała na wpół poważnie.

– Bahati śpiewała mi o tobie.

Gdyby nie trzymające ją ręce Xandera, pewnie zatrzymałaby się w ruchu, a może nawet runęłaby na ziemie, gdy sukienka okazała się cięższa, niż początkowo odczuwała. Dała się jednak dalej kierować w tańcu i jedynym znakiem jej oniemienia, była panująca cisza.

– W jej śpiewie jest ukryta przyszłość – wyjaśnił, nie odrywając wzroku od miodowych tęczówek. – Śpiewała mi o kruku, który zakocha się od pierwszego wejrzenia w lisie... Lis miał także stać się jego słońcem.

– Ja... – Z wrażenia nie mogła wypowiedzieć żadnego słowa. Dotychczas sądziła, że piosenki Bahati były tylko utworem muzycznym. 

Nicie ich przeznaczenia zostały splecione, zanim się poznali... zanim w ogóle się urodziła.

– Dlatego też ja kocham bardziej. Moja miłość do ciebie miała wiele lat, aby urosnąć.

W dalszym ciągu trudno było jej skonstruować choć jedno zdanie. Nie mogła uwierzyć, że kochał ją tyle czasu... od początku. Od samego początku.

– A tobie, o czym śpiewa?

– Mnie... – Zamilkła na chwilę. – Mnie śpiewa o chłopcu, który jest w stanie spalić świat dla ukochanej.

Nie chciała go okłamywać. Szczególnie gdy w końcu zaczęli ze sobą szczerze rozmawiać, ale jak mogła mu po tym wszystkim powiedzieć, że Bahati w jej obecności śpiewała o śmierci.


TikTok: julita.books

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro