Tom 2 ♦ Rozdział ♦ Dziewiąty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Schody wydawały niepokojący dźwięk skrzypienia przy najmniejszym jej ruchu. Trzymała lampę bardzo nisko, oświetlając nogi. Bardzo ostrożnie stawiała kolejne kroki, badając podłoże. Drewniane schody były stare i zniszczone, chociaż miała wrażenie, że wykonane zostały niechlujnie i prowizorycznie. Deski ruszały się pod stopami. Oczami wyobraźni widziała, jak zaraz runą na dół, a nieszczęśliwie dla niej, ona wraz z nimi.

Na domiar złego znowu wisior naszyjnika wpijał się w jej skórę, mimo że leżał na materiale koszulki. Złapała go i oświetliła lampą. Przyjrzała się znanym rysom, obracając go w dłoniach. W wyglądzie wisiora nic nie zwróciło jej uwagi. Puściła go, nie znalazłszy odpowiedzi na pytanie, czemu teraz jego obecność ją drażniła.

Lampą ponownie oświeciła nogi i ostrożnie schodziła niżej. Musiała iść coraz bardziej zgarbiona, bo z każdym stopniem sufit znajdował się coraz niżej.

Został jej ostatni schodek, kiedy zobaczyła wąski, długi i równie niski korytarz zakończony drewnianymi drzwiami, identycznymi co przed zejściem. Były lekko uchylone. Z otworu wydostawało się migoczące światło i rozbrzmiewał śpiew. Początkowo myślała, że było to bezdźwięczne nucenie, jednak gdy skupiła się na nim, uchwyciła słowa.

Była dziewczyna, była jej siostra,

kochały się nawzajem.

Śpiew oprócz melancholii i monotonności przywodził na myśl uczucie żałoby. Głos odbijał się od skalnych ścian i przebiegał echem przez korytarz.

Słońce je nigdy

nie opuszczało,

bo umiłowało je bardzo.

Wykonawczyni pieśni momentami brzmiała bardzo młodo, lecz również jej głos zdawał się stary i ochrypły jakby należał do staruszki. Był jednocześnie piękny i okropny.

Słońce je nigdy

nie opuszczało,

bo tak bardzo je kochało.

Słońce je nigdy

nie opuszczało,

bo tak bardzo je kochało.

Śpiew powodował odrętwienie, mimo to zmusiła się do ruszenia korytarzem. W przemierzaniu wąskiego tunelu towarzyszył jej śpiew.

Była dziewczyna, była jej siostra,

kochały się nawzajem.

Odłożyła lampę przed drzwiami, tak jak zalecił Xander, jednak nie weszła od razu do środka. Spróbowała ujrzeć coś przez niewielką szparę uchylonych drzwi.

Słońce zniknęło,

a jedna z nich 

powoli umierała.

Pierwszy w oczy rzucił jej się masywny żeliwny kandelabr z zapalonymi trzema świecami. Ich płomienie paliły się trzepotliwie. Koło świecznika stały wysokie drewniane rzeźby w stylu afrykańskim, a za nimi na ścianie zawieszone były drewniane maski. Rękodzieła wydawały się wykonane starannie, z dbałością o najmniejszy szczegół. Więcej nie mogła ujrzeć przez uchylone drzwi. Zwróciła jeszcze tylko uwagę na sufit, który w środku był znacznie wyżej. Była przekonana, że bez problemu będzie mogła się wyprostować.

Słońce zniknęło,

a jedna z nich

zmarła w rękach drugiej.

Słońce zniknęło,

a jedna z nich

zmarła w rękach drugiej.

Bardzo nie chciała wchodzić do środka, aczkolwiek wiedziała, że odwlekanie jej nie pomoże. Z dwojga złego wolała mieć to już za sobą niż stać pod drzwiami i tylko się nakręcać. Bahati, bo to chyba ona była autorką śpiewu, nie mogła jej skrzywdzić. Cynthia wątpiła, że zostałaby wysłana w to miejsce, gdyby coś jej groziło.

Była dziewczyna, była jej siostra,

jedna zabiła drugą.

Pchnęła drzwi, odsłaniając to, co mieściło w środku.

Słońce już nigdy

nie wzeszło,

widząc nóż śmiertelny.

Przed nią odsłonił się widok na niewielką izbę. Wszystko w niej oprócz kandelabru zostało wykonane z drewna: ława, szelbąg, skrzynia, a nawet podłoga, ściany i sufit poprzybijane były deskami i belkami. Jej nauczycielka musiała lubować się w snycerstwie, bo wszelka wolna przestrzeń pomiędzy meblami została wypełniona różnorakimi figurami.

Słońce już nigdy

nie wzeszło,

widząc okrutną śmierć.

Słońce już nigdy

nie wzeszło,

widząc okrutną śmierć.

Różnej wielkości i szerokości rzeźby przedstawiały postacie o przerysowanych kształtach, do tego większość powierzchni ścian wzbogacone były o totemy, maski oraz inne elementy sztuki afrykańskiej.

Była dziewczyna, już siostry nie miała...

W tym samym momencie, kiedy Cynthia dostrzegła Bahati, ta przestała śpiewać. Siedziała na zydlu w kącie pomieszczenia skryta pomiędzy sięgającymi niemal sufitu figurami. Światło z trzech świec ledwo tam docierało, dlatego też na początku Cynthia jej nie zauważyła. Bahati głowę miała skierowaną lekko na bok, więc dziewczyna miała widok na jej profil. Wydawała się młodą kobietą. Jej czekoladowy odcień skóry był podobny do barwy kręconych włosów zarzuconych za oparcie. Były tak długie, że gdy siedziała, to wraz z końcami wyblakłej pomarańczowej sukni pokrywały podłogę niczym dywan.

– Cześć... Przyszłam... na lekcję – oznajmiła z wahaniem. Wolałaby się nie odzywać, jednak wiedziała, że tak nie wypadało. Już i tak niezręcznie się czuła z tym, jak stała w progu drzwi oglądając pokój jak wystawę w muzeum. Ona nie byłaby zadowolona na miejscu Bahati. – Jestem Cynthia – dodała pierwsze, co przyszło jej do głowy, gdy kobieta nie zwróciła na nią uwagi. Wątpiła, że jej nauczycielka nie wiedziała, kim była, jednak dla pewności wolała to zaznaczyć.

Bahati nawet nie rzuciła jej krótkiego spojrzenia. Dopiero teraz, gdy Cynthia lekko wychyliła się, zauważyła, że jej nauczycielka była czymś zajęta. W jednej ręce trzymała niewielką drewnianą figurę, za to w drugiej dłuto. Porozrzucane pod jej nogami skrawki drewna oraz inne narzędzia jak pobijak i różnego rodzaju dłuta świadczyły, że była właśnie w trakcie rzeźbienia.

Nie chcąc jej przeszkadzać, cicho wściubiła się do środka, umiejscawiając się przy ścianie pomiędzy drzwiami a rzeźbą. Mimo starań nie udało jej się zostać niezauważoną. Bahati zaprzestała pracy w drewnie. Niespiesznie uniosła głowę i przekrzywiła ją w stronę nowoprzybyłej. Cynthia początkowo pomyślała, że może nie powinna wchodzić do środka bez zgody kobiety, jednak jej myśli szybko przestały mieć znaczenie, kiedy ujrzała twarz Bahati.

Nie była to młoda kobieta. Ciężko było jej uwierzyć, że tak bardzo się pomyliła. Z profilu twarz nauczycielki wydawała się jędrna, napięta, o jednolitym kolorycie, gdy teraz było można zauważyć przebarwienia, zapadnięte policzki uwydatniające ostre kości policzkowe. Najbardziej zwróciła uwagę na rogówki pokryte bielmami oraz pokrywające twarz zmarszczki, jakby na jej skórę zarzucono sieć. Niezaprzeczalnie Bahati była już w sędziwym wieku.

I choć początkowo myślała, że panujący półmrok był przyczyną złego osądu, to gdy spojrzała na włosy, zrozumiała, że nie mogło jej się przywidzieć. Nie było śladu po głębokim brązie. Teraz włosy były siwe jak nitki starej oblepionej kurzem pajęczyny.

Bahati ponownie odwróciła się, odkładając rzeźbę wielkości jej przedramienia obok nogi zydla. Gdy to zrobiła, znowu na chwilę znajdowała się profilem do dziewczyny.

Cynthia osłupiała, a na jej twarzy przeszło wiele emocji: od zdziwienia, zmieszania do uczucia strachu i grozy. Jej nauczycielka znów stała się kobietą w młodym wieku, może niewiele starszą od niej. Jej ciemne włosy połyskiwały w migotliwym świetle. Trwało to chwilę, bo gdy znów widziała twarz z przodu, postarzała się o co najmniej siedemdziesiąt lat, a włosy pokryła siwizna.

Jakby była dwiema odmiennymi duszami: młoda i stara zamknięte w jednym ciele.

Jak to możliwe? – pomyślała. Zdawało się to tak nierealne, że ciężko było jej uwierzyć, że działo się naprawdę. Czy jej nauczycielka była wiedźmą?

– Deyanira – odezwała się niespodziewanie Bahati. Jej głos był podobny co w czasie śpiewu: młody i stary zarazem.

– Jestem Cynthia – poprawiła ją, mając wrażenie, że nauczycielka chciała zwrócić się do niej po imieniu.

– Deyanira – powiedziała znowu, wpatrując się w uczennicę oczami pozbawionymi emocji. Cynthia miała wrażenie, że patrząc się w nie, zaglądała w czeluść pustki.

Deyanira... A może to wcale nie jest imię – pomyślała.

– Deyanira. – Tym razem to Cynthia wypowiedziała to tajemnicze słowo. Pomyślała, że może tego oczekuje od niej Bahati.

Zadziałało, choć kobieta zareagowała inaczej, niż Cynthia oczekiwała. Odwróciła się, znowu stając do niej profilem i ponownie przemieniając się w młodą kobietę. Ruszyła przed siebie. Cynthia ze zmieszaniem wpatrywała się, jak kobieta zmierza prosto na zderzenie ze ścianą, gdy po chwili zobaczyła, że było tam małe przejście, zasłonięte między figurami. Nie wiedziała, dokąd prowadziło, bo światło z kandelabru już tam nie docierało.

Początkowo nie wiedząc, czy powinna udać się za nauczycielką, opierała się o ścianę i jedną ręką tarła przedramię, trochę dlatego, że było jej zimno, ale też próbowała wyładować tę nieprzyjemne kumulujące się w niej napięcie, za to drugą ręką nerwowo ściskała wisior naszyjnika. Bahati nie powiedziała nic, zanim wyszła, dlatego Cynthia myślała, że może udała się po coś, co będzie niezbędne do ich lekcji. Jednak gdy długo nie wracała, dziewczyna odbiła się od ściany. Jeszcze chwila a wydawało jej się, że przylgnie do niej na stałe. Skierowała się w kierunku małego przejścia. Zrobiła to niechętnie, bo wolała nie wchodzić w ciasny, długi i bez widocznego końca korytarz, który nie wiadomo dokąd prowadził. W horrorach na końcu nigdy nie czekało bohatera nic dobrego.

Bahati była znacznie niższa od Cynthii, dlatego mogła pokonać korytarz w pozycji prostej, za to rudowłosa musiała znacznie schylić się, aby zmieścić się w jego obrębie.

Przemierzała go powoli, dłonią sunąc po skalnych ścianach i wyznaczając sobie drogę. Było tu na tyle ciemno, że inaczej nie szło zauważyć nagłych zakrętów, a było ich kilka. W końcu zobaczyła światło. Równie delikatne co we wcześniejszym pomieszczeniu.

Weszła do wysokiej jamy w kształcie okręgu. Bahati ze starym wyglądem stała na środku, przypatrując się jej swoim pustym wzrokiem. Cynthia robiąc parę kroków do przodu, rozglądnęła się dookoła. Źródłem światła były świece trzymane przez wysokie drewniane figury przylegające do ściany. Naliczyła ich siedem. Każda przedstawiała kobietę. I choć miały kilka podobnych cech, było też parę, które je rozróżniało: ułożenie włosów, strój czy wygląd twarzy. Były one wykonane w realistycznym stylu, nie to, co rzeźby we wcześniejszym pomieszczeniu. Zaskoczył ją ich rozmiar. Nawet gdyby stanęła na palcach i wyciągnęła rękę, nie dałaby rady dotknąć czubka.

– Deyanira. – Przywołała ją Bahati, przekręcając się profilem do niej.

Cynthia powiodła wzrokiem na miejsce, w które wpatrywała się młoda kobieta. Na środku znajdował się okrąg wyryty na skalnej posadzce. Przez ziemię i brud pokrywające podłogę wgłębienie było ledwo widoczne.

Zrozumiała, czego oczekiwała od niej nauczycielka. Weszła do środka niedużego wyrytego okręgu.

Tliło się w niej złe przeczucie. Nasiliło się, gdy Bahati odsunęła się, sunąc ku korytarzowi. Bała się, że okręg okaże się pułapką bez wyjścia. Po tym, co dzisiaj zobaczyła, mogła spodziewać się wszystkiego.

Jednak kobieta jej nie zostawiła. Podniosła z ziemi zapaloną świecę, identyczną co wetknięte w ręce rzeźb. Zasłoniła swoim ciałem wyjście, stając w równej linii z dwiema wysokimi figurami.

– Deyaniro. To twoje przeznaczenie.

Uniosła wyżej brwi, wyrażając niezrozumienie. A po chwili jej oczy otwarły się szeroko, gdy ujrzała, jak tęczówki Bahati zaświeciły. Nie złotem, brązem czy czerwienią jak w przypadku wampirów. Pokrywając się w całości bielmem, świeciły delikatną białą poświatą. Jednak to nie było największym zaskoczeniem. Wgłębienia w rzeźbie imitujące oczy, tej znajdującej się na lewo od kobiety, również zajaśniały bielą, a trzymana w drewnianych dłoniach świeczka mocniej zapłonęła jak zapalony sylwestrowy fajerwerk, po czym zgasła. Cynthia szykowała się do wybuchu, który jednak nie nadszedł. Za to po kolei oczy rzeźb jaśniały, a świece rozbłysnęły płomieniami, by po chwili zgasnąć. Cynthia okręcała się, obserwując z niepokojem ten proces. Ostatniej rzeźbie oczy zaświeciły, a niewidoczny impuls wrócił do Bahati, po czym i jej świeca straciła płomień.

Nastała ciemność.

Nie była to jednak ta ciemność, gdy gasły światła czy zapadała noc. Była to ciemność, która występowała jedynie w snach. Cynthia widziała swoje ręce, nogi, czy wyryty okrąg, lecz wokół niej panowała czerń.

Z jej ust wydostał się jęk, a grymas bólu zamarł na twarzy, gdy poczuła pieczenie. Nieprzyjemne odczucie rozchodziło się z miejsca, gdzie znajdował się naszyjnik. Chwyciła wisior. Syknęła, czując ból równy złapaniu gorącego garnka. Spróbowała ponownie, jednak i tym razem szybko upuściła wisior. Zdawał się jeszcze bardziej rozgrzany niż sekundy temu.

Szybko szukała palcami karabińczyka, chcąc pozbyć się naszyjnika z szyi. Z gardła dziewczyny wydostał się krzyk, gdy wisior zaczął palić skórę. Udało jej się w końcu znaleźć zapięcie. Naszyjnik uderzył o pochłoniętą czernią podłogę.

W miejscu, gdzie jeszcze chwilę temu się znajdował, koszula została wypalona, a kształt wisiora odbił się w skórze w postaci zaczerwienienia. Dotknęła delikatnie oparzenie, krzywiąc się przy tym i pojękując.

Spojrzała na naszyjnik. Leżał przed jej butami. W jego wyglądzie nie było można nic zauważyć, co świadczyło jaki niebezpieczny stał się teraz. I tak przypatrując się jemu, zauważyła coś jeszcze. Wyryty okrąg zmieniał swoje położenie. Zmniejszał się, zamykając ją w coraz ciaśniejszej przestrzeni.

Chciała wyjść poza obszar wyrytej w ziemi linii, umykając przed tym, co nadchodziło, jednak odbiła od niewidzialnej ściany okręgu jak piłeczka uderzona o ziemię. Spróbowała ponownie, jednak efekt był identyczny. Krew płynąca w jej krwioobiegu szybko przetransportowała panikę w każdą komórkę ciała. Bez przemyślenia i chaotycznie zaczęła walić w zbliżającą się niewidzialną blokadę. Za każdym razem rozlegał się dźwięk podobny do uderzenia w szybę.

Okrąg coraz bardziej się zmniejszał. Z jednej strony zaparła się o niego nogami, z drugiej rękoma, próbując go zatrzymać. Mimo starań, mimo wkładania w to całych sił, niewidzialna ściana nawet na chwilę nie stanęła.

Szybko zmieniła pozycję, gdy zostało coraz mniej miejsca. Oparła się plecami i rękoma z jednej strony, z drugiej nogami i zawisła nad ziemią. Niemniej i to nic nie dało.

Myśl, myśl, co robić – powtarzała nerwowo, mając jednak pustkę w głowie. Gdy nagle zdała sobie sprawę.

Nic z tego nie było naprawdę. Nie mogło. Może Bahati miała podobną zdolność co Xander. Potrafiła mieszać w głowie.

A co jeśli... Co jeśli to było prawdziwe – podsunęła podświadomość. Przecież jeszcze odczuwała ból po oparzeniu przez wisior. Czuła to bardzo dobrze. To było prawdziwe.

– Niszcz, Deyaniro. Niszcz. To twoje przeznaczenie. – Rozniósł się głos Bahati jak echo zapomnianych pieśni.

– Jak? – krzyknęła histerycznie. Brała szybkie wdechy. Brakowało jej tlenu.

Nie usłyszała odpowiedzi.

Zmieniła pozycję. Wiedziała, że po raz ostatni. Nie było już miejsca na kombinowanie. Ustała na prostych nogach i zaczęła uderzać zewnętrzną krawędzią zamkniętej dłoni w ścianę. Próbowała ją zniszczyć, lecz ta nawet nie drgnęła. Ból rozchodził się już nie tylko z okolicy mostka, lecz także paraliżował ręce, gdy raz po raz waliła w niewidzialną powierzchnię.

Aż w końcu okrąg był tak blisko, że nie mogła się ruszyć. Naszyjnik sunął po ziemi pod naporem ściany. Niewidzialna powierzchnia zaczęła ściskać jej ciało.

To się nie dzieje naprawdę. To się nie dzieje naprawdę – myślała na okrągło, próbując się wyrwać ze szponów tej nierzeczywistości.

Szybko jednak zapomniała o powtarzaniu w głowie słów, gdy ściana zaczęła miażdżyć jej ciało, zapierając dech w piersi i łamiąc kości.

Krzyczała. Błagała, aby to zatrzymać.

Krzyczała, nawet gdy ciemność została zastąpiona przez jamę z siedmioma drewnianymi rzeźbami. Krzyczała, nawet kiedy zauważyła, że okrąg nie miażdżył już jej ciała i znajdował się na swoim pierwotnym miejscu. Krzyczała, nawet kiedy zauważyła, że naszyjnik nie wypalił jej skóry i nieprzerwanie znajdował się na jej szyi. Przestała krzyczeć, dopiero kiedy zauważyła, że naprzeciw niej nie było Bahati. Dopiero teraz poczuła, że jej policzki były mokre od łez. Wytarła je rękawami koszuli, rozglądając się dookoła. Nie dostrzegła Bahati. Nic nie wskazywało na to, co chwilę temu miało miejsce, a może właśnie się nie wydarzyło i odbyło się to tylko w jej głowie, tak jak od początku myślała. W każdej rzeźbie świece paliły się migoczącym płomieniem. Ich oczy były martwe, niejarzące jak na drewniane figury przystało.

Na miękkich nogach, będąc półświadoma, powlekła się do ciasnego korytarza. Chciała jak najszybciej opuścić to miejsce, jednak nie miała siły na bieg, nawet kiedy przemierzyła już korytarz i weszła do pierwszego pomieszczenia. W planach miała po prostu udać się do drzwi, nie oglądając się za siebie. Jednak coś ją podkusiło i spojrzała na Bahati.

Stara kobieta siedziała na zydlu i już coś rzeźbiła.

Cynthia podskoczyła przestraszona, gdy kobieta niespodziewanie się podniosła. Pomyślała, że może nie powinna tak się w nią wpatrywać.

Bahati ruszyła w jej stronę, jednak dziewczyna uznała, że ta idzie do niej, dlatego się odsunęła. Zmarszczyła czoło, kiedy przez chwilę udało jej się uchwycić wygląd rzeźby.

To niemożliwe – pomyślała, czując, jak węzeł strachu zaciskał się wokół jej szyi.

Bahati zniknęła w kolejnym pokoju, którego również wcześniej nie zauważyła. Wejście do niego zasłaniała wysoka rzeźba.

Wiedziała, że nie powinna, mimo to udała się za nauczycielką. Zbliżając się, zobaczyła, że było to niewielkie pomieszczenie, w którym znajdowały się jedynie figury wielkości jej przedramienia. Światło ledwo tam docierało, dlatego miała problem z tej odległości zobaczyć, co przedstawiały. Nie chciała również pakować się z Bahati do jednego tak małego pomieszczenia. Dlatego poczekała, aż ta wyjdzie. Kiedy to nastąpiło i nauczycielka wróciła do wcześniej zajmowanego siedziska, Cynthia zbliżyła się do ukrytego pokoju.

Była dziewczyna, była jej siostra,

kochały się nawzajem.

Odwróciła się nerwowo w kierunku Bahati. Siedziała z założonymi z przodu rękoma. Wpatrywała się w nią, kiedy z jej ust wypływały kolejne słowa, znanej już Cynthii pieśni.

Słońce je nigdy

nie opuszczało,

bo umiłowało je bardzo.

Bahati nie zatrzymała jej, kiedy weszła w głąb pokoju, przez który przebiegały rzędy regałów. Półki wydawały się aż uginać pod ilością rzeźb. Każda była inna, jednak wszystkie przedstawiały ludzi. Były wykonane z taką dbałością, że można było uchwycić najmniejsze szczegóły. Cynthia najbardziej zwróciła uwagę na bardzo różniące się stroje należące do innych epok. 

Słońce je nigdy

nie opuszczało,

bo tak bardzo je kochało.

Zatrzymała się na końcu pokoju. Tutaj regał był wypełniony dopiero do połowy. Od razu wzrokiem odnalazła tę figurę, która najbardziej ją interesowała.

A więc nie pomyliła się...

Słońce je nigdy

nie opuszczało,

bo tak bardzo je kochało.

Rzeźba została wykonana na jej wzór. Idealne odwzorowanie Cynthii. Nawet ubiór był identyczny do tego co miała dzisiaj na sobie.

Była dziewczyna, była jej siostra,

kochały się nawzajem.

Zastanawiała się, kim była Bahati. Nie słyszała wiele o wiedźmach, jednak zdawało jej się, że stara, a zarazem młoda kobieta była kimś więcej.

Słońce zniknęło,

a jedna z nich

powoli umierała.

Wyciągnęła rękę, jednak nie odważyła się dotknąć wyrzeźbionej siebie. Posunęła wzrokiem po figurach stojących koło.

Słońce zniknęło,

a jedna z nich

zmarła w rękach drugiej.

Z boku drewnianej Cynthii umiejscowiony został drewniany Xander odziany w obcisłe spodnie i w wieczorowy elegancki frak sięgający z przodu talii i z szerokimi połami z tyłu. Niezaprzeczalnie nie był to strój zwykle noszony w dwudziestym pierwszym wieku. 

Słońce zniknęło,

a jedna z nich

zmarła w rękach drugiej.

Tuż przy drewnianym Xanderze znajdował się drewniany Kallias. Początkowo miała problem w jego rozpoznaniu. Znała krótko Złotego i zazwyczaj widziała go w garniturze, a nie w szustokorze wzbogaconym bogatymi haftami, do tego w spodniach sięgających za kolana i w pończochach. Na głowie mieścił się cylinder, który bardzo mu pasował. Dodawał mu wytworności i elegancji, których i tak zazwyczaj miał aż zanadto. 

Była dziewczyna, była jej siostra,

jedna zabiła drugą.

W niewielkiej odległości od figury Kalliasa znajdowała się inna, a koło niej kolejna. I choć nie znała imion tych, których przedstawiały, domyślała się, że również byli wampirami. Może na tych regałach znajdowali się wszyscy uczniowie Bahati.

Słońce już nigdy

nie wzeszło,

widząc nóż śmiertelny.

Powoli wycofywała się z tego pomieszczenia. Żałowała, że to zobaczyła. Mimo że Bahati jej nie zatrzymała, czuła, że nie powinna tutaj wchodzić.

Słońce już nigdy

nie wzeszło,

widząc okrutną śmierć.

Wychodząc z pomieszczenia wypełnionego regałami, zatrzymała wzrok na starej kobiecie. Nieprzerwanie śpiewała, wpatrując się w Cynthię. Wyglądała jak... nieżywa. Jak ciało bez duszy.

Słońce już nigdy

nie wzeszło,

widząc okrutną śmierć.

Ruszyła w kierunku drzwi, nawet na chwilę nie spuszczając oczu z Bahati. Ona również wlokła spojrzeniem za oddalającą się dziewczyną.

Ręce jej się trzęsły, kiedy podnosiła lampę naftową. Tak jak zalecił Xander, zostawiła lekko uchylone drzwi.

W opuszczaniu groty towarzyszył jej śpiew Bahati.

Była dziewczyna, już siostry nie miała...


Zapraszam do komentowania i dzielenia się przemyśleniami :D 

TikTok: julita.books


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro