Tom 2 ♦ Rozdział ♦ Jedenasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dziękuję za 50 tysięcy wyświetleń ❤❤

Od rozmowy z Xanderem upłynęło kilka dni. Przez ten czas nie spotkała go ani razu. Przypadkowo dowiedziała się od Epione, że udał się w poszukiwanie potomkini Hel. Odnosiła wrażenie, że Miedziana nie została uświadomiona, przez kogo przetrzymywana była przedstawicielka sabatu. Okazało się, że nie była to powszechna informacja. Kiedy Kallias jej o tym mówił, nie brzmiało to jak sekret. Istniała też szansa, że Epione ją okłamała, jednak w to ciężko było jej uwierzyć. Miedziana jawiła się na osobę niezdolną do kłamstwa i to nie wcale przez to, że nie pozwalało jej sumienie. Po prostu wydawała się nie potrafić kłamać. Choć oczywiście mogło być to tylko złudzenie.

Od tamtej pory również nie zeszła ponownie do Bahati. Z tego, co zrozumiała, słuchając Epione, lekcje z kobietą będą odbywać się nieregularnie. Z racji tego, że to członkowie rady sprawowali opiekę nad Cynthią, to od nich zależało, kiedy będzie schodzić do jaskini. Z tego, co wyczytała między słowami wampirzycy, po prostu wtedy, kiedy któryś członek rady przypomni sobie, że powinna udać się na lekcję. Nie, żeby ten stan rzeczy jej przeszkadzał. Miała nadzieję, że będzie spotykać Bahati jak najrzadziej, choć tu wcale nie chodziło o negatywny stosunek do kobiety, którego nie miała. Po prostu jeszcze odczuwała skutki tego, co przeżyła tam na dole. Co noc śniła jej się ściana zbliżająca się ze wszystkich stron. Jedna lekcja pozostawiła uraz. Bała się nawet pomyśleć co będzie po kolejnych.

Niemal każdy dzień w pałacu wyglądał jak poprzednie. Wstawała o bardzo podobnej godzinie, po czym jadła śniadanie, Epione przynosiła jej ubranie, a następnie malowała ją i czesała. Miedziana bardzo trzymała się harmonogramu dnia, nie pozwalając przesunąć go ani o minutę. Było to zaskakujące, bo raczej sprawiała wrażenie osoby chaotycznej, spóźnialskiej.

Tak jak we wcześniejszych dniach Cynthia siedziała w sypialni na stołku przy toaletce, pozwalając Epione ułożyć rude włosy. Już nie protestowała jak na początku, gdy Miedziana chciała to zrobić. Nie czuła potrzeby stroić się tylko na lekcje z Kalliasem, z którym i tak spędzała niewielką część dnia. Głównie przebywała w pokoju, nudząc się, rozmyślając, czasem oglądając ogród przez szklaną powierzchnię, bo na zewnątrz nie mogła wyjść, choć nawet nie była pewna, czy chciałaby. Najbezpieczniej czuła się w apartamencie, choć odczuwała też coraz mniejszy lęk przed przemierzaniem korytarza. Pewnie, dlatego że nikogo nie spotykała. 

Początkowo nie rozumiała, dlaczego każdego dnia miała przypominać modelkę z wybiegu, jednak szybko pojęła, że po prostu było to tutaj normą. Epione, Clémence, Zale – oni również zawsze wyglądali perfekcyjnie, nienagannie. Epione każdego dnia nosiła długą spódnicę. Górą ubioru zazwyczaj nie bawiła się tak jak kolorami dołu i była to po prostu biała, czarna lub szara koszulka, czasami golf. Szafa Clémence wydawała się bardziej różnorodna, bo oprócz bardzo różnych długich, balowych sukien zakładała też eleganckie marynarki. Za to Zale'a widziała w garniturach, którym nigdy nie brakowało kolorów.

Marmurowe ściany, złote zdobienia, rzeźby, monstrualne freski, zjawiskowe stroje, fryzury i makijaże – to wszystko nakładało się i tworzyło ten piękny, a zarazem brzydki pałac.

Nie istniała osoba, która nie powiedziałaby, że architektura tego miejsca, ogród, dzieła, meble wzbudzały zachwyt. Jednak Cynthia przyjrzała się temu bliżej, zobaczyła ciemne strony, gdzie nie docierało słońce. To sprawiło, że niekoniecznie potrafiła patrzeć na pałac, jako na coś pięknego. A nie przebywała tu nawet miesiąc. Co będzie po kilku latach... Nawet nie chciała myśleć, że spędzi aż tyle czasu w tym miejscu.

Nie chciała takiej przyszłości. Nie chciała stać się jednym z nich.

Nie chciała stać się wampirem.

Nawet w jej myślach brzmiało to obco. Nie pasowało do niej. Ona i bycie wampirem. To nawet nie brzmiało dobrze.

Jednak mimo tych myśli, podświadomie czuła, że właśnie w tym kierunku nieuchronnie zmierzała: aby stać się częścią tego miejsca. Bez zająknięcia pozwalała Epione ubierać ją, w co rusz drogie ubrania, malować czy spędzać parę godzin nad jej włosami, układając w najrozmaitsze fryzury. Jednak co miała zrobić? Powiedzieć: „Nie" i później patrzeć jak Clémence karze Epione za niewypełnienie obowiązku? Polubiła ją i nie chciała, aby z jej powodu cierpiała.

Dlatego też i dzisiaj w milczeniu wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze, kiedy Miedziana stała za nią i plotła z rudych pukli warkocze, by później upiąć je dookoła głowy oraz wpiąć w nie kilka ozdobnych białych spinek. Cynthia czuła się, jakby szykowała się na wesele, a co gorsza ona była panną młodą. Nie chciała myśleć, kto mógłby być jej przyszłym mężem.

– Ma pani takie piękne włosy – oznajmiła Epione zamyślona.

– Dziękuję – mruknęła cicho, nie wysilając się nawet na uśmiech. Miedziana skupiona była na tworzonej fryzurze.

Nie był to pierwszy raz, gdy Epione zachwycała się jej włosami. Już któryś raz padło to z ust Miedzianej, dlatego też coraz bardziej miała wrażenie przeżywania ciągle tego samego dnia. Na szczęście, chociaż Kallias rzucał trochę różnorodności.

– Są bardzo podobne do włosów pani matki.

Automatycznie chciała podziękować, gdy zdanie przebiło się przez mgłę jej myśli jak młot przez ścianę.

Podobne do włosów pani matki – analizowała każde słowo z osobna, próbując upewnić się, czy na pewno się nie przesłyszała.

I choć temat jej rodzicielki pojawiał się już parę razy w tym pałacu, to jednak tylko w sytuacjach związanych z omawianiem rzekomego porwania rudowłosej. A to, co powiedziała Epione, te krótkie zdanie rzucone luźno bez żadnego namysłu, było czymś nowym.

Obserwowała, jak rozkloszowana malachitowa spódnica falowała przy pełnych energii, wręcz tanecznych krokach. Epione wyszła na chwilę z pokoju, by po chwili wrócić z garścią kolejnych spinek. Cynthia nie przejęła się tym, że jej głowa przez ilość ozdób wyglądała już jak choinka bożonarodzeniowa. Równie dobrze Miedziana mogła opleść między rudymi pasmami lampki, a na czubku głowy zawiesić gwiazdę i tak by tego nie zauważyła. W tym momencie nawet nie zastanowiło jej, skąd wampirzyca wzięła spinki, myślami będąc przy wypowiedzianych słowach.

Znała Epione bardzo krótko, mimo to wystarczająco, aby wiedzieć, jak łatwo pogrążała się w myślach podczas wykonywania rutynowych czynności. Wtedy bez przemyślenia rzucała pewne zdania tak jak teraz. Cynthia wiedziała, że gdyby Miedziana była skupiona na tym, co mówi, na pewno nie pozwoliłaby sobie na ten komentarz.

Cynthia zastanawiała się jak uzyskać więcej informacji. Wiedziała, że źle skonstruowane pytanie, czy nieodpowiednio dobrany ton może zwrócić uwagę Miedzianej. Wtedy jak zazwyczaj, gdy zdawała sobie sprawę o powiedzeniu paru słów za dużo, chyliła nisko głowę, naprawdę bardzo nisko, oraz jak nakręcona katarynka przepraszała.

– Znałaś ją? – Postanowiła zapytać wprost cichym, łagodnym tonem. W jej głosie nie było słychać zaskoczenia. Bała się, że nawet niewielki przejaw może skupić uwagę Miedzianej na pytaniu. Dlatego zapytała tak, jakby pytała o dzisiejszą pogodę. 

W lustrzanym odbiciu ujrzała malujący się uśmiech na twarzy Miedzianej.

– Oh, nie. Nie miałam takiej możliwości – odpowiedziała, wydając się rozbawiona, nawet jeśli nie do końca była świadoma tej rozmowy. Ozdabiała rude pukle spinkami. Co chwilę którąś zdejmowała i przypinała w innym miejscu, z nieznanego Cynthii powodu uznając je za lepsze od poprzedniego. Epione była perfekcjonistką. Gdyby mogła, cały dzień poświęciłaby na upięcie jej włosów, byle wyszły idealnie. To nic, że musiałaby niedługo po tym zniszczyć swoją pracę. Ważne, że osiągnęła swój cel.

– Mogę spytać: ile masz lat? – To interesowało Cynthię od początku. Miedziana wyglądała bardzo młodo, jednak wygląd nie odzwierciedlał prawdziwego wieku wampirów.

– Szesnaście, pani – odpowiedziała.

– Jesteś młodsza ode mnie – zauważyła automatycznie, nie kryjąc zdziwienia na twarzy, którego wampirzyca nie dostrzegła.

Epione wyglądała młodo, ale na pewno nie dałaby jej tylu lat. Rysy twarzy miała łagodne, niewyraźne jak u młodej osoby, lecz starszej niż szesnaście lat.

– To normalne. Zazwyczaj Siostra Panny jest młodsza.

Zaskoczenie pogłębiło się i przeplotło z oznakami niezrozumienia, którego jednak Miedziana nie mogła zobaczyć, w dalszym ciągu będąc skupiona na rudych włosach. Co chwilę robiła trzy kroki do tyłu i patrzyła, jak fryzura prezentowała się z tej odległości, by po chwili wrócić i zmienić położenie spinek. Dla Cynthii ich lokalizacja była obojętna, choć teraz na rękę jej była dbałość Epione o tak nieistotne szczegóły.

– No tak, Siostra Panny. To wszystko wyjaśnia. – Udawała, że miała o tym wiedzę, choć tak naprawdę pierwszy raz spotkała się z tym określeniem. 

Siostra Panny, Synowie Rady – zastanawiała się, kto wymyślał te terminy.

Było to zadziwiające, jak społeczeństwo wampirów udawało tworzenie jednej wielkiej rodziny. Szkoda tylko, że z rodziną najlepiej wychodziło się na zdjęciu.

– Normalnie służyłabym pani już od najmłodszych lat, ale przez porwanie... – Westchnęła z żalem. – Szkoda słów. Dobrze, że osoba odpowiedzialna za pani porwanie została złapana i czeka na wymierzenie kary w lochach.

Zastygła. Zastygła tak, że nawet nie mrugała ani nie oddychała. 

Początkowo myślała, że się przesłyszała. Nie było innej opcji. Bethany nie mogła być w pałacu... w lochach, jak to powiedziała Miedziana. Była wiele mil stąd, bezpieczna, w ceglanym domu leżącym na terenach Maine.

I mimo tego sposobu myślenia, nie powstrzymała się od zapytania:

– Moja ciocia jest tutaj?

Nie dało się nie zauważyć zmiany nastroju Cynthii. Nawet atmosfera w pokoju stała się inna. Epione tym razem nie uszło to uwadze. Pierwszy raz w czasie rozmowy przeniosła spojrzenie na odbicie.

– Oh – wydusiła jedynie w momencie zdania sobie sprawy ze swoich słów. Znieruchomiała z jedną ręką uniesioną nad głową Cynthii, drugą niżej trzymającą spinkę. Dało się dostrzec powoli znikającą radość z twarzy przypominającą powietrze uciekające z balonu. – Pani... Ja... Nie... – Nie dała rady nic z siebie wydusić. Zbladła, jakby właśnie spoglądała śmierci w oczy... lub w oczy Clémence. Było to na równi. – Pani... przepraszam. Nie wiem... dlaczego... to powiedziałam – wydukała w końcu coś sensownego. Głowę pochyliła, a wzrok wbiła w podłogę, lecz ręce dalej trzymała uniesione, jakby w ogóle zapomniała o istnieniu górnych kończyn.

– Moja ciocia jest tutaj? – powtórzyła pytanie, jak Miedziana pozostając w bezruchu, choć z innego powodu niż ona. Kiedy Epione obawiała się o swoje życie, Cynthia martwiła się o życie Bethany.

– Nie... Nie wiem...

– Przed chwilą powiedziałaś coś innego – wtrąciła, nie kontrolując swojego tonu. Był podniesiony, atakujący.

– Tak tylko luźno rzuciłam, co usłyszałam... Takie plotki krążą po pałacu. – Głos Miedzianej był diametralnie różny od Cynthii. Brzmiał niemal błagalnie, jakby już została wyznaczona kara za powiedzenie tych tylko kilku słów.

Cóż, Cynthia na pewno nie zamierzała z tego powodu karać wampirzycy. Zrobi nawet wszystko, aby pewne osoby, w tym Clémence, nie dowiedziały się o tej rozmowie. Była wściekła, lecz na pewno nie na Epione, mimo że po tonie można by się spodziewać, że tak właśnie było. Nie chciała teraz wyżywać się na Miedzianej, jednak też nie potrafiła zapanować nad emocjami.

Rudowłosa nagle wstała, co wywołało poruszenie u drugiej dziewczyny. Odskoczyła i spojrzała z szeroko otwartymi oczami na Cynthię, kiedy ta bez słowa ruszyła w stronę drzwi. Gdy dotarła do salonu, z drugiego pokoju rozległ się paniczny głos Epione.

– Pani, przepraszam...

Usłyszała kroki, jednak to ona szła szybciej. Dotarła do drzwi i gdyby chciała, mogłaby wyjść, zanim Miedziana weszłaby do salonu, mimo to poczekała i pozwoliła siebie dogonić.

– Pani, sama zgłoszę się do Synów Rady. Powiem im, co zrobiłam...

– Epione, posłuchaj mnie – przerwała jej, nie mogąc słuchać tego dłużej i podeszła do niej. Może nie powinna, mimo to położyła ręce na barkach szesnastolatki. Nie wiedziała, czy zakaz dotykania Złotych działał w drugim kierunku i nie powinna bez pozwolenia dotykać Miedzianej, jednak miała wrażenie, że w innym wypadku nie uda jej się zwrócić uwagę rozhisteryzowanej wampirzycy. – Nigdzie nie pójdziesz, zostaniesz tutaj i poczekasz na mój powrót. Nikomu nie powiesz, co mi powiedziałaś. – Nie spodziewała się, że w takiej sytuacji to ona będzie kogoś uspokajać. I choć jej głos zdawał się opanowany, to w rzeczywistości ledwo wytrzymywała ten nadmiar emocji, w tym szczególnie jednej wychodzącej na przód: zimnego przerażenia, zimniejszego nawet niż lodowce Antarktydy. – To jest rozkaz – zaznaczyła twardo, chcąc mieć pewność, że Miedziana zrozumiała.

Kiwnęła głową, choć Cynthia nie odniosła wrażenia, że jej słowa dotarły do Miedzianej. Wzrok miała pusty, nieostry, jakby zeszła właśnie z kolejki górskiej i rudowłosa kazała jej wyrecytować twierdzenie Pitagorasa.

– Wyjdę teraz i pójdę do biblioteki...

– Lekcja zaczyna się dopiero za pół godziny – wtrąciła automatycznie. Najwyraźniej trzymanie się planu dnia musiało być w niej zakodowane, bo nawet w takim stanie się go pilnowała.

– To nic. Poczekam tam – wyjaśniła tonem, którym równie dobrze mogła tłumaczyć coś dziecku. Choć jakby nie patrzeć Epione jeszcze nim była, nawet Cynthia nie mogła nazwać siebie dorosłą.

Szesnastolatka i osiemnastolatka – obie były bardzo młode i na pewno nieprzygotowane na to, co od nich oczekiwano.

Najwyraźniej żadna z nich nie nadawała się do roli, która została im wyznaczona.

***

Była jak dynamit, którego lont został podpalony i zbliżało się to, co nieuchronne: wybuch. Ładunek stanowiła niebezpieczna mieszanka emocji, które nawet osobno mogły doprowadzić do monstrualnych zniszczeń, a połączone były jak bomba atomowa, a może i nawet wodorowa. Jej aktualna postawa nie odzwierciedlała jaka destrukcja niebezpiecznie szybko miała nastąpić. Siedziała prosto, ze ściągniętymi mocno łopatkami i sztywnymi ramionami, ze szczęką zaciśniętą tak, że bolały ją już zęby, a wyraz twarzy miała napięty, jednak gdyby się nie powstrzymywała, z przeżywanych emocji wyrwałaby sobie już wszystkie włosy z głowy. Klatka piersiowa nerwowo podnosiła się w tym samym momencie, co śródstopiem uderzała o nogę krzesła. Wyznaczała rytm nieświadomie, swoją uwagę mając nakierowaną na wejście do biblioteki.

Zajęła miejsce Kalliasa. Nie zrobiła tego na złość, ale po to, by mieć widok na drzwi.

Nie potrafiła stwierdzić, ile czasu minęło, odkąd weszła do biblioteki. Miała wrażenie, że wieczność albo przynajmniej pół dnia, choć nie było to możliwe, bo zanim wyszła z apartamentu, do lekcji dzieliło ją pół godziny. Wiedziała, że Złoty zaraz pojawi się w drzwiach, szczególnie że zawsze przychodził wcześniej niż ona.

Kiedy w końcu go zobaczyła, miała ochotę krzyknąć do niego, aby się pospieszył. Rozumiała, że zawsze musiał dobrze się prezentować, lecz teraz jego niespieszne, majestatyczne ruchy były nie do zniesienia. Aktualnie dla niej każda sekunda była jak katorga.

Wstała, choć sama nie wiedziała po co, chyba tylko po to, żeby usiąść, kiedy Kallias również zajął miejsce, te zwykle zajmowane przez Cynthię.

– Zgaduję, że już również wiesz. – O dziwo to nie z jej ust padły te słowa. Kallias przywitał nimi ją.

Zaskoczył ją tymi słowami, jednak ta emocja szybko zniknęła z jej twarzy. Mogła się spodziewać, że jeśli Miedziana wiedziała, to Złoty tym bardziej.

– Wiem – potwierdziła. Nie ukrywała tej informacji przed Kalliasem. Wątpiła, że powiadomiłby radę o posiadanej przez nią wiedzy. Nie po tym, co stało się z członkami jego rodu.

– I co zamierzasz zrobić?

– Ja? – Wskazała na siebie, jakby w bibliotece nie znajdowali się tylko we dwoje. Jej planem było błaganie Kalliasa o pomoc. Nie uwzględniła w nim siebie. Nie było innej opcji niż zgłoszenie się o pomoc do Złotego. Samodzielnie nie dałaby rady nic zrobić. Nie w tym miejscu.

– A widzisz kogoś innego, do kogo mógłbym się teraz zwracać? – Drwina w jego głosie była aż nazbyt łatwa do wychwycenia, lecz mimo to nie przedarła się przez grubą ścianę rozemocjonowania, która jak Mur Berliński powstała bardzo szybko.

– Ja... – zaczęła, zastanawiając się, co tak naprawdę mogła zrobić. – Ja... Uwolnię ją – rzuciła, pierwsze co przyszło na myśl. W tym momencie nie dałaby rady wymyślić bardziej konstruktywnej odpowiedzi. Uwolnienie cioci było jej celem, choć jeszcze nie skonstruowała etapów planu, który doprowadziłby ją do tego.

Z ust Złotego wydostało się prychnięcie, jednak było one niezamierzone, o czym mogło świadczyć zasłonięcie dłonią warg. Nieudolnie próbował ukryć rozbawienie, jednak iskierki w jego oczach go zdradzały. Widziała, jak próbował się opanować, jednak najwyraźniej uznając, że i tak nie da rady tego zrobić, po prostu wybuch perlistym śmiechem, nie kryjąc dłużej już tego.

Śmiał się tak długo, że Cynthia nawet zapomniała, co dokładnie go rozśmieszyło. Nie miało to jednak znaczenia, bo nieważne co to było, jego zachowanie uznała za niestosowne. Jej ciocia była przetrzymywana w lochach, nie wiadomo w jakim stanie, a on się śmiał w najlepsze. Gdzie się podział ten dystyngowany, poważny Złoty, gdy był najbardziej potrzebny?

– Miewasz momenty, kiedy jesteś bardzo zabawna – oznajmił nagle, w dalszym ciągu będąc w szampańskim humorze. – Zaskakujące, że potrafisz żartować w takich sytuacjach.

Była tak zaskoczona, że zabrakło jej słów. Równie dobrze mógł powiedzieć, że pod pałacem mieściło się królestwo krasnoludów, a ona i tak byłaby mniej zaskoczona niż aktualnie po jego wypowiedzi.

W którym momencie niby była śmieszna? Kiedy zamartwiała się na śmierć o ciocię?

– Ja... – zaczęła, w dalszym ciągu mając pustkę w głowie.

– Ja uwolnię ciocię, a następnie uciekniemy razem – dokończył za nią, parodiując jej sposób mówienia. – A kiedy znajdą mnie Synowie Rady pokonam ich moimi wampirzymi zdolnościami, które posiadam jako super potężny Złoty. I tak oto do końca życia będę ukrywać się przed radą, ale to nic, bo dla cioci zrobię wszystko. Nie ma znaczenia, że i tak umrze niedługo, bo jako Błękitna jej długość życia jest nikła w porównaniu z długim życiem Złotej. Dla bliskich osób zrobię wszystko.

Otworzyła usta, jednak nie wyleciało z nich żadne słowo, może oprócz cichego dźwięku, czegoś pomiędzy sarknięciem a jęknięciem. Nie wpadła na żaden sposób kontrataku, tak więc z opadniętą żuchwą i podniesionymi brwiami pozwoliła, aby jego słowa bez odpowiedzi rozeszły się po bibliotece.

Może pustka w głowie wynikała z emocji, a może, że po prostu miał rację. Trudno było jej przyznać, nie było to dalekie od czegoś, co mogłaby powiedzieć. A przynajmniej część tego. Wypychała z głowy myśl, że jako Złoty będzie żyć o wiele, wiele dłużej niż ciocia.

– Gdybyś postanowiła tak zrobić, uznałbym cię za szaleńca. – Zawiesił głos. – Któremu jednak chętnie bym kibicował – dokończył z uśmiechem na twarzy, puszczając do niej oczko, jakby byli parą dobrych znajomych, którzy właśnie ucięli sobie pogawędkę.

Wpatrywał się w nią z uśmiechem, który rzadko widziała na jego twarzy, praktycznie w ogóle. Choć oczy wróciły do tego zimna, obojętności. Ten wampir był trudny do rozszyfrowania. Z jednej strony zapewniał o należytym traktowaniu jej, z czego przez ostatnie dni się wywiązywał, po czym wyśmiewał ją bez większego trudu.

– Nie masz nic do powiedzenia? – zapytał, kiedy najwyraźniej znudziło mu się czekanie, aż Cynthia pierwsza się odezwie.

– Jesteś najgorszym nauczycielem – wyszeptała, nie mając ani siły, ani ochoty powiedzieć tego głośniej. Mimo to oschłość, frustracja i coś jeszcze co po prostu było można nazwać rozczarowaniem, były doskonale słyszalne.

Kiedy uniósł brwi i spojrzał na nią wzrokiem, jakby patrzył na dziecko, które rozczarowało rodzica, pożałowała swoich słów. W jego oczach zauważyła coś na kształt zawodu. Z niewyjaśnionego dla niej powodu przeszkadzało jej, że nie spełniła jego oczekiwań. 

– Widzisz, Cynthio, w nauczaniu nie chodzi o to, aby być miłym, chodzi o efekty. A jeśli czegoś cię nauczę, będąc przy tym gburem, mogę być nazywany najgorszym nauczycielem. Jestem w stanie nieść ten ciężar na swoich barkach, byle tylko człeczynę taką jak ty czegoś nauczyć. – Oprócz ostatniego zdania, które było tylko kolejną szpileczką wbitą w Cynthię, resztę mówił z powagą, bez słyszanej drwiny.

– Te same efekty odniósłbyś, będąc nieco milszy – nie zgodziła się z nim. Zawsze uważała, że lepiej uczyć się w przyjemnej atmosferze niż w napiętej wywołującej strach. Nauka była czymś pięknym, jeśli podchodziło się do niej z pozytywnym nastawieniem.

– Będąc milszy, nie wbiję ci do głowy pewnych rzeczy. Stając się gburem, daję ci coś więcej niż tylko lekcje. Tak więc, Cynthio, zapytam jeszcze raz: nie masz mi nic do powiedzenia?

Zacisnęła zęby, czując pewnego rodzaju niemoc. To były jego lekcje, jego zasady. Mimo że nie zgadzała się z jego sposobem nauczania, postanowiła więcej go nie negować. Przeczuwała, że żadne jej słowa nie są w stanie cokolwiek zmienić.

Myślami wróciła do głównego tematu. Przeanalizowała swoje i jego słowa, zastanawiając się, czego od niej oczekiwał.

– Co mogę zrobić? – zapytała wprost, poddając się. Było można po niej zauważyć, jak bardzo była już zrezygnowana.

Jak mogła uratować ciocię, nie narażając przy tym siebie?

Złoty przełożył ręce z podłokietników krzesła i połączone położył na blacie stołu. Nachylił się, a jego oczy wydawały się nagle żywsze, jakby właśnie do tego od początku chciał doprowadzić.

– Myśleć. Możesz zacząć myśleć. – Mimo szeptu jego słowa były doskonale słyszalne. – Uspokój się, zbierz informacje i wtedy planuj, działaj i mścij się. – Wyprostował się i oparł plecy o oparcie krzesła, a dłonie położył na uda. Siedział znacznie swobodniej niż zazwyczaj. – Aczkolwiek ostatni podpunkt zostaw na ostateczność, gdy nastąpi najciemniejszy scenariusz – dodał sielankowo, jakby mszczenie się było dla niego codziennością... choć niewykluczone, że nie mijało się to z rzeczywistością.

– Najciemniejszy scenariusz nie wchodzi w rachubę – zagrzmiała, co do jednego mając pewność: zapewni cioci bezpieczeństwo.

– Dobrze. Więc zrób wszystko, żeby nie nastąpił. – Miała wrażenie, że przez twarz Kalliasa przeszło coś na kształt dumy, jednak jego emocje dzisiaj wyjątkowo zmieniały się jak obrazy w kalejdoskopie, więc mogła się mylić.

Uspokój się, zbierz informacje, planuj i działaj – powtórzyła w głowie, celowo pomijając ostatni etap.

Prosty plan – pomyślała, próbując przekonać samą siebie, że tak właśnie było.

Przymknęła na chwilę powieki i wzięła parę głębokich oddechów. Czy pomogły? Nie, ale przynajmniej dotleniła narządy. Przez nadmiar emocji jej oddechy były płytkie, niewystarczające.

– Dlaczego dopiero teraz złapano moją ciocię? – zapytała, postanawiając przeskoczyć do drugiego punktu.

– Kto powiedział, że nastąpiło to dopiero teraz?

– Ty? – Było to pomiędzy pytaniem a stwierdzeniem. Zmrużyła powieki i zagryzła dolną wargę, nie mając jednak tej pewności.

– Jesteś pewna?

Nie była.

W głowie na szybko przeanalizowała rozmowę z Kalliasem i faktycznie nic takiego tam nie padło. To powiedziała Epione na podstawie zasłyszanych plotek. Za to wampir siedzący przed nią wydawał się mieć rzetelne informacje, więc skłaniała się do opcji, że on miał rację.

– Według ciebie, kiedy została tu przywieziona? – dopytała.

– Dzień po tobie. Samolot wystartował z opóźnieniem.

– Więc cały czas była tutaj – skwitowała, nie mogąc w to uwierzyć. Teraz czuła się jeszcze gorzej. Bethany była przetrzymywana w lochach, kiedy ona przez ten czas opływała w luksusach, jedząc risotto z białymi truflami i nosząc sukienki z kaszmiru.

– Według ciebie gdzie indziej miałaby być? – zapytał, jednak nie w celu uzyskania odpowiedzi, bo natychmiast dodał: – Synowie Rady dotarli do niej w podobnym czasie co do ciebie. To byłoby nierozsądne i wbrew prawu ją zostawić. Porwała Złotego.

To, co mówił, miało teraz sens. Jednak przez cały ten czas sądziła, że jak wtedy zgodziła się pójść z Kalliasem, zapewni cioci bezpieczeństwo.

– Nie porwała mnie – zauważyła.

Według tego, co wiedziała, to jej matka powierzyła ją pod opiekę Bethany.

– Oczywiście, że nie – zgodził się z nią, czym spowodował u niej zmieszanie. – Jestem nawet w stanie postawić tezę, że rada również tak uważa. Jednak nie wyklucza to tego, że za to zostaną jej postawione zarzuty, do których pewnie jeszcze zostanie dołączone pochodzenie. Dziecko zrodzone ze związku Miedzianego i człowieka. – Cmoknął ponuro i pokiwał parę razy głową na boki. – Według prawa Błękitni powinni zostać zabici od razu po narodzinach. Twoje matce udało się ukrywać ją przez wiele lat. – Oparł rękę na podłokietniku i podparł policzek o zaciśniętą dłoń. Świdrował ją tak przenikliwym i intensywnym spojrzeniem, że gdyby nie siedziała, pewnie zrobiłaby parę kroków do tyłu. – Czy to nie tragiczne fatum? Całe jej życie polegało na ukrywaniu: najpierw siebie, później ciebie. I wszystko na próżno.

Postanowiła zignorować ostatnią część wypowiedzi. Jeżeli była to prawda... nie doceniała cioci, tak jak powinna.

– Zostaną postawione, czyli jeszcze tego nie zrobiono – wywnioskowała z jego słów, skupiając myśli na czymś innym. Nie chciała się teraz rozpłakać, a myśląc o życiu Bethany, to było nieuniknione. – Mimo że jest już tyle czasu w pałacu, nie wymierzono jej kary – pomyślała na głos, zaczynając chyba dochodzić do jakichś wniosków.

Za parosekundowe dotknięcie jej natychmiast pozbawiono życia czwórkę dzieci. A Bethany „porwała" ją, „porwała" Złotą, do tego, jak sam Kallias zauważył, była Błękitną, a mimo to odwlekano z wymierzeniem kary.

– Informacja o jej złapaniu rozprzestrzeniła się niedawno – zauważyła po chwili, obserwując reakcję Kalliasa. Kiwnął głową potwierdzająco. – A w tym miejscu nic się nie dzieje bez wiedzy rady.

Kallias nie przerywał. Z wyczekiwaniem, może nawet z lekkim zniecierpliwieniem, a możliwe, że nawet z zadowoleniem przysłuchiwał się jej dedukcji.

– Rada z jakiegoś powodu dopiero teraz chciała, aby ta informacja rozeszła się po pałacu. Chcieli zapewne, żeby ta informacja dotarła do mnie...

– Czy na pewno? – wtrącił.

– Mając moją ciocię, mogą mnie kontrolować. Muszą wiedzieć, jak ważna jest dla mnie – wytłumaczyła. To brzmiało dla niej sensownie.

– Z tym się zgadzam – przytaknął. – Zapewne w przyszłości zamierzają to wykorzystać, ale teraz wyciągnięcie tej karty byłoby jej marnotrawstwem. Nie sprawiasz problemów, uczęszczasz na lekcje, jesteś zaangażowana. Wzorowa uczennica... Prymuska. – Ostatnie słowo dodał z delikatnym uśmiechem, a jego tęczówki błysnęły.

– Więc po co to zrobili?

– Widzisz, przypuszcza się, że ktoś pomógł twojej cioci uciec razem z tobą z Norwegii. Początkowo był to tylko domysł. Rada, przetrzymując twoją ciocię, muszą już znać całą prawdę. Swoim działaniem zdradzili nam już nieco. Rozpowszechnili informację o przetrzymywaniu porywaczki Złotej, mając nadzieje, że ta informacja dotrze do uszu właściwych osób.

– Te osoby musiałaby przebywać w pałacu... Są wampirami?

– Niekoniecznie. Istnieje tutaj pewne powiedzenie: W pałacu nawet myszy szepczą sekrety radzie.

– Słyszałam to już gdzieś – przyznała. Po chwili przypomniała sobie, że podobne, choć nieidentyczne zdanie padło z ust Epione.

– A słyszałaś drugi człon tego powiedzenia?

Pokiwała głową na nie.

– W pałacu nawet myszy szepczą sekrety radzie... Wszakże niekiedy myszy błądzą.

Zrozumiała. Niektóre informacje nie docierają tylko do rady. Ktoś z zewnątrz miał w pałacu swoich informatorów.

– Muszę się spotkać z ciocią – oznajmiła nagle. Jeśli nie mogła jej uwolnić, chciała przynajmniej ją zobaczyć. – Muszę z nią porozmawiać.

Nie dodała, że już dawno powinna to zrobić. Gdyby wtedy nie zjawił się Kallias, przeprowadziłaby z ciocią szczerą rozmowę o jej pochodzeniu. Nie mogła dłużej już od tego uciekać.

– Oczekujesz, że to ja zrealizuję to spotkanie – doszedł do wniosku, co nie mijało się z prawdą.

– Dasz rady?

Nie miała innej osoby, do której mogłaby się zwrócić. A Kallias w ostatnim czasie zyskał na jej zaufaniu. 

– Z bólem serca muszę odpowiedzieć: nie. Obecnie nie posiadam żadnych kart, które mógłbym wymienić na wasze spotkanie.

Jej ręce dramatycznie opadły w akompaniamencie do ciężkiego westchnienia. Naprawdę sądziła, że był w stanie do tego doprowadzić.

– Ja nie dam rady tego zrobić, lecz oboje znamy osobę, która mogłaby ci pomóc – dodał, nie spiesząc się z tym.

Entuzjazm wrócił, jednak szybko znikł, kiedy wyczytała z wampira, o kim mówił. Liczyła, że się pomyliła. Wszystko jednak świadczyło, że miała rację. Kiedy wspominał o nim, jego postawa tak diametralnie się zmieniała. Dostrzegła to najbardziej w jego oczach. Tylko mówiąc o nim, złote tęczówki tak płonęły. Patrząc na nie, obawiało się, że zaraz wyleci z nich iskra zdolna podpalić drewniany stół, a w ostateczności doprowadzająca do spalenia doszczętnie Złotej Biblioteki Pałacowej. Niezaprzeczalnie stare księgi bardzo dobrze by się paliły.  

– Nigdy nie sądziłem, że to powiem. Obawiam się, że Alexander jest jedyną osobą, która mogłaby ci pomóc.

Na usta cisnęły jej się nieodpowiednie słowa. Powstrzymała się przed powiedzeniem ich przed Kalliasem, nawet kiedy wampir wyglądał, jakby również najchętniej rzuciłby ich kilka.

Oczywiście, że on.

To zawsze musi być on.


Zapraszam do komentowania i dzielenia się przemyśleniami :D

TikTok: julita.books

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro