Tom 2 ♦ Rozdział ♦ Ósmy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Autor: Nieznany

Książka: Dzieje wampirów Tom 3

Dział 1: Prawa innych wobec Złotych

Rozdział 1: Trójca zasad

Dostępność: Dostępna, Złota Biblioteka Pałacowa


Temu, kto śmie spojrzeć na Złotego, temu należy wyłupać oczy. 

Temu, kto odezwie się w obecności Złotego, temu należy odciąć język. 

Temu, kto zdobędzie się na dotknięcie Złotego, temu należy odebrać życie.


Początek dnia wyglądał identycznie co poprzedni. Zjadła śniadanie w towarzystwie stojącej u boku Epione. Następnie Miedziana pomogła jej się wyszykować. Jednakże była przy tym mniej energiczna niż zazwyczaj. Na jej twarzy nie gościła ta charakterystyczna dla niej wesołość. To, co wydarzyło się wczoraj, pozostawiło swój ślad.

Nie widziała czy przypadkowo, czy celowo Epione przygotowała jej czarną prostą sukienkę. I tak oto przemierzała korytarz, jakby właśnie zmierzała na pogrzeb. Kiedy przychodziła koło tych drzwi, nie mogła się nie zatrzymać. Były zamknięte. Nic wokół nie wskazywało na egzekucję, która wczoraj miała tu miejsce.

– Pani. – Odezwał się stojący w niedalekiej odległości Zale. Dzisiaj również odpowiadał za zaprowadzenie jej do biblioteki.

Odwróciła wzrok od drzwi i ruszyła przed siebie, wiedząc, że tego właśnie oczekiwał Miedziany.

W dalszej drodze nie opuszczał ją obraz pięciu małych trumien i opłakujących ich rodziców. Zdawała sobie sprawę, że było to bardzo ludzkie myślenie o śmierci. Nie posiadała wiedzy, jak wyglądało to u wampirów. Jednak wątpiła, czy były tak okrutne, że nie zapłakałby za swoim dzieckiem. Nawet Amanda, Miedziana, która próbowała na jej oczach zabić Winter, odczuwała ból po stracie Jaspera, który nawet nie był jej biologicznym synem.

Tak jak poprzedniego dnia, Kallias czekał już na nią przy stole z założonymi rękoma do tyłu. Jego jasnoniebieski komplet wyróżniał się wśród ciemnego tła. Stał wyprostowany, z lekko uniesioną brodą i patetycznym wyrazem twarzy. Nie było po nim widać, że jakkolwiek sytuacja z wczoraj na niego wpłynęła. Świetnie ukrywał swoje uczucia. Identycznie co dnia poprzedniego, gdy tylko podeszli do stołu, rzucił do Miedzianego:

– Możesz wyjść. Odprowadzę ją potem.

Zale jednak tym razem nie posłuchał polecenia, nawet jeśli stanowczy głos Kalliasa nie dawał miejsca na sprzeciw. Miedziany wahał się, rzucając dyskretne spojrzenie Cynthii. Zauważyła, że miał problem z podjęciem decyzji czy powinien posłuchać Kalliasa. Z jednej strony był Złotym, a dziewczyna zauważyła, że w tym miejscu wszystko, co powiedzą wampiry z klasy najwyższej, było jak święte. Z drugiej pewnie rozkaz pilnowania jej również wydał mu Złoty. Może nawet członek rady.

– Tym razem naprawdę to zrobię – dodał po chwili Kallias. Nie brzmiał na zdenerwowanego z powodu nieposłuszeństwa wampira. W jego głosie bliżej było wychwycić żal, lecz nie było to łatwe, bo został ukryty pod charakterystyczną barwą autorytatywności.

Było widać po Miedzianym, że nie został przekonany, mimo to posłuchał Złotego i opuścił bibliotekę.

Cynthia odsunęło krzesło, jednak powstrzymał ją przed zajęciem miejsca, mówiąc:

– Poczekaj.

Na jej twarz wpłynął przejaw konsternacji

– Zanim zaczniemy, chciałbym coś powiedzieć – zaczął podniośle.

Domyślała się, o co może chodzić. Złapała za kołnierzyk sukienki, odsuwając go od szyi. Zrobiło jej się duszno. W tym momencie żałowała, że posłuchała Złotego i nie usiadła.

– Chciałbym cię przeprosić...

– Zrobiłeś to już wczoraj – przerwała mu twardo, chcąc jak najszybciej zakończyć temat. Nie potrzebowała słyszeć o tym dzisiaj, kiedy głosy z wczorajszej rozmowy wyraźnie jeszcze niosły się w jej głowie.

– Te przeprosiny są w sprawie innej kwestii – wyjaśnił ze spokojem, ponownie wprawiając ją w zmieszanie. Poczekał chwilę, jakby chciał upewnić się, że nie przerwie mu po raz kolejny, po czym kontynuował: – Przemyślałem wczorajszą rozmowę. Przeanalizowałem to, jak cię traktowałem. Muszę przyznać ci rację. Pewne sprawy powinny zostać jedynie między mną i Alexandrem. Niepotrzebnie cię w nie wciągnąłem. Chciałbym cię za to przeprosić. – Spojrzał jej głęboko w oczy. – Przepraszam za moje zachowanie. Żałuję tego. Daję ci słowo, że od teraz moje zachowanie w stosunku do ciebie nie będzie więcej kierowane ze względu na twoją relację z Alexandrem.

Postanowiła udać, że nie usłyszała „twoją relację z Alexandrem". Cóż, żadnej teraz relacji nie było i nie zapowiadało się, że będzie. Jednak nie miała ochoty mu tego tłumaczyć. Nie myśląc o tym dłużej, skupiła swoją uwagę na jego twarzy. Nic nie wskazywało na to, że kłamał. Jednak nie mogła wyzbyć się uczucia, że w jego słowach wybrzmiewała nie tylko prawda. Nie miała jednak żadnego widocznego dowodu na to. Wydawał się w tym szczery, ale ona nigdy nie była zbyt ufna.

Nie potrafiła wymyślić żadnej sensownej odpowiedzi, więc jedynie kiwnęła głową, dając znać, że przyjmuje przeprosiny.

– Też chciałam poruszyć pewną sprawę... – napomknęła cicho, zastanawiając się, czy powinna rozpoczynać ten temat. Może lepiej byłoby to przemilczeć. Jednak czuła wewnętrzną potrzebę powiedzenia tego na głos. – Te dzieciaki zginęły przeze mnie – wyrzuciła z siebie prosto z mostu, odwracając wzrok od Złotego i wlepiła go w swoje palce, które miała splecione z przodu ciała.

Sądziła, że przyzna jej rację. Czekała na to. Chciała nawet to usłyszeć. Może właśnie dlatego postanowiła przy nim to powiedzieć. Przez nią zginęły osoby z jego rodu.

– Tak myślisz? – Jeśli winił ją, nie dał po sobie tego poznać. Znów odgrodził się murem z lodu. Jego głos bez emocji rozbrzmiewał w jednostajnym tonie. Mogło to jednak zwiastować ciszę przed burzą.

– A ty nie? – zapytała niepewnie, powracając wzrokiem do jego twarzy. Z niej również nic nie potrafiła wyczytać.

– Uważam, że w tej sytuacji bezcelowe jest odczuwać winę. Lepszy jest gniew.

Poczuła ciarki po spojrzeniu, jakie w nią wbił.

Gniew.

Nagle pojawił się w jego oczach. Był jak nieokiełznany ogień.

– Zamiast napełniać głowę winną, napełnij ją gniewem i jak broń skieruj ją na osobę, którą na to zasłużyła. – Jego głos nie pasował do słów, które wypowiadał. Był zimny, obojętny, kiedy sens zdania sam w sobie płonął. Tylko złote oczy zdradzały jego destrukcyjne emocje.

– Nakierowałeś ten gniew na mnie? – Odważyła się zapytać, wstrzymując oddech.

– Nie. – Pokręcił głową, a jego wzrok na chwilę zelżał. Było w nim widać cień współczucia. – Jesteś równie niewinna co te dzieciaki.

– Zatem na radę – stwierdziła. Nie pozostawał nikt inny.

Jego milczenie uznała za potwierdzenie.

– Długo tak robisz? – zapytała bezpośrednio. Wydawało jej się, że był to sposób, który praktykował już od pewnego czasu.

– Od setek lat.

Setek lat – w jego ustach brzmiało to, jakby było to zaledwie parę dni.

– I działa?

– Pomaga. Dzięki temu jeszcze nie oszalałem.

Postanowiła zostawić dla siebie, że w jej oczach teraz malował się jak szaleniec. Bo czym innym był ciągły gniew przeżywany od setek lat jak nie objawem szaleństwa?

– Nie przekonałem cię – zauważył słusznie. – Jesteś tu od niedawna, dlatego jeszcze nie rozumiesz pewnych zasad panujących w tym miejscu. Widzisz, według prawa karą za spojrzenie na Złotego bez jego zgody jest wyłupienie oczu. Dzisiaj Miedziany, który cię przyprowadził, spojrzał na mnie, a mimo to nie stracił oczu, prawda? – przerwał wypowiedź, dając jej czas, aby przeanalizowała sobie jego słowa. Kiedy Cynthia kiwnęła głową, że rozumie, kontynuował: – To prawo i wiele podobnych jest umownie nieprzestrzegane już od dziesiątek lat. Uznano je za przestarzałe i mimo że w prawie jeszcze mają swój zapis, to już nie funkcjonują. Toteż Deimos nie zesłał na te dzieciaki śmierci, bo takie jest prawo. Gdyby trzymał się prawa, tylko dwójkę z nich skazałby na śmierć, bo tylko oni cię dotknęli.

– Racja – pomyślała na głos, zdając sobie sprawę, że faktycznie została dotknięta przez tylko dwoje z nich.

– Reszta spojrzała i odezwała się bez twojej zgody, a więc według prawa powinni stracić oczy i język – kontynuował. – Mimo to egzekucja według rozkazu została wykonana na całej czwórce.

– Dlaczego? To były tylko dzieci.

– Masz rację. To były tylko dzieci. Albo aż dzieci należące do rodu, który nie popiera rady – zawiesił głos. – Zginęły, ponieważ należały do mojego rodu. Gdyby był to ród członka rady lub każdy inny spoufalający się z radą, przymknięto by oko na ich wyczyn. Teraz rozumiesz mój gniew?

Nie odpowiedziała od razu.

Oprócz tego zaczęła rozumieć coś więcej. Może właśnie dlatego tak nienawidził Xandera. Jego ojciec był w radzie. W radzie, której nie znosił. Aczkolwiek czy byłby to wystarczający powód? Odnosiła wrażenie, że było w tym coś bardziej personalnego. Tylko co zrobił mu Xander, że postanowił poświęcić życie w nienawiści do niego?

– Zaczynam rozumieć – odparła.

***

Następnego dnia nie zmierzała do biblioteki. Miała spotkać swojego drugiego nauczyciela. Epione nie potrafiła z tego powodu zdecydować się do jej ubioru. Jak sama powiedziała: „Musi pani wyglądać elegancko, ale także musi być pani wygodnie". Zrozumiała, że czeka ją coś więcej niż siedzenie przy stole. Wybór Epione padł na niebieską klasyczną koszulę i białe spodnie. Cóż, Cynthia na pewno nie wybrałaby tej stylizacji, gdyby szło o jej wygodę.

Próbowała podpytać Epione o drugiego nauczyciela. Miedziana nie była jednak zbyt wylewna na ten temat. Kręciła, rzucając półsłówkami niewyjaśniającymi niczego. Jedynie co udało jej się wywnioskować to, że drugi nauczyciel nie znajdował się w pałacu. Tym razem znowu Zale odpowiadał za doprowadzenie ją na miejsce.

Uderzyło w nią przyjemne, ożywcze powietrze jak tylko wyszli z pałacu. Przystanęła i wzięła głęboki wdech. Pierwszy raz od przyjazdu opuściła gmach. Brakowało jej świeżego powietrza, jak i promieni muskających twarz. Te były już delikatne. Słońce powoli chowało się za horyzontem.

– Najwyższy.

Spojrzała na Zale'a stojącego do niej tyłem z pochyloną głową. Kłaniał się przed wychodzącym z pałacu Xanderem. Złote tęczówki były nakierowane na Cynthię. Wiedziała, że nie znalazł się tu przypadkowo.

– Cynthio – powiedział, zatrzymując się przed nią.

– Zgadza się. Tak mam na imię – odprysnęła, nie siląc się na bycie miłą.

Uchwyciła, jak Zale głośno wciągnął powietrze. Spoglądał na nią z szeroko otwartymi oczami, ale jak tylko dziewczyna na niego spojrzała, szybko odwrócił wzrok.

– Co tutaj robisz?– dodała, wracając spojrzeniem do Xandera. Zauważyła, że Złoty źle odebrał jej wcześniejsze słowa. Na jego twarzy gościł uśmiech, podobny do tych na początku ich relacji, kiedy mieli zwyczaj przekomarzania się ze sobą.

Spoglądając na niego, zastanawiała się, czy wiedział jaki rozkaz wczoraj wydał jego ojciec.

– Chcę cię zaprowadzić do Bahati.

Bahati – to musiało być imię jej nauczyciela.

– Nie trzeba. Już ktoś inny to robi. – Spojrzała znacząco na Zale'a, dając znać Xanderowi, że jest zbędnym elementem.

– Odejdź – rozkazał, rzucając krótkie spojrzenie Miedzianemu.

– Nie. Nie idź – poleciła stanowczo Cynthia. Rozkazu Kalliasa nie odważyłaby się podważyć, jednak Xandera już tak.

Wampir nie posłuchał jej. Ruszył ponownie w kierunku pałacu.

– Zale – zawołała za nim, wychylając się zza Xandera, aby nie stracić Miedzianego z oczu.

– Jesteście na ty? – Złoty przesunął się, zasłaniając jej widok oddalającego się wampira.

Przez chwilę pomyślała, że był zazdrosny, jednak szybko zrozumiała jego intencje. Chciał ją czymś zająć, aby zostali tylko we dwoje.

Złoty najwyraźniej domyślając się, że do tego doszła, albo po prostu wyczytał to z jej głowy, uśmiechnął się zadowolony.

– Jesteś nieznośny – rzuciła przez zęby.

– Twoje słowa to miód na moje serce. – Jego kąciki ust uniosły się jeszcze wyżej. Zachowywał się, jakby ostatnie dni nie miały miejsca oraz wcale nie wodził i nie okłamywał ją przez tygodnie. – Idziemy? – Nie czekając na jej odpowiedź, minął ją.

Ta jednak nie ruszyła się, jedynie śledząc wzrokiem Xandera.

– Poczekam na Zale'a – stwierdziła i skrzyżowała ręce na piersi, chcąc mu dobitnie przekazać, że nigdzie się z nim nie wybierała.

Zale – podkreślił jego imię, wydając się lekko poirytowany. – Jest już na drugim końcu pałacu.

– Więc idź, przeproś go za zamieszanie i poproś, aby wrócił.

– Dlaczego jesteś taka uparta?

– Dlaczego TY jesteś taki uparty? – Wzburzona podniosła głos, jednak szybko się opamiętała. Pałacowy plac nie był dobrym miejscem na kłótnie. Cichszym, ale bardzo wyraźnym głosem dodała: – To koniec Xander. Między nami wszystko skończone. Nie naprawisz tego.

– Założysz się?

Przewróciła oczami, westchnąwszy głęboko.

Mówić do niego to jak mówić do ściany – pomyślała zrezygnowana.

– Jeśli jesteś tego taka pewna, załóżmy się – zachęcał ją.

– Dobra – zgodziła się, licząc, że dzięki temu da jej już spokój. Chciała, aby ten dzień już się skończył, a przecież czekała ją jeszcze lekcja z Bahati.

– Świetnie. Zatem załóżmy się o twoje życie.

Prychnęła, myśląc na początku, że żartował. Jednak po dostrzeżeniu determinacji w złotych oczach zrozumiała, że mówił na poważnie.

– O moje życie – pomyślała na głos, analizując te słowa. Nie chodziło tu tylko o żartobliwy zakład, szybko to zrozumiała. – Moje życie. Niech będzie – zgodziła się po chwili tonem lekkim, jakby zakłada się o cukierka, a nie o oddanie duszy diabłu.

Cena była ogromna, jednak swoją odpowiedzią chciała udowodnić Xanderowi, że to naprawdę był koniec, a tym zakładem tylko to przypieczętowała. Ona nie zamierzała przegrać.

Jednak Złoty nie odebrał jej słów, tak jak chciała. Jego wargi wykrzywiły się w triumfalny sposób, a oczy zabłyszczały, zastępując słońce, które właśnie schowało się za linią horyzontu.

– I tak oto niedługo będę bogatszy o jedno życie, lisico.

Lisico – długo już jej tak nie nazywał.

– Jestem Cynthia. Zdaje się, że zdążyłeś zapomnieć jak mam na imię. To przez demencję starczą? Dwieście lat na karku robi swoje.

– Dobra, dobra, lisico – zbył ją, wkładając ręce do kieszeni spodni. Nie były to dżinsy, które zwykle nosił. Teraz kiedy przyjrzała się jego ubiorowi, zauważyła, że cały strój znacznie różnił się od tego, którego zazwyczaj miał na sobie w Bar Harbor udając nastolatka. Tam do ciemnych dżinsów zawsze zakładał bluzę, czasami do tego kurtkę. Teraz za to miał na sobie eleganckie ciemne spodnie oraz czarny golf, a na to zarzucony długi płaszcz sięgający za kolana. Nawet włosy miał bardziej ogarnięte niż zazwyczaj. Zaczesane na bok powodowały, że Xander prezentował się jeszcze lepiej... mroczniej.

Diabeł we własnej osobie.

Nie, nie diabeł. Coś znacznie gorszego.

Złoty.

Nie potrafiła sobie przypomnieć, czy już wcześniej, kiedy spotykała go w pałacu, odziany był równie elegancko.

– Powinniśmy już iść. Nie chcesz zostać u Behati nocą – mówiąc, odwrócił się i ruszył dziedzińcem.

Była ciekawa dlaczego, jednak postanowiła o to nie pytać. Nie miała ochoty z nim więcej rozmawiać.

Bardzo niechętnie podążyła za nim, czując wewnętrzną porażkę. Postawił na swoim. Przeszli przez plac i weszli na ścieżkę okalaną przez równo ścięte żywopłoty. Co jakiś czas schodzili z jednej, by po chwili wejść na kolejną. Mijali przy tym różne elementy ogrodu jak sadzawki, fontanny, kaskady i finezyjnie przycięte krzewy ozdobne. W tej części było mało kwiatów. Większość rosnących tu roślin już dawno przekwitła, ale nie dziwiło ją to. Był już przecież prawie grudzień.

Oglądanie elementów kompozycyjnych ogrodu przeplatała krótkimi spojrzeniami na idącego przed nią Xandera. Wiedziała, że Złoci nie odczuwali tak samo temperatury jak ludzie, mimo to, kiedy widziała go w tym czarnym płaszczu, zwłaszcza że wydawał się bardzo ciężki i gruby, to aż robiło jej się duszno. Mimo że dzisiejszy dzień był najzimniejszy, odkąd tu przyjechała, to i tak czuła, jak jej ciało robiło się mokre od potu. A miała przecież na sobie przewiewną koszulę.

– Żartujesz ze mnie? – rzuciła przez zęby, marszcząc czoło z irytacji, kiedy dostrzegła, gdzie zmierzali. Zatrzymała się, nie chcąc wchodzić w głąb tunelu w kształcie serca. Kiście fioletowych kwiatów pnącza oplatały konstrukcję i zwisały z góry.

Xander po jej słowach również się zatrzymał, ale zdążył już wejść do środka.

– To jedyna droga – oznajmił jedynie z tym charakterystycznym dla niego zadowolonym uśmiechem. Zwróciła uwagę, że ukrył wampirze oczy i teraz wpatrywała się w nią para czarnych tęczówek. Idealnie wkomponowywały się do ciemnego kolorytu jego stroju.

– Ciężko mi sobie wyobrazić, że Zale przyprowadziłby mnie tutaj – zagrzmiała, unosząc wymownie brwi.

– Tylko by spróbował – odrzekł niższym tonem, po czym ruszył tunelem.

Cynthia wahała się, czy iść za nim, czy spróbować jakoś okrążyć konstrukcję. Z obydwu stron tunel był zarośnięty przez gęstą zieleń, mimo to, gdyby się postarała, pewnie dałaby radę przedrzeć się przez nią. I nawet ten plan bardzo ją kusił, jednak odpuściła, zerkając na niebo. Robiło się coraz ciemniej.

Westchnęła, ze zrezygnowaniem kręcąc głową. W końcu ruszyła za nim.

Niby był to tylko zwykły tunel w kształcie serca, jednak denerwowała ją myśl, że przyprowadził ją tu nieprzypadkowo. Wiedziała, że miało to związek z ich zakładem. Jednak jeśli sądził, że pomyśli: „Wszystko wskazuje, że powinniśmy być razem", to się grubo mylił.

– Będziesz tak iść z tyłu? – zapytał Xander, na chwilę przekręcając głowę, nieprzerwanie zmierzając przed siebie.

– Wolę jak idziesz przede mną. Chcę uniknąć kolejnego wbicia noża w plecy – odpowiedziała uszczypliwie.

Na moment zapadła cisza. Zauważyła, jak płaszcz napiął się pod naporem ciała Xanera. Jeszcze chwila, a wydawało się, że pójdą szwy.

– Nigdy tego nie zrobiłem – odparł gardłowym, wręcz warkliwym głosem.

Uśmiechnęła się kpiąco, mimo że nie mógł tego zobaczyć.

– Prawda boli, co? Mnie też bolało – zaszczebiotała ironicznie, nieprzejęta jego reakcją. Wręcz była z niej zadowolona.

Nie odezwał się już więcej. Przez resztę drogi szli w ciszy. A droga nie była krótka. Cynthia miała nadzieję, że nie czekała ją żadna fizyczna lekcja, bo już była wykończona. Wieloletnie poruszanie się wszędzie autem niosło swoje konsekwencje, które teraz odczuwała.

Aż w końcu dostrzegła ich cel, mimo że Xander nie powiedział, że tam właśnie zmierzali. Jednak ten jeden element tak znacznie wyróżniał się spośród pięknego, zadbanego ogrodu, że nie było innej możliwości. Wyglądało to, jakby ktoś przypadkowo wkleił go w programie do edytowania zdjęć. Było to zejście do groty, obite deskami najwyraźniej mając imitować dom. Jednak z biegiem czasu kawałki drewna w niektórych miejscach odpadły, w niektórych ułamały się, tak że było widać prześwity skały. Patrząc na to, odnosiło się wrażenie, że w tym miejscu dbano nawet o najmniejsze źdźbło trawy, z wyjątkiem tego „domu" schowanego w cieniu ogromnej pinii.

Cynthii nie uszło uwadze, że niedaleko znajdowało się czarne ogrodzenie zakończone kutymi grotami. Było to jedno z trzech, które mijała, jadąc do pałacu.

Xander pociągnął za zardzewiałe żelazne okucie szerokich, lecz niskich drewnianych drzwi ze śladami po szkodnikach. Opierały się przed otwarciem. Musiał nogą odsunął ziemię, która blokowała je na dole. Wiedziała, że gdyby chciał, mógłby bez problemu je wyrwać, może nawet ona dałaby radę to zrobić. Co więcej, wydawało się, że nawet delikatny powiew mógłby je wyrwać z zawiasów. A mimo to, mimo tylu lat, smagane wiatrem i deszczem jeszcze tu stały.

W końcu udało mu się je uchylić, choć nadal stawiały opór. Jej oczom ukazały się schody prowadzące w dół niskiego i wąskiego zejścia do jaskini. Nie wiedziała jednak, jak długie one były, bo panująca w środku ciemność była nie do przejrzenia.

Skrzywiła się, zastanawiając się, kim był jej drugi nauczyciel. Spodziewała się, że będzie to kolejny Złoty, jednak wątpiła, że wampir klasy najwyższej udzielałby jej lekcji w takim miejscu.

Cynthia zwróciła uwagę na Xandera, a dokładnie na lampę naftową, którą wyjął ze środka. Początkowo miał problem z jej rozpalaniem, aż w końcu mu się udało. Podał jej, jednak nie od razu ją przyjęła, będąc zdziwiona całą sytuacją.

– Na dole będą drugie uchylone już drzwi. Przed nimi zostaw lampę. Jak będziesz wychodzić, nie zapomnij jej – poinstruował. – I zostaw uchylone drzwi. Nienawidzi, kiedy są zamknięte.

– Nie zamierzasz pójść ze mną? – zapytała, kiedy Xander bez słowa ruszył drogą, którą przyszli. Po słowach dziewczyny zatrzymał się i odwrócił w jej stronę.

– Dawno temu zakończyłem swoje lekcje u Behati.

– Pewnie nie będzie miała nic przeciwko, jeśli pójdziesz ze mną. – Starała się brzmieć swobodnie, jakby wcale nie zależało jej na tym. Nie chciała, aby w jej słowach było słyszalne błagalnie, mimo że w myślach liczyła, że zejdzie tam z nią. Rozbrzmiewająca głucha i złowieszcza cisza ze środka doprowadzały ją do obłędu.

– Nie chcę tam schodzić – oznajmił wprost, a w jego głosie wybrzmiała barwa czegoś, czego nie potrafiła zidenyfikować. Teraz Cynthia jeszcze bardziej nie chciała iść tam sama. – Nie bój się. Nie skrzywdzi cię – dodał, domyślając się jakie myśli ją dręczyły. – To ona jedyna została skrzywdzona.

Chciała zapytać, co miał na myśli, ale nie zdążyła. Xander odszedł, rzucając jedynie:

– Będę czekać na ławce.

Obserwowała jego oddalającą się sylwetkę. Nie wiedziała jaką ławkę miał na myśli, bo żadna nie znajdowała się w zasięgu jej wzroku. Niechętnie przerzuciła spojrzenie na wejście. Z sekundy na sekundę grymas niezadowolenia pogłębiał się na jej twarzy.

Poczuła, jak coś kłuje ją w skórę w okolicach mostku. Wyjęła naszyjnik, bo to on okazał się tego powodem.

Dziwne – pomyślała, wpatrując się w szmaragdowy wisior. Nosiła go, odkąd pamięta, jednak nigdy nie zdarzyło się, aby drażnił jej skórę. Zazwyczaj nawet nie czuła jego obecności, zapominając, że ma coś zawieszone na szyi.

Spojrzała w rozpościerający się mrok w jaskini. Miała wrażenie, że nagłe odczuwanie obecności naszyjnika miało związek z tym, co czekało na nią na dole.


Zapraszam:

TikTok: julita.books

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro