Tom 2 ♦ Rozdział ♦ Piętnasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zmieniłam imię Bethany z Diany na Nadia (chodzi o to prawdziwe). Choć raczej jak będzie się w późniejszych rozdziałach pojawiać, to będzie jako Bethany. Nie tylko ja czy Wy się do niego przyzwyczailiście, ale Cynthia również ;) 

Norwegia znalazła się w objęciach mrozu. Śnieżna zamieć z wszechogarniającą ciemnością tworzyły mroczną scenerię widoczną przez okno. Na zewnątrz hulał szaleńczy wiatr pogłębiający chaos i niepokój, kiedy w środku drewnianej chaty panowała cisza. Jeszcze chwilę temu płacz narodzonego dziecka przeszywał ściany domu. A teraz była tylko cisza.

Cisza nienaturalna i martwa, wywołująca najgorsze myśli. Nagła i nieodwracalna. Płacz tego jednego dziecka nie rozbrzmi już więcej w tym domu. Panująca cisza była znakiem zakończenia procesu.

Przekręciła głowę, usłyszawszy otwieranie drzwi. Zacisnęła rękę w pięść i zmartwiona przyłożyła ją do klatki piersiowej. To, że zaklęcie zostało rzucone, nie oznaczało, że wszystko się udało. Czekała więc z sercem pełnym obaw na informacje.

Z pokoju po kolei wychodziło czternaście wiedźm. Od razu dostrzegła ich zmęczenie. Niektóre z nich musiały podpierać się ściany, niektóre wsparły swoją siostrę z sabatu, nie pozwalając jej upaść. Nie miała wątpliwości co do tego, że było to najbardziej wymagające zaklęcie, jakie doświadczyły w swoim życiu. A przecież i tak część roboty została wykonana przez kogoś innego. One jedynie musiały dociągnąć to do końca. Zapleść pasma przeznaczenia w splot.

– Siostro Nadio – zwróciła się do niej Tuva, najmłodsza ze wszystkich przebywających w tym domu. Z niewiadomej dla niej przyczyny nazywała ją siostrą, mimo posiadanej wiedzy, że nie należała do sabatu i była nieprzemienioną Błękitną. Same tęczówki ją zdradzały. U niebieskookich ludzi kolor nigdy nie był tak jaskrawy i jednolity. 

– Skończone – poinformowała ze słyszalną ulgą w głosie.

Złapała ją szybko za ramię, dostrzegając, jak młoda wiedźma zachwiała się na nogach.

– Muszę tylko odpocząć – rzuciła Tuva w odpowiedzi na troskę wymalowaną na twarzy Nadii.

– Zaprowadzę cię...

– Nie – zaprzeczyła, ściągając z siebie rękę blondwłosej kobiety. – Idź do nich. – Jej kąciki ust uniosły się, próbując za maską uśmiechu ukryć swoje prawdziwe samopoczucie. Blada i sina twarz, zapadnięte policzki oraz podkrążone oczy tworzyły kontrast z uśmiechem.

Nadia wiedziała, że wiedźma nie tylko była wyczerpana fizyczna, ale też psychicznie. Tego typu zaklęcia wymagały znacznie więcej. Czasami nawet poświęcenia o najwyższej cenie.

Nadia nie chciała zostawiać towarzyszki, lecz wiedziała, że nie miała innego wyjścia. Czekało na nią inne zadanie. Kiwnęła więc jedynie głową i minęła ją, ruszając w kierunku pokoju.

Nie zdążyła do niego dojść, kiedy usłyszała za sobą swoje imię.

Odwróciła się, napotykając ciemne tęczówki kobiety z blizną przechodzącą przez pół twarzy.

– Zanim tam wejdziesz, powinnaś o czymś wiedzieć – zwróciła się do niej Adica. Z całej czternastki prezentowała się najlepiej. Skóra była bledsza niż zwykle, a z czoła ściekały stróżki potu, ale dość twardo stała na nogach. – Nie wszystko poszło, tak jak początkowo zakładaliśmy. – Jej szept tylko dodawał grozy temu, co wyznała.

Nadia przysunęła się bliżej i także ściszonym głosem zapytała:

– Nie chciała wrócić?

Wiedźma pokiwała głową, zaciskając mocno wargi.

– Jej powrót zajął osiem minut.

Nadia ze świstem wciągnęła powietrze w płuca. To o wiele dłużej niż zakładano. Śmierć miała trwać z trzydzieści sekund. Wiedźmy od początku mówiły, że tylko tyle będą w stanie utrzymać dusze dziecka, zanim odejdzie bezpowrotnie.

– Osiem minut – wymamrotała Nadia, nie mogąc w to uwierzyć. Powinna się cieszyć, że w ostateczności udało się, jednak nie potrafiła pozbyć się kłębiących ciężkich myśli, które przynosiły szepty zmor przyszłości.

– Ostrzegałam, że tak to może się skończyć – zagrzmiała Adica. – Nikt nie jest w stanie zapanować nad śmiercią. Mylnie możemy sądzić, że tak jest, ale to tylko dlatego, że to ona pozwala nam tak myśleć. – Brzmiała jak stara wiedźma, którą jakby nie patrzeć była, wróżąca z tarota posępną przyszłość.

Słowa Adicy wywarły na nią wpływ. Czuła przeszywające zimno, jakby mróz z zewnątrz przedarł się przez stare deski i siał już chaos w środku.

– Co w praktyce to znaczy? – zapytała Nadia, pocierając ręce o siebie, próbując ogrzać chłodne dłonie.

– Jeszcze nie wiem, ale... w przyszłości będą tego konsekwencję – ostrzegła złowróżbnie. – Chciałam, żebyś o tym wiedziała, jako że los tego dziecka będzie zależał od ciebie.

– Rozumiem. – Kiwnęła głową.

– Pójdę na zwiad – bąknęła na koniec i odeszła, nie żegnając się z Nadią, mimo że najprawdopodobniej była to ich ostatnia rozmowa.

Wzrokiem odprowadzała wiedźmę do drzwi. Przed wyjściem zarzuciła na siebie jedynie palto. Serce tej kobiety dawno temu pokryło się lodem, więc niestraszna była jej panująca na zewnątrz zamieć.

Odwróciła się i ruszyła do pokoju. Zwolniła, dostrzegając Złotą odpoczywającą na łóżku. Nie prezentowała się wcale lepiej od wiedźm. W jej przypadku nie tylko zaklęcie odebrało energię, ale przedtem poród. Zdawała się nawet bardziej wykończona niż potomkinie Hel. Nadii wydawało się, że ledwo trzymała dziecko w ramionach, dlatego już trzema susami znalazła się przy łóżku, gotowa pomóc.

– Zrobione. – Głos Złotej był bezbarwny, nikły, pozbawiony charakterystycznej dla niego dobitności niezostawiającej miejsca na dyskusję. Wychowywała się pod okiem rady. Od dziecka musiała uważać na to, co mówiła i robiła, a to, co chciała, aby pozostało tajemnicą, szczególnie pilnować. Nadia znała jednak tę drugą stronę, więc nie było dla niej zaskoczeniem, z jaką miłością i czułością wampirzyca wpatrywała się w rudowłosą dziewczynkę.

Trudno jej się na to patrzyło, lecz nie z zazdrości, bo kobieta i ją nieraz obdarowała tym spojrzenie. Smutek sprawiała jej myśl przypominająca, że przez następne długie lata dziewczynka nie zazna miłości matki.

W tym momencie obiecała przed samą sobą, że zrobi wszystko, aby wychować ją, aby jak najmniej odczuwała jej brak.

– Elara – zaczęła Nadia, lecz zabrakło jej odwagi. Wiedziała, że to, co miało nastąpić, było nieuniknione, mimo to w dalszym ciągu trudno jej się o tym mówiło. Mimo że była na to przygotowywana przez ostatnie lata.

– Tak?

Widząc, z jaką delikatnością Złota zgarnęła rude króciutkie pasma z czoła dziecka, zrobiło jej się jeszcze ciężej na sercu. Dziewczynka miała zamknięte oczy, lecz nie spala, jak mogłoby się wydawać. Jej klatka piersiowa się nie unosiła, lecz nie oznaczało to, że nie żyła. Nie było też można nawet stwierdzić, że była pomiędzy życiem a śmiercią. Stan, w jakim się znalazła, nie dało się określić tymi słowami. Można krótko rzec, że zatrzymała się w czasie i choć nie było tego widać, właśnie w jej ciele zachodziła kaskada zmian.

– Jesteś tego pewna? – wydusiła z siebie Nadia. Od początku nie podobał jej się ten plan, lecz bez słowa podążała za Elarą. A teraz, pierwszy raz odkąd ją poznała, przełamała się i zasugerowała, że może decyzja Złotej była niewłaściwa.

Dotychczas złote tęczówki spoczywały na noworodku, lecz teraz padły na nią. Oprócz wyczerpania dostrzegła w nich zrozumienie i troskę.

– Usiądź, proszę. – Wskazała drżącą dłonią na wolny skrawek łóżka koło siebie.

Nadia z ciężkim westchnieniem to zrobiła, wiedząc już, że decyzja nowej matki się nie zmieniła.

– Jest piękna, prawda?

Przytaknęła Złotej, wlepiając wzrok w małą twarzyczkę. Nietrudno było zauważyć, że włosy miała po matce, lecz rysy twarzy ciężko było dopasować do któregoś z rodziców. Była ciekawa, jaki kolor ludzkich tęczówek odziedziczyła. Po matce w kolorze słomy czy po ojcu barwą przypominające zachmurzone niebo.

– I taka mała. Zobacz jakie małe ma rączki.

Widok tej dwójki rozczulał ją, a zarazem powodował ból. Uniosła głowę, spoglądając na sufit. Chciała zatrzymać krople słonawej cieczy w oczach. Jeśli Elara nie płakała, nie miała prawa tego zrobić. Przecież to nie ona, a matka właśnie spędzała ostatnie chwile ze swoim dzieckiem. Widok ich razem rozrywał jej serce, lecz było to pewnie niczym w porównaniu z tym, co czuła Elara, nawet jeśli tego nie pokazywała.

– Nie rób tego – poprosiła błagalnie Nadia, próbując ostatni raz odwieść Złotą od pomysłu.

Złote tęczówki spoczęły na niej. Nie miały w sobie tej mocy co zazwyczaj. 

– Oh, nie płacz. – Starła łzy z policzka podopiecznej. Nadia nie wiedziała nawet, w którym momencie opuściły jej oczy. Dłoń Elary była lodowata. – Taka droga została jej wybrana. Musimy zrobić wszystko, aby nią właśnie podążyła.

Choć było to trudne, przytaknęła, doskonale to rozumiejąc.

– Zrobię wszystko, żeby nie zawieść – obiecała Złotej, ale również samej sobie. Zbyt wiele osób było w to zaangażowanych, nie mogła dopuścić, aby to z jej powodu wszystko się posypało.

– Wiem, właśnie dlatego powierzam ci moje dziecko.

Wzrok matki ponownie padł na rudowłosą dziewczynkę.

– Moja droga Cynthio – zwróciła się do dziewczynki i uśmiechnęła się tkliwie.

Nadia przybiła jeszcze większa boleść. Była pewna, że w jej głowie zakotwiczą się ostatnie słowa Elary, lecz to przecież nie do niej były kierowane. To Cynthia powinna je usłyszeć. A ani teraz, ani przez następne parę lat nie będzie dane jej ich poznać. Dopiero za długi, długi czas dowie się, jaką miłością od samego początku została obdarzona.

– Pewnego dnia, gdy uniesiesz powieki, nie będzie mnie już koło ciebie. Wiedz jednak, że bardzo cię kocham. – Złożyła pocałunek na czole dziecka. Kiedy oddawała dziewczynkę Nadii, po jej policzkach spłynęły łza. Jedna samotna łza pełna bólu i wiary, że to, co robiła, było dla dobra wszystkich. – Po dwudziestu jeden latach po jej przebudzeniu, kryształ sam pęknie – przypomniała. – Do tego czasu... nie informuj ją o jej pochodzeniu. To bardzo ważne, Nadio – podkreśliła twardo. – Musi żyć jako człowiek.

Nie do końca rozumiała, dlaczego było to tak istotne. Miała nawet wątpliwości, że Elara całkowicie to pojęła. Pewne informacji w liście od matki, który dostała Złota, sprawiły, że zaczęła podążać tą ścieżką.

Krętą ścieżką pełną cierni.

– Tak będzie – przyrzekła. Obraz jej się rozmazywał od ilości gromadzących się w oczach łez. – Spotkamy się jeszcze, prawda? – Nie wiedziała, po co zadała to pytanie. Może chciała, choć jeszcze przez chwilę pozostać z Elarą. A może przeczuwała, że było to coś więcej niż tylko rozłąka na parę lat.

Złota uśmiechnęła się promiennie. Ostatni raz dotknęła swojego dziecka, po czym również przyłożyła zimną dłoń do policzka podopiecznej.

– To nie pożegnanie – zapewniła Złota. – Pewnego dnia znowu się spotkamy.

***

– I co było potem? – To było pierwsze pytanie, które zadała Nadii, choć dla niej już zawsze będzie Bethany czy ciocią, nawet jeśli nie były spokrewnione.

Było widać po kobiecie, że nie był to łatwy dla niej temat. Zapewne właśnie rozdrapywała stare rany, bo miała policzki mokre od łez, już nie tylko tych, które popłynęły, gdy zobaczyła Cynthię. Rozmyty wzrok wlepiła w podłogę i tylko co jakiś czas rzucała krótkie spojrzenie siostrzenicy, jakby upewniając się, że słuchała.

Cynthia za to nie spuszczała wzroku z ciotki, mimo że widziała głównie tylko jej plecy. Siedziała na łóżku oparta o ścianę, z nogami zgiętymi w kolanach. Bethany przez chwilę siedziała podobnie jak Cynthia, choć ona musiała nogi mieć proste, lecz w czasie opowieści na chwilę wstała po chusteczki, a jak wróciła, usiadła na brzeżku materaca.

– Potem... – zaczęła cicho, tak że Cynthia ledwo uchwyciła jej łamliwy głos.

Czuła zniecierpliwienie, czekając na poznanie dalszej części historii, jednak nie chciała też pospieszać kobiety, nawet jeśli z tyłu głowy kołatała myśl, jak mało czasu miały. Trudno jej było patrzeć na cierpienie ciotki. Miała wrażenie, że było to coś więcej niż przywołanie wspomnień. Z opowieści zrozumiała, że była blisko z Elarą i jej śmierć, nawet po tylu latach, była czymś dla niej wyjątkowo bolesnym.

Ruszyła się i podobnie jak ciocia usiadła na brzegu łóżka. Ujęła jej dłoń w swoją. Chciała pokazać, że nie była w tym sama. Zawsze radziły sobie we dwie i tym razem też przejdą przez te ciężkie i duszące wspomnienia razem.

Bethany zamrugała kilkakrotnie, patrząc na siostrzenicę. Wyglądała, jakby nie była obecna w tym pokoju, lecz cofnęła się w czasie do wydarzeń mających miejsce dwadzieścia trzy lata temu.

– Czekała na mnie kobieta. Lekarka. Nie zdradziła mi swojego imienia – opowiadała dalej. – Dała mi niezbędne dokumenty, bilety, pieniądze i adres, do którego miałyśmy się udać. Powiedziała, że resztę prześle mi, jak już się obudzisz, żeby dopasować datę twoich narodzin. Dwa tygodnie później byłam już z tobą w Bar Harbor... – Zawiesiła głos, mrużąc powieki, przysłaniając przekrwione białka błękitnych oczu. – Mijały dni, miesiące, a ty się nie budziłaś. Wiedźmy sądziły, że zamiana potrwa maksymalnie rok. A mijał drugi, trzeci, a twoje oczy ciągle były zamknięte. W pewnym momencie nawet zaczęłam wątpić, że kiedykolwiek się obudzisz. Był już piąty rok, a pieniędzy zostało mi na maksymalnie trzy miesiące. Nie mogłam iść do pracy, bo w tym czasie mogłaś się obudzić. Nie mogłam nikogo zatrudnić do pilnowania ciebie, bo jak wyjaśniłbym, że dziecko nie oddycha. W tamtym momencie wszystko zaczynało mnie przytłaczać. Ty się nie budziłaś, kończyły mi się pieniądze, byłam samotna i żyłam w ciągłym strachu, że cię znajdą. – Odwróciła wzrok i zamilkła.

Cynthia wychyliła się lekko, aby zobaczyć wyraz twarzy ciotki. Zdziwiła się, dostrzegając malujący się delikatny uśmiech. Może w końcu przyszły te lepsze wspomnienia.

– Na ogół, jak jeździłam na zakupy, robiłam to jak najszybciej i jak najrzadziej, żeby nie zostawiać cię na dłużej niż było to potrzebne – wyjaśniła. – Tamtego dnia pojechałam z samego rana. Wręcz o poranku bardzo ciepłym i słonecznym jak na tamten czas. A kiedy wróciłam... Już przed drzwiami, usłyszałam płacz dziecka. Rzuciłam zakupy i od razu pobiegłam na piętro. Obudziłaś się. Początkowo myślałam, że to sen. W tamtym czasie miałam ich wiele o tym, jak otwierasz oczy. Tym razem to nie był sen. – Wróciła spojrzeniem do Cynthii. Teraz miała dobry widok na uśmiech, który w tym krótkim czasie znacznie się uwidocznił. – Patrzyłaś się na mnie... ludzkimi oczami. Wiesz, z czym w tamtym momencie mi się skojarzyły? – zapytała siostrzenicy, spoglądając głęboko w miodowe tęczówki. – Ze wschodem słońca – odpowiedziała rozpromieniona. – Od tamtego momentu stałaś się moim Słońcem. Przyniosłaś mi światło, odgarniając wszelkie obawy, które w sobie nosiłam. Odtąd wiedziałam już, że wszystko jakoś się ułoży.

Zawsze sądziła, że ciocia tak po prostu nazywała ją „Słońcem". Nawet przez chwilę nie przeszła jej myśl, że może być tego geneza, szczególnie opleciona tak smutną historią.

– Powiadomiłam Czerwoną o twoim przebudzeniu – kontynuowała Bethany. – Kiedy to nastąpi, kazała mi wysłać pocztówkę z niebieskim parasolem na wyznaczony adres. Parę dni później dostałam paczkę. Były w nim nowe dokumenty dla ciebie, dla mnie i... list. – Jak za pstryknięciem palca uniesione wargi opadły, a błękitne oczy przygasły. – Było w nim napisane, że Elara została zamordowana po tym, jak odjechałam. – Głos jej drżał, podobnie co broda. Zdawała się wkładać wiele siły, aby w ogóle wypowiedzieć te słowa na głos. – I to wszystko. Nie było napisane, jak to się stało, kto to zrobił, tylko tyle, że nie żyje. – Z gardła Bethany wydostał się szloch, a z oczu poleciały strumienie łez.

Cynthia nie mogła tak bezczynnie przyglądać się cierpieniu ciotki, więc przytuliła się do niej. Bethany szybko również objęła ją rękoma, opłakując zmarłą Złotą.

– Początkowo... nie mogłam uwierzyć, że to prawda... Że jej już nie ma – wyjęczała zawodząco, między spazmami płaczu.

Cynthia nie dopytywała na ten moment o nic. Na razie pozwalała się Bethany wypłakać. Bardzo możliwe, że był to pierwszy raz, kiedy mogła zrobić to w obecności drugiej osobie. Do tej pory nie mogła nikomu zwierzyć się ze swoich przeżyć. Cynthii było ciężko z myślą, że ciotka od początku musiała radzić sobie sama.

– Przepraszam, Słońce. Wiem, że nie mamy czasu... – przyznała, odrywając się od siostrzenicy, choć ręce zostawiła na jej barkach, pocierając je nieświadomie kciukami.

– Zdążymy, ciociu, na spokojnie – zaznaczyła, mimo że zdawała sobie sprawę z nacisku czasu. Jednak nie chciała, aby Bethany czuła się winna, kiedy jednak nie zdążą.

Nadia pokiwała głową i rozejrzała się dookoła. Cynthia wiedziała, czego szukała, więc podała jej chusteczki, które znajdowały się za płaczącą kobietą.

Kiedy wytarła twarz i nieco emocje opadły, postanowiła w końcu zapytać:

– Po co to wszystko?

Bethany zdawała się nie wiedzieć, o co dokładnie pytała siostrzenica.

– Po co zmieniono mnie w człowieka? Dlaczego... – zawahała się, nie wiedząc jak mówić na osobę, która ją urodziła. Słowo „mama" było dla niej obce, nienaturalne. Za to mówienie jej po imieniu także uznała za nieodpowiednie.

Mimo posiadanej już jakieś wiedzy o rodzicielce ta nadal pozostawała dla niej nieznajomą.

– Dlaczego zależało jej na tym, abym żyła jak człowiek? – sformułowała w końcu pytanie.

Po przydługim westchnieniu Bethany wiedziała już, że odpowiedź nie była wcale taka prosta. Kobieta przekręciła się w jej stronę, więc również usiadła przodem do niej, siadając głębiej na materacu niż tylko na brzeżku. Przynajmniej teraz jak prawda uderzy w nią jak kula wystrzelona z broni, to nie spadnie z łóżka.

– Wszystko zaczęło się, zanim jeszcze spotkałam Elarę, zanim w ogóle się urodziłam. Dostała list od swojej matki, twojej babci... Nie dane mi było go zobaczyć na własne oczy, bo od razu po przeczytaniu spaliła go, ale z tego, co mi opowiedziała... – zamilkła, wydając się szukać odpowiednich słów. – Dotąd trudno mi w to uwierzyć... Wierzę twojej mamie, że to przeczytała, ale sam list...

– Co było w nim napisane? – przerwała ciotce, niczego nie rozumiejąc z jej bełkotu. Była już tak bliska usłyszenia prawdy, że nie mogła wysiedzieć. Najchętniej teraz wstałaby i pochodziła po sypialni, ale bała się, że tym tylko przedłuży to, co nieuniknione.

– Wizja – rzuciła Bethany, wprawiając w Cynthię niemałe zdziwienie.

– Wizja? – powtórzyła, w dalszym ciągu wiedząc tyle, co przed chwilą, czyli nic.

Przytaknęła.

– Dla mnie do dzisiaj jest to niezrozumiałe. Twoja babcia miała wizję. Zanim jeszcze urodziła Elarę. Zanim powstała rada, gdy jeszcze król rządził wampirami.

– Więc zostałam przemieniona w człowieka, bo moja babka miała jakąś wizję. – Na głos brzmiało to jeszcze gorzej niż w głowie. Trudno było jej w to uwierzyć. Teraz pojęła, czemu ciocia sama do końca tego nie rozumiała.

– Wizja przedstawiała ludzkie dziecko z oczami Złotego znajdujące się wśród innych ludzi. Dziecko było znakiem początku...

– Początku czego? – zapytała ze słyszalnym zniecierpliwieniem, kiedy kobieta zamilkła w kluczowym momencie. Emocje zaczynały brać nad nią górę.

Bethany spojrzała na nią z troską, która wzbudziła w niej jeszcze większy niepokój. Widziała również w błękitnych tęczówkach żal, choć jeszcze nie potrafiła stwierdzić, czym był spowodowany.

– Ciociu, początku czego? – powtórzyła z tym razem z większym naciskiem. Milczenie Bethany pchało jej myśli w ciemności obłędu.

– Początku końca Złotych.

Tym razem nie dała rady powstrzymać się od wstania. Musiała się ruszyć. Zbytniego wyboru nie miała gdzie, bo sypialnia była bardzo mała, wyposażona również w tylko niezbędną ilość mebli: w biurko przyległe do ściany naprzeciwko jednoosobowego łóżka, koło którego stała szafa oraz bujane krzesło przy oknie. W sypialni były dwoje drzwi: jedne prowadziły na korytarz, drugie do łazienki.

Podeszła do okna, a w zasadzie zrobiła jedynie dwa kroki, bo tyle wystarczyło, aby się przed nim znalazła. Najwyraźniej było otwarte, bo pomiędzy zasłonami przedzierało się odświeżające powietrze, które wydawało się teraz ratować Cynthię przed wpadnięciem w panikę.

Wzięła kilka głębokich oddechów, przypominając sobie słowa Kalliasa.

Uspokój się, zbierz informacje i wtedy planuj, działaj i się mścij.

– Rada wie, prawda? – Przekręciła głowę w stronę ciotki.

Zanim padła odpowiedź, z miny kobiety wysnuła, że tak właśnie było.

– Nie mogłam nic zrobić...

– Wiem, ciociu – przerwała, nie pozwalając obwiniać się Bethany. Nic nie mogła zrobić. Nawet jak nie powiedziała sama, po prostu weszli do jej głowy. Podeszła do niej i usiadła ponownie koło niej na łóżku.

Rada dowiedziała się o wizji, a mimo to Cynthia żyła. Powodów, dlaczego jej się nie pozbyli po zapoznaniu się z potencjalną przyszłością, mogło być dużo.

– Wiesz coś więcej o wizji? – zapytała ciotkę, bo samo stwierdzenie, że ludzkie dziecko z oczami Złotego miała być początkiem końca Złotych, było niewystarczające.

Co to w ogóle znaczyło? To Cynthia pozbędzie się Złotych, czy może tylko jej przemiana doprowadzi do kaskady zdarzeń, które zakończą się ich klęską? Jaka była w ogóle pewność, że wizja przedstawiała przyszłość? I skąd było wiadomo, że w tej wizji właśnie chodziło o przemianę wampira w człowieka?

– Gdzie zobaczyła tę wizję? Nagle ją olśniło czy tylko się przyśniła? – Nie mogła powstrzymać drwiny w głosie. Nie przemawiało do niej to wszystko. Ciężko było uwierzyć, że tylko na skutek wizji jej życie tak się potoczyło.

To byłby nieśmieszny żart, gdyby okazało się, że wizja była niczym więcej jak jednym z wielu nic nieznaczących snów.

– Nie wiem – odpowiedziała na pytanie siostrzenicy, kręcąc z bezradnością.

Zastanawiała się, czy rada myślała podobnie jak ona. Cóż, jeszcze żyła, więc może też nie do końca wierzyli w tę wizję. A przynajmniej tak myślała. Gdyby było inaczej, ona na ich miejscu pozbyłaby się potencjalnej osoby zagrażającej całej klasie wampirów. Mowa w wizji było o końcu Złotych, więc Miedziani, Czerwoni i Błękitni chyba mogli czuć się bezpiecznie. Choć kto to wiedział. Może wszystkie istoty nadprzyrodzone były zagrożone.

– Wiesz, czy w liście było napisane coś więcej? – zapytała, powracając myślami na właściwy tor. Nie było teraz czasu na rozmyślanie o tym.

– Do listu dołączony był naszyjnik – nadmieniła Bethany.

– Naszyjnik? – pomyślała na głos, automatycznie łapiąc w ręce szmaragdowy wisior. – Ostatnio spotkałam wiedźmę z sabatu Hel – oświeciła nagle ciotkę, uznając to za dobry moment na poinformowanie, o czym się dowiedziała. – Podobno wchłonęłam część mocy z wisiora. To dlatego mogę go zdjąć i dalej przy tym pozostaję człowiekiem. Wiesz może coś więcej?

– Nie wiem o nim zbyt dużo – przyznała, mając wzrok nakierowany na niego.

Za każdym razem jak Bethany spoglądała na naszyjnik, przez jej twarz przemykał cień czegoś, czego Cynthia do tej pory nie potrafiła nazwać. Dotąd zbytnio nad tym nie rozmyślała, uznając, że to pewnie nic ważnego. Teraz już wiedziała, że było to naiwne myślenie. Po tylu latach zidentyfikowała, czym był ów cień. Strachem. Bethany spoglądała na wisior i zaczynała odczuwać strach. Strach przed niezrozumiałym. Strach przed czym, z jaką mroczną historią był związany.

– Wiem, że naszyjnik, zanim trafił w ręce twojej babci, wykorzystywano go do odbierania wiedźmom mocy za zdradzenie sabatu. Uważano, że to najwyższa kara i nawet śmierć nie jest jej równa.

– To samo zrobiono ze mną – pomyślała na głos. Wisior wchłonął jej wampirzą moc, ale przez to, że nie wszystko poszło zgodnie z planem, jakaś jej część dalej w niej była, dlatego momentami miodowe tęczówki przybierały złotej barwy.

– Po części tak – zgodziła się z nią Bethany. – Dorosłemu Złotemu nie udałoby się zabrać mocy tak jak dorosłej wiedźmie. Kryształ na to byłby za słaby.

– Ale sytuacja jawiła się inaczej w przypadku noworodka – stwierdziła na podstawie posiadanych informacji.

– Elara uaktywniała wisior własną krwią od razu po twoim narodzeniu.

– Wisior wchłonął wtedy moją moc, ale jaką rolę odegrały potomkinie Hel? – zapytała, wiedząc jedynie, że przywróciły ją do życia, ale nie rozumiała, po co w ogóle musiała umrzeć, jeśli sam wisior wystarczył, aby wyssać z niej wampirzą część.

– Straciłaś swoją moc, ale nadal byłaś wampirem, tak jak wiedźma nią pozostaje nawet po stracie umiejętności. Dlatego odebrano ci życie...

Odebrano życie. Ładne określenie na zabicie noworodka – pomyślała gorzko, jednak nie wypowiedziała tego na głos. To akurat nie była wina Bethany, że jej babka i matka zaplanowały ją uśmiercić. Skutecznie, jak widać.

– Po czym przywrócono, dlatego właśnie Elara przez lata szukała po świecie wiedźm z sabatu Hel. Mówi się, że tylko one wygrywają w szachy ze śmiercią. Za ich pomocą umarłaś jako Złota, po czym narodziłaś się jako człowiek, ponieważ ta wampirza część została w wisiorze.

– Nie mogłam narodzić się jako wampir, bo wszystko, co wampirze wchłonął naszyjnik? – dopytała, chcąc upewnić się, że nadążała.

– Też to tak rozumiem – przyznała, choć nie wyglądała na w pełni przekonaną co do tego.

– Ale nie wszystko poszło zgodnie z planem – przypomniała Cynthia.

– Za długo zajęło przywrócenie cię do życia. Umarłaś na osiem minut i... myślę, że teraz odczuwasz tego konsekwencje – przyznała smętnie.

– Wisior sam miał pęknąć, jak nadejdzie czas?

– Po dwudziestu jeden latach.

– Dlaczego właśnie po tym czasie?

– Wiedźmy wyliczyły, że tylko tyle wisior będzie w stanie utrzymać twoją moc.

Otwarła szeroko oczy, gdy przypomniała sobie o czymś. Odwróciła głowę, nie chcąc, aby ciotka zauważyła jak pewna konkluzja wstrząsnęła nią. Wcześniej nawet o tym nie pomyślała, ale teraz z obecnymi posiadanymi informacjami, to zmieniało wszystko.

– Ciociu – zaczęła z obawą, w dalszym ciągu nie patrząc na nią. Aktualnie wzrok wbiła w stojącą koło drzwi walizkę. Najwyraźniej Synowie Rady pozwolili Bethany się spakować. Toteż wyjaśniałoby, dlaczego kobieta miała na sobie swój ulubiony dzianinowy sweter. – Muszę ci o czymś powiedzieć... Okłamałam cię – wyrzuciła z siebie te słowa, jakby były chorobą przynoszącą najgorsze nieszczęścia.

To nie tak, że to był pierwszy raz, kiedy to zrobiła. Niechlubnie musiała przyznać, że już zdarzyło jej się okłamać Bethany. Nieczęsto, ale jednak miało to miejsce. Aczkolwiek to jedno kłamstwo różniło się od pozostałych. Może gdyby wtedy się na nie nie odważyła, wszystko wyglądałoby inaczej.

– Tamtej nocy wcale nie byłam u Winter – powiedziała, wiedząc, że Bethany rozumiała, o którą noc jej chodziło. Tę, w której pojawił się Xander. – Byłam w klubie... a właściwie przed nim. Winter powiedziała mi, żebym zdjęła naszyjnik... Zgodziłam się. Najpierw ona próbowała go odpiąć, ale nie mogła... jakby naszyjnik na to jej nie pozwolił. Wtedy myślałam, że może po prostu nie umie... albo przez długie paznokcie nie da rady tego zrobić. Za to, kiedy ja spróbowałam, udało mi się za pierwszym razem. I teraz tak myślę, że... Może zaklęcie działało poprawnie, dopóki go nie naruszyłam. Może to wszystko jest moją winą, że coś poszło nie tak. – Spojrzała na Bethany. Spodziewała się na jej twarzy zobaczyć rozczarowanie, lecz ujrzała tylko niemającą końca troskę.

O dziwo troska okazała się gorsza od rozczarowania. Spowodowała jeszcze większe spustoszenie w uczuciach, pogłębiając poczucie winy. Nieważne co zrobiła, Bethany zawsze była po jej stronie. Cynthia wiedziała, że zawsze mogła na nią liczyć, lecz w chwilach takich jak ta czuła, że nie zasługiwała na pokłady tej troski.

Wstała. Jej nogi ponownie zaprowadziły ją pod okno. Pociągnęła za zasłony, choć nie chciała ich odsłaniać. Po prostu musiała zrobić coś z rękami. Coś dotknąć, czymś rzucić.

– Gdybym wtedy wiedziała, do czego to doprowadzi, nigdy bym go nie zdjęła – przyznała szczerze, niczego w życiu tak nie żałując, jak tego, że wtedy postanowiła to zrobić. Gdyby tylko posłuchała się ciotki, która mówiła, żeby nigdy go nie zdejmować, może teraz siedziałyby razem w Bar Harbor przy telewizorze i oglądałyby jakiś film z herbatą w ręku, zajadając się tartą cytrynową. Obecnie owe myśli zdawały się tak odległe i niemożliwe jak polecenie w kosmos.

Spojrzała na zmarszczoną rękę ciotki, którą spoczęła na jej barku, po czym spojrzała w błękitne tęczówki.

– Słońce, gdyby zaklęcie zadziałało prawidłowo, nie mogłabyś odpiąć naszyjnika. Najwyraźniej tak właśnie musiało być.

Wpadła w ramiona ciotki tak szybko, że aż ta się cofnęła, nie spodziewając się tego. Cóż, Cynthia sama zdała sobie sprawę, że to zrobiła, gdy było już po fakcie dokonanym. Był to instynkt. Tak jak młode zwierzę wołało matkę, gdy działo się coś złego, tak jak ona, gdy była młodsza, zawsze po dniu bycia gnębionym w szkole przychodziła do domu i rzucała się w ramiona cioci.

– Zniszczyłam ci życie. – Wydostały się z jej ust bolesne słowa, choć uznała je za prawdziwe.

– Słońce, co ty mówisz. – Bethany oburzyła się słowami siostrzenicy. – Spójrz na mnie – rozkazała z niespodziewaną stanowczością.

Cynthia nawet się nie ruszyła.

– Słońce, spójrz na mnie – powtórzyła, tym razem ze spokojem i ciepłem.

– Nie chcę.

Nie chciała, a raczej się bała.

– Oh, Słońce. – Bethany poddała się i przyłożyła rękę do głowy siostrzenicy, głaszcząc ją uspokajająco po włosach.

Cynthia nie wiedziała, w którym momencie łzy winy popłynęły z oczu. Smak goryczy przysłonił jej wszystko.

– Poświęciłaś mi całe życie i w końcu zaczynałaś być szczęśliwa – wymamrotała Cynthia, wyjaśniając, co miała na myśli.

– Przy tobie cały czas odczuwam szczęście.

Oderwała się od ciotki i odsunęła się od niej.

– Nieprawda. Widziałam, jak promieniejesz przy Batesie. Pierwszy raz widziałam, jak się rumienisz, tak malujesz czy tak się ubierasz. Byłaś szczęśliwa, a ja wszystko zepsułam.

Bethany wystawiła w jej stronę ręce, zapewne oczekując, że siostrzenica je chwyci i spróbowała do niej podejść, lecz Cynthia zapobiegła temu robiąc krok do tyłu oraz ostrzegła ostrym spojrzeniem, aby się nie zbliżała.

Siwa kobieta zrozumiała to i nawet dając więcej przestrzeni rudowłosej, cofnęła się.

– Ty byłaś moim Słońcem, wszystko inne było tylko dodatkiem – spróbowała do niej przemówić, ale było to na nic.

Cynthia pokręciła głową, nie wierząc w to. Uważała, że wszystko zepsuła.

– Wiedźmy mówiły o możliwości cofnięcia zaklęcia? – zmieniła temat, nie dopuszczając do siebie innej myśli niż mówiąca, że jej słowa stanowiły prawdę.

Wiedziała już od Zefiryna i Xandera, że łatwiej rzucało się zaklęcie, niż je cofało. Jednak to było pierwsze co przyszło jej do głowy, kiedy pomyślała, że musiała przekierować tę rozmowę na inne tory.

– Słońce – jęknęła Bethany, niezadowolona z przejścia do innego tematu.

– Zefiryn stwierdził, że będzie trzeba przemienić mnie w wampira. – Gdy słowa wyleciały z jej ust, dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że Bethany nie miała pojęcia, kim był mężczyzna. Chciała już to wyjaśnić, gdy nagle z ust ciotki padło to imię.

– Zefiryn?

– Znasz go? – zapytała, bo tak to właśnie wyglądało.

Bethany pochyliła głowę i zgarnęła siwe kosmyki, które wyleciały z jej luźnego warkocza. Mina Nadii świadczyła, że o czymś intensywnie myślała.

– Syn jednej z wiedźm nosił to imię. To ona właśnie powiedziała mi o konsekwencjach, jakie mogą wystąpić.

– To może być on. Również należy do sabatu Hel. Obecnie jest przetrzymywany przez ojca Xandera.

– To by się zgadzało. Adica mówiła, że został porwany przez wampiry. Liczyła, że za pomoc, Elara odzyska dla niej syna.

Po jej słowach zalęgła głośna cisza.

Choć żadna z nich nic nie mówiła, obie wydawały się słyszeć słowa szepczące o smutnym końcu kobiety. W domku znaleziono ciała czternastu wiedźm. Adica musiała być wśród nich.

Aby nie pozwolić się dostać tym słowom do głowy, skupiła się na niewidzialnej liście zawierającej pytania, które zamierzała zadać ciotce. Przed rozmową znajdowało się na niej wiele punktów, lecz teraz nie znajdował się prawie żaden. Nie było to jednak spowodowane tym, że dostała odpowiedź na większość pytań. Po prostu jak na złość miała pustkę w głowie.

Westchnęła i zrezygnowana podeszła do łóżka. Bethany poszła w jej ślady i usiadła koło niej.

– Co z moim ojcem? – To słowo było jeszcze bardziej obce niż „matka".

Kilka razy w przeszłości Bethany wspominała o jej rodzicielce, ale nigdy o ojcu. Cynthia nawet myślała, że może zostawił jej matkę, gdy okazało się, że była w ciąży albo nawet nigdy mu nie powiedziała. Za dziecka tworzyła dużo wersji, lecz w każdej ojciec nie wypadał na tego dobrego. A później... było już jej obojętne. Przywykła, że nie miała ani mamy, ani taty.

– Wiedział o tym wszystkim? – doprecyzowała pytanie, kiedy jeszcze Bethany intensywnie rozmyślała nad odpowiedzią na poprzednie.

Znała ciotkę bardzo dobrze, więc rozpoznała, że teraz dobierała takie słowa, które ją nie zranią. Jednak teraz chciała usłyszeć prawdę, a nie ładne słówka.

– Ciociu, jeśli rozmawiamy szczerze, to szczerze o wszystkim.

Spojrzała na siostrzenicę niemrawo. Wydawała się niknąć w ilości słów, które dzisiaj padły w tym małym pokoju.

– Wiedział, co planuje Elara – przyznała w końcu z ciężkim westchnieniem.

– I po prostu pozwolił jej to wszystko zrobić?

– On... wydaje mi się, że nie do końca wierzył w wizję albo raczej... po prostu była mu obojętna. Mimo to nie wtrącał się w plany Elary.

– Czyli po prostu miał na mnie wywalone – skwitowała nieodpowiednio.

– Słońce...

– Tak, tak, na pewno bardzo mnie kochał tak samo, jak moja matka. – Tym zdaniem ucięła dalszą rozmowę o tym.

Bethany jedynie milcząco wpatrywała się z bólem w oczach w siostrzenicę.

To nie tak, że chciała wyżyć się na ciotce, ale nie mogła powstrzymać szargających nią emocji. Myślała, że po poznaniu prawdy, wszystko się ułoży. A teraz czuła się wręcz przeciwnie. Prawda nie wyzwoliła jej tak, jak sądziła. Spowodowała jeszcze większą zawieruchę. Jej przemiana była niby początkiem końca Złotych. Zagrażała radzie. Naprawdę dziwiła się, że jeszcze żyła.

– Czy wiedźmy wspominały, jak odwrócić zaklęcie, jeśli coś pójdzie nie tak? – Znała odpowiedź na to pytanie, bo gdyby tak było, Bethany na pewno już by się tym podzieliła. Mimo to wolała się upewnić. Podobno nadzieja umierała ostatnia...

Właśnie. Nadzieja. Czytała kiedyś książkę, w której główna bohaterka miała na imię Nadia. Jeśli dobrze pamiętała, oznaczało właśnie nadzieję.

– Nie pochodzisz z Ameryki? – stwierdziła nagle, przedstawiając na głos myśl, do której właśnie doszła.

– To prawda. – Najwyraźniej to pytanie było łatwiejsze do odpowiedzenia niż poprzednie, bo odparła od razu.

Jeszcze nie wiedziała, skąd Bethany pochodziła, ale na pewno nie dało się tego usłyszeć w jej głosie. Nie było słychać żadnego akcentu. Brzmiała jak rodowita Amerykanka.

– Mój tata pochodził z Białorusi, choć ja urodziłam się w Polsce – dodała Bethany.

– A mama? – dopytała. Zastanawiała się, które z jej rodziców było człowiekiem, a które Miedzianym.

– Urodziła się w Anglii. Właściwie... Nie pamiętam zbytnio rodziców. Tylko przebłyski wspólnie spędzonych chwil. Od Elary po wielu latach dowiedziałam się nieco więcej o nich. Rodzice mojej mamy byli w grupie tych Miedzianych, którzy opuścili pałac. Podobno poznała mojego tatę na jakimś wyjeździe. Zakochali się, wzięli ślub i cieszyli się swoim związkiem przez dziewięć lat. Aż pewnego dnia dziadek mojej mamy dowiedział się o jej małżeństwie i o mnie, pięcioletniej Błękitnej, zrodzonej z zakazanego związku. Powiadomił radę. Przeżyłam tylko dzięki Elarze. Dowiedziała się o przeprowadzanej egzekucji. Moich rodziców nie zdążyła uratować, ale mnie już tak. Wychowywała mnie i ukrywała przez wiele lat przed oczami rady.

– Rada nie ukarała jej za to?

– Nie wiedzieli, że była to ona.

A więc ta rada, która niby słyszała wszystko, jednak nie miała tak dobrego słuchu.

– Do jakiego rodu należał? – zadała śmiało kolejne pytanie. Bethany opowiadała o swoich rodzicach bez większego przejęcia, nie to, co o Elarze. Wskazywało to, z kim była bardziej związana. Cóż, Cynthia nie dziwiła się. Jeśli wychowywała ją Elara, to z nią dzieliła większość wspomnień. Tak jak ona z ciotką, niż z matką, której w ogóle nie pamiętała. Była zbyt mała, aby choć mieć jakieś przebłyski.

– Do rodu Isidore.

Kiwnęła ze zrozumieniem. Uczyła się nieco o tym rodzie. Nie miał swojego przedstawiciela w radzie. Był też dość młodym rodem, bo wyodrębnił się z rodu Alastor w dwunastym wieku.

Wiedziała już od Kalliasa, na jakiej zasadzie działały rody. Również były oparte na wspólnocie krwi, ale jeszcze do niedawna było dozwolone tworzenie nowych ot tak. Aktualnie było to zakazane, bo skończyło się tak, że większość Złotych opuszczało swój ród, aby stworzyć własny. Głównie ze względu na myśl o przyszłej chwale. Nazwy rodów u wampirów podobnie jak u wiedźm pochodziły od imienia pierwszego założyciela. Tak więc było to imponujące należeć do rodu nazwanego od własnego imienia. Na tamten czas nie było żadnego nadzoru nad tym, więc nieustannie powstawał jakiś nowy ród, zwłaszcza jeśli ktoś był członkiem jakiegoś, który i tak nie wzbudzał podziwu. Wtedy nie było nic do stracenia. Choć istniały takie rody, jak Kháos, w których było zaszczytem się urodzić. Z tego, co powiedział jej Kallias, żaden członek takiego rodu nigdy go nie opuścił, choć to też wcale nie oznaczało, że nie chciał. Znaczący ród często łączył się z potężnymi jego członkami. Lepiej było mieć ich przy sobie niż stanąć przeciw nich.

Teraz już istniał nadzór nad rodami. Jeżeli ktoś chciał opuścić swój i założyć nowy musiał mieć dobry powód i uzyskać głos wszystkich członków rady. Mimo że w większości sytuacjach wystarczyło mieć jedynie trzy z pięciu.

– Żyje? – Dostrzegając błyśnięcie niezrozumienia na twarzy Bethany, dodała: – Twój dziadek? Jest w pałacu?

Pokręciła głową przecząco.

– Elara powiedziała mi, że nie żyje. – Odwróciła wzrok.

Cynthia od razu wiedziała, że w tych słowach kryło się coś więcej, dlatego bezpośrednio zapytała:

– To ona go zabiła? Zemściła się za twoich rodziców?

Bethany nie musiała odpowiadać, aby Cynthia wyczytała to z jej oczu, kiedy ciotka uniosła na nią wzrok.

We dwie w jednym momencie spojrzały pusto przed siebie. Zapadła cisza. Cynthia czuła, że zbliżał się czas, kiedy będzie musiała pożegnać się z Bethany, ale potrzebowała jeszcze chwili, aby się w ogóle na to przygotować. Nie wiedziała, kiedy następnym razem ją spotka.

– Przykro mi... Za twoich rodziców – wyznała Cynthia wiedziona emocjami. – Mam nadzieję, że Elara była dla ciebie taką osobą, jaką ty jesteś dla mnie.

Poczuła na sobie spojrzenie ciotki, jednak nie zerknęła na nią. Oparła głowę o jej bark, czując, jak po chwili kobieta objęła ją ramieniem.

– Była. – Głos ciotki był tak cichy, że ledwo go uchwyciła, choć ból w nim był aż nadto słyszalny.

Siedziały tak jeszcze chwilę, gdy głos Bethany ponownie rozbrzmiał tym razem głośniej i z przejęciem:

– Niczego nie żałuję. Jestem wdzięczna Elarze za wiele rzeczy, a zwłaszcza za to, że obdarzyła mnie takim zaufaniem, że to mnie dała cię pod opiekę.

Choć nie było słychać ani grama nieszczerości, Cynthia w pełni nie przyjęła tych słów. Gdyby nie wymysły jej matki i babki, może Bethany byłaby w całkiem innym miejscu: szczęśliwa u boku ukochanego. Co prawda jako Błękitna nie mogła mieć dzieci, ale może byłaby szczęśliwsza, a co ważniejsze bezpieczna.

A teraz nie dość, że poświęciła życie Cynthii, była teraz zależna od rady.

Tak wspaniała kobieta jak ona zasługiwała na lepsze życie.

Uniosła głowę i spojrzała w błękitne tęczówki. Nie było w nich smutku. Może zmęczenie, a zwłaszcza bezkresne pokłady miłości.

– Może uda nam się jeszcze spotkać. Poproszę Xandera... – urwała, a jej zapał w jednym momencie przygasł, kiedy ciotka pokręciła głową.

– Lepiej nie ryzykować. Zwłaszcza że jesteś jeszcze przed testem, prawda?

Przytaknęła niechętnie.

Rozumiała, że Bethany martwiła się o nią i wolała, aby nie działa wbrew radzie, lecz z drugiej strony to Cynthia martwiła się o ciotkę. O wiele lepiej czułaby się, jakby choćby co jakiś czas ją widziała.

– Poradzisz sobie, jak zawsze – powiedziała Bethany, ścierając łzy z jej policzka. Zaczęły same płynąć, najwyraźniej zdając sobie sprawę, że to pożegnanie. Oczywiście tylko na pewien czas.

– Przepraszam, ciociu. Przepraszam za wszystko.

– A ja tobie dziękuję, Słońce – powiedziała wbrew temu, co oczekiwała Cynthia. – Dziękuję za wszystko. Dziękuję za wspólne chwile. Dziękuję za to, że wniosłaś tyle światła w moje życie. – Już nie tylko Cynthia płakała. Obie tonęły w łzach tych chwil. – Nie zapominaj. Jesteś Słońcem. Tam, gdzie się pojawiasz, niesiesz światło.

– To nie jest nasza ostatnia rozmowa – przestrzegła, bo tak to właśnie wyglądało. Jakby miały już nigdy więcej się nie zobaczyć.

– Nie jest – zgodziła się, wydając się akurat pewna swoich słów jak niczego bardziej w tej rozmowie.

– Nie umrzesz.

Bethany zachichotała. Błękitne oczy ożyły.

– Nie tak łatwo mnie zabić. Ani wtedy nie zdołali tego zrobić, ani teraz nie dadzą rady. – Puściła do Cynthii oczko. – Mam jeszcze kilka asów w rękawie.

Nie była pewna czy Bethany tylko żartowała, czy mówiła szczerze, mimo to pokiwała energicznie głową, zadowolona z tej odpowiedzi.


No to mamy to, już wszystko wiadomo. Co Wy sądzicie? Czy wszystko było dobrze wyjaśnione? Czy może sami macie jeszcze jakieś pytania? Co prawda jeszcze pewne kwestie będą wyjaśnione z biegiem czasu, ale może o czymś bardzo ważnym zapomniałam, więc śmiało piszcie ;) 

Zapraszam: 

TikTok: julita.books


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro