Tom 2 ♦ Rozdział ♦ Siedemnasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Autor: Nieznany

Książka: Dzieje wampirów Tom 1

Dział 8: Eksterminacja

Rozdział 5: Rozkład zwłok

Dostępność: Dostępna, Złota Biblioteka Pałacowa


Wampiry po śmierci ulegają przeobrażeniu torfowemu. Wprawdzie w przypadku ludzkich zwłok zjawisko to występuje jedynie na torfowiskach, lecz u wampirów następuje niezależnie od środowiska. Wyjaśnia się to krążącym w żyłach i magazynowanym w tkankach jadem. Po śmierci imituje kwaśne środowisko, prowadząc do wygarbienia skóry i utraty składników mineralnych kości. Zwłoki stają się silnie spłaszczone, czasem bezkształtne. Skóra zyskuje czarnobrunatną barwę [...]

Proces ten u ludzi trwa szacunkowo sto lat. U wampirów okres ten skraca się w zależności od klasy. Związane jest to z ilością jadu w organizmie. W przypadku przemienionych Błękitnych trwa do około osiemdziesięciu lat (jeśli nie został przemieniony, proces ten przebiega jak u ludzi i wymaga środowiska torfowego). U Czerwonych niemalże sześćdziesiąt lat. Miedzianych jeszcze krócej, gdyż czterdzieści lat, zasię u Złotych może nastąpić nawet w przeciągu piętnastu lat po śmierci.

– I jak to wyglądało? Krwią mazali ściany czy dodali ją do farby? – zapytała na wpół ironicznie z grymasem niesmaku na twarzy.

Śmiech wydostał się z szeroko rozwartych warg Kalliasa. Złoty uśmiechał się w głównie w jednym przypadku: gdy powiedziała coś bardzo niedorzecznego. No i gdy obrażał Xandera, ale ten wampir akurat nie przemierzał wraz z nimi korytarza. Kallias odprowadzał ją do apartamentu po skończonej lekcji i jak to czasami bywało, również o czymś po drodze opowiadał. Tym razem to Cynthia zainicjowała rozmowę. Złoty nieraz powtarzał, aby nie przejmowała się, bo nikt nie usłyszy ich rozmowy. Dzisiaj w końcu nie zapomniała zapytać, co miewał na myśli i poruszyła temat, jak to było, że wampiry mimo super świetnego słuchu, przebywając w pałacu, nie słyszały siebie nawzajem.

– Wystarczyło kilka miejsc zaznaczyć krwią Złotego i następnie wiedźma zrobiła swoje – wyjaśnił, powracając do typowego poważnego i dystyngowanego sposobu bycia. Dzisiaj miał na sobie garnitur mniej rzucający się w oczy niż zazwyczaj: ciemnogranatowy, bez żadnych wzorów czy wymysłów. Przypominał korpoludka zmierzającego pośpiesznie na bardzo ważne spotkanie z innymi również żyjącymi szybkim tempem korpoludkami.

Jeśli dobrze zrozumiała działało to analogicznie jak znak u Bahati. Tamten jednak utrzymywał ją w podziemiach, za to ten powodował, że ściany pokryte były jakby niewidzialną osłoną zatrzymującą dźwięki. I jak każde zaklęcie, w którym wykorzystywało się krew Złotego, potrzebna była wiedźma z odpowiedniego sabatu, aby je uaktywnić. W tym przypadku wampiry zmusiły do współpracy potomkinie Shanti. Były orędowniczkami spokoju w sercu i otulały ciepłą aurą. Więc tam, gdzie się pojawiały, zalegała cisza jako następstwo pokoju. Dlatego właśnie je zmuszono do uaktywnienia krwi. Gdyby jednak były to wiedźmy z innego sabatu, z płynu krążącego w żyłach Złotych powstałoby całkiem inne zaklęcie.

Sama w sobie szkarłatna ciecz wampira miała przeogromne ilości mocy, dlatego bardzo trzeba było uważać, aby przypadkiem nawet kropla nie trafiła w nieodpowiednie ręce. A przynajmniej tak przedstawił jej to Kallias. 

– I to wystarczy? – Chciała się upewnić, czy dobrze zrozumiała. Początkowo wyobrażała sobie Złotego, który biegał po korytarzu i mazał krwią ściany, co wcześniej powiedziała na głos, rozbawiając tym nauczyciela. To nie jej wina, że miała tak mało informacji, że resztę dodała bujna wyobraźnia. – Kilka znaczków na ścianie i w swoim pokoju mogę na spokojnie... – W ostatnim momencie ugryzła się w język.

– Możesz co? – zapytał, spoglądając na nią kątem oka i z zaciekawieniem unosząc brwi.

Chciała powiedzieć, że może spokojnie sobie go obrażać, ale w porę powstrzymała się przed tym. To nie był Xander, który na pewno zrozumiałby jej żart. Mimo że Kallias jawił się na bardzo sztywnego, to chował w sobie jakieś pokłady dystansu, jednak miała do niego szacunek. Był jej nauczycielem. W szkole tez normalnie do żadnego tak by się nie odezwała.

– Mogę na spokojnie głośno chrapać? – dokończyła w zamian.

Ponownie uśmiechnął się tak, że poczuła się błaznem. Z wszystkich możliwych zdań musiała właśnie to wypowiedzieć.

– Tak. Możesz bez obaw chrapać i nikt tego nie usłyszy.

Policzki zapiekły ją z zawstydzenia. W celu ukrycia czerwieni zażenowania na twarzy, przekręciła głowę w drugą stronę. Przemierzali korytarz w ciszy, gdy nagle coś sobie uświadomiła. Ta informacja nawet zatrzymała ją.

– Przecież sam nieraz mówiłeś, abym się nie odzywała, bo niby ktoś się zbliża – przypomniała mu z wyrzutem.

Odwrócił się do niej na krótko, lecz wystarczyło, aby dostrzegła, jak uśmiechnął się półgębkiem.

To było kłamstwo – zrozumiała szybko.

Przez moment pomyślała, że może był jakiś haczyk i dało się obejść zaklęcie. A prawda była taka, że tymi słowami chciał ją tylko uciszyć. No tak, bo zwykłe: „Zamknij się już" było zbyt mało dżentelmeńskie.

Nie czekał na nią. Widziała tylko jego sylwetkę oddalającą się w długim korytarzu. A ona dopiero po chwili ruszyła za nim, a dokładnie pobiegła. Po pewnym wydarzeniu nie chciała przemieszczać się sama po pałacu.

Kallias nawet na nią nie spojrzał, choć bezsprzecznie poczuł, gdy wpadła na niego. Dobrze, że przedtem zwolniła, bo w innym przypadku pewnie miałaby rozwalony nos. Stał, a ona początkowo nie wiedziała dlaczego. Wątpiła, że poczekał na nią. Dopiero gdy wychyliła się, dostrzegła, kto ośmielił się zatrzymać Złotego.

Członek rodu Caius ruszył niespiesznie, pokonując odległość dzielącą go od białych drzwi apartamentu. Dostrzegła zmianę w jego posturze. Nie musiała nawet patrzeć na twarz wampira, aby wiedzieć, że pewnie widniał tam ten charakterystyczny nieszczery wyraz przeznaczony tylko dla jego „przyjaciela".

– Alexander, jak miło cię widzieć – rzucił aż nazbyt miło do Złotego sterczącego koło drzwi prowadzących do apartamentu Cynthii.

– Jak zawsze – odburknął Xander.

Gdy postawa Kalliasa niosła w sobie jawną pogardliwość i nadmierną wyniosłość, to Xandera miała w sobie apatyczność, która jednak wydawała się tylko zasłoną.

A Cynthia jak zawsze widząc tę dwójkę razem, zastanawiała się, co ich tak bardzo poróżniło.

Podeszła bliżej, ale na wszelki wypadek ustała nieco z tyłu, w bezpiecznej odległości.

– To na mnie tak czekasz? – zapytał Kallias. To było dziwne, ale w jego tonie zdawało jej się, że uchwyciła pewną niespodziewaną nutę namiętności.

Jej chora wyobraźnia wykreowała obraz przeszłości, w której Kallias i Xander byli kochankami.

Szybko wyparła ten wymysł z głowy. Za dużo książek tego typu się naczytała i teraz były tego efekty.

– Gdybym to na ciebie czekał, idioto, to sterczałbym pod twoim pokojem – odpysknął Xander, widocznie zirytowany odważając się na obrazę.

– Myślałem, że zaniosła cię tutaj twoja miłość do mojej persony – stwierdził Kallias z nostalgią w głosie, przybierając na twarz oznaki bólu, udając, że słowa Xandera go zraniły. A Cynthia tylko utwierdzała się w myśli, że może w przeszłości łączyło ich jakieś gorące uczucie.

Jeśli oni nie będą razem, nie wierzę w miłość.

Dopiero po zauważeniu skierowanych na nią złotych tęczówek oraz czarnych, zdała sobie sprawę, że powiedziała to na głos.

Otwarła szeroko oczy i zakryła szybko usta, aby kolejne głupie zdanie nie opuściło jej gardła.

– Czy chcemy wiedzieć, co właśnie sobie uroiłaś? – zapytał ją Kallias, wysyłając jej tak groźny uśmiech, że aż poczuła ciarki.

Pokręciła tylko głową, woląc już dzisiaj nie otwierać ust, a zwłaszcza teraz.

Przedstawiciel rodu Caius poprzyglądał się jej z półprzymkniętych powiek, za to członek Khaos nastroszył brwi i rozdziawił usta. Wiedziała, że gdyby byli sami, rzuciłby jakąś ripostę, ale najwyraźniej w obecności Kalliasa zostawił ją dla siebie.

Żałowała, że nie mogła się schować za licznymi rzeźbami rozstawionymi wzdłuż ścian. Co prawda niby było to możliwe, ale wtedy wyglądałaby jeszcze bardziej komicznie niż jak teraz stała z uniesioną ręką, zasłaniając usta i bujając się lekko na stopach.

Jeszcze chwilę mierzyli ją spojrzeniem, po czym wrócili do siebie, najwyraźniej przypominając sobie o własnej obecności. Odetchnęła. Znowu mogła udawać ducha, który w milczeniu przysłuchiwał się wymianie zdań.

– Mogę cię spytać, Alexandrze, co tutaj robisz?

– Nie możesz – odpowiedział od razu, wkładając ręce do kieszeni spodni. Dzisiaj miał na sobie koszulę, oczywiście czarną jak reszta stroju, której górne guziki zostawił rozpięte, w przeciwieństwie do drugiego Złotego, mającego akurat wszystkie zapięte.

Kallias nie dał się wyprowadzić z równowagi. Jedynie szerzej się uśmiechnął, choć w tym nie było nic przyjaznego. O nie, była to oznaka wojny, a tego świadkiem akurat nie chciała być Cynthia. Wymiana zdań to jedno, ale walka dwóch Złotych to drugie. Czas się ewakuować.

– Epione na mnie czeka – napomknęła. Jej cichy głos wydawał się za słaby, aby przedrzeć się przez gęstą atmosferę. Zdawał się utknąć w połowie, zanim dodarł do uszu Złotych, bo nawet na nią nie spojrzeli. Postanowiła jednak nie mówić nic więcej i skierowała się w stronę drzwi. Nie doszła jednak do nich, bo po drodze zaczepił ją Xander. Znalazła się w najgorszym miejscu, jakim mogła: między tą dwójką.

– Przyszedłem do ciebie – powiedział, jakby wcale nie domyśliła się tego już po tym, że czekał na nią przed drzwiami jej apartamentu. Dziwiła się, czemu nie w środku. I tak wchodził tam, jak do siebie.

– Ach, a więc to moja uczennica cię interesuje. – Kallias udał zaskoczonego. 

Postawa Xandera diametralnie się zmieniła. Zniknęła ta swoboda. Napiął barki, ręce zacisnął w pięści, zęby mocno zagryzł i spojrzał na Kalliasa spod obniżonej brody.

– Nie jest twoja – warknął. Cynthia była pewna, że pierwszy raz usłyszała, aż taki zwierzęcy dźwięk wydobywający się z krtani Xandera. Dziwiła się, że jednym niż nieznaczącym słowem zareagował tak skrajnie. Wcześniej raczej puszczał mimo uszu odzywki Kalliasa i nie dawał się sprowokować. 

– Powiedziałem coś nie tak? Wydaje mi się, że wszystko zgodnie z prawdą. Cynthia przecież jest moją uczennicą. – Specjalnie drażnił Złotego, podkreślając to jedno słowo. Wiedział już, gdzie mógł wbić szpileczkę. Wcale nie przejmował się, że Xander wyglądał jak diabeł, który właśnie wyszedł z piekieł.

O nie, on z całą pewnością nie bał się diabła, a to, dlatego że przecież sam nim był.

– Obiecałeś – zwróciła się natychmiast do przedstawiciela rodu Caius.

Zrozumiał od razu. Dostrzegła to w błysku jego złotych tęczówek. Nie musiała dodawać niczego więcej. Obiecał, że już nigdy nie wykorzysta jej w tej ich wojence.

– Pora już na mnie – skapitulował dyplomatycznie Kallias, poprawiając rękawy garnituru. – Miłej rozmowy. – Kiwnął lekko głową w stronę tej dwójki, jakby żegnał się po wspólnym spędzonym wieczorze przegadanym na polityce.

Wprawił w Cynthię w niemałe zaskoczenie. Sądziła, że ją zignoruje. 

Dopiero kiedy była pewna, że nie był to żart i dotrzymał swoich słów, odetchnęła. Chociaż jeden z nich potrafił się zachować.

– Co ci obiecał?

I choć jeszcze chwilę temu cieszyła się, że została sama z Xanderem, słysząc ten warczący ton, od razu pożałowała, że na korytarzu nikogo więcej nie było.

– Obiecał nie wykorzystywać mnie w waszej kłótni – oznajmiła, nie ukrywając niczego. Bała się, że w innym przypadku ubzdura coś sobie.

Po jej słowach jego mina zelżała.

– Choć w jednym potrafi się zachować – przyznał ze spokojem.

Nie skomentowała tego, jak szybko zmieniał emocje, jakby były niczym więcej niż kartami, które wyciągał z talii.

– Dlaczego na mnie czekałeś? – zapytała bezpośrednio. Była zmęczona. Od trzech dni próbowała odespać nocną wyprawę do Bethany i późniejszą pogawędkę. Chciała więc jak najszybciej znaleźć się w pokoju.

– Chciałem oprowadzić cię po pałacu.

Początkowo myślała, że się przesłyszała. Pojęła jednak, że nie.

– Po prawie miesiącu chcesz mi go dopiero pokazać? – rzuciła z niedowierzaniem. Po wypowiedzeniu tych słów zdała sobie sprawę z jednej kluczowej kwestii. Może wcześniej nie mógł, bo wiedział, jakby się to skończyło. Stara Cynthia szybciej wyłupałaby mu oczy, niż gdzieś z nim z własnej woli poszła. Cóż, ta nowa była bardziej wyrozumiała.

– Zawsze się spóźniam – odparł półżartem na swoją obronę. – Tak właściwie to chcę pokazać ci tylko dwa miejsca.

Nie miała ochoty na wycieczki. Pragnęła tylko położyć się spać, choć jednak wiedziała, że jak wejdzie do apartamentu to i tak nie będzie jej to dane. Najpierw coś zje, potem Epione zajmie się rudymi włosami, a na koniec Miedziana wymyśli coś jeszcze innego. I tak położy się dopiero wieczorem.

Dodatkowo odczuwała obowiązek się zgodzić. Zorganizował dla niej spotkanie z Bethany. Chciała się jakoś odwdzięczyć. Szczególnie że to tylko dwa miejsca. Nie potrwa przecież to zbyt długo.

– Niech będzie.

***

Syn Rady wartujący koło metalowych, półokrągłych drzwi skinął głową, gdy z Xanderem ustali przed nimi. Ich masywność i prostota wyróżniały się na tle marmuru i złota. Wydawało jej się, że pierwszy raz była w tej części pałacu. Znaleźli się gdzieś na skraju, daleko od apartamentu.

Złoty otwarł drzwi. Nie wszedł jako pierwszy, a Cynthia również nie zamierzała tego robić. Metalowe drzwi kryły w sobie kamienny prawoskrętny korytarz prowadzący w dół. Niby Xander mówił jej, że wampiry nie miały lochów, bo zawaliły się, jednak owe schody przypominały takie, które właśnie mogły prowadzić do podziemnego więzienia.

Spojrzała badawczo na Xandera, próbując odczytać z jego twarzy, co tym razem wymyślił. Nie odwzajemnił spojrzenia i bez zaszczycenia choć jednym słówkiem wyjaśnienia, skierował kroki na schody.

Wolała tam nie schodzić. Odór stęchlizny był odczuwalny już na górze, więc łatwo było się domyślić, że na dole będzie tylko gorzej.

Xander nie czekał na nią, po chwili nawet zniknął za kamienną ścianą.

Kosztowało ją wiele siły, aby nie krzyknąć zirytowana. Jeśli już gdzieś ją zabrał, to zasługiwała na parę słów wyjaśnienia. A nie bez słowa kazał jej schodzić w ledwo oświetlony korytarz nie wiadomo gdzie prowadzący. Krótkie spojrzenie na czuwającego obok Miedzianego powstrzymało ją od niemiłego komentarza.

Ruszyła w nieznane za Xanderem, szybko uznając owe schody za gorsze niż były u Bahati, a o to przecież nie było łatwo. Należało szczególnie uważać, jak kładło się stopy na wysokich, stromych i wąskich stopniach. Przynajmniej tutejsze światło zamontowane co jakiś czas na ścianie lepiej oświetlało to miejsce niż lampa naftowa u wiedźmy.

– Gdzie idziemy? – zapytała bez namysłu, jak tylko w jej oczy rzuciła się czarna koszula. Najwyraźniej wampir nie spieszył się, aby mogła go dogonić.

– W dół.

Jej twarz stężała w złym grymasie. Spiorunowała go spojrzeniem, co prawie kosztowało ją utraty pewnie kilku przednich zębów i zdartą skórą, a może i nawet gorzej, gdy jeden stopień okazał się wyjątkowo węższy od pozostałych i jej stopa zsunęła się z niego. Spotkanie z twardymi schodami wydawało się nieuniknione, gdy Złoty znalazł się koło niej szybciej, niż mogły zarejestrować to miodowe oczy.

– Nic ci nie jest? – zapytał, choć w jego głosie nie uchwyciła troski ani przejęcia. Nie było w nim też rozbawienia czy szyderstwa. Był dziwny, niejasny, jak to miejsce. Trzymał jej ciało mocno w pasie, utrzymując nad ziemią.

Oprócz utraty godności, nic jej nie było, lecz to zostawiła dla siebie. Nawet nie uniosła głowy, tylko pozwoliła jej bezwiednie zwisać. Rude włosy poruszyły się, gdy pokręciła głową, dając znak, że wszystko było dobrze.

Podniósł ją bez większego wysiłku. Pewnie dla niego była tak lekka, jak dla niej piórko. Pozwolił jej stanąć na nogi, choć jeszcze nie puścił.

Dziewczyny twarz była przysłonięta przez rudą kotarę i na razie postanowiła jej nie odsłaniać. Czuła się jak łamaga. Nawet po schodach nie umiała zejść, aby niczego sobie nie zrobić. I ona niby była Złotą?

– Zostało kilka stopni. Dasz radę? – Nie była pewna czy powiedział to ze względu na przejęcie, czy z drwiny. Może gdyby spojrzała na jego twarz, dowiedziałaby się, jednak ona unikała zerknięcia na niego i wzrok miała wbity w jego grdykę, obserwując, jak się poruszała, kiedy mówił.

Kiwnęła głową, choć miała ochotę powiedzieć, że nie. Atakowały ją złe przeczucia.

Xander puścił ją i ponownie stawiał kroki jako pierwszy. Tym razem szedł jeszcze wolniej, zachowując bliższą odległość.

Powiedział prawdę. Pokonali kilka stopni, a im oczom ukazał się podziemny korytarz.

Cóż, gdyby jednak spadłaby ze schodów, nie musieliby ją chować, bo już samodzielnie znalazłaby się na cmentarzu.

– Katakumby – poinformował ją Xander, potwierdzając jej myśli.

Wystarczył jeden rzut oka, aby stwierdzić, że znaleźli sięw podziemnym cmentarzu. System wydrążonych w ziemi i kutych w skale korytarzy ciągnął się we wszystkie strony. Odrapane ściany były gołe, bez złota, zdobień, dodatków, potwierdzające stwierdzenie, że człowiek, choć w tym przypadku wampir i tak do grobu niczego nie zabierze.

Xander nie powiedziawszy nic więcej, ruszył korytarzem. Tym razem bez zwłoki podążyła za nim. W miejscu takim jak to nie chciała zostać z tyłu, dlatego trzymała się go naprawdę blisko. Wszechobecna ciemność, przeszywający chłód, wilgoć oraz kręte i wąskie korytarze oddziaływały na zmysły. Rzadkie światło z sufitu łagodziło nieco ciemność, choć jedynie nieznaczenie, bo panował półmrok, a miejscami nie do przejrzenia ciemnica.

Była ciekawa, dlaczego chciał pokazać jej to miejsce i jakie jak tak będzie kolejne.

Może diabeł w końcu zabierze ją do piekła.

Jednak nie odważyła się o nic zapytać. Między nimi zawładnęło osłupienie i milczenie. W katakumbach stykało się ze śmiercią, więc nie miało się ochoty mówić. Xander chyba myślał podobnie, bo nie odzywał się, nie opowiadał, tylko podążał przed siebie.

Cynthia nie rozglądała się zbytnio, bojąc się, że jak tylko opuści na dłużej wzrok z Xandera, ten zniknie. Co jak co, ale zostanie tutaj samą, byłoby gorsze, niż najmroczniejszy koszmar. Co jakiś czas tylko jej wzrok przyciągały nieczytelne napisy, znajdujące się na zamurowanej powierzchni wydrążonych komór w ścianach, mieszczących pochowane osoby.

Niekiedy mijali schody prowadzące na górę, co znaczyło, że te, którymi zeszli, nie były jedynymi. Zwróciła na nie szczególną uwagę, próbując zapamiętać, gdzie się znajdowały. Tak na wszelki wypadek, gdyby któryś z trupów postanowił powstać z martwych. W świecie pełnym wampirów i wiedźm mogła się spodziewać wszystkiego. Przecież ona sama odżyła.

Pokonywali korytarz różniący się od pozostałych. Tylko pobieżnie się rozejrzała, nie chcąc stracić z oczu Xandera na dłużej, niż było potrzeba, mimo to krótkie spojrzenie wystarczyło, aby stwierdziła, że ściany były mniej zniszczone. Dodatkowo korytarz był lepiej oświetlony. Nie rozumiała, czemu to miejsce różniło się od pozostałych. Nie było tu więcej pochowanych wampirów, lecz tak jak w innych częściach katakumb, wydrążone komory w ścianach, a później zamurowane, ulokowane były w znacznej odległości od siebie.

Dopiero gdy odważyła się wychylić głowę zza Xandera, dojrzała na końcu korytarza grotę. Przed wejściem na ścianie wyryto duży napis, którego jednak również nie dała rady odczytać.

Złote zdobienia i marmur znajdowały się tutaj wszędzie. To miejsce niczym nie odbiegało od pałacowych korytarzy. Bogactwo i przepych aż oślepiały. Grota wyróżniała się jeszcze jednym od pozostałego podziemnego systemu. Tutaj wampiry nie były pochowane w wyrytych dziurach w ścianach. Rzędy sarkofagów ciągnęły się po obu stronach ścian. Ze względu na styl wydawały się pochodzić z różnych dziejów historycznych. Niektóre były wykute w monolicie, inne wykonane z bazaltu czy marmuru, a także poszczególne posiadały nawet portret zmarłego.

– Starożytny Egipt – rzucił Xander, przyciągając jej uwagę.

Rozkojarzona ilością starych i cennych rzeczy zapomniała, że miała przecież nie odwracać od wampira wzroku. Jak dobrze, że chociaż on ją pilnował.

Wróciła spojrzeniem do sarkofagu, który tak wzbudził jej zainteresowanie. A więc pochodził ze starożytnego Egiptu. Tak właśnie pomyślała, choć najpierw ciężko było jej uwierzyć, że tak stara rzecz może przetrwać tyle lat w tak dobrym stanie.

– Wtedy jeszcze Złoci żyli wśród ludzi. Jedna z dynastii władców Egiptu była Złotymi. Kilkadziesiąt lat temu ludzie znaleźli grobowiec. Akurat to mnie rada wydelegowała do zatuszowania archeologicznego znaleziska i przetransportowania sarkofagu tutaj.

– Tutaj pochowani są Złoci? – zapytała, rozglądając się po jamie. Sarkofagów było naprawdę dużo, lecz mało, jeśli mieściły wszystkich martwych wampirów klasy najwyższej.

– W całych katakumbach pochowani są Złoci. Czasami też Miedziani, lecz ich głównie chowa się w rodowych grobowcach. Chyba że jakiś akurat zasłużył, aby znaleźć się tutaj.

– Więc w tym miejscu pochowani są tylko władcy? – wywnioskowała. Tak to pomieszczenie wyglądało. Jak grobowiec królów.

– Królewski ród Złotych – potwierdził, wskazując rękami rzędy sarkofagów. – Ród Deyanira.

Deyanira – to jedno słowo znała nazbyt dobrze.

– Twój ród – oznajmił coś, co wbiło ją w ziemię.

Otwarła usta, lecz żadne słowo z nich nie padło. Jedynie z szeroko otwartymi oczami i uniesionymi brwiami wpatrywała się w Xandera, jakby miał zaraz rzucić, że tylko żartował. Nawet czekała na to. Szybciej uwierzyłaby, że był to tylko jego jakiś nieśmieszny żart niż powiedzenie prawdy.

– Kallias nie powiedział ci jeszcze o tym? – zapytał również zaskoczony, choć w jego przypadku było to spowodowane czymś znacznie odmiennym.

Nie dała rady i na to wydobyć z siebie odpowiedzi, choć wampir nie musiał jej słyszeć, aby po minie rudowłosej wiedzieć, że tak właśnie było. Skrzywił się z niezadowolenia i bez słowa skierował się w głąb jamy.

Kallias nawet nie wspomniał o tym. Jednak nie mogła gniewać się na niego z tego powodu. Przecież po lekcjach z Bahati sama miała sprawdzić, co oznaczało to tajemnicze słowo „Deyanira". Jak się okazało, wiedźma po prostu zwracała się do niej po nazwie rodu. Teraz miało to sens.

– Chodź, pokażę ci coś więcej – zawołał, gdy ta nawet nie ruszyła się o milimetr, mimo że Xander był już kilka sarkofagów dalej.

W końcu udała się za nim, już nawet nie przyglądając się zdobionym trumnom. Na razie była w zbyt dużym oszołomieniu na to.

Nie doszli do końca jamy, choć tylko dlatego, że jeden sarkofag kończył pochód.

– Sarkofag ostatniego króla, twojego pradziadka, Linusa z rodu Deyanira – powiedział, wskazując na trumnę znajdującą się w innym położeniu niż pozostałe. Stała na środku, zagradzając drogę, a nie przy ścianie jak reszta.

– Więc jestem... księżniczką. – Najpierw skrzywiła się na to określenie, a potem nie mogła powstrzymać śmiechu. Brzmiało to absurdalnie, najwyraźniej również dla Xandera, bo zerknął na nią ze zmarszczonymi brwiami.

– Mieliśmy królów, ale nigdy księżniczki czy królowe. Nie używamy takich określeń. Zawsze była to tylko Córka Króla czy Żona Króla.

Po jego słowach poczuła lekkie zdegustowanie, które pewnie było też widoczne na jej twarzy. Wyczuła w tym pewien mizoginizm, ale zostawiła to dla siebie. Zamiast tego zapytała:

– Jak zakończyło się jego panowanie?

Nie była jeszcze na tym etapie w nauce z Kalliasem, aby to wiedzieć. Co prawda poinformował ją, że kiedyś to królowie rządzili wampirami i rada tak naprawdę była niedawnym wytworem pochodzącym z osiemnastego wieku. Co prawda już kiedyś wyznaczano osoby, które doradzały królowi, ale nigdy przedtem nie miały mocy sprawczej.

– Nemesis go zabiła.

Otwarła szeroko oczy. Jej babka zabiła własnego ojca.

– Dlaczego?

– Bo była szalona.

Puściła mimo uszy wypowiedź Xandera, bo sam jego ton czy luźna postawa sugerowały, że nie brał tej rozmowy na poważnie. Wróciła wspomnieniami do tego, o czym ostatnio jej mówił.

– Zabił swoją żonę i dziecko – pomyślała na głos. – Dlatego go zabiła? W akcie zemsty za matkę i siostrę?

Wzruszył ramionami.

– Jak zmarła? – zadała kolejne pytanie, uprzedzając Xandera przed odpowiedzią na poprzednie. Wiedziała już, że chciał rzucić kolejne: „Bo była szalona".

– Została zabita.

– Przez kogo? – Spróbowała wyciągnąć od niego jak najwięcej, co szło opornie. Zaczynał działać jej na nerwy. Sam ją tu zabrał, więc teraz powinien udzielić informacji. Jeśli myślał, że już Kallias ją tego wszystkiego nauczył, to mógł pierw go zapytać.

– Przez Alastora z rodu Sybil. On był... twoim dziadkiem od strony ojca.

Jej mózg na moment przestał działać od ilości analizowanych informacji, co było widoczne na twarzy, bo widniało na niej jedno wielkie zagubienie.

– Więc moja babcia, Nemesis, od strony mamy, zabiła mojego pradziadka, Linusa, a później sama została zabita przez mojego dziadka od strony ojca, Alastora, którego syn został mężem mojej mamy, Elary. – Nie wiedziała, czy miała mówić po imionach, czy po rzeczownikach, tak i tak było dla niej to niekomfortowe, więc też dla własnego zrozumienia zdecydowała się na oba. Musiała jednak w końcu się przełamać, bo unikać tego też nie mogła w nieskończoność. Teraz też uświadomiła sobie, że nie wiedziała, jak nazywał się jej ojciec, choć już miała informację, z jakiego rodu pochodził. – Więc moja mama poślubiła mężczyznę, którego ojciec zabił jej matkę? – dopytała dla pewności.

– Mniej więcej.

Nie mogła powstrzymać się od głośnego westchnienia po usłyszeniu odpowiedzi Xandera. Nie przejmował się jej piorunującym spojrzeniem. Gdyby nie byli w podziemiu, pewnie walnąłby go piorun.

Miała tyle pytań, że nie wiedziała, od czego powinna zacząć.

– Dlaczego zabił Nemesis? – zapytała jako pierwsze.

– Bo była szalona.

Zacisnęła ręce w pięści, mając ochotę piszczeć ze złości. Obecne otoczenie jednak powstrzymało ją od tego. Mimo wszystko przebywali wśród zmarłych. 

– Zrzekła się władzy, oddając ją radzie – wyjaśnił leniwie.

Na moment zapadła cisza, gdy zastanawiała się, do czego nawiązywał.

– Dlatego nazwaną ją szaloną? – wywnioskowała, dziwiąc się. Coś w tej opowieści nie grało.

– To było samobójstwo – rzucił, wprawiając ją w jeszcze większe zdziwienie. – Oddając władzę, na pewno wiedziała, że rada prędzej czy później się jej pozbędzie. Pamiętała okres rządu rodu Deyanira. Mogła więc chcieć do tego wrócić, gdyby urodziła syna.

– Ale urodziła dziewczynkę.

– I całe szczęście, bo w innym przypadku ciebie też nie byłoby na świecie.

Nie musiała pytać, o czym mówił, bo po jego ponurym spojrzeniu domyśliła się, że gdyby był to chłopiec, również zginąłby jak Nemesis. Dalej jednak nie rozumiała, dlaczego jej dziadek ją zabił. 

– Po śmierci Nemesis z rąk Alastora, twoja matka została oddana jego rodowi. Powiedzmy jako nagroda za... pozbycie się zdrajcy. Wcześniej to wiedźmy zostały posądzone o zabicie króla Linusa. Gadka się zmieniła, kiedy chciano pozbyć się Nemesis. Wtedy to ją oskarżono o to.

– Z jakiego rodu pochodził Alastor? – zapytała, chcąc się czegoś upewnić, gdy pewna myśl pojawiła się w jej głowie. Ilość usłyszanych imion i nazw rodów zaczynały już jej się mieszać.

– Sybil.

– Mój dziadek był członkiem rady, od razu po tym, jak powstała.

Skinął głową potwierdzająco.

Teraz już pamiętała. Kallias coś jednak wspominał o tym. Oprócz rodu Sybil, który był w radzie, także ród jej nauczyciela tworzył go na samym początku. Nie rozwijał jednak, jak to się stało, że stracił miejsce we władzy. Powiedział jedynie, że na wszystko jeszcze przyjdzie czas.

– Jeszcze wtedy ród twojego ojca i mojego współpracowali ze sobą.

– Nic z tego nie rozumiem – oznajmiła nagle, będąc zagubiona.

– Nie tylko ty – przyznał Xander szczerze. – W odniesieniu do tamtych lat jest wiele niewiadomych. Zbyt wiele jak na okres, który był niedawno. – Zawiesił głos. Nie zdążyła jednak ukształtować żadnego pytania, gdy oznajmił: – Chodź, pokażę ci drugie miejsce.

Grobowiec opuszczała z mętlikiem pytań w głowie, bojąc się jakie kolejne informacje przyjdzie jej poznać o rodzinie.

***

Xander postawił ją wśród drzew na mokrej trawie. Dzisiaj rano popadał chwilę deszcz. Aby odwiedzić kolejne miejsce, musieli opuścić pałac, choć przedtem wampir nakazał Epione dać Cynthii coś do zarzucenia. Nic nie pozostało po wysokich temperaturach z początkowych dni po tym, jak to przyjechała. Dzielącą odległość pokonali w paręnaście sekund dzięki wampirzej szybkości Złotego. Znaleźli się w czymś, co po pobieżnym rozejrzeniu się przypominało gaj. Jednak Cynthia wątpiła, że zabrał ją tutaj na zwyczajny spacerek na świeżym powietrzu.

Obeznała się dokładniej z otoczeniem. Wydawało jej się, żeby nie przekroczyli żadnej bramy. Byli gdzieś już na skraju terenu przylegającego do pałacu, tylko w przeciwnej stronie niż mieściła się jaskinia Bahati.

– Cmentarz – oznajmił Xander niespodziewanie, gdy Cynthia nieprzerwanie się rozglądała, próbując określić, gdzie ją zabrał.

Nigdzie nie znalazła potwierdzenia słów wampira. Nie dojrzała nagrobków, grobowców, figur czy choćby napisu, że ktoś tutaj leżał. Tylko niewielki las dziko rosnących brzóz.

– Gdzie? – Spojrzała na Xandera, myśląc, że może wskazał jej jakieś inne miejsce, którego swoim ludzkim okiem nie mogła dostrzec.

– Tutaj. – Machnął rękami, wskazując wszystko dookoła. – Z założenia każda brzoza miała oznaczać jeden grób. Jednak aby tak było, należałoby o to miejsce dbać i pilnować, żeby samodzielnie się nie rozsiewały. Nikt nigdy nie został do tego wyznaczony, więc to miejsce żyje swoim własnym życiem. Teraz chowa się tutaj, gdzie tylko można. Czasami nawet trumna na trumnie, gdy okazuje się, że wykopane miejsce jest zajęte. – W głosie Xandera nie wyłapała żadnego żalu czy oburzenia tym faktem. Po prostu przyjął, że tak było i nie miał w tym żadnego problemu. Ruszył powolnym krokiem przed siebie, manewrując między brzozami.

Cynthia początkowo się wahała, aby pójść za nim, bo jeśli był to cmentarz, mogła właśnie deptać czyjś grób. Gdy jednak usłyszała, że Xander kontynuował dialog, pomknęła za nim, aby nie utracić żadnych słów.

– Bałagan powstał tu zwłaszcza w czasie toczonej wojny z wiedźmami. Aby nas osłabić, skupiły się na zabijaniu kobiet. Było zbyt dużo ciał, aby o to zadbać bez żadnego rejestru.

– To straszne – stwierdziła poruszona jego słowami, w przeciwieństwie do niego. Mówił bez żadnych słyszalnych emocji i szedł przed siebie ze skrzyżowanymi dłońmi za plecami. Nie przypominał osoby właśnie odwiedzającej cmentarz. Tylko jakby poszedł sobie do lasu na spacer i tak człapał wśród drzew.

Po jej słowach wzruszył bez przejęcia ramionami.

– Na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone, a w tej szczególnie nie było żadnych zasad. Każda ze stron atakowała najsłabsze ogniwo. My zabijaliśmy z zimną krwią ich dzieci, oni nasze kobiety. Dlatego teraz jest ich tak niewiele. Zaledwie cztery.

– Żyją obecnie tylko cztery Złote? – powtórzyła, chcąc się upewnić, czy się przypadkiem nie przesłyszała albo może coś źle zrozumiała.

– I to z tobą włącznie.

– To trzy i pół – poprawiła go bezmyślnie, karcąc po chwili siebie za te słowa. Cmentarz nie był dobrym miejscem na rzucanie tego typu żartów. – A Złotych ile jest?

Nastała cisza. Uznała, że Xander pewnie teraz w myślach szybko wszystkich zliczał, więc nie pospieszała go.

– Jakoś dwudziestu, coś takiego – odpowiedział w końcu. – Kiedyś było nas więcej... znacznie więcej. Wojny z wiedźmami, a wcześniej między rodami doprowadziły nas prawie do wymarcia. Szczególnie że narodziny Złotych są rzadkie. Kiedyś zaledwie kilka w czasie jednego wieku, teraz jeszcze rzadziej.

– Dlaczego?

– Na to pytanie od tysięcy lat nikt nie poznał odpowiedzi. – Był to chyba pierwszy raz, kiedy wampir wzruszył ramionami, bo nie znał wyjaśnienia, a nie z nawyku.

– Nie widziałam innego Złotego oprócz ciebie i Kalliasa w pałacu – zauważyła. Co prawda spotkała jeszcze członków rady, choć ona raczej nazwałaby to jedynie przebywaniem w jednym pomieszczeniu przez chwilę, bo oprócz złotych tęczówek nie dostrzegła ich twarzy.

– Aktualnie niewiele z nas przebywa w pałacu. Oprócz mnie i Kalliasa będzie tylko jeszcze mój ojciec. Zazwyczaj jeden członek rady jest na miejscu. 

Zmierzyła go pewnym powątpiewania spojrzeniem, gdy zatrzymał się i odwrócił w jej stronę. Włożył ręce do kieszeni i jak gdyby nic oparł się o pień wysokiej i starej brzozy.

– Jeszcze niedawno mówiłeś co innego – przypomniała mu, krzyżując bojowo ramiona na piersi.

Tyle razy przecież powtarzał jej, że Złoci siedzą w pałacu i nie paradują tak po prostu wśród ludzi.

– Trochę przeinaczyłem fakty. – Jego głos nie miał w sobie skruchy czy zażenowania wynikających z wielokrotnego i bezczelnego kłamstwa. – Na swoją obronę powiem, że podobno kiedyś tak było, za życia króla. Gdy rada objęła władzę, dała więcej wolności. Nawet woleli, aby Złoci porozjeżdżali się po świecie do prywatnych posiadłości. Dzięki temu szybciej jest kogoś wysłać, gdy coś się dzieje. No i członkowie rady czują się bezpieczniejsi. W znacznej odległości ciężej wbić drugiemu nóż w plecy.

Chwilę mierzyła surowym spojrzeniem Xandera, dając mu znać, że nie spodobało jej się to kłamstwo. Po chwili jednak westchnęła, a jej wzrok zelżał. Pewnie miał powód, dlaczego dokładnie jej tego wcześniej nie wyjaśnił. Może bał się, że zbyt szczegółowe informacje wzbudzą jeszcze większą nieufność w Cynthii. A może tylko teraz go broniła, chcąc widzieć go w lepszym świetle.

– Nie wygląda to, jak cmentarz – stwierdziła, zmieniając tok rozmowy.

Po podziemiu, w którym jeszcze chwilę temu przebywali, było od razu widać, że stanowiło katakumby. Natomiast ten las w ogóle nie przypominał miejsca, gdzie chowało się zmarłych. Zwykły gaj przy domu, do którego wypuszczało się psa – nic więcej.

– Taki właśnie był zamiar. Miał się nie rzucać w oczy, w oddaleniu od wszystkiego, miał po prostu zniknąć – wyjaśnił Xander, wyjmując jedną rękę z kieszeni. Wskazał drzewa dookoła, jakby dotychczas dziewczyna w ogóle ich nie zauważyła. – Brzoza jest symbolem władzy – dodał i oderwał się od pnia, by następnie przyłożyć rozłożoną dłoń do białej kory. – Posadzenie ich tutaj było jak splunięcie w twarze zmarłych. Miało pokazywać, że nawet po śmierci władza nie jest im dana.

– Pochowani są tutaj jacyś zdrajcy? – To wyczytała ze słów Xandera. W tym miejscu pochowane były osoby, o których żywi mieli zapomnieć. 

Xander prychnął, co od razu zinterpretowała, że była daleka od prawdy.

– To jest cmentarz Złotych.

– Kolejny? W podziemnym zabrakło miejsca? – zapytała całkiem szczerze.

– W katakumbach pochowani są mężczyźni. Jedynie mężczyźni.

Otwarła szeroko oczy, podobnie jak usta i już po raz któryś rozglądnęła się dookoła.

– Więc to...

– Jest cmentarz kobiet – dokończył za nią.

Z jednej strony wolałaby być pochowana tutaj, lecz to nie wcale o to chodziło. Brzozy były symbolem władzy, której żadna z tych kobiet nie miała za życia. Pochowane z dala od przepychu pałacu, wciśnięte gdzieś w kąt, aby o nich zapomnieć.

Xander nie przejął się szokiem, który spowodował przecież swoimi słowami. Skierował się w dalszą część lasu, która okazała się już skrajem. Dostrzegła czarne ogrodzenie zakończone kutymi grotami.

Cały czas odczuwała dyskomfort spowodowany przemierzaniem terenu między brzozami. Niby pochowane tutaj kobiety od dawna nie żyły, więc wszystko było im jedno, mimo to czuła się tak, jakby odbierała im szacunek. Szkoda, że groby nie były w żaden sposób oznaczone, tak żeby mogła je wyminąć.

– Tutaj jest pochowana siostra mojego ojca – oznajmił, zwalniając kroku.

Spojrzała na pole trawy między dwiema dość sporymi brzozami, które kiwnięciem głowy wskazał Xander. To miejsce nie różniło się niczym od pozostałej części cmentarza. 

– Moja matka.

Skrzywiła się. Na początku zrozumiała słowa wampira tak, że jego ciotka była również matką. Po chwili jednak uznała, że źle je zinterpretowała i musiała znajdować się tutaj zarówno siostra Deimosa, jak i matka Xandera.

– Związki kazirodcze pomiędzy rodzeństwem to norma wśród wampirów – zdradził, niespiesznie przemierzając cmentarz.

A więc jednak dobrze początkowo zrozumiała jego słowa.

Musiała się zatrzymać, bo aktualnie myślenie i pilnowanie, aby nie zahaczyć o wystający korzeń, było za zaawansowanym procesem.

Powiedzieć, że słowa Xandera zaskoczyły ją to za mało. Informacja nawet o tym, że jej rodzina pochodziła z królewskiego rodu, nie poraziła ją tak, jak to, co powiedział.

– Nie występują u nas choroby genetyczne – mówił dalej, w dalszym ciągu swobodnie spacerując sobie po grobach.

Zabrakło jej słów, choć nawet nie wiedziała, czy w tej chwili było cokolwiek odpowiedniego do przedstawienia na głos. Jedynie, aby poczekał na nią, ale nawet tego nie wypowiedziała, zmuszając nogi do postawienia kroków za Xanderem.

– Teraz wygląda to nieco inaczej, ale kiedyś rody nie chciały się mieszać. Każdemu zależało na zachowaniu czystości krwi. Król Linus oraz jego żona również byli rodzeństwem. Właściwie cały ród Deyanira opierał się na małżeństwach krewniaczych: między rodzeństwem czy kuzynostwem. Jedynie twoja babka i matka poślubiły mężczyzn z innych rodów.

Nie wiedziała, co powiedzieć. Po prostu czuła... odruch wymiotny. Co prawda nie miała brata, a przynajmniej o takowym nie wiedziała, ale myśl, że gdyby jednak jakiś żył i miałaby za niego wyjść, wprawiało ją w zdegustowanie.

– To tutaj – powiedział, dochodząc już do końca cmentarza. Ogrodzenie uniemożliwiało dalszą przechadzkę. – Tutaj jest pochowana Nemesis, Demetrius i Elara.

Jej babka i matka. Jednak kim była trzecia osoba? Na pewno Bethany o niej nie wspominała. Nie potrafiła sobie przypomnieć, czy z ust Xandera również padło dzisiaj to imię. Tyle się dowiedziała, że wszystko zaczynało jej się mieszać.

– Kim była Demetrius? – zapytała w końcu, mając pustkę w głowię.

– Kim był – poprawił ją. – Mężem Nemesis, twoim dziadkiem.

Zmarszczyła brwi, bo przecież mówił, że pochowane były tutaj tylko kobiety.

– Zażyczył sobie tego – wyjaśnił, rozczytując pytające spojrzenie rudowłosej. – Podobno bardzo kochał Nemesis i nawet po śmierci chciał być razem z nią.

Spojrzała na niewielki obszar przed starą brzozą, gdzie pod grubą warstwą ziemi mieścili się jej dziadkowie i matka. Znienacka uderzyło w nią uczucie tak przygnębiające, że miała problem utrzymać się w ryzach i nie wybuchnąć płaczem jak dziecko. Nigdy przedtem nie myślała o spotkaniu swoje matki, a szczególnie nie śmiała wyobrażać sobie poznanie tej starszej części rodziny. Teraz jednak zastanawiała się, jacy byliby. Dziadek Winter często po kryjomu przemycał słodycze wnuczce. Cynthia rozmyślała czy Demetrius robiłby coś podobnego. Jeśli faktycznie kochał żonę, to również może pokochałby wnuczkę. 

– Dlaczego mnie tutaj zabrałeś? – zapytała, starając się myśli nakierować na coś innego. Te za bardzo pchały ją w błogie, ale już nigdy niedostępne miejsce. Mogła spędzać czas na rozmarzaniu o rodzinie, ale wszystko to zostanie jedynie w jej głowie. Pochowani tutaj od wielu lat nie mieli szansy poznać Cynthii tak jak ona ich. 

Miała wrażenie, że nie chodziło mu tylko o pokazanie grobów. Miał jakiś cel, a ona chciała go usłyszeć.

– Jeszcze tego nie zrozumiałaś?

Spojrzała na niego skołowana. Nastała cisza, w której Cynthia intensywnie zastanawiała się, do czego nawiązywał.

Xander w tym czasie nie spuszczał wzroku z jej twarzy. W końcu musiał stracić cierpliwość, bo zbliżył się do niej i wyjaśnił:

– Kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem, od razu chciałem zabrać cię ze sobą, lecz później... porozmawiałem z Bethany. Zrozumiałem jaką wielką szansę otrzymałaś. Mogłaś normalnie żyć, nawet jeśli tylko przez krótki czas. Dlatego cię okłamywałem. – Położył palec na jej wargach, gdy otwierała usta, żeby skomentować. Chciała rzec, że nie winiła go już za to, ale nie było jej to dane. – Nie mogę obiecać, że nie okłamię cię już nigdy więcej. Mimo to jest jedna rzecz, o której nigdy cię nie okłamywałem i nigdy tego nie zrobię: moje uczucia względem ciebie. – Ujął jej rękę i przyłożył do swojej klatki piersiowej. Teraz słyszała. Słyszała bicie jego serca. – Kocham cię. To nigdy nie było i nigdy nie będzie kłamstwem.

– Xander... – Nie wiedziała, co powiedzieć. Zabrakło jej słów.

– Kocham cię – powtórzył, jakby wcześniejsze wyznanie nie było powiedziane wystarczająco wyraźnie i donośnie.

Była na tyle zszokowana, że nie potrafiła ułożyć żadnego sensownego zdania. Otwierała usta, lecz żadne słowo z nich nie wylatywało. Widziała powoli gasnącą nadzieję w ciemnych oczach Xandera, a ona nie mogła zrobić nic, aby ją zatrzymać. Gdy nagle padł przed nią na kolana. Klęczał na lub przy grobie. Nie wiedziała, w którym dokładnie miejscu się kończył. Xander owinął ramiona wokół pasa dziewczyny i przyłożył bok twarzy do jej brzucha.

– Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.

Jego zbolały głos rozdzierał jej serce. Widząc go tak przegranego i zrezygnowanego, miała ochotę płakać. Nawet bardziej, niż kiedy myślała o mamie i dziadkach. 

– Xander, wstań – poprosiła, nie mogąc dłużej oglądać go w takim stanie. Nie panowała nad drżącym głosem.

Nie posłuchał i wzmocnił uścisk, choć nie zrobił jej przy tym krzywdy. Mimo wszystko czuła, że się pilnował, aby przez wampirzą siłę nie sprawić jej bólu.

– Xander... I co ja mam z tobą zrobić? – Przejechała dłonią po czarnych włosach, drugą odkładając na jego karku. Albo jej się przesłyszało, albo miała wrażenie, że z ust Xandera wydostało się coś na kształt mruczenia z zadowolenia, kiedy tak głaskała go po głowie.

Jak kot – pomyślała, na moment uśmiechając się słabo.

– Wszystko. Możesz zrobić ze mną wszystko – przyzwolił.

Cóż, było to kuszące, jednak ona od pewnego czasu chciała zrobić tylko jedno.

Drgnęła, powstrzymując się w ostatniej chwili. Nie mogła dać się ponieść emocjom. Najpierw musiała jeszcze coś ustalić.

– Xander – powiedziała, przyciągając uwagę czarnych tęczówek. – Jeśli jeszcze raz mnie okłamiesz, to... – urwała, nie wiedząc, jak miała to dokończyć.

To go zabije? Nie, nie zrobiłaby tego. Nigdy.

Dodatkowo i tak powiedział, że w przyszłości zamierza ją okłamać. Nie mogła więc kazać mu obiecać, żeby tego nie zrobił, bo byłoby to kolejne kłamstwo.

– Po prostu, jeśli się zdecydujesz już na kłamstwo, chociaż miej ku temu dobry powód – powiedziała w zamian, gładząc palcem jego policzek.

A kiedy lekko skinął głową, nie mogła już wytrzymać. Odsunęła się, wywołując przez moment zdziwienie, a wręcz przerażenie na twarzy wampira. Jednak zrobiła to tylko po to, aby pochylić się i złączyć ich wargi w  upragnionym i tęsknym pocałunku. Xander podniósł rękę i założył ją na tył jej głowy, zanurzając palce w rudych puklach. Przyciągnął ją jeszcze bliżej, pogłębiając pocałunek.

Zaczynało brakować jej powietrza, lecz w tym momencie wolała się udusić niż z tego powodu od niego oderwać. I co prawda zrobiła to po chwili, lecz przez coś innego.

Byli przecież na cmentarzu, a całowali się na grobie jej matki i dziadków, jakby miało nie być jutra. Nie był to odpowiedni czas na proszenie ich o błogosławieństwo.

Xander nie złączył ponownie ich warg, mimo że nie trudno było zauważyć, jak tego pragnął. Z dołu wpatrywał się w nią czarnymi wygłodniałymi oczami. Przejechał językiem po wardze, jakby próbował jeszcze poczuć smak dziewczyny pozostawiony po pocałunku.

– Tym razem chcę, aby nasz związek wyglądał nieco inaczej. Wcześniej to wszystko między nami działo się za szybko – oznajmiła, patrząc na niego z góry.

– Mhm – mruknął, pewnie zgadzając się teraz na wszystko nieważne, o co by poprosiła.

Pogładziła dłonią krucze kręcone włosy, by następnie posunąć nią po boku jego głowy i wędrówkę skończyć na policzku. Najmniejszy z palców spoczął na jego wargach. Pocałował go, nie odrywając spojrzenia od miodowych tęczówek.

– Teraz chciałabym cię poznać – dodała, na co Złoty ponownie mruknął.

Prawda była taka, że w ogóle nie znała Xandera. Jego matka leżała kilka grobów wcześniej, a ona nawet nie wiedziała, że nie żyje. Nie wiedziała o nim nic.

W drugiej szansie zamierzała poznać osobę, w której się zakochała.


W rozdziale dość sporo nowych informacji i coś, na co chyba większość z Was czekała. Cynthia i Xander znowu razem ❤

TikTok: julita.books

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro