Tom 2 ♦ Rozdział ♦ Szesnasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Autor: Nieznany

Zbiór: Złote Baśnie

Tytuł: Baśń o potworach i potworze

Dostępność: Dostępna, Złota Biblioteka Pałacowa

Wysoko w górach porośniętych gęstymi drzewami mieściła się wioska. Wieśniacy zwykle wiedli spokojne i powolne życie, acz zmieniało się ono na zimę. Wtedy przychodził On. Oczy miał straszne, zwierzęce. Świeciły jak pochodnie. Mówiono, że kto w nie spojrzy, z niego wysysały życie. Przychodził, kiedy pierwsze białe płatki spadły z nieba, a odchodził na początku siewów.

Pewnego dnia wieśniacy mieli dość potwora. Jeden z nich, ten najstarszy, zwołał pozostałych i przemówił: „Już od wielu lat przez niego cierpimy. Nadszedł czas się go pozbyć!". Tłum wiwatował. Młody, rześki chłopak krzyknął: „Ubiję potwora!". W odpowiedzi najstarszy pokręcił głową i rzekł: "Chłopcze, widziałem wielu, takich jak ty. Wszyscy polegli". Wtem odezwała się jedna z kobiet: "Jeśli siła zawiodła, to sprytem trzeba spróbować. Znam się na ziołach i kwiatach. Wiem, które są trujące". Po swoich słowach udała się do lasu, zebrała potrzebne rośliny i stworzyła z nich truciznę. Przyniosła ją następnego dnia i zwróciła się do zebranych: „Oto trucizna, która zabije potwora, acz ostrzegam, że jeden z nas musi ją zażyć, aby potwór wyssał ją wraz z życiem".

Nikt nie zgłosił się na ochotnika. Najstarszy wybrał więc młodą dziewczynę, sierotę. Nikt za nią nie stanął, nikt jej nie obronił. Woleli, aby ona zginęła niż oni.

Dziewczyna prosiła, błagała. Straciła rodziców za młodu przez potwora, więc jako sierota nie miała łatwego życia. Każdy był głuchy na jej prośby. Siłą podali jej truciznę, a w powieki wtarto paraliżującą substancję, tak aby oczy miała stale otwarte.

Przywiązali dziewczynę do drzewa. Kiedy została sama w lesie, zjawił się potwór. Wyssał z niej życie, nie wiedząc, że w jej krwi płynęła trucizna. Odszedł, lecz nie zaszedł daleko. Padł i już nigdy nie wstał.

Tymczasem w miejsce jednego potwora, pojawił się drugi.

Młoda dziewczyna, którą otruto i przywiązano do drzewa, odżyła. Jej oczy stały się żółte jak kwiaty, których użyto do stworzenia trucizny.

Stała się potworem, który jak poprzedni przychodził na zimę, wysysał życie z tych, którzy spojrzeli w jego oczy i odchodził na siewy. Wieśniacy nie wiedzieli, że to kolejny potwór nawiedzał ich wioskę. Sądzili, że trucizna zawiodła. Poddali się i już więcej nie próbowali pozbyć się potwora.

Minęło siedemdziesiąt lat, a ci, co pamiętali, co zrobili dziewczynie, odeszli na zawsze. Wieśniacy znów się zbuntowali i jak wiele lat wcześniej postanowili pozbyć się potwora. Stworzyli truciznę i znowuż siłą zmusili niewinną dziewczynę do jej zażycia. Przywiązali do drzewa i zostawili. Potwór wyssał z niej życie, po czym padł.

Narodził się kolejny potwór i nawiedzał wioskę.

Historia owa powtarzała się co dziesiątki lat. Ginął jeden potwór, powstawał drugi.

Przez setki lat nikt nie zrozumiał, że potwór nie pokona potwora.

Xander siedział na stopniu i i wcinał jabłko. W zasięgu jej wzroku nie rosła żadna jabłoń, a co więcej nie był nawet czas, kiedy to drzewo miało owoce. Uznała, że pewnie wziął je z kuchni. Jakby nie patrzeć przetrzymywali Bethany, a więc musieli ją czymś karmić.

Rozejrzała się. Nie wiedziała, ile czasu rozmawiała z ciotką, ale chyba nie tak długo, jak sądziła, bo jeszcze panował mrok nocy. Dostrzegła jednego Miedzianego stojącego nieopodal przed domem. Drugiego nigdzie nie widziała, ale uznała, że może udał się obchód czy coś podobnego. Oprócz tego, że pilnowali Bethany, aby ta nie uciekła, to też, aby nikt nie dostał się do niej, a więc musieli też sprawdzać, czy ktoś kręcił się koło domu. Cynthii ciężko było uwierzyć, że ktoś  odważyłby się na to, jeśli nie był wampirem. To miejsce było jak forteca. Nie tak łatwo było się tutaj dostać.

Podeszła do Xandera. Nie spojrzał na nią, kiedy usiadła koło niego na stopniu, choć była pewna, że odkąd wyszła, zdawał sobie sprawy o jej obecności. Nie chcąc mu przeszkadzać, siedziała cicho i wpatrywała się w ciemne niebo. Z jednej strony cieszyła się tą ciszą, próbując zgrać z nią serce, aby było spokojne tak jak ona. Z drugiej chciałaby, aby zapytał ją, jak poszła rozmowa. Potrzebowała komuś przedstawić swoje obawy i odczucia.

Było dość chłodno, ale po rozmowie czuła się na tyle rozgrzana, że nie przeszkadzała jej niska temperatura.

Kątem oka uchwyciła, jak Złoty rzucił ogryzek w krzaki rosnące przed oknami.

– Słaby byłby z ciebie przestępca – rzuciła, zwracając na siebie uwagę wampira. Spojrzał na nią z podniesionymi brwiami, czekając na rozwinięcie, więc dodała: – Zostawiasz po sobie ślady.

Jego kąciki ust powędrowały wyżej, a czarne oczy zaświeciły.

– Celowo. Niech szukają Bonne i Clyde'a.

Teraz to ona nie mogła powstrzymać uśmiechu. Wpatrywali się tak w siebie jeszcze chwilę, po czym Cynthia odwróciła wzrok i znów spojrzała w niebo.

– Mamy jeszcze czas? – zapytała.

– Ojciec jeszcze nie wrócił, więc tak.

– Moglibyśmy się przejść?

Xander nie pytał o nic więcej, tylko wstał i wystawił w jej stronę dłoń. Spojrzała na nią, przez chwilę zastanawiając się, czy ją przyjąć. To byłby pierwszy raz po przyjeździe do pałacu, odkąd z własnej woli go dotknęła. Uniosła wzrok na jego twarz. Miała wrażenie, że wiedział, o czym właśnie myślała, jednak cierpliwie czekał, dając dziewczynie zdecydować. Niby było to nic takiego. Tylko podał dłoń, jak wypadało. A jednak w przypadku nich było w tym coś więcej.

Aż w końcu zdecydowała i chwyciła męską dłoń. Była tak ciepła, jak zawsze. Pomógł jej wstać i celowo przysunął się bliżej, gdy była już na nogach. Ona musiała zadrzeć podróbek, aby spojrzeć w jego oczy, gdy byli tak blisko siebie, za to on musiał schylić głowę.

Wpatrywali się w swoje oczy. Ona w ciemne jak ta noc, on w jasne jak słońce, które za niedługo ukaże się na niebie.

Przez głowę Cynthii przelatywało tysiące myśli, a serce galopowało jak stado koni.

– Przejdziemy się ścieżką? – zapytała nagle, odsuwając się szybko od wampira. Wskazała palcem w pierwsze lepsze miejsce. Jak się okazało nie było tam żadnej ścieżki, o czym zdała sobie sprawę, dopiero jak Złoty odwrócił się, aby tam spojrzeć. – Mam na myśli tamtą ścieżkę – poprawiła szybko i tym razem wskazała na miejsce, gdzie faktycznie znajdowała się jedna.

Xander nie mógł powstrzymać uśmiechu, kiedy ponownie na niej zatrzymał wzrok. Nie skomentował jednak jej pomyłki wynikającej zapatrzenia na niego, o czym pewnie zdawał sobie sprawę. Za to jedynie niespodziewanym charyzmatycznym tonem odrzekł:

– Jak sobie życzysz.

Schował ręce do kieszeni i powędrował w kierunku ścieżki. Szedł wolno, bardzo wolno jak dla niego. Może obawiał się, że przez za szybkie tempo Cynthia będzie stawiała kroki za nim. A on chciał mieć ją koło siebie. Cóż... ona też chciała iść z nim razem.

W końcu zaczynało jej się robić chłodno. Nie chciała jednak informować o tym Xandera, choć była pewna, że jedno słowo, a oddałby swój płaszcz. W zamian jednak zaciągnęła rękawy swetra i skrzyżowała ręce, chowając dłonie w zgięcia.

Potrzebowała pobyć jeszcze chwilę poza pałacem. Dlatego poprosiła Xandera, aby się przeszli. Zwłaszcza teraz, po rozmowie z Bethany nie chciała tam wracać. Tam byłaby ona i destrukcyjne myśli.

– Jak się czujesz?

Zdziwiła się pytaniem Xandera, choć tylko na krótko dała po sobie o tym znać i przybrała neutralny wyraz twarzy. Czuła jak zerkał na nią, lecz ta uporczywie wpatrywała się w rozpościerającą przed nimi ścieżkę odcinającą blisko porośnięte drzewa.

– Dziwnie – odpowiedziała krótko. Kłębiły się w niej mieszane uczucia, których jeszcze nie potrafiła dokładnie nazwać. – Wiedziałeś? – zapytała po chwili. – O wizji – dodała, bo przecież Xander nie miał pojęcia, co konkretnie miała na myśli. Dzisiaj dowiedziała się bardzo wiele i ogólne pytanie, czy wiedział, było niewystarczające.

– Tak.

Nie poczuła ukłucia serca po jego wyznaniu, co było zaskoczeniem nawet dla niej. Zdała sobie sprawę, że w ogóle przestała gniewać się za to, że ją okłamywał. Zrozumiała. Powiedzenie prawdy było obowiązkiem Bethany. Nie jego.

– Co myślisz, że zrobi rada?

Chciała znać jego opinię, szczególnie że ona sama z góry wydała na siebie wyrok. Dla niej było logiczne, że niebezpieczeństwa należało się pozbyć natychmiast. A ona przecież takim właśnie była dla Złotych.

Wzruszył ramionami.

– Coś pewnie niedorzecznego jak zawsze – powiedział bez zastanowienia.

Przewróciła oczami. Mogła spodziewać się po nim takiej odpowiedzi. Przecież miała do czynienia z Xanderem.

– Myślę, że mają za mało informacji, aby podjąć jakiekolwiek kroki – dopowiedział pod naciskiem jej surowego spojrzenia. Choć zawadiacki uśmiech sugerował, że wzrok Cynthii nie robił na nim wrażenia. – Nie myśl o tym, lisico.

Zatrzymała się po jego słowach. Jak miała o tym nie myśleć? Nawet gdyby chciała, nie dałaby rady.

– Ja na ich miejscu zabiłabym osobę, która mi zagraża – stwierdziła, nie panując nad podniesionym głosem.

– Nawet tak nie mów – warknął groźnie, niespodziewanie ruszając w jej kierunku. 

Nie dała rady nawet drgnąć, choć w głowie pojawił się pomysł ucieczki. Przez chwilę wyglądało to tak, że Xander zmierzał w jej stronę, jak rozjuszony byk biegnący na toreadora. Na szczęście okazał się bardziej oprzytomniały niż zwierzę, bo nie staranował jej. Zatrzymał się zaledwie krok przed nią. Jego czarne tęczówki wyglądały jeszcze mroczniej niż zazwyczaj.

Xander był rozzłoszczony, choć to było mało powiedziane. Miała wrażenie, że jeszcze chwila, a wróci ścieżką do willi i wyrwie serca znajdującym się tam Synom Rady. Tak dla przykładu, że nie pozwoli nikomu jej skrzywdzić.

– Czwórka dzieci zginęła, bo mnie dotknęły, więc co grozi mi za unicestwienie całej klasy. – Starała się, aby jej głos brzmiał spokojnie, lecz dobitnie chcąc przedstawić mu swój punkt widzenia. Nie chciała jednak bardziej go rozwścieczyć. Wiedziała, że jej nic nie groziło, ale naprawdę Xander wyglądał teraz, jakby mógł dla niej spalić cały ten las z przywiązanymi do drzew członkami rady.

Zostawiła dla siebie komentarz, że mimo wszystko jego reakcja była przesadna. Nie powiedziała niczego takiego, co mogłoby go rozzłościć. Przecież tylko oznajmiła, co zrobiłaby na miejscu rady. Jej również się to nie podobało, ale co miała zrobić? Nie mogła uciec, nie miała nikogo, kogo mogłaby prosić o pomoc. Na siebie też nie mogła liczyć, bo jak miałaby się mierzyć ze Złotymi czy nawet z Miedzianymi.

Xander odwrócił się i kilkoma krokami się odsunął. Przetarł twarz, po czym przejechał ręką po włosach. Jego ciało z każdym oddechem się rozluźniało. Może również uświadomił sobie, że przesadził. Kiedy ponownie na nią spojrzał, jego postawa była nonszalancka, choć barki miał dalej spięte.

– Po pałacu krążą historie, że Nemesis była szalona.

– Nemesis? – spytała zdziwiona, nie rozumiejąc, o kim mówił.

Z tego, co już wiedziała, jej matka miała na imię Elara. Bethany nie wspominała o żadnej Nemesis. 

– Twoja babka.

– Miała na imię Nemesis? – powiedziała bardziej do siebie niż do niego, marszcząc czoło. – Jak bogini zemsty – zauważyła. Sukcesywnie, jak zdawała sobie o czymś sprawę, jej twarz krzywiła się w grymasie, a po chwili z ust wydostało się prychnięcie. – Kobieta o tym samym imieniu co bogini zemsty miała wizję o końcu Złotych i ty chcesz mi powiedzieć, że rada nie podejmie żadnych kroków? – Nie dała mu odpowiedzieć, tylko wyrzuciła ręce w powietrze, krzycząc: – Absurd. Nieśmieszny żart. Gorzej być nie mogło...

– Nemesis podobno była szalona – przerwał jej Xander, pewnie przewidując, że z każdym słowem dziewczyna będzie popadać tylko w większy paniczny atak. – Po tym, jak była świadkiem morderstwa matki i siostry przez ojca, zmieniła się. Oszalała.

– Co? – Nie była w stanie powiedzieć niczego więcej. Kallias uczył ją o rodach, ale jeszcze nie wspominaj o jej, a przecież też musiała do jakiegoś należeć. Obawiała się jednak sama poruszyć ten temat, bojąc się, czego mogła się dowiedzieć o swojej rodzinie. I teraz wiedziała, że zwlekanie nie było takim złym pomysłem.

– To opowieść na inny dzień. – Machnął ręką, unikając rozwinięcia tematu.

Cynthii też na tym nie zależało, bo już i tak za dużo dzisiaj się dowiedziała. Może faktycznie historie o rodzinie zostawi sobie na kiedy indziej.

– Staram się ci powiedzieć, że nie masz się czym przejmować. W oczach rady Nemesis była szalona, a ta cała wizja to jeden wielki... bubel.

– Bubel? – zdziwiła się.

– Przekręt – poprawił się.

– Dla tego przekrętu zginęło już parę osób – przypomniała mu. Zginęła nawet ona, choć ją chociaż przywrócili do życia.

– I pewnie zginie więcej.

Westchnęła ciężko, nie mogąc wytrzymać. Rozmowa z Xanderem była męcząca. Trochę żałowała, że to nie Kallias z nią tutaj spacerował. Czasami był również irytujący, ale przedstawiał sprawy jasno. W przypadku Xandera nie wiedziała, czy mówił poważnie, czy tylko bagatelizował.

– Co mam ci powiedzieć? – zapytał, zauważając jej ponure spojrzenie.

– Nie wiem... Coś, co podniesie mnie na duchu.

– Dobra – jęknął jak dziecko, któremu Cynthia jako zła matka kazała odrobić pracę domową. – Według wizji wiadomo jedynie, że twoja przemiana jest początkiem końca Złotych. I to wszystko. Nie jest wcale powiedziane, że to ty bezpośrednio do tego doprowadzisz. Jak na razie... zostałaś tylko użyta. Nic więcej.

Zabolało, co musiał dostrzec, bo jego postura się zmieniła. Ręce opadły wzdłuż ciała i zgarbił się, jakby te słowa nie tylko przybiły Cynthię. Choć minę miał srogą, nieugiętą, więc mimo przykrych słów, nie zamierzał za nie przepraszać.

– Porąbane to – rzuciła i przekrzywiła głowę, aby ukryć łzy, które napływały do jej oczu.

– Lisico. – Spróbował przywrócić jej spojrzenie na sobie. Dopiero kiedy podszedł, stając jeszcze bliżej niż poprzednio, przekręciła twarz w jego stronę. Nie wyrwała dłoni, kiedy ją ujął i przyłożył do swojej klatki piersiowej. – Słyszysz bicie mojego serca?

Pokręciło głową.

W tej chwili słyszała jedynie swoje serce. Biło jak szalone tak, jak szaleńcze myśli teraz powstawały w jej głowie. Poczuła czerwień i ciepło na swoich policzkach. Była pewna, że Xander to zauważył. Przed jego wampirzym wzorkiem ciężko, aby coś umknęło.

– Nie słyszę – wyszeptała po chwili, obawiając się, że zbyt głośny ton mógł wystraszyć jej serce, które szukając pomocy, schowałoby się u Xandera. – Dlaczego pytasz? 

– Chciałem rzucić coś sztampowego typu: „Dopóki bije moje serce, nie pozwolę, aby stała ci się krzywda".

Nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Jeśli chciał rozładować napięcie, to mu się udało.

– Jak zawsze wszystko przeciwko mnie – powiedział ze smutkiem, choć Cynthia dostrzegła lśniące iskierki rozbawienia w czarnych tęczówkach. – Czas wracać do pałacu.

Skinęła głową. Tym razem nie zaprotestowała, kiedy wziął ją na ręce. Nawet bez jego propozycji, zarzuciła ramiona na jego szyję. Pokonana odległość tak samo, jak wcześniej sprawiła nieprzyjemne uczucie. Potrzebowała chwilę podeprzeć się na nim, kiedy postawił ją na podłodze w sypialni. Choć bez tego nie dałby jej upaść, bo trzymał ją mocno w pasie.

Xander się nie odzywał. Dopiero jak się odsunęła, zanurzył palce w czarnych włosach i odwracając wzrok, napomknął:

– To czas na mnie.

Wyglądało to tak, jakby czarnowłosy się zawstydził, a w to Cynthii było ciężko uwierzyć. Co jak co, ale ten wampir był bezwstydny. 

– Xander. Mógłbyś... – rzuciła, zanim pomyślała. Kiedy jednak przeanalizowała to, co zamierzała powiedzieć, powstrzymała się. Nie mogła go o to prosić. To byłoby za wiele. – Dobranoc – rzekła w zamian. Niedługo miało świtać, więc nocy nie zostało dużo, szczególnie dla niej, bo nie wiedziała, czy Xander też miał taką Epione, która codziennie budziła ją z rana o tej samej godzinie.

Zauważyła zmianę w ciemnych oczach Złotego. Wydawały się lekko przygasnąć, ale może jej się to tylko przewidziało. W pokoju panował mrok, a ona była zmęczona.

Kiedy została sam, położyła się w poprzek na łóżku. Przymknęła powieki, choć sen wydawał się zbyt odległy. Próbowała nie roztrząsać teraz tego, czego się dowiedziała. Gdy myślała, że udało jej się odgarnąć myśli, po chwili ponownie wracały. Nie zasnęła, a jedynie przez krótki czas lewitowała między snem a jawą.

Uniosła powieki. Dostrzegła przebłysk światła przedzierający się między niedokładnie zaciągniętymi kotarami.

Z ciężkim westchnieniem się podniosła. Spojrzała na szklankę, w której zazwyczaj miała wodę. Przypomniała sobie, że przecież przed przyjściem Xandera całą wypiła. Na szczęście Epione zostawiała jej dzbanek na stole w jadalni, gdy pewnego dnia ją o to poprosiła. Głupio było jej za każdym razem, gdy suszyło ją w gardle, pytać Miedzianej o dolewkę.

Zdążała do jadalni, gdy zatrzymała się, zauroczona widokiem. Łuna wschodzącego słońca pochłonęła nie tylko horyzont, ale i cały firmament w zasięgu wzroku.

– Świta.

Podskoczyła, słysząc głos za sobą. Rozpoznała jego właściciela, zanim przerzuciła na niego wybałuszone z przerażenia oczy.

– Co tutaj robisz? – zapytała Xandera, przykładając rękę do klatki piersiowej. Oddychała głośno i szybko.

Za to wampir siedział oparty o ścianę ze skrzyżowanymi nogami, nie przejmując się, że prawie zeszła przez niego na zawał.

– Nie mogę spać – stwierdził, wzrok mając zawieszony na wschodzie słońca.

– To nie wyjaśnia, dlaczego koczujesz pod moją sypialnią – zauważyła oschle, marszcząc gniewnie brwi.

Przytaknął kiwnięciem głowy, zgadzając się z nią, choć też wzruszył ramionami, sugerując, że nie miał dobrego wyjaśnienia na to.

– Jak długo tu siedzisz? – zapytała już milej. Xander wydawał jej się jakiś nieswój, otępiały, co ją zaniepokoiło.

– Długo – odparł zdawkowo.

Przypatrywała mu się intensywnie, zastanawiając się, co działo się w jego głowie. Żałowała, że nie miała takich umiejętności jak on. Wtedy wszystko byłoby łatwiejsze.

Choć z drugiej strony zrobiłaby mu wtedy to, co ona nie chciałaby, aby robił jej. Pewne myśli powinny zostać tylko w głowie.

Powiódł wzrokiem na nią, kiedy podeszła do niego. Nie chcąc zasłaniać mu okna, usiadła po jego drugiej stronie.

– Spałeś coś w ogóle? – zapytała, bo po jego samej twarzy nie mogła tego stwierdzić. Ona pewnie miała wory pod oczami, lecz Złoci nie potrzebowali tak dużo snu, jak ludzie. Wiedziała to od Kalliasa. Co prawda również spali codziennie lub co drugi dzień, ale równie dobrze mogliby tego nie robić przez nawet kilka tygodni, a nawet miesięcy, jeżeli piliby dużo krwi. W innym przypadku, gdy nie spożywali tej szkarłatnej cieczy i nie spali odpowiednio długo, odczuwali tego skutki, lecz i tak znacznie mniejsze niż człowiek. Jak to powiedział Kallias, on wtedy po prostu czuł się „wczorajszy".

– Nie – odparł krótko.

– Xander. – Chciała, aby spojrzał na nią, jednak ten jedynie mruknął coś, wzrok nieustannie mając nakierowany na widok. Może zaczarował go tak, jak jego oczy potrafiły ją zachwycać. A może patrzył na słońce i widział w nim tęczówki Cynthii. Jeśli tak czemu po prostu na nie nie spojrzał, kiedy już znalazły się obok. – Siedziałeś tu przez cały czas?

Dopiero po pytaniu, przekierował spojrzenie na nią. A ona już wiedziała, że tak właśnie było.

Jej pierś zawibrowała, a z warg wydostał się chichot. Dostrzegła zdziwienie na jego twarzy, jednak potrzebowała chwili, żeby się uspokoić i wtedy, dopiero mogła wyjaśnić, co ją rozbawiło.

– W samym tym pokoju jest z dwanaście foteli, a ty wybrałeś podłogę.

Uniósł brwi, starając się zachować poważny wyraz twarzy.

– Uwierzysz, jak powiem, że ich nie zauważyłem?

Szturchnęła go łokciem, dając znać, że nie z nią te numery, choć wiedziała, że Xander również żartował.

– Więc powiesz mi, czemu tu siedzisz? – zapytała, wykorzystując moment, kiedy jego wzrok dalej był nakierowany na nią.

Domyślała się, czemu został, ale chciała to usłyszeć, a szczególnie zobaczyć w jego oczach.

– O to właśnie chciałaś mnie poprosić. Abym został.

Tym razem nie zagrzmiała, że czytał jej myśli. W tym jednym przypadku nie przeszkadzało jej to.
Choć może wcale nie musiał się tego dopuścić. Była szansa, że poznał ją już na tyle, że wiedział, czego potrzebowała.

– Dziękuję – powiedziała i zrobiła coś, czym zaskoczyła samą siebie. Przysunęła się bliżej i oparła głowę o jego bark. Nie mogła powstrzymać uśmiechu. Ciepło rozlewające się po całym jej wnętrzu było jak lawa, choć nie parzyło. Czuła na sobie jego spojrzenie, jednak nie odpowiedziała na nie. Musiałaby wtedy podnieść głowę, a tego nie chciała robić. Bała się, że później nie odważyłaby się znowu na tę bliskość.

– Też nie mogłaś spać – zauważył słusznie.

– Za dużo myśli, za mała głowa, aby je pomieścić, za krótka noc, żeby wyrazić wszystkie – wyszeptała.

Mruknął coś cicho, chyba zgadzając się z nią. Między nimi nastała cisza. Przymknęła powieki. Miała wrażenie, że gdyby chciała, mogłaby tu zasnąć. Na podłodze, przy Xanderze, z głową opartą o niego. Otwarła je jednak, bo choć sen wydawał się kuszący, to rozmowa ze Złotym jeszcze lepsza.

– Zastanawiam się, jakby wyglądało moje życie, gdyby nie wizja.

– Chcesz wysłuchać, co o tym myślę?

– Pewnie nawet jak powiem, że nie to i tak będę zmuszona tego wysłuchać – powiedziała, przybierając lekkiej barwy, chcąc dać znać, że tylko żartowała.

Poczuła, jak jego ciało zadrżało od rozbawienia.

– Jak dobrze, że jesteś tego świadoma – zawtórował. – Szczerze. – Spoważniał nagle. – Myślę, że nie mogło cię nic lepszego spotkać niż ta wizja.

Po jego słowach aż uniosła głowę. Musiała spojrzeć w jego oczy, czy przypadkiem dalej nie żartował. Tym razem nie. Były poważne tak samo, jak ton głosu.

– Dzięki niej miałaś szansę na normalne życie.

– Nie potrwało ono długo – zauważyła smętnie.

– Ale je miałaś. Kiedyś próbowałem żyć jak człowiek – wyznał, odwracając wzrok. – To nie było moje życie. Nie czułem, że jest... prawdziwe.

– Co, jeśli powiem, że czułam podobnie. – Tym wyznaniem zwróciła uwagę czarnych tęczówek. – Od dziecka nosiłam w sobie jakieś uczucie, którego nie rozumiałam... dopóki ciebie nie spotkałam. Myślę, że to jakaś wampirza część mnie, chciała wrócić na swoje miejsce. I teraz jestem tutaj. – Machnęła ręką, mając na myśli pałac. – I dalej nie czuję się jak w domu.

– Więc może jeszcze nie znalazłaś swojego miejsca na ziemi.

Uśmiechnęła się słabo, przekierowując wzrok na swoje ręce. Zaciskała dłonie, a później je rozluźniała i tak parę razy.

Zawsze myślała, że to Bar Harbor było jej domem, w którym się wychowa i później zestarzeje. Kto by się spodziewał, że tak szybko wszystko się zmieni.

– A ty? Znalazłeś już swoje miejsce na ziemi? – Wróciła spojrzeniem do Xandera i oniemiała.

– Powiedzmy – oznajmił, patrząc się głęboko w miodowe tęczówki.

– Oh. – Tylko taką odpowiedź zdołała z siebie wymusić.

Czyżby to ona była jego miejscem na ziemi?

Niemożliwe. Przecież znali się tak krótko.

Nakierowała wzrok przed siebie, bo miała wrażenie, że jeszcze chwila i zatonie w czerni.

– Myślisz, że gdybym normalnie wychowywała się w pałacu to... Bylibyśmy razem? – zapytała. – Nawet przez chwilę – dodała szybko, bo przecież teraz nie byli w związku. Tak właściwie nawet nie wiedziała, jak już miała nazywać ich relację. Byli znajomymi? Dobrymi znajomymi? Dawnymi kochankami?

– Tak – odparł Xander bez namysłu. W ogóle nie przeanalizował pytania, ale kategoryczność w głosie sugerowała, że był pewny odpowiedzi.

– Jak możesz być tego taki pewien? – Musiała aż zapytać.

– Po prostu to wiem. – Wzruszył ramionami. – Nieważne, jaka byłaby to rzeczywistość, w każdej prędzej czy później będziemy razem.

W każdej prędzej czy później będziemy razem – oznaczało to, że w tej również.

Nie mogła powstrzymać się od śmiechu, choć poważny ton wampira sugerował, że nie żartował. Nie dał się wyprowadzić tym z równowagi, tylko twardo trzymał się swego. Powieka nawet mu nie zadrżała, gdy Cynthia chichotała, wyśmiewając jego wyznanie.

Zagryzła dolną wargę. Choć na usta cisnęły jej się pewne słowa, postanowiła zostawić je dla siebie.

To było jego widzenie. Nie chciała mu go niszczyć. I może nawet dobrze, że choć jedno z nich było czegoś pewne. Cynthia za to nie potrafiła zobaczyć swojej przyszłości. Nie wyobrażała sobie, co będzie, jak już zaliczy test i stanie się Złotą. Te myśli zbyt ją paraliżowały. Choć nigdy nie lubiła żyć z dnia na dzień, uznała to za jedyny możliwy sposób przeżycia w tym miejscu.

Teraz jak o tym pomyślała, przyszłość, w której była razem z Xanderem nie jawiła się tak źle, jak dotychczas to było. 

Podkuliła nogi i owinęła o nie ręce, a brodę oparła o kolana. Przejechała językiem po spierzchniętych wargach. Zerknęła na Xandera, jednak nie napotkała jego spojrzenia. Czarne tęczówki błyszczały, gdy wygłodniałe przyglądały się jej ustom. Przełknęła głośno ślinę i dopiero tym zwróciła uwagę wampira. Odwrócił szybko głowę w drugą stronę, tak że nie mogła zobaczyć jego miny.

Również przekierowała głowę w przeciwną stronę. Siedzieli w ciszy, która od tych poprzednich różniła się wyjątkową niezręcznością. A Cynthia jak na złość nie mogła przestać przegryzać dolnej wargi. Dobrze, że Xander nie mógł już tego widzieć. Jeszcze pomyślałby, że robiła to specjalnie.

Pragnęła jakoś pozbyć się tej ciszy, lecz w głowie miała tylko jedno pytanie. Zdawało jej się, że po nim, mogło być tylko jeszcze gorzej.

– Xander. Mogę o coś spytać? – Jej cichy głos zdawał się niknąć w ogromie tego pokoju, lecz wiedziała, że na pewno ją usłyszał, mimo że nie dał o tym znać. – Co się stało z moim ojcem?

Cisza została przerwana szelestem płaszcza, gdy Złoty przekręcił się w stronę dziewczyny.

– Nie ma go w pałacu – stwierdziła. Ciężko było jej uwierzyć, że gdyby tutaj przebywał, jeszcze nie przyszedł ją zobaczyć. – Czy on w ogóle żyje? – zapytała. Nie śmiała na niego spojrzeć. Temat był dla niej na tyle trudny, że nie dała rady unieść wzroku wyżej niż znad swoich kolan.

– Żyje – odpowiedział w końcu.

Nie chciała o to się dopytywać, więc po prostu czekała aż Xander powie więcej. Jednak jeśli postanowił już nic nie dodawać, uznała, że nie będzie również ciągnąć go za język.

– Opuścił pałac po śmierci Elary i powiedzmy, że gdyby chciał do niego wrócić... zostałby zabity. Nie dopilnował bezpieczeństwa swojej żony i dziecka.

– Nigdy nawet nie próbował spotkać się ze mną – wyznała, próbując ukryć smutek, choć nie zdołała.

Mógł przecież nawet jako człowiek na chwilę pojawić się w jej życiu. Gdyby mu zależało, znalazłby jakoś Bethany i ją, a może od początku nawet wiedział, gdzie przebywały.

– Niektórzy ojcowie nie zasłużyli, żeby ich poznać.

Wyznanie Xandera miało w sobie tyle bólu, a zarazem szczerości, że aż mimowolnie na niego spojrzała.

Nie patrzył się na nią. Spoglądał na okna. Słońce było już na tyle wysoko, że promienie przedarły się do środka i rozświetliły całe pomieszczenie.

– Jak zginęła moja matka? – zapytała niespodziewanie na jednym wdechu. Nie spojrzał na nią. Mimo widzenia tylko profilu jego twarzy dostrzegła przebiegający cień zaskoczenia.

– Nie tylko wampiry są łowcami.

Zmrużyła powieki, nie rozumiejąc.

– Widzisz, lisico, Złoci udają potężniejszych, niż tak naprawdę są.

Nie domagała się więcej wyjaśnień. Xander wpadł w jakiś melancholiczno–tajemniczy nastrój, więc zdawało się to na nic. I tak właściwie była już zmęczona, a wręcz przeładowana ilością zasłyszanych informacji. Było już coraz widniej, a ona jak na złość zrobiła się śpiąca. Wydawało jej się, że miała jeszcze z jakieś dwie lub trzy godziny snu, więc postanowiła je wykorzystać.

– Pójdę się przespać – stwierdziła, przyciągając uwagę czarnych tęczówek. Zanim wstała, dodała: – Też powinieneś pójść. Dziękuję, że zostałeś.

– Poczekam, aż zaśniesz.

– Tylko nie przestrasz Epione. Jest bardzo strachliwa – powiedziała półżartem, dopiero po swoich słowach przypominając sobie, że przecież sama dzisiaj prawie padła, gdy wampir niespodziewanie się odezwał.

Nie chciała się z nim żegnać w ponurej atmosferze, więc spróbowała ją oczyścić, co jej się chyba udało, bo Xandera wargi zadrżały, a między nimi zrobiło się oczekiwanie luźniej.

Miała nadzieję, że zrozumiał, że był to nie więcej niż żart i nie musiał dłużej tu tkwić. Nawet wolałaby, aby opuścił apartament przed pojawieniem się Epione. Wątpiła, aby Miedziana skomentowała obecność Złotego. Nie oznaczało to jednak, że musiała wiedzieć o nim. Wiedza, że Xander spędził tutaj pół nocy, była jej zbędna. Nawet jeśli nie kryło się w tym nic dwuznacznego.


Bardzo przyjemnie i dość szybko pisało mi się ten rozdział, a Wam, jak się podoba? 

TikTok: julita.books

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro