Prolog: "Powrót"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lot z Los Angeles USA do Toronto Kanada, godzina 21.52

- Witajcie drodzy pasażerowie! Tu ja, wasz kapitan... - ględził głos z głośnika. Przez cały czas konkursu zdążyliśmy się przyzwyczaić do całej przemowy przed podróżą. Typowe przywitanie, informacje o podróży i jej czasie trwania, ewentualności, reguły bezpieczeństwa i życzenie miłego lotu. Ble, ble, ble. Nie miałem tego już siły słuchać. Przegrana całkowicie nas dobiła, a do tego drużyna Kadetek wygrała! No oczywiście one, oczywiście! Teraz czeka nas powrót do domu i to bez pieniędzy. Straciliśmy cały milion dolców który mógłby nam pomóc! I tak... najbardziej martwię się o Josee. Co powie na to jej matka?

Spojrzałem na moją towarzyszkę skuloną obok z zamkniętymi oczami. Jak po każdym wybuchu złości, który jej się zdarzył, zasnęła. Jej twarz była wilgotna od łez, które usiłowała ukryć nawet przede mną. Prawdopodobnie myśli, że jej się to udało, ale znam ją na tyle długo i wiem, że specjalnie się wkurza, gdy ma ochotę płakać. A pod koniec furii zawsze opuszczają ją resztki siły woli by się powstrzymywać. Pozwala wtedy, by jej łzy po prostu płynęły po jej ślicznej twarzyczce rozmazując profesjonalny makijaż, a jej brązowe włosy roztrzepywały się. Prawdopodobnie zaczęła martwić się, co będzie jak wrócimy do domu. A właściwie jak ona wróci do swojego. Przez cały wyścig nie myślała o tym, tylko skupiła się na wygranej. Cała moja Josee. Uwielbiam w niej tę determinację! To jak patrzy przed siebie na swój cel i próbuje go osiągnąć. Tą jej.. wolność ducha! A teraz... musimy wrócić do rzeczywistości.

Odgarnąłem z jej twarzy jeden z niesfornych kosmyków i uśmiechnąłem się współczująco do mojej partnerki. Znam jej zmartwienia i pragnienia, w końcu od najmłodszych lat się przyjaźnimy. Chcę by tylko wiedziała, że zawsze będę obok niej. Nieważne co.


*       *       *


Hamilton Kanada, godzina 3.39

Wykończony wreszcie usadowiłem się na brzegu własnego łóżka. Rany! Nawet hotelowe wygody nie dorównują idealnie wygniecionemu materacowi, jak też widoku własnej pościeli w fioletowe pieski. Wyszczerzyłem zęby gładząc nieco szorstki materiał. Chwilę później rozejrzałem się po swoim pokoju. Właściwie nic się nie zmieniło. Ogromna biała szafa przy ścianie nadal była wypełniona po brzegi głównie scenicznymi ciuchami, biurko ciągle stało przy oknie z masą szkiców przedstawiających różne skomplikowane figury taneczne. Tak samo jak poprzednio na środku pomieszczenia tkwił mój sprzęt do podciągania, a obok niego ciężarki i z jakieś trzy pary łyżew. Ten sam pokój co zawsze, tyle że utrzymany w porządku. Prawdopodobnie rodzice podczas mojej nieobecności przyjeżdżali do mojego mieszkania oraz ogarniali to i owo. To głównie w stylu mamy. 

Spojrzałem jeszcze w stronę lustra z przytwierdzonym drążkiem dla baletnic znajdującego się naprzeciwko mojej pryczy, na którym przez ten czas siedziałem. Widać było wyraźne przemęczenie na mojej twarzy. Nie mówię tu tylko o moich worach pod oczami z braku snu. Bardziej o ogólny stan. Westchnąłem i nawet się nie rozbierając z ciuchów opadłem na poduszkę. Moją głowę nawiedziły myśli. Dużo myśli. 

Dawałem z siebie wszystko podczas tego współzawodnictwa, nawet oszukiwałem, ale to nie przyniosło nawet rezultatów. Drużyna Łyżwiarzy oficjalnie zajęła trzecie miejsce. Trzecie! Brąz z każdej strony jak się patrzy. Brąz kojarzy się tylko z jednym. Nawet na olimpiadzie otrzymaliśmy srebro, a nie cierpię tego koloru. 

Sen powoli zmuszał moje powieki do zamknięcia, ale ja nie chciałem zasnąć. Czułem dziwny niepokój, który niby ściskał moje serce. Dręczył mnie finał Wariackiego Wyścigu i to co się będzie teraz działo po nim. Myśli podobnego rodzaju płynęły przez mój umysł, aż do momentu wykończenia fizycznego. Ostatnia myśl, która się pojawiła była jednym słowem: Josee.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro