Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przekręciłem klucz w zamku. Chwyciłem śmiało klamkę i otworzyłem drzwi do mieszkania na szeroko. Gestem zaprosiłem towarzyszącą mi dziewczynę do środka. Miałem całkiem spory bałagan od czasu, gdy wróciłem. Nie jestem typem pedanta. Ale i tak Josee była do tego przyzwyczajona. Gdy tylko znaleźliśmy się w środku, udałem się do kuchni. Pomieszczenie te było małe. Mieściła się tu zaledwie lodówka, kuchenka, półka i szafki: jedna stojąca, ze zmywakiem z lewej strony, i dwie wiszące. Całość była w kolorystyce głównie błękitnej i białej. W zlewie niestety zalegało kilka kubków i talerzy. Nie byłem pewien ile tu leżały, ale raczej nie więcej niż kilka dni. Na półkach stała reszta, jeszcze czystych naczyń. Przynajmniej tu nie było takiego chlewu jak w salonie albo sypialni.

Spojrzałem na lodówkę. Na niej przyczepione były terminy zleceń z mojej pracy. Cóż, jakoś tak się trafiło, że w wolnym czasie jestem tłumaczem-freelancerem. Nie potrzebuje może tak bardzo tej pracy, w końcu dostaję stypendium sportowe, w dodatku otrzymałem nagrodę czterdziestu czterech tysięcy dolarów za zajęcie... egh... "drugiego"... tfu.... miejsca, ale kosztów jest sporo, które trzeba pokryć. Łyżwiarstwo figurowe nie jest tanim zajęciem. Dzięki większości pieniędzy z wygranej pokryty został roczny program treningów, a za całą resztę mogliśmy wyposażyć się w lepszy sprzęt. Stypendium za to starczy mi, by opłacić wszystko z mieszkaniem, jedzeniem i rachunkami. Czasami się zdarzy, że potrzebuję pozaplanowej kwoty, wtedy to co uzbieram z tłumaczeń z francuskiego na angielski się przydaje. Ile za naturalny talent i dwujęzyczność można mieć ułatwień w życiu!

- To co, napijesz się ze mną? - Zapytałem głośno, gdy tylko wyciągnąłem dwa piwa. Od razu usłyszałem pozytywną odpowiedź. I dobrze, bo po tym ciężkim dniu to na pewno potrzebuję dobrego browara. Sądzę, że jutro będę mieć zakwasy jakich dawno nie było.

Gdy wróciłem z kuchni, rozejrzałem się. Josee siedziała w salonie na kanapie. Była niesamowicie cicho.

- Co jest? Już nie jesteś w domu. Możesz robić co chcesz! Krzyczeć, bić mnie... Chcesz potrollować innych na internecie jak za dawnych lat? - Zaproponowałem jej, żeby choć trochę się rozchmurzyła, ale jedyne co wzięła ode mnie puszkę i wypiła całkiem pokaźną ilość duszkiem.

- Wow, spokojnie! W taki tempie będę musiał jeszcze wskoczyć do sklepu - Próbowałem się zaśmiać, ale jedno jej spojrzenie w moją stronę mówiło, że dziś ona pije na całego i nic jej nie zatrzyma. Westchnąłem więc i odezwałem się lekko zirytowany - Ok... To ja zaraz wracam. Kupię więcej...


* * *



Oh, mon Dieu, to chyba jakieś żarty! Ile ja dziś będę chodzić?! Czuję się jak po maratonie. Moje stopy boleśnie dawały o sobie znać, jakby spuchnięte. Dobrze ze jutro jest niedziela.

Trzymałem w rękach reklamówki z piwami. Kupiłem większy zapas, bo spodziewałem się, że ja sam wypiję niemało. Stanąłem przed swoim mieszkaniem. Przełożyłem jedną z toreb do lewej ręki, po czym chwyciłem za klamkę. Gdy uchyliłem drzwi, ze zdziwieniem odkryłem że w salonie rozbrzmiewała muzyka. Cóż, dziewczyna w moim domu zawsze czuła się jak u siebie. Prawdopodobnie się nudziła i wybrała jedną z mojej kolekcji płyt. Rozpoznałem po brzdęku gitary Paramore, zespół przy którym kiedyś tańczyliśmy, gdy mieliśmy dosyć ćwiczeń konkretnych układów. Wtedy wyjmowaliśmy ich albumy i rżnęliśmy głupa. Postanowiłem wejść ukradkiem i zorientować się w sytuacji.

Josee tańczyła z zamkniętymi oczami po całym mieszkaniu, aż dziw, że jeszcze niczego nie zniszczyła. Ale w końcu na jej twarzy zagościł uśmiech. Cała roztrzepana kiwała głową do rytmu, machała dookoła rękami i nogami, a nawet założyła moje okulary przeciwsłoneczne. Spódnica jej sukienki przy każdym piruecie się podwijała szaleńczo, a ona się tym nie przejmowała, mimo ogromnego okna tuż za nią. Jej bose stopy stąpały po miękkim dywanie. Nieźle się bawi. W końcu.

Oparłem się o ścianę i patrzyłem z zadowoleniem. Aż przypomniało mi się dzieciństwo. Beztroskie, niewinne dzieciństwo. Kiedy taniec był tylko zabawą i pasją. Nic się nie zmieniło, jeśli chodzi o to, ale pikanteria rywalizacji i wysokich oczekiwań lekko wypiera te pierwotne uczucia.

Dziewczyna nie zauważyła mnie, aż piosenka się nie skończyła. Wtedy dopiero cała zziajana otworzyła oczy i zszokowana na mnie spojrzała. Ja tylko się uśmiechnąłem.

- Wiesz jak dobrze widzieć cię taką? - Zagadnąłem do dziewczyny, która wyłączyła szybko odtwarzacz, zdjęła szkła i usiadła potulnie na sofie.

- Taką, czyli jaką? - Powiedziała niby z ciekawością, niby z cynizmem, krzyżując ramiona, przekręcają głowę w prawo, mrużąc oczy i cały czas na mnie patrząc, jakby chciała mnie prześwietlić na wylot.

- Uśmiechniętą, radosną, zakochaną w tańcu... - Zacząłem po kolei wymieniać w międzyczasie zdejmując buty z zapuchniętych po dzisiejszym dniu stóp - Pewną siebie, nieprzejmującą się niczym oprócz tym co robisz... Uwielbiam to w tobie.

Usiadłem koło niej i położyłem siatki z zakupami na stole. Zauważyłem, że dziewczyna zdążyła się zadowolić także moim piwem który sobie wcześnie przyniosłem, więc bez zbędnych ceregeli wyciągnąłem jedno z przyniesionych. Upiłem łyka po otwarciu puszki i przypomniałem sobie dlaczego w ogóle do niej poszedłem po treningu. Nie minęła sekunda, a od razu się odezwałem:

- Josee?

- Tak? - odrzekła, gdy również się poczęstowała trunkiem.

- Dlaczego nie przychodzisz na treningi? - Spojrzałem jej w oczy, które uciekały przed moim wzrokiem - Przecież kochasz łyżwiarstwo. Na początku myślałem, że może chorujesz, ale to nie to, prawda?

Ta chwila ciągnęła się długo, będąc przerywana przez dźwięki sączenia alkoholu. Słyszałem, że wzdycha, ale po większym łyku piwa wypaliła:

- Mam pracę.

Zdziwiony podniosłem brwi.

- I to dlatego nie przychodzisz?

- Żeby matka się nie dowiedziała - I zrobiła kolejny łyk - A żeby nie mogła się domyślić muszę to robić podczas treningów - Dopowiedziała, po czym szybko dopiła co jej zostało i wzięła się za kolejną puszkę. Jej oczy powoli zakrywała mgła nakrapiana piwem, a ona coraz bardziej otwierała się na pogawędki. - Chcę się od niej wyprowadzić.

- A stypendium nie starczy? - Podrapałem się po głowie w zastanowieniu - Ja daję radę spokojnie na tym wyżyć, a jeszcze mi zostaje.

- Wiesz, że to na jej konto lecą pieniądze? Od bodajże naszego pierwszego wygranego konkursu... Ile wtedy mieliśmy lat? - Spytała, siorbiąc swój napój, po czym ze zmienionym tonem głosu odpowiedziała - Pięć...? Dziesięć? Nigdy nie musiała specjalnie pracować, no wiesz, siedzi w domu... I żyje za moje pieniądze... Jakoś tak się złożyło, że nie było kiedy z nią o tym pogadać... Zwłaszcza, że uciekam przed nią, gdzie pieprz rośnie... Jak to było po francusku? Je fuis devant elle, là où le... poivron pousse? Śmieszny ten język... - zaśmiała się głośno - Ale co do tego... jeśli... nawet jak zarabiam wystarczająco... putain... na jakąś tanią dziurę, skoro wszędzie potrzeba wpisowe zapłacić z góry, a do... tegoo jestem... głodna - i czknęła pijańsko.

Już się upiła?

- Josee, może trochę przyhamuj na chwilkę z alkoholem? Wypiłaś prawie cztery piwa.

- Nieee... Bo sześć... Było w lodówce - Odpowiedziała przeciągając się, po czym wstała lekko się kiwając i poszła do kuchni. Czyli wypiła resztę. Świetnie.

- Co ty robisz? - Wstałem szybko i za nią podążyłem.

- Jestem głodna! - Krzyknęła tuptając nogą i zaglądając do lodówki.

- Zrobić ci coś? - Spytałem, a ona się przytuliła i i popatrzyła na mnie swoimi oczyma, trzepocąc rzęsami.

- A.... zrobisz mi... pizzę, Jac...Jac? - Powiedziała, starając mówić się słodkim głosem, ale przez bełkot wychodziło jej to nieudolnie uroczo.

- O tej porze?! - Krzyknąłem trochę zmęczony i rozdrażniony. Naprawdę, dzisiejszy dzień jest naprawdę ciężki - Jutro mogę zrobić. Teraz najwyżej zrobić ci mogę kanapkę.

- Jak nie to nie! Sama zrobię! Ale najpierw... - Ponownie wróciła do salonu i sięgnęła ręką do nieruszanej puszki, gotowa by ją otworzyć.

- O nie, nie, nie! Już starczy na chwilę! - Zabrałem jej alkohol z rąk - Poczekaj chociaż pół godzinki, bo za chwilę się uchlejesz i tyle po zabawie! Specjalnie kupiłem na całą noc, nie na kwadrans!

- Ale z ciebie gbuuur! - Powiedziała zawiedziona, po czym opadła ciężko na dywan i wzdychnęła.

Popatrzyłem na nią jakby nie wiedząc co robić dalej. Josee zwykle nie piła tyle w tak krótkim czasie. Racja, chciałem ją upić na urodzinowej imprezie, ale nie teraz! Dziś tylko zamierzałem ją pocieszyć po tym wszystkim. Ale czy alkohol to na pewno rozwiązanie? Wyjrzałem przez okno. Niebo było przejrzyste tej nocy, a gwiazdy doskonale się z stąd widziało. Księżyc był prawie w pełni. Wtedy wpadłem na pomysł.

- Choć, wyjdziemy na chwilę na balkon. Przyda ci się trochę świeżego powietrza - Podałem jej rękę i spojrzałem na nią, uśmiechając się lekko.

Z pozycji leżącej szybko przeniosła do siedzącej i przez moment patrzyła to na moją dłoń, to na moją twarz. Bez słowa podała mi swoją, a ja pomogłem jej wstać.

Na zewnątrz było chłodno, więc przed wyjściem chwyciłem bluzę i nałożyłem na Josee. Ta chwiała się idąc, więc objąłem ją w pasie i doprowadziłem do barierki. Zimny wiatr od razu uderzył nas w twarz, co podziałało na nas orzeźwiająco. Dziewczyna się do mnie przytuliła i szeptem powiedziała, prawnie niedosłyszalnie:

- Merci beaucoup, Jacques... Za wszystko co dla mnie robisz - Wtuliła się w moją pierś i objęła mnie mocno.

- Przed chwilą nazwałaś mnie gburem, a teraz dziękujesz? Zdecyduj się kobieto! - Zaśmiałem się i pogładziłem po ciemnych włosach nadal przyklejoną do mnie przyjaciółkę. Była cicha i spokojna. Oddałem uścisk i staliśmy tak dalej. Widocznie tego teraz potrzebowała.

Po długim czasie miałem wrażenie że jej uścisk osłabł, ale nadal ją przytulałem. Tak do momentu gdy nie usłyszałem jej chrapania. Tak. Zasnęła. Tak po prostu. Ach... co ja mam z tą dziewczyną mam? Podniosłem ją ostrożnie, przeszedłem przez salon do mojej sypialni i położyłem do mojego łóżka. "W śnie wygląda tak niewinnie i uroczo", pomyślałem, gdy przykryłem ją kołdrą. Przed odejściem pocałowałem ją w czoło i odgarnąłem niesforny kosmyk z jej głowy Zgasiłem światło, wróciłem do salonu i otworzyłem piwo. Zasługuję na nagrodę za ten dzień. Jestem mega zmęczony. Upiłem łyk. Dajcie mi jakiś złoty medal za troskę nad ukochaną osoba... I To była ostatnia, nieświadoma już z wyczerpania myśl tego dnia, gdyż zasnąłem na kanapie, siedząc niewygodnie i z piwem w ręku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro