Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po całym mieszkaniu rozniósł się zapach sera, apetycznej szynki i słodkiego ananasa. Mimo ciągłego przebywania w sennej krainie, byłem w stanie zrozumieć, choć w małym stopniu, co mogło się dziać. Z ogromną trudnością otworzyłem oczy i spróbowałem pojąć rzeczywistość. Jak przez mgłę, która powoli traciła na sile zobaczyłem Josee która siedziała naprzeciwko mnie i wcinała kawałek pizzy hawajskiej, przeżuwając głośno. Głowę miała skierowaną w stronę telewizora będącego po mojej lewej stronie. Zobaczyłem ogarnięte pomieszczenie. O dziwo, nawet rzeczy niedotyczące wczorajszego picia były sprzątnięte z mojego pola widzenia.

Pokręciłem kilka razy głową, by się rozbudzić. Głośno i odczuwalnie chrupnęło mi w szyi. Aał... Dziewczyna zwróciła uwagę, że wstałem, ale kontynuowała oglądanie filmu, gryząc duży kawałek dania z ciągnącym się serem. Usiadłem pewnie do pozycji prostej, a zielony koc z cienkiej wełny zsunął się z mojej klatki piersiowej. Pewnie zostałem nim przykryty, jak tylko Josee weszła do salonu i mnie zobaczyła.

Pogruchotało mi w kościach przy wstawaniu i zgiąłem się w pół z bólu.

- Kac? - powiedziała pomiędzy gryzami i podała mi paczkę tabletek przeciwbólowych. Była zaczęta, więc prawdopodobnie moja kumpela też skorzystała. Popatrzyłem na jej rękę i stanowczo pokręciłem głową.

- Raczej zakwasy. Przetrenowałem się nieco - odrzuciłem zaoferowane pigułki i wstałem. Może pomagają na ból, ale nie na ten rodzaj. Przynajmniej nie tak jak powinny. Postanowiłem się dobrze rozciągnąć, a potem wziąć prysznic. To zawsze pomaga.

Jak postanowiłem, tak uczyniłem. Ustałem na środku pokoju i delikatnie starałem się rozruszać. Josee nadal wpatrywała się w urządzenie i siedziała, jakby wcale nie znajdowała się u mnie, tylko raczej u siebie. A jednak mój salon bardzo się różnił od jej. Przede wszystkim był jaśniejszy. Ogromne okno tarasowe na wielkość ściany znacznie powiększało optycznie całe pomieszczenie, a jasne, sosnowe panele ocieplały wizerunek. Oczywiście na środku pokoju stały dwie sofy i jedna kanapa w fioletowych odcieniach, no i oczywiście z wieloma poduszkami podobnego koloru. Bez tego elementu salon nie byłby taki przyjemny i przydatny. Koło szklanego stolika kawowego stała za to moja ukochana paprotka o imieniu Logan. Lubie na nią patrzeć, bo ma taką uroczą doniczkę w różowy wzorek. Plazma ustawiona na na komodzie przeze mnie używana była rzadko, ale nie narzekam na wystrój pokoju dzięki niej. Bardziej za to korzystam z zestawu stereo stojącego przy oknie, który dostałem od rodziców w zeszłe święta. Spoglądając tak po pomieszczeniu i stąpając po białym puchowym dywanie podczas ćwiczeń, stwierdziłem, że miałem farta z tym mieszkaniem. Wyczaiłem je jakiś rok temu, ale okazję żeby się wprowadzić dostałem jakieś kilka miesięcy później. I nie żałuję do tej pory, że w nim jestem. No kiedyś trzeba było się usamodzielnić, a im lepsze warunki tym lepiej, ta?

- I co się na mnie tak gapisz jak sroka w gnat? - Wyskoczyła nagle Josee, wyrywając mnie z gimnastyki. No i zdałem sobie sprawę, że naprawdę się na nią patrzyłem od dłuższej chwili.

- A jakoś tak - bąknąłem - zastanawiałem się która godzina - palnąłem po chwili bez sensu.

- Godzina pierwsza po południu, niedziela, miesiącem zaś jest październik. Rok też mam ci podać, czy już dasz rade spojrzeć w kalendarz? - Zadrwiła patrząc na mnie ze złośliwym uśmiechem naklejonym na jej kształtnych usteczkach.

- Ktoś tu wrócił do formy - zaśmiałem się przy robieniu skłonu.

- Zawsze byłam w formie imbécile.

Ucieszyłem się z takiego obrotu sytuacji. Wolę jak jest dla mnie złośliwa niż jak jest załamana.

- Widzę, że już się zadomowiłaś. Jak pizza? - spytałem się jej widząc jak wkłada ostatni kawałek do ust. Na stole leżał już pusty karton po owym daniu i otwarty czarny, skórzany portfel. Zaraz, zaraz... Noo... ja z niej nie mogę... - Rozumiem, że zapłaciłaś z moich? - spytałem z udawanym fochem.

- Tak smakuje lepiej. Już nie bądź taką sknerą, posprzątałam ci z własnej woli.

"Łatwo można zauważyć" powiedziałem sam do siebie. Puszki po wczorajszym wieczorze zniknęły, ubrania kiedyś rzucone w kąt zostały ładnie poskładane na komodzie, a podłoga zamieciona z wszelkich resztek brudu.

- Wiesz, że nie musiałaś tego robić? - odpowiedziałem, gdy kończyłem ostatnie ćwiczenie, rozluźniłem się i powolnym krokiem udałem się do łazienki - sam dałbym radę ogarnąć.

- Już nie bądź taką zosią samosią. Chciałam posprzątać po sobie i tobie bajzel, to wszystko - odrzekła do mnie, chłodno i stanowczo, no i z przekąsem. Jak zwykle gdy próbuje być miła i okazać wdzięczność.

Przyjąłem jej "podziękowania".



Kąpiel dobrze wpłynęła na moje samopoczucie i na moje obolałe mięśnie. Teraz tylko opatuliłem się ręcznikiem w biodrach i mogłem śmiało stwierdzić, że dam przeżyję dzisiejszy dzień z tym obolałym ciałem. Wychodziłem z łazienki, gdy usłyszałem jak dziewczyna rozmawia przez telefon. Przeszedłem koło niej, przy okazji na nią spoglądając, idąc w kierunku sypialni, gdzie miałem zamiar się ubrać. Z słuchawki dało się słyszeć krzyki. Nie rozumiałem co to za słowa dana osoba rzucała na wiatr, ale domyśliłem się, że to pani Florence. Josee wyglądała na mega zirytowaną, zachowywała się jakby wcale nie słuchała matki. Trzymała telefon jakieś pół metra od twarzy i przewracała oczami. W pewnym momencie straciła panowanie nad sobą i wydarła się.

- A w dupie to mam! Nie wracam do domu! Możesz wsadzić se gdzieś te pieniądze, które JA ZARABIAM! NIEDŁUGO I TAK JE STRACISZ! - I rozłączyła się głośno, nerwowo cisnęła telefon w poduszki na fotelu.

Popatrzyła na mnie z żalem w oczach i cała wpieniona odwróciła się na pięcie i weszła do łazienki. Dla efektu porządnie trzasnęła drzwiami. Z tego całego szoku prawie upuściłem przez nieuwagę swój ręcznik. Oczywiście zamiast zająć się sobą, postanowiłem zawrócić i stanąć pod drzwiami toalety. Rzecz jasna jak tylko poprawiłem białą opaskę przy biodrach.

Chwilę się zawahałem. Nabrałem powietrza by coś rzec, ale wypuściłem je po chwili bezradny. Nie wiedziałem co miałbym powiedzieć, wiec po długim czasie zapytałem ją nazbyt typowo:

- Wszystko gra?

- Nie, Jacques - Usłyszałem lekko zagłuszony przez drewniane kremowe drzwi głos. Nie słyszałem by płakała, ale poirytowanie w jej mowie dało się zauważyć - Nic nie gra. Oficjalnie nie chcę już wracać do domu. Oczywiście w ten sposób pewnie stracę stypendium. Jedyne rozwiązanie bym mogła dopiec matce to rzucić łyżwiarstwo, wtedy wszystkie pieniądze na jej koncie zrobią pa-pa...

- Czy ty nie myślisz, że myślisz zbyt pochopnie? Przecież ty kochasz tańczyć na lodzie! - Odpowiedziałem zdumiony.

- Może. Nie wiem. Chyba już nie. Mam dość. - Odezwała się rozemocjonowana. Nawet jej oddychanie wydawało się napompowane poruszeniem i złością.

- Josee. Chodź. Pogadajmy na spokojnie - spróbowałem ją wyciągnąć. Jako że zamknęła drzwi od środka tylko gadką miałem szansę to osiągnąć - Są różne sposoby na odzyskanie pieniędzy zamiast na ich tracenie. Możemy także coś obmyślić na twoją matkę. Chodź.

- JacJac. Mogę chwile zostać sama? Obiecuję że nic sobie nie zrobię... Tylko muszę pomyśleć.

No i co mogłem zrobić? Josee jest uparta. Zostawiłem ją więc, mówiąc wcześniej, że jak coś, będę w sypialni. Zastanawiając się jak jej pomóc.

No cóż. Usiadłem na łóżku i schowałem twarz w dłoniach. Przemyślałem kilka spraw związanych z przyjaciółką na spokojnie. Sprawa pieniędzy nie jest właściwie taka trudna, wystarczy zgłosić sprawę założenia konta i tam poprosić o odsyłanie pieniędzy. Ale sądzę, że Josee o tym nie wie tylko dlatego, że matka jej wpajała co innego. Albo po prostu nie wyobraża sobie tego rozwiązania całej sytuacji. Ale cóż jej się dziwić. Też bym się bał, jeśli bym był w jej skórze, nadal mieszkał z matka której zabrało się comiesięczną "wypłatę" i czekał aż wulkan wybuchnie. Co prawda Josee szuka mieszkania, ale zanim odpowiednio zarobi na opłatę z góry minąć może kawał czasu. Czy ona jeszcze tyle wytrzyma z matką? Muszę to serio przedyskutować z nią i znaleźć wszelkie opcje.

Dobra, to może w końcu się ubiorę. Szybko wstałem z łóżka. Opuściłem ręcznik na ziemię i wyciągnąłem z dna szafy czystą parę żółtych slipek. W tym momencie drzwi otworzyły się na oścież z hukiem.

- A ty jeszcze nieubrany? Myślałam, że siedziałam w tej łazience wystarczająco długo byś to zrobił.

Wrzasnąłem głośno i piskliwie, starając zasłonić się czymkolwiek dało.

- Już nie zgrywaj takiej dziewicy. Jakoś ci nie przeszkadzało się przebieranie się przy mnie jak byliśmy dziećmi. - Zaśmiała się cynicznie stojąc w drzwiach z założonymi rękami - Albo chociażby jak podczas Wariackiego Wyścigu, w hotelu, jak myślałeś, że śpię.

- Podglądałaś mnie?! - Podniosłem głos w przerażeniu i cały poczerwieniałem. Trzymany w rękach łyżew wcale nie poprawiał sytuacji. Jak nigdy czułem dyskomfort z powodu własnego ciała. A przecież miałem je zajebiste!

- Troszeczkę - pokazała język i po chwili spoważniała - Ale spokojnie, już się odwracam. Przyszłam tu z innego powodu.

Nigdy tak szybko się nie ubrałem jak w tamtym momencie. W błyskawicznym tempie założyłem majtki i sięgnąłem po podkoszulek czarnego koloru i szorty. Jednak nadal cały byłem w szkarłatny na twarzy. A serce z powodu nieprzewidzianej sytuacji biło jak wariat.

- Jak ci mogę pomóc? - odpowiedziałem cicho starając się nie patrzeć w oczy dziewczynie. Już wystarczająco wstydu się najadłem.

- Chciałam powiedzieć, że masz rację. Zbyt pochopnie myślę. Wracam do domu.

Zmrużyłem niepewnie oczy.

- A to - powiedziałem z dozą drwiny - przypadkiem też nie jest pochopna decyzja?

- Nie. Muszę stanąć twarzą w twarz z potworem i trochę pocierpieć. Już niewiele zostało by nigdy jej nie zobaczyć. - Mówiła z przekonaniem, ale znałem ją na tyle długo, że po prostu wiedziałem, że sama w to nie wierzy. - Popracuję tylko trochę i będzie dobrze. Naprawdę.

- Nie czuję się pewnie z twoją decyzją, ale jak coś to zawsze moje drzwi stoją otworem. - Nagle sobie przypomniałem scenę przed chwilą i lekko się zmieszałem - No może nie aż tak jak przed chwilą. Czasami warto zapukać. - Dodałem z wymuszonym uśmiechem. Po chwili się opamiętałem - Chodzi mi o to, że zawsze możesz na mnie liczyć.

- Wiem JacJac, wiem - popatrzyła na mnie z szczerym, aczkolwiek dosyć smutnym uśmiechem - Dobra, koniec tego dobrego, wracam do domu. To... do zobaczenia...

Wzięła wszystkie rzeczy ze sobą, które u mnie miała i zebrała się do wyjścia. Czy naprawdę w taki sposób ta cała sytuacja miała się rozwiązać? Powrotem do codziennego życia? Czy powinienem do tego dopuścić? Podczas gdy ona była w trakcie zakładania butów mi wpadł nagle do głowy pewien pomysł.

- Hej Josee! A może zostaniesz moim współlokatorem?

Obróciła głowę i podniosła brwi w zainteresowaniu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro