Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ciemne, nocne niebo zaczęło blednąć. Na ulicy powoli zaczęły gasnąć lampy, a w parku - tuż przy horyzoncie było bardzo ładnie ukazane pojawiające się jutrzenkowe słońce. Ostatnie gwiazdy były już ledwo widoczne, ale to nie umniejszało ich urokowi. Z ciężkim oddechem przyglądałem się im powoli zanikającym, biegnąc truchtem. Ledwo udawało mi się łapać oddech, ale nie zamierzałem odpuszczać. Zmuszałem się dostawiania kolejnych kroków, które tak działały oczyszczająco na moją duszę. 

Nagle odkryte uczucia. Zamieszkanie razem. Konkurs solowy. Sytuacja Josee z matką. Moja piżama na niej... Przestań o tym myśleć! Skarciłem się i zwiększyłem tempo. Co ja mam zrobić?Udawać, że nic się między nami nie zmieniło? Zresztą... Co się zmieniło? Chyba tylko ja. No, bo w końcu... bez powodu wymknąłem się z łóżka, gdy tylko dziewczyna odwróciła się, puszczając w tym samym momencie moją rękę.

Nawet teraz czuję się przerażony tym nowym, acz ekscytującym uczuciem. Ani na chwilę mi ono nie przechodzi. Wspominam jej dotyk i drżę zlękniony na samą myśl, że znowu to powtórzy. 

O ironio, czuję się także jak masochista. Chciałbym tam wrócić i oswoić się z tym dziwnym stanem. Położyć się obok niej i odwzajemnić jej uścisk. Zasnąć tak. Tylko nie wiem jak się zachowam, gdy będę obok niej leżał. Serce pewnie będzie mi bić tak mocno jak podczas treningów. Tych najgorszych.

Czułem jak szara koszulka zaczyna się kleić do spoconych pleców. Rany, chyba powinno być dosyć biegania na dziś. Ale nie chce jeszcze wracać do domu. Ciągle mam ją przed oczami i boję się zobaczyć ją ponownie. 

Jeszcze długo biegłem, zanim zaczęła mnie opuszczać energia. Wbiegłem do parku, tego samego, w którym cała ta ostatnia historia się zaczęła. Zwolniłem nieco tempa i w umiarkowanym tempie potruchtałem pod fontannę.

Słońce już wynurzyło się zza horyzontu, ale niebo nadal było lekko czerwonawe. Czy to tylko moje wrażenie, że niebo wydaje się teraz jakieś...Smutniejsze? W końcu stanąłem w miejscu i popatrzyłem się na wschód. Odetchnąłem ciężko i usiadłem na skraju marmurowej ścianki. Josee, coś ty mi zrobiła? Nigdy w życiu nie byłem zakochany, nigdy nawet za tym nie dążyłem. Ważne były mnie tylko rodzina i łyżwy. Teraz też! No i ona... Agh! Jakim cudem stała się dla mnie taka ważna?

Nagle zaburczało mi w brzuchu. Zrezygnowany położyłem się.

Taa... To chyba oznacza powrót do domu, bo nie wziąłem ze sobą nic czym mógłbym zapłacić za coś do jedzenia. Ale chyba nie będę się spieszyć z powrotem. Zamknąłem oczy i burknąłem coś do siebie, a zaraz za mną brzuch także zawtórował głośno.

— Widzę, że jestem w porę. — Usłyszałem głos z góry, a zaraz poczułem jak coś szeleszczącego upada na mój brzuch. Szybko otworzyłem oczy, podniosłem się nieco i rozejrzałem zdumiony. Spojrzałem to na Josee, to na papierową torbę.

Josee. 

Torba. 

Josee... 

— Josee?! — Dopiero oprzytomniałem i automatycznie podniosłem się do pionu. Papierowe opakowanie na moim torsie podskoczyło i ledwo zdążyłem je złapać zanim wleciało do wody. Zdezorientowany spojrzałem jeszcze raz na dziewczynę, jakby nie wierząc, ze mogła mnie tu znaleźć. W sumie jakby nie było, od niej uciekłem, jakkolwiek nie próbowałbym tego tłumaczyć.

— A któż by inny? Masz innych przyjaciół? — prychnęła głośno i odwróciła się ode mnie, udając obrażoną.

Przypatrzyłem się jej dokładnie. Zaraz, zaraz... Czy ona... założyła moją bluzkę? Ja wiem, że ona nie ma ciuchów na zmianę, ale nie mogę znieść, że ubrała tą koszulkę, mimo że jest na nią wyraźnie za duża! Chociaż... w różu jej do twarzy. Mimowolnie sięgnąłem do opadającego ramiączka, by zakryć jej ramię. Teraz dużo lepiej.  Przynajmniej dobrze, że ma na sobie swoje szare legginsy. Wolałbym nie pożyczać jej swoich spodni, utopiłaby się w nich.

Josee przewróciła oczami, odgarniając związane w kucyki włosy. Ach... Jej kasztanowe włosy przepięknie mienią się w słońcu. 

— No tak, no oczywiście..! że mam wielu przy... — chciałem zadrwić, ale gdy obróciła się z powrotem w moją stronę i spojrzała na mnie swoimi błyszczącymi, czekoladowymi oczami, nie mogłem się zmusić, by dalej brnąć w ten żart, Jej spojrzenie jest takie... niezwykłe. 

— Niespecjalnie się kumpluje z innymi ludźmi, sama przecież wiesz — odpowiedziałem na jej sarkazm spokojnie, głęboko oddychając na koniec swej wypowiedzi.

Dalej na mnie patrzyła, ale nie potrafiłem nic rozczytać z jej wyrazu twarzy, co w jakiś sposób mnie zirytowało. Jakby stała się zagadką,którą chciałem odkryć. 

— Tak w ogóle co ty tu robisz? — Spytałem bezceremonialnie. 

Brzuch w tym czasie zaburczał znowu. Josee chrząknęła i wskazała na to co trzymałem w rękach. 

— To dla ciebie. Jedz — rzekła ostatnie zdanie władczo i splotła ręce na piersi. 

Przełknąłem ślinę i otworzyłem torbę, z której uniósł się zapach kakaowego ciasta. Zaciekawiony wyciągnąłem pyszną czekoladową muffinkę, która wyglądała mega apetycznie. Od razu się w nią gryzłem, co praktycznie od razu zaspokoiło mój głód.

Przyjaciółka w międzyczasie przysiadła obok i zaczęła się bujać do przodu i do tyłu, jakby z nudów. Gdy zjadłem ostatni kęs babeczki, odwróciła się w moją stronę i odezwała się, jakby zastanawiając: 

— Czemu tak wcześnie poszedłeś biegać? 

— Nie odpowiedziałaś na moje pytanie — Stwierdziłem oschle, nie chcąc wyjawić prawdziwego powodu opuszczenia domu. Sięgnąłem do torby i wyciągnąłem następną babeczkę, by szybko zapchać sobie usta. 

—  Odpowiem dopiero, jak ty odpowiesz. Nikt normalny nie wstaje o 3 rano, by biegać. A przynajmniej nie ty. Ciebie zawsze trzeba było budzić, bo lubiłeś pospać. - Spostrzegawczo niczym detektyw zauważyła. 

— Ehhh... - Przełknąłem gryz. - Nie mogłem spać? — wymruczałem dosyć cicho, starając się, by nie zauważyła mojego zmieszania.

Poczułem jak moje policzki robią się znacznie cieplejsze. Ekstra. Ugryzłem kolejny kawałek babeczki. Przeżuwałem teraz bardzo powoli, by nie musieć odpowiadać na pytanie.

Westchnęła zirytowana. 

— Przyszłam tutaj bo miałam przeczucie, że tu cię znajdę. — Przeczesała włosy palcami i kontynuowała - Obudziłam się, jak tylko wstałeś. Normalnie bym to zignorowała, ale oddychałeś tak dziwnie i cały czas wzdychałeś. Martwiłam się, bo jak wyszedłeś, zauważyłam że twój portfel, mp3 i telefon zostały na miejscu. Tyle cię znam, wiem że bierzesz chociaż jedną z tych rzeczy ze sobą, nieważne gdzie wychodzisz.

Zamilkłem. Cholera, przejrzała mnie. Normalnie, tak, wziąłbym coś. Ale to nie była dla mnie normalna sytuacja. Chciałem wyjść jak najszybciej z domu i to zrobiłem. 

— Tu chyba chodzi o coś więcej, nieprawdaż? —  rzuciła retorycznie. Zaczęła się uśmiechać złowieszczo. 

O nie, znam ten wyraz twarzy. To nie wróży nic dobrego.

Spojrzałem na nią oszołomiony. Wpatrywałem się w nią, nie będąc pewien czy jestem bardziej przerażony, czy po wrażeniem jej pewności siebie. 

—JacJac, te wszystkie objawy które ostatnio u ciebie widziałam: Nie możesz spać, nie patrzysz mi w oczy, jesteś cały czas rozkojarzony, dziwnie oddychasz, chodzisz się przewietrzyć skoro świt... Byłam u ciebie tylko kilka godzin, a już mogłam stwierdzić że coś "jest nie tak" - zaśmiała się. - No to powiedz mi... Kto to jest? 

— K-Kto? — zająknąłem się wystraszony. 

— Osoba w której się zakochałeś.


~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~





Hej, umm... Przepraszam wszystkich czytelników za to, że zniknęłam tak na pół roku. Po rozstaniu z chłopakiem potrzebowałam trochę przerwy od pisania, a potem jak przerwałam trudno było mi wrócić. Ale w końcu jestem, wszystko dokładnie przemyślałam co chcę dalej napisać i w końcu to zrobiłam! Hehe, chyba kwarantanna mi sprzyja xD

W każdym razie wracam na dłużej :P

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro