Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- C-Cooo?! - krzyknąłem przerażony. Jak... Jak ona się domyśliła, że jestem w niej zakochany? Czy... Czy to coś znaczy?

Wpatrywałem się w nią tępo, czując że moja twarz już ma kolor przypominający pomidora. Z mojego czoła poleciała kropelka potu, nie byłem pewien czy to z nerwów, czy po prostu tak byłem spocony. Josee odwzajemniła spojrzenie, nadal uśmiechała się, jakby wszystko rozgryzła. Powoli zbliżyła swoją twarz do mojej i oznajmiła łagodnie:

- No weź, przecież wiesz że mi możesz to powiedzieć JacJac. - Jej twarz dzieliły od mojej tylko centymetry.

Zacząłem odczuwać panikę. Czy ona... Czy. Cooo?

Pewnie w normalnych okolicznościach wykorzystałbym okazje i zrobił pierwszy ruch, ale okoliczności nie były normalne. Dosłownie czułem się sparaliżowany przez ten jeden ruch. Serce mi biło jakby miało wyskoczyć, płuca zapomniały jak się oddycha i tylko patrzenie się w jej duże, brązowe oczy dawały mi jakąś ulgę. Zahipnotyzowany w tym momencie zwróciłem uwagę na jej dłonie, które położyła na moich policzkach delikatnie.

- Ja, jaa... - Próbowałem coś przemówić, ale w mojej głowie była pustka.

Żadne zdanie ani słowo nie miało sensu w tej chwili. Patrzyłem na nią z szeroko otwartymi ustami. Mój wzrok nerwowo wędrował po całej jej twarzy. Pragnąłem tylko by mnie pocałowała. Już chciałem przymknąć oczy, gdy:

- Czy to ktoś z drużyny łyżwiarskiej? Czy doszedł ktoś nowy? - Zapytała z ekscytacją w głosie, niczym któraś z naszych fanek.

Mocno nacisnęła palcami moje policzki. Otworzyłem oczy w szoku. Czyli ona nie podejrzewała siebie? Poczułem gorzkie rozczarowanie. W jednym momencie cały mój dobry nastrój runął. Moja przyjaciółka nie zdawała się tym przejmować. Przybliżyła się jeszcze bliżej, ale tak by zetknąć czołami i patrząc z szaleńczo mi w oczy wyparowała:

- Jak wygląda? Wysoki? Przystojny? Dobry na łyżwach? Czy może to jeden z naszych kumpli? - spytała, po czym oderwała się ode mnie i pokręciła głową - Nie to nie może być nikt z drużyny, żadnych fajnych chłopaków godnych ciebie. Jakie ma oczy? Charakter? Słabości? POWIEDZ MI WSZYYSTKO!! - Chwyciła mnie za moją koszulkę i zaczęła mną potrząsać zadając coraz więcej pytań.

Zgłupiałem. Po prostu zgłupiałem. Nie byłem pewien co się dzieje.

- Co? - Wydukałem, gdy uwolniłem się nerwowym ruchem z jej uścisku - Nie, nikt nowy! - Powiedziałem, zanim ugryzłem się w język.

- O, czyli jednak jesteś w kimś zakochany. To ktoś z naszej drużyny? Czy to Cale? Nie, nie, to musi być jednak David! - Jęknęła podekscytowana zaciskając piąstki.

Czy ona serio myśli, że jestem gejem? Podwójne rozczarowanie. 

- Nie, żaden z nich - westchnąłem przeciągle i otworzyłem usta, by przekonać ją że interesuję się płcią przeciwną, a nie jak wielu osobom się zdaje, mą własną; ale nie dała mi dokończyć.

- No to w takim razie ktoś inny. C'est putain de bien! Jak ja się cieszę, Jacques! Mój przyjaciel się zakochał! YAAAY.

Przyjaciel.

Przyjaciel?

Przyja...

Salope... - Powiedziałem przez zęby bardziej do siebie niż do niej. Mam dosyć. Obróciłem się szybko na pięcie.

Uciekłem.

Za plecami usłyszałem zaskoczony krzyk Josee. Totalnie się tego nie spodziewała. Sprintem pobiegłem przed siebie, nawet nie zwracając uwagi gdzie dokładnie biegnę. Odwróciłem głowę za siebie i ujrzałem ją biegnącą za mną. Cholera, zapomniałem że jest tak samo szybka jak ja. Muszę ją jakoś zgubić. Resztkami sił przyspieszyłem tempa. 

Kątem oka zobaczyłem autobus, który miał za chwilę odjechać. Szybko tam wbiegłem, dosłownie w momencie zamykania drzwi. Josee akurat nie zdążyła wbiec. Puknęła w szybę z tyłu kilka razy, zanim pojazd odjechał. Przez chwilę jeszcze słyszałem jak kilkakrotnie woła moje imię, które zostało zniekształcone przez skowyt silnika i grubość szyby. W końcu jej głos umilkł. 

Upadłem powoli na podłogę i ciężko oddychałem. Co ja zrobiłem? A tak. To co czułem. Dosyć wszystkiego.

Dosyć tego, że uważa mnie za geja, dosyć że przestałem zachowywać się przy niej normalnie. Dosyć, ona nie widzi, że to o nią chodzi. Dosyć tych uczuć... Nie. Ich akurat nie mam dosyć. Mam dosyć tego, że nie wiem co z nimi zrobić. Znaczy... teoretycznie wiem. Ale... oh, mon dieu!  Jak jej wyznać co czuję, gdy ona nawet na mnie nie patrzy jak na potencjalnego faceta?

Miałem farta, autobus do którego wsiadłem, dojechał w moje rodzinne strony. Chyba czas się wygadać się rodzinie co u mnie słychać. 

Zobaczyłem mamę od razu, jak tylko wydostałem się na zewnątrz. Niska, pulchna kobieta w blond włosach uśmiechająca się do każdego kwiatu w ogrodzie który podlewała. Słońce już zaczynało przygrzewać, więc by się przed nim schronić założyła na swoją głowę duży słomiany kapelusz. 

Ruszyłem w jej stronę nieśmiało, a ta z daleka mnie ujrzała, zdjęła swoje żółte rękawiczki ogrodnicze, rzuciła je o ziemię, podbiegła i objęła mnie w pasie. 

- Kogo moje oczy widzą! Co za miła niespodzianka! 

* * *

- Czyli uciekłeś od niej, zamiast wyznać miłość? Synku myślałam, że inaczej cie wychowałam - rozczarowanym tonem rzekła moja mama. Po czym upiła łyk herbaty - Kiedy ty stałeś się taki tchórzliwy? Zawsze byłeś taki przebojowy, odważny, pyskaty, a niekiedy i strasznie złośliwy i głośny.

Opowiedziałem wszystko mamie, która zawsze wysłuchuje co mam do powiedzenia. Na wieść o tym, że czuje coś do Josee od razu stwierdziła, że zawsze wiedziała że coś z tego będzie.

- Mamo ja... - Westchnąłem - Nie wiem. Nigdy tak nie miałem. Pierwszy raz czuje się taki bezradny - opadłem bezwładnie na oparcie krzesła - Czy ja zawaliłem co całości?

- Sądzę, że można jeszcze wszystko naprawić, ale musisz się ogarnąć. Jak w takim stanie możesz reprezentować nas podczas zawodów? - zaśmiała się, uśmiechnęła się promiennie i dopiła swoją herbatę.

Kochana mama. Jest wiecznie nastawiona pozytywnie i szczera do bólu.

- Czy myślisz... Że Josee mogłaby...? - spytałem cicho, chwytając za jedno ciastko i przyglądając się mu dokładnie bez powodu.

- Odwzajemnić uczucia? Trudno powiedzieć. Mam wrażenie, że w obecnych chwilach nie za bardzo jej romanse w głowie. Najpierw pewnie chce stanąć na nogi, po tym jak matka psychicznie sie nad nią znęcała. - Ponownie westchęła i wstała. Zaciekawiony jej zachowaniem przyglądałem się jej.

Podeszła do zaciemnionego kąta pokoju w którym stała doniczka z pomarańczowymi kwiatami. Pąki były zamknięte i wyglądały na mizerne.

- Jacques - Powiedziała do mnie ciepło i spokojnie kontynuowała - Serca zranionych ludzi często są niedostępne. Josee miała ciężko. Nie zaznała miłości ze strony rodziny. Ojciec ją porzucił, matka traktowała ją jak się dzieci traktować nie powinno... Zamknęła się na uczucia, tak jak gazania - wskazała palcem na zwinięte płatki - Trzeba trochę poświęcić, by wróciła do normy.

Podeszła śmiało do stolika, postawiła doniczkę przede mną i z melodyjnym gwizdem wzięła kilka ogrodniczych narzędzi.

- Trzeba trochę współczucia, by przejąć się losem.

Po czym zachęciła mnie gestem ręki, by do niej podszedł. Szybko zrobiłem, co chciała.

- Potrzeba rozmowy.

Nachyliła się i delikatnie przywitała go, wkładając uczucie w swoje słowa.

- Trzeba zrozumienia.

Po czym palcami sprawdziła ziemie i poprosiła mnie, bym też sprawdził. Była sucha.

- Trzeba odpowiedniego traktowania, które nie wpłynie negatywnie ani szokująco na daną istotę.

Po czym podała mi konewke i kazała podlewać. Obawiając się, żeby nie przelać, bardzo powolutku wykonałem tę czynność.

- Nie wolno także przesadzić z dobrocią.

Wstrzymała moje podlewanie.

- Jeśli sprawa jest beznadziejna, trzeba udać się do specjalisty.

Wskazała palcem na wizytówkę pewnego ogrodnika, którą wyciągnęła z książki o kwiatach.

- Trzeba dać nadzieję, że będzie lepiej i tego dopilnować.

Zabrała kwiat ze stołu, podeszła do okna i postawiła go na parapecie. Przesunęła zasłonki, które blokowały promienie słoneczne. Mnóstwo światła wpadło do pomieszczenia.

- No i najważniejsze: Trzeba czasu i cierpliwości. Czasami zajmuje to chwile, często jednak mija dużo czasu zanim naprawdę bedzie lepiej.

Pąk kwiata powoli zaczął się otwierać. Gdy sie otworzył, mama spsikała go mgiełką wodną, przez co zaczął się mienić i odbijać promienie światła. Wyglądał dużo piękniej i okazalej niż wcześniej.

Mama uśmiechnęła się i oparła rękę o swoje biodro.

- Ale to jest warte wszystkich poświęceń, czyż nie?

Kiwnąłem głową oczarowany.

- Jacques'uś, wiesz co trzeba zrobić? - zapytała i spojrzała mi głęboko w oczy oczekując odpowiedzi.

- Tak - odpowiedziałem z mocą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro