Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Maya's POV

Kierowałam się w stronę moich przyjaciół, którzy stali już w kolejce do strzelnicy. Przez ten cały czas nie byłam w stanie przełknąć guli, która pojawiła się w moim gardle, podczas spotkania z Aidenem. Chociaż nie powinnam się tym przejmować, to wciąż mam przed oczami pocałunek Aidena i Rosie.

Ogarnij się Maya!

Poprawiłam welon po raz setny i podeszłam do moich przyjaciół.

Na strzelnicę zawsze były kolejki, ponieważ była to jedna z bardziej ekscytujących gier na festynie. Zasady są proste: zainteresowane osoby wrzucają swoje imiona do miski, po czym prowadzący losuje karteczki. W ten sposób powstają pary. Rywalizują oni, strzelając z łuku do ruchomego celu.

Odkąd pamiętam braliśmy w tym udział. Trzeba przyznać, że idzie nam wszystkim całkiem nieźle.

- Zapraszam wszystkich zainteresowanych do gry! Wpiszcie swoje imiona - powiedział podając karteczki oraz długopisy. - Dla wygranych należy się nagroda - pokazał pluszaki wiszące na stoisku.

Napisałam swoje imię na karteczce, po czym wrzuciłam je do miski z przedziałem wiekowym 15-18 lat. Reszta zrobiła to samo. 

- Witam moją ulubioną grupkę! Jesteście już stałymi gośćmi tego stoiska! Pomyśleć, że pamiętam jak mieliście ledwo metr wzrostu - powiedział pan Marley, czyli najbardziej pozytywna osoba w całym Rosetone. 

Uśmiechnęliśmy się na jego słowa.

- Dobra, czas rozpocząć losowanie! - krzyknął pan Marley.

Rozpoczął od grupy 4-7 lat. Nie było wielu chętnych do tej kategorii, przez co poszło szybko. Również szybko minęły kolejne dwie grupy wiekowe, po czym przyszła kolej na nas.

- Catherine i... Louis! - oznajmił.

- Wygram z tobą - powiedziała Cat.

- Nigdy - odparł Louis posyłając jej groźne spojrzenie.

Chwycili łuki, oraz strzały. Każda osoba dostawała ich 5, czyli mogła oddać 5 strzałów. Celami były duszki, które cały czas były w ruchu. 

Moi przyjaciele rozpoczęli rywalizacje. Szanse na wygraną były bardzo wyrównane. Ostatecznie wygrał Louis trafiając w 4 cele.

- Możesz sobie wybrać nagrodę - powiedział pan Marley.

Chłopak pokazał na wielkiego jednorożca, po czym wręczył go Cat. 

Mogę się założyć, że ona wewnętrznie skacze ze szczęścia.

- Kolejna para - oznajmił pan Marley, losując dwie karteczki. - Maya i...

Nie stresowałam się tym, z kim będę rywalizować. W moim życiu grałam w tą grę przeciwko wielu osobom. Często bardzo dobrym. Raz wygrywałam, raz przegrywałam. Mój najlepszy wynik to 4/5. W tym roku chciałabym osiągnąć maksymalną liczbę punktów, ale nie jest to takie łatwe.

- ... i Rosie.

Znam tylko jedną Rosie, a tak dokładniej poznałam ją dzisiaj.

O nie, o nie, o nie.

Wzięłam łuk oraz strzały, po czym podeszłam do stanowiska. Po chwili, obok mnie zjawiła się brunetka, również trzymając sprzęt. Uśmiechnęła się do mnie, na co starałam się odpowiedzieć tym samym.  Za nią zobaczyłam Aidena, który pewnie będzie jej kibicował.

- Wygrasz to - usłyszałam głos Lucasa, który stał za mną.

- Mam nadzieję - odpowiedziałam i od razu zrobiło mi się cieplej na sercu, że ktoś trzyma za mnie kciuki. Reszta moich przyjaciół akurat zajęła się wyborem własnych łuków, ale kątem oka wciąż spoglądali w moją stronę.

- Czas rozpocząć zabawę! - usłyszałam rozweselony głos prowadzącego gry.

Chwyciłam cięciwę załamaniem między paliczkami, tak by palec wskazujący znalazł się nad strzałą, a środkowy i serdeczny poniżej niej. Naciągnęłam cięciwę. Trafienie w cel wymagało dużego skupienia, które było zachwiane przez pewne osoby obok mnie. Starałam się jednak oczyścić umysł. Rozluźniłam palce, tym samym wypuszczając strzałę. Trafiłam w cel.

Ale Rosie również trafiła.

- Oby tak dalej - usłyszałam głos Aidena skierowany do Rosie.

Chwyciłam drugą strzałę, po czym powtórzyłam czynności z przed paru minut.

Duszek cały czas poruszał się w różne strony, uniemożliwiając mi tym samym trafienie do celu.

Została mi ostatnia strzała. Wszystkie inne trafiły celnie. Powinnam być bardzo szczęśliwa, ale Rosie również trafiła za każdym razem.

Czyli jest remis.

Wzięłam ostatnią strzałę. Kątem oka zauważyłam Aidena, który uważnie mi się przypatrywał. Przeniosłam wzrok na Rosie, która wypuściła ostatnią strzałę. 

Nie trafiła.

Jeżeli teraz trafię, to wygram. Jeżeli nie trafię, to będzie remis.

Całą moją uwagę przeniosłam na cel i to, żeby trafić. Rozprostowałam palce, wypuszczając strzałę.

Trafiłam.

Od razu usłyszałam oklaski, od moich przyjaciół oraz innych uczestników gry.

Pobiłam mój rekord! 5/5!

Emocje wzięły nade mną górę. Odwróciłam się w stronę Lucasa. Chłopak podniósł mnie po czym wykonał obrót. Byłam szczęśliwa. Czułam satysfakcję z wygranej. Blondyn posadził mnie na ziemię, żebym mogła uścisnąć sobie ręce z Rosie. Taki zwyczaj.

- Gratuluję wygranej - powiedziała uśmiechając się.

- Dzięki, tobie też dobrze poszło.

Jakoś jej nie lubię.

Tylko czemu?

A może jestem po prostu zazdr...

NIE!

Posłałam Rosie uśmiech, po czym ruszyłam w stronę moich przyjaciół.

- Nasza mistrzyni! - powiedział rozweselony Jamie.

***

- Poproszę 8 wat cukrowych - powiedział Connor do sprzedawcy.

Po chwili otrzymaliśmy pomarańczowe chmurki na patyku. Wszystko z okazji Halloween. 

- Zebraliśmy się tutaj - rozpoczął Jamie uroczystym tonem, trzymając wysoko jego watę cukrową. - Aby uczcić wygraną Mayi Carter. 5 celnych strzałów, na 5 możliwych. Za Mayę!

- Za Mayę! - odpowiedzieli wszyscy chórkiem, zderzając się pomarańczową słodkością. 

Uśmiechnęłam się, po czym zjadłam kawałek waty.

Rozmawialiśmy tak jeszcze z 15 minut, aż do momentu, gdy wszyscy zjedliśmy zakupione słodkości.

- Idę to wyrzucić - powiedziałam pokazując na patyczek, już bez waty. Od razu dostałam również 7 innych.

Typowe.

Skierowałam się w stronę kosza na śmieci. Rozglądałam się wokoło, napawając się halloweenowym klimatem. Dzieci się bawiły, grupki przyjaciół rozmawiały. Nie zabrakło również dorosłych. 

Ale w jednym momencie dopadła mnie chłodna rzeczywistość. 

- ZOSTAWCIE JĄ! 

Usłyszałam błagalny krzyk kobiety. 

To co działo się dalej, to był wręcz odruch bezwarunkowy. Zaczęłam biec w stronę krzyku, przepychając się przez ludzi, którzy zaciekawieni, spoglądali na to co się dzieje. Kątem oka zauważyłam moich przyjaciół, którzy również zaczęli podążać za głosem.

- BŁAGAM! - znowu przeraźliwy krzyk, do którego dołączył płacz dziecka. 

Od miejsca, z którego pochodził głos, dzielił mnie tłum ludzi. Przez mój wzrost nie widziałam co się dzieje, ale gdy mocniej wyciągnęłam szyję, zauważyłam kobietę trzymaną przez strażników z królestwa oraz małą dziewczynkę w wieku około 5 lat. Tylko, że to nie na kobiecie miała być zrealizowana kara. 

- ONA NIE CHCIAŁA!

Doskonale wiedziałam o co chodzi. Sam sposób w jaki strażnik trzymał małe rączki dziewczynki, był wytłumaczeniem sytuacji. Mała blondynka musiała coś ukraść. Może nawet nie wiedziała, że kradnie. Ma tylko 5 lat! A strażnicy chcą wymierzyć na nią karę chłosty!

Nie mogłam stać bezczynnie patrząc na to. Każda komórka mojego ciała kazała mi odwrócić wzrok i udawać, że nic się nie dzieje. Jednak wiedziałam, że muszę coś zrobić. Popatrzyłam jednak z nadzieją na innych zebranych, ale nikt nie rwał się do pomocy bezbronnemu dziecku. Oczywiście, nikt nie chciał się wychylać. Nikt nie chciał podpaść strażnikom i królestwu. 

Słyszałam wciąż błagalny ton kobiety, płacz dziecka oraz szmery ludzi zebranych. Słyszałam również moje myśli. Miałam wręcz huragan w głowie i nie byłam w stanie nad nim zapanować. 

Strażnik wyjął długi pręt i wtedy wszystkie wspomnienia wróciły.

7 lat wcześniej

- TATUSIU!

Cały czas słyszałam przeraźliwe krzyki i szloch mojej najlepszej przyjaciółki. A ja nie mogłam nic zrobić. Bo co ma zrobić 10 letnia dziewczyna? Mogłam tylko tam stać i mieć nadzieję, że tata Cat to przeżyje. Cała rodzina Florence nie miała zbytnio pieniędzy. Czasem brakowało im na jedzenie. Tak było też wczoraj. Tata Cat ukradł bułkę, żeby mogli coś zjeść. Strażnicy z królestwa zauważyli to i wymierzyli na nim karę chłosty. W ten sposób znaleźliśmy się tutaj. Jestem tu żeby pocieszać Catherine, chociaż wiem, że nie dałoby się jej pocieszyć. Patrzenie na cierpienie bliskich osób tworzy blizny, które zostają z nami na zawsze.

Nastąpiło pierwsze uderzenie.

Pan Florence zawsze był bardzo wytrzymały i niezłomny, ale tego dnia zobaczyłam jak pojedyncza łza potoczyła się z jego lewego oka.

Kolejne uderzenia.

Za każdym razem, gdy pręt spotykał się z jego plecami, jego twarz wykrzywiała się w grymasie bólu, a on sam tracił na siłach.

Po 8 uderzeniu stracił przytomność.

---

 Działałam jak w amoku. Przecisnęłam się przez ludzi. Ich wyzwiska kierowane w moją stronę nie obchodziły mnie. Welon mi się odczepił, ale to był mój najmniejszy problem. Wiedziałam, że muszę temu zapobiec. Nikt więcej nie może stracić życia. Nikt nie może skończyć jak ojciec Cat. 

Mała dziewczynka, na którą czekała kara, trzęsła się i płakała. Bo ona już wiedziała co ją czeka.

Strażnik machnął kilkakrotnie w powietrzu prętem. Dzieliły go tylko sekundy, od zadania tego dziecku niewyobrażalnego bólu.

I wtedy wbiegłam w sam środek piekła.

Zakryłam dziewczynę ciałem, tak jakbym chciała ją ochronić przed samym diabłem.

Nikt nigdy nawet nie odważyłby się tego zrobić. A ja to zrobiłam. Będzie mnie czekać kara. Na pewno będzie, ale nie byłam w stanie bezczynnie patrzeć na to drugi raz. Po prostu nie mogłam...

Popatrzyłam na strażnika. Jego wyraz twarzy ukazywał jedynie pogardę oraz chęć zrobienia mi krzywdy.

- Widzę, że mamy jeszcze jedną ochotniczkę do chłosty! - wykrzyknął. - Będziesz pierwsza w kolejce - wyszeptał, dotykając palcami mojego podbródka.

***

Aiden's POV

- Widzę, że mamy jeszcze jedną ochotniczkę do chłosty!

Udało mi się przecisnąć przez tłum, po czym zobaczyłem to.

Nie, nie, nie.

Nie ona. Nie Maya.

Jak tylko ją poznałem wiedziałem, że lubi pakować się w kłopoty, ale że aż tak! Nie wiem co nią kierowało. Nikt o zdrowych zmysłach nie poświęciłby się. Kara chłosty jest niemiłosiernie bolesna, a same blizny zostają do końca życia. Wiele ludzi po niej umiera...

A Maya nie może umrzeć.

- Muszę to zatrzymać - powiedziałem do Rosie, która trzymała się mnie kurczowo za rękaw.

- Nie idź tam! Tylko się narazisz strażnikom! - Rosie jedynie wzmocniła uścisk.

Strażnik pociągnął Mayę za włosy, tym samym gwałtownie ciągnąc do tyłu jej głowę. Znowu wykonał parę obrotów prętem.

- Muszę to zatrzymać - powiedziałem pewnym głosem.

- Ona sprzeciwiła się strażnikom! Należy się jej kara!

- Ona chciała tylko ją uratować...

Siłą zaciągnęli Mayę, ustawiając ją w pozycji do wykonania chłosty.

Nasze spojrzenia się zderzyły.

Jej oczy... jej piękne, ciemne oczy. Jedyne co można było z nich odczytać to strach. Nie musiała krzyczeć.

Bo to oczy mówią więcej niż słowa. 

Czułem jakby cały świat się zatrzymał. Jakbyśmy byli tylko we dwoje. Ale musiałem się ocknąć. Nie mogłem dłużej czekać.

Wyswobodziłem się z uścisku dziewczyny, po czym ruszyłem na środek.

- Aiden, nie idź tam! - usłyszałem jeszcze błagalny ton Rosie.

Miliony razy musiałem ćwiczyć tą kwestię, ale nigdy mi się jeszcze nie przydała. Aż do teraz. 

- Na mocy nadanej mi przez Króla Matthiew Rosetone, zakazuję wykonania chłosty, ani żadnej innej kary cielesnej!

Strażnik puścił Mayę, po czym odłożył narzędzie. Pod koniec ukłonił się mi.

Już nie miał prawa jej tknąć.

Maya popatrzyła na mnie dziękczynnym wzrokiem, a ja sam podszedłem do niej, mocno obejmując. Co z tego, że wszyscy patrzą? Co z tego, że Rosie patrzy? Najważniejsze jest to, że ona jest bezpieczna. 

Słyszałem bardzo dokładnie dźwięk migawek aparatów. Wiedziałem, że robią nam zdjęcia, ale nie zmieniało to tego, że nie chciałem jej puścić. Czułem, że gdybym ją puścił, to całe zło tego świata by wróciło. I znowu nie byłaby bezpieczna. 

Ale musiałem się poruszyć, więc poluźniłem uścisk, biorąc Mayę za rękę. Założyłem jej za ucho blond pasemko włosów, po czym razem wstaliśmy.

- Dziękuję - powiedziała szeptem. 

Nie zdążyłem nawet odpowiedzieć, ponieważ matka skazanej dziewczynki podeszła do nas. 

- Chciałabym wam bardzo podziękować - powiedziała drżącym głosem. - Narażałaś swoje życie, aby ratować Kenzie, chociaż nawet jej nie znałaś. Ooo, jestem ci taka wdzięczna - zwróciła się do Mayi.

Dziewczyna jedynie uśmiechnęła się lekko. 

***
Maya's POV

- Maya co ty zrobiłaś?! Co ci strzeliło do głowy?! - zapytał w pretensją w głosie, Jamie.

Wzruszyłam ramionami wciąż lekko roztrzęsiona zdarzeniami sprzed parunastu minut.

- Gdzie Cat? - zapytałam żeby zmienić temat.

- Zasłabła, no wiesz... z tego wszystkiego - wytłumaczyła Zara wymachując rękami. - Louis się nią zajął.

Pokiwałam głową. 

Byłam wciąż bardzo przerażona. Trzęsłam się i nie byłam w stanie sensownie skleić zdania.

Przyjaciele jedynie popatrzyli na mnie z troską, po czym postanowiliśmy opuścić festyn. 

***

Wcześniej

Louis's POV

- ZOSTAWCIE JĄ! 

Usłyszałem krzyk kobiety. Od razu zetknąłem się z przerażonym wzrokiem moich przyjaciół. Tego typu krzyki są rzadko spotykane na festynach.

Jednak w samym Rosetone jest to częste. 

Szybko wstaliśmy i pobiegliśmy w stronę źródła dźwięku. Trudno było się przecisnąć przez tłum. Co chwilę musiałem się odwracać, żeby się upewnić, czy moi przyjaciele wciąż są za mną. 

Kolejne rozpaczliwe krzyki. 

I wtedy to zobaczyliśmy. 

Maya stała pośrodku tłumu, ochraniając ciałem przerażoną dziewczynkę. Nad nimi stał strażnik.

- Widzę, że mamy jeszcze jedną ochotniczkę do chłosty! - powiedział strażnik. 

O nie.

Od razu popatrzyłem na Cat, która stała jak sparaliżowana. Byłem pewny, że jest przerażona. W końcu w ten sposób umarł jej tata. Złapałem ją za rękę, na co ona odwzajemniła uścisk.

Jamie, Connor i Skye chcieli pobiec do Mayi, ale strażnik zagrodził im drogę. Wciąż jednak próbowali się przecisnąć. Zara wtuliła się w tors Lucasa, jakby szukała bezpiecznego schronienia.

Ale nigdzie już nie było bezpiecznie.

- Słabo mi - usłyszałem jedynie słaby głosik Cat, po czym ona sama prawie straciła panowanie nad swoim ciałem. Jej skóra stała się nienaturalnie blada. Musiałem ją stamtąd zabrać.

Wziąłem ją delikatnie na ręce, tak jakby była z porcelany. Zawiadomiłem resztę o tym gdzie idę, jeszcze ostatni raz spoglądając na Mayę.

Błagam niech ktoś to zatrzyma.

Usłyszałem kolejne przeraźliwe krzyki. Mogłem tam wrócić, ale każda komórka mojego ciała chciała chronić Cat. Zabrałem ją do namiotu, w którym był punkt medyczny.

Często tam bywałem, ponieważ nie było festiwalu bez jakiegokolwiek uszczerbku na zdrowiu moich przyjaciół. Nie chodzi o to, że ten festyn był niebezpieczny. Po prostu ludzie, którymi się otaczam, są takimi przegrywami, że zacięcie się papierem prezentowym jest na porządku dziennym.

Wszedłem do namiotu, wciąż z dziewczyną na rękach. Pielęgniarka od razu mnie zauważyła, po czym wskazała wolną kozetkę.

- Zasłabła - wyjaśniłem krótko, w odpowiedzi na pytający wzrok kobiety.

- A słyszałeś, co się tam dzieje, chłopcze? Na placu?

- Tak. Widziałem to...

- Co się tam dzieje? - zapytała.

- Kara chłosty.

Pielęgniarka zasłoniła usta dłońmi z niedowierzaniem.

- Może powinieneś tam pójść - powiedziała Cat, ledwo na siłach, delikatnie dotykając palcami mojego rękawa.

Wziąłem ją za rękę. Jej dłoń była taka delikatna i chłodna, że miałem wrażenie, że przy mocniejszym uścisku się pokruszy.

- Nie, to tutaj powinienem teraz być - powiedziałem zgodnie z prawdą.

***

Hejka

To już 10 rozdział! Dopiero od teraz zaczyna się "właściwa akcja", więc będzie się działo. 

Tak owszem, to co było teraz, to dopiero gra wstępna.

Ogólnie chciałybyśmy przesłać wyrazy uznania osobom, które doszły do tego momentu! Dziękujemy, że poświęcacie swój czas na czytanie naszej książki!

Miłego dnia/nocy <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro