Rozdział 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Maya's POV

Stałam w małym pomieszczeniu, razem z całą grupą VII, czekając na pojawienie się Aidena. Gdy już rebelianci go przyprowadzą, mamy go przesłuchać, a ja... boję się co mogą mu zrobić. Udawanie, że mnie to nie rusza, jest zdecydowanie najlepszą z możliwych opcji.  

- Będzie dobrze - powiedziała Cat, łapiąc mnie za rękę. Pewnie wyczuła moje zdenerwowanie. 

Każdy z nas wyglądał tak samo. Czarne, skórzane ubrania z wieloma kieszeniami i pasem na broń - czyli typowy strój każdego rebelianta. 

Zastanawiałam się, co się dzieje teraz w pałacu. Pewnie wiele osób już straciło życie lub jest rannych. Ciekawe czy król żyje, czy już zdążyli go zabić. A co na przykład z Mary i resztą służby? Ich też zabito, czy może zdążyli się ukryć? A Aiden? Już jest w drodze, czy może jakimś cudem udało mu się uciec?

Moje rozmyślanie przerwało otwarcie drzwi. 

W drzwiach pojawiło się czterech mężczyzn trzymających kurczowo Aidena. Brunet próbował się wyrwać, ale bezskutecznie. Po chwili mnie zauważył. Patrzył na mnie - czułam to. Ale wzrok miałam  wbity w podłogę. Czułam zbyt wielki wstyd, żeby móc popatrzeć mu w oczy. Czułam się, jakbym wbiła mu nóż w plecy. 

Kątem oka zauważyłam, że posadzili go na krześle, po czym Nicolas i Jacob przywiązali mu ręce. Nie mógł stąd uciec, a nawet wykonać jakiś większych ruchów. Obok pojawiła się Amber przykładając mu sztylet do gardła. 

Zaczęło się przesłuchanie.   

- Słuchaj - zaczęła Jane zwracając się do Aidena. - Potrzebujemy paru informacji, więc jeżeli odpowiesz na nasze pytania, nic ci nie zrobimy. Ostrzegam, że twoje milczenie może przynieść bardzo negatywne konsekwencje.

Kobieta stanęła przed nim, po czym zadała pytanie. 

- Gdzie są klucze do skarbca?

Każde słowo wypowiadała bardzo dokładnie i powoli. 

Skarbiec królestwa, czyli miejsce, w którym jest wszystko. Złoto, klucze do ważnych budynków, ważne akta... Można by wymieniać w nieskończoność. Osoba władająca nad tym miejscem mogłaby zrobić bardzo wiele. Dobrego lub złego. 

- Najpierw muszę wiedzieć jedną rzecz - powiedział chłopak, na co Amber przyłożyła mu jeszcze bliżej sztylet do szyi. 

Jego biała koszula była pomięta, a włosy roztrzepane. Czyli widok mi znany, ale z zupełnie innych sytuacji. 

- Czy zrobiliście krzywdę służbie?

- A co cię to niby obchodzi? - zapytała przewodnicząca rebelii kpiąco. 

- Po prostu muszę wiedzieć.

Mary.

- Rebelianci idący na pałac dostali za zadanie zabić każdego, kto stanie im na drodze. 

Przerwała na chwilę. 

- William? - zwróciła się do jednego z mężczyzn, który przyprowadził Aidena. - Co zrobiliście ze służbą królewską?

- Według twojego rozkazu, każdy został zabity. 

Jane uśmiechnęła się zwycięsko. 

- Ups - roześmiała się. - Wszyscy są już martwi. 

- NIE! - krzyknął Aiden, a w jego głosie słyszałam rozpacz. Tak jakby słońce już na zawsze zostało przyćmione chmurami. Jakby już nigdy nie miało być jasno i ciepło. Jakby zapanował mrok i chłód. 

Właśnie to się stało. Bo Mary umarła. 

Mary, która była najbliższa chłopakowi, z którego oczu płynęły łzy.  

Pierwszy raz widziałam płaczącego Aidena i ten widok po prostu boli. Tak jakby ktoś wbijał mi tysiąc igieł prosto w serce. Chciałam do niego podejść i go przytulić. Pokazać mu, że może na mnie liczyć. Tylko właśnie... czy aby na pewno może na mnie liczyć? 

- Odpowiedz na moje pytanie - nie ustępowała Jane. - Gdzie są te klucze?!

- Nie wiem! Naprawdę nie mam pojęcia! - mówił łkając.

Kolejne łzy leciały z jego oczu, a głos się załamywał. 

- Hm? Tak uważasz. No cóż, może teraz coś sobie przypomnisz. 

Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc, o co może jej chodzić. Ale bardzo szybko zrozumiałam. 

Jacob i Nicolas - dwójka ludzi z grupy VII, w szybkim tempie znalazło się przy mnie, przywierając moje ciało do ściany. Obok nich od razu pojawiła się Felice ,przykładając mi sztylet do gardła. 

Szantaż.

Jane mówiła coś o tym. Szantaż, który zostanie użyty, jeżeli Aiden nie będzie chciał mówić! To o mnie chodziło! Cały czas tylko do tego byłam potrzebna! 

Cat i Louis szybko zerwali się, żeby mi pomóc, ale dwóch mężczyzn nagle pojawiło się w pomieszczeniu, zabierając ich siłą. Wyrywali się, ale na marne. 

Aiden był parę metrów ode mnie.

- A więc zadam to pytanie jeszcze raz - zaczęła Jane. - Gdzie. Jest. Klucz?

- Nie wiem! Przysięgam! - szybko odpowiedział.

Kobieta kiwnęła głową do Felice, a po chwili poczułam jak sztylet spotyka się z moim policzkiem. Wydałam z siebie cichy jęk. Piekła mnie skóra i czułam krew wylewającą się z rozcięcia.

- NIE! - krzyknął Aiden próbując wydostać się z więzów. - ZOSTAWCIE JĄ! 

- Jesteś pewien, że nic nie wiesz? - zapytała przewodnicząca. 

- TAK! Błagam, nie róbcie jej krzywdy! 

- No to chyba już się nam nie przydasz... - powiedziała Jane, podchodząc do arsenału broni. Chwyciła pistolet i zaczęła go załadowywać. 

- NIE! - tym razem to ja krzyknęłam. 

Popatrzyłam na Aidena, a nasze spojrzenia się zetknęły. Niebieskie i brązowe oczy.

I wtedy zrozumiałam, że tak to już działało. On ratował mnie, a ja ratowałam jego. Nie tak to powinno być. To ja powinnam błagać, żeby mnie nie skrzywdzono, ale zamiast tego starałam się uchronić Aidena

Nasze spojrzenia były tak intensywne, że od razu przed oczami pojawiły mi się wspomnienia. 

Spotkanie w sadzie, wspólna ucieczka z balu, oglądanie gwiazd, nocne spotkanie... 

- Przepraszam - powiedziałam niemal bezgłośnie do Aidena. 

Bo cały czas obwiniałam się, że to wszystko przeze mnie.

 Jane ładowała broń, ja byłam przyciśnięta do ściany, ze sztyletem przy gardle, Cat i Louis... no właśnie? Co jeżeli coś im zrobili? 

Zaczęłam płakać. Gorące łzy spływały po moich policzkach mieszając się z krwią z rany. Dawno nie płakałam. Zawsze jakoś się przed tym wzbraniałam. Uważałam, że płacz jest równoznaczny z okazywaniem słabości - a tej nigdy nie powinnam okazywać, bo ludziom łatwiej będzie mnie zranić. Ale właśnie taka byłam - słaba. Nie mogłam pomóc Aidenowi, nie mogłam pomóc nawet sobie. 

Bo jestem tylko głupią nastolatką, której bardzo zależy na pewnym księciu. 

Płakałam, Aiden też płakał. I chociaż dzieliło nas parę metrów, to nigdy nie czułam, że jest tak blisko. Zburzyłam wszystkie mury, które piętrzyłam od lat. 

Każda myśl przynosiła ze sobą ból, skutkując zwiększoną ilością łez. 

Przewodnicząca rebelii podeszła do bruneta przykładając mu pistolet do skroni. Odwiązała jeszcze sznury, którymi był przywiązany do krzesła. Miał szanse uciec, ale gdy ktoś ci trzyma pistolet przy głowie, nie masz pojęcia, co należy robić.

- Zadam pytanie po raz ostatni - zaczęła Jane. - Gdzie są te klucze?!

- Nie wiem! Może w gabinecie mojego ojca, ale nie jestem pewny! Miałem się dowiedzieć, gdy już zostanę królem!

- Dobrze - powiedziała.

Byłam pewna, że zostawi go w spokoju. Uwolni go, pozwoli stąd odejść. Opuściła broń i...

... wystrzeliła pocisk w jego bok.

Gwałtownie skulił się z bólu, a ja czułam, jakbym też została postrzelona. Chciałam jak najszybciej znaleźć się przy brunecie, więc zaczęłam się wyrywać. Aiden leżał skulony na podłodze, a pod nim powstawała kałuża krwi. 

- Możecie już puścić - usłyszałam głos Jane. Po chwili poczułam, że już nikt mnie nie przytrzymuje. 

Szybko padłam na podłogę, obijając sobie kolana. Przysunęłam się do Aidena. Odgarnęłam mu włosy z czoła i jedynie zaczęłam bardziej płakać. Bo byłam taka bezsilna. Wykrwawiał się na moich oczach, a ja nie wiedziałam jak mu pomóc. Ledwo zauważyłam, że zostaliśmy sami w pomieszczeniu. 

Miałam ręce we krwi. Jego krwi. Dokładnie tak, jak w moim śnie. A teraz czułam się tak samo. Jakby to wszystko była moja wina i jakbym to ja pociągnęła za spust.

- Tak cię przepraszam - powiedziałam, przytulając się do niego. 

Wiedziałam, że nie mamy wiele czasu. 

On nie ma. 

Ale byłam pewna, że gdy on... umrze, to jakaś część mnie odejdzie razem z nim. 

- Maya...

Usłyszałam cicho wyszeptane moje imię. Wypowiedzenie każdego kolejnego słowa sprawiało mu ogromną trudność, ale mimo wszystko mówił.

- Zapomnij o mnie. Zapomnij że kiedykolwiek się spotkaliśmy. Tak będzie lepiej. Masz żyć dalej i być szczęśliwa. Miło było być częścią twojego życia. Dziękuję, że mnie do niego zaprosiłaś.

Moje łzy mieszały się z jego krwią, tworząc mieszankę smutku i straconych nadziei. 

Zamknął oczy, a jego klatka piersiowa przestała się unosić. 

I odszedł. 

A z nim moje szczęście. 

Bo już nigdy nie miałam zobaczyć tych pięknych gwiazd na niebie. 

I tych oczu w kolorze oceanu. 

- Nie! - krzyknęłam przeraźliwie, wiedząc, że nic nie zwróci Aidenowi życia.

Usłyszałam kroki za mną, ale nie miałam nawet siły się odwrócić.

- Zawiodłam się na tobie, Maya.

Jane.

- Naprawdę myślałam, że jesteś posłuszna rebelii. A jednak się myliłam.

Poczułam lufę pistoletu przyłożoną do mojej skroni i...

... zapanowała ciemność. 

Ciemność, bo w moim pokoju było ciemno. 

Bo to był tylko sen.

Bardzo prawdziwy i żywy sen.

Czyli Aiden żył. Był bezpieczny. Jeszcze rebelianci nie zaatakowali królestwa. Jeszcze został do tego czasu tydzień... 

Ale jedno było prawdą - mój płacz. Gorące łzy spływające po moich policzkach świadczące o mojej bezradności i słabości. 

Znowu płakałam, chociaż wiele lat temu postanowiłam sobie, że do tego nie dopuszczę. Ale dopuściłam i nie miałam zamiaru stopować smutku, odpływającego wraz ze łzami. 

Dusiłam się nimi, tak jak wspomnieniami, myślami i przerażeniem.

***

 Hejka! 

Podobał Wam się rozdział? *nerwowy śmiech*

Spokojnie wszyscy żyją, więc luz. 

Chciałybyśmy Was jeszcze zapytać o jedną rzecz niezwiązaną z tym rozdziałem.

Co myślicie o Rosie? Bo czytałyśmy komentarze, że niektórzy za nią nie przepadają, ale w wcześniejszym rozdziale nie była taka zła, co nie? Jesteśmy bardzo ciekawe Waszej opinii!

Miłego dnia/ nocy <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro