Rozdział 27

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Aiden's POV

Powinienem się cieszyć, bo przecież mam urodziny, a tymczasem nie mam nawet siły się uśmiechnąć. 

Straciłem Rosie, ojciec się na mnie zawiódł oraz niedługo mam zasiąść na tronie, a bardzo tego nie chcę. 

- Rozchmurz się, Aiden. Masz urodziny - powiedział mój kuzyn William, dając mi lekkiego kuksańca w bok. - To twój dzień, powinieneś się bawić. 

- Jakoś nie mam ochoty się bawić, Willy. 

William - mój dwa miesiące młodszy kuzyn od strony ojca. Wyglądamy bardzo podobnie, ale charakterem się różnimy. Nie całkowicie, ale pod jednym względem: on naprawdę chciałby zostać królem, a ja uciekam od tego, jak tylko mogę. Niestety nie możemy zamienić się rolami, gdyż mój ojciec, ze względu na wiek, miał pierwszeństwo władzy. Zasiadł więc na tronie, tym samym skazując mnie na zostanie królem.

- Muszę iść, zaraz się zacznie - poinformowałem kuzyna i udałem się na podest dla rodziny królewskiej. Gdy już tam siedziałem, mój ojciec zaczął wygłaszać krótkie przemówienie. 

- Bal ten został zorganizowany z okazji osiemnastych urodzin, mojego drogiego syna Aidena. Jestem z niego bardzo dumny i czekam z niecierpliwością, aż zasiądzie na tronie. Pamiętam jak miał cztery lata i powiedział mi, że bardzo chciałby już być królem Rosetone. 

Każde wypowiedziane przez niego słowo było kłamstwem. Poczynając od bycia dumnym, kończąc na moich niby wypowiedzianych słowach. 

Rozglądałem się po sali. Wszystko było dopięte na ostatni guzik - stoły pełne przekąsek, balony w kolorze złotym oraz stos prezentów, który cały czas jedynie się powiększał. 

Patrzyłem na różnych ludzi: tych niższych, wyższych, dzieci, dorosłych, ale na nikim mój wzrok nie poprzestał na chociażby dwie sekundy.  

Ale w pewnym momencie zobaczyłem osobę, na którą patrzyłem zdecydowanie dłużej niż dwie sekundy. 

Maya Selena Carter. 

Stała tam i patrzyła na mnie, również zdecydowanie dłużej niż dwie sekundy. Jej usta delikatnie wygięły się w uśmiechu, a moje jakby podążając za nimi, również się uśmiechnęły. 

W dziwny sposób na mnie działa. Wystarczyło, że się pojawiła, a ja dokonałem czegoś, na co nie potrafiłem się wysilić od dwóch miesięcy. 

Jej włosy były pofalowane, bardziej niż zwykle, a sukienka miała kolor czerwony. Usta również.

Chciałem do niej pobiec. Najlepiej od razu, w trakcie przemówienia mojego ojca, żeby tylko nie stracić jej z oczu. Powstrzymałem się jednak, bo może wcale nie chciała się ze mną widzieć? Może wciąż trzyma się tego, co napisałem w liście. Tak czy inaczej, ja już się tego nie trzymałem. Bo pisałem to ze względu na Rosie, a jej już nie ma. 

Usłyszałem jeszcze zakończenie przemówienia, po czym rozpoczął się bal. Zszedłem posłusznie ze sceny, a potem zacząłem przedzierać się przez tłum, żeby tylko zobaczyć się z Mayą. Nie było to łatwe, bo ludzi było naprawdę dużo. W końcu zobaczyłem blond kosmyki, a następnie jej twarz i te ciemne oczy. 

Ledwo dowierzałem w to, co się dzieje. Znowu stała przede mną i się uśmiechała w ten jej wyjątkowy sposób. 

I nagle wszystko znowu zaczęło mieć sens. 

- Hej - powiedziała, a ja dopiero wtedy poczułem, jak bardzo tęskniłem za tym głosem. 

- Hej - odparłem. 

- Słyszałam, że nie jesteś już z Rosie i chciałabym powiedzieć tylko, że bardzo mi przykro.

Pokiwałem lekko głową, bo nie wiedziałem nawet jak zareagować na te słowa.

- Uznałam, że skoro nie jesteś już z Rosie... - zaczęła. - to spędzasz samotnie te urodziny, a tego bym nie chciała, więc... przyszłam tutaj, żeby zabrać cię z tego balu. Potem możemy na nowo się nie spotykać, tak jak napisałeś w liście - ostatnie zdanie wypowiedziała z o wiele mniejszym entuzjazmem. Wręcz dało się usłyszeć w jej głosie smutek. - A więc chodź, bo inaczej będę zmuszona wyciągnąć cię stąd siłą. 

- Będziemy oglądać gwiazdy? - zapytałem, gdy dziewczyna zaczęła mnie prowadzić. 

- Bardziej to gwiazdy będą oglądać nas.

I tak rozpoczęliśmy naszą drugą ucieczkę z balu, po dwumiesięcznej przerwie udawania, że nigdy się nie poznaliśmy. 

***

Doszliśmy do miejsca docelowego. Było to małe podwyższenie na środku trawnika, otoczone lampkami, znajdujące się na tyle blisko pałacu, że było słychać graną muzykę. Byliśmy tylko we dwoje. Usiedliśmy na środku, a ja podniosłem wzrok na gwiazdy. Tej nocy księżyc świecił jasno, a powietrze było przyjemnie chłodne. 

- Dlaczego postanowiłaś przyjść? - zapytałem, bo doskonale wiedziałem o niechęci dziewczyny do przebywania w zamku. 

- Jak już mówiłam, nie chciałam, żebyś był sam. Miałam w sercu ukrytą nadzieję, że jednak mnie nie nienawidzisz. 

- Skądże - szybko zaprzeczyłem. Nie miałem siły kłamać, więc tego wieczoru, w moje osiemnaste urodziny, zdjąłem wszystkie maski, pokazując Mayi najprawdziwszego siebie. - Szczerze mówiąc, bardzo za tobą tęskniłem. Te miesiące bez ciebie były... ciężkie. Mam uczucie, że trochę nawet się pogubiłem... Moje emocje przechodziły od tęsknoty, do pustki, później smutku... Napisałem ten list, bo Rosie chciała, żebym urwał z tobą kontakt, a ja... ja myślałem, że tak będzie lepiej - zaśmiałem się gorzko. - Myliłem się. Tak bardzo się myliłem, Maya. 

Maya złapała mnie za rękę i dalej tak siedzieliśmy. Nie potrzebowaliśmy słów - to zdecydowanie wystarczało.

- U mnie też było ciężko. Trochę płakałam - przyznała uśmiechając się lekko, w celu zakrycia melancholijności tych słów. - Też tęskniłam za tobą, ale pomagały mi słowa listu: "Ale może kiedyś, na jakimś balu, zobaczę cię. Właśnie ciebie spośród tysięcy ludzi. Obiecaj mi, że pewnego dnia tak się właśnie stanie. Może za miesiąc, może za dwa, a może za dwadzieścia lat."

- "Nic nie jest pewne, Maya." - dokończyłem i oboje lekko się zaśmialiśmy. 

- Udało się. Zobaczyłeś mnie spośród tysięcy ludzi. 

- Trudno cię nie zauważyć, skoro bije od ciebie blask miliona gwiazd - powiedziałem, na co policzki Mayi oblał rumieniec. 

Czułem się dobrze. Bardzo dobrze. W końcu znalazłem to, czego mi brakowało te dwa miesiące.

- Wiesz co? - zacząłem. - Ostatnio zauważyłem, że nigdy ci nie powiedziałem jednej rzeczy. A więc pamiętasz niby zaręczyny? - Maya pokiwała głową. - Każde wypowiedziane przeze mnie słowo było prawdą. A powiedziałem, że kłamałem, tylko dlatego, że stchórzyłem. 

Maya nawet nie zdążyła nic na to odpowiedzieć, bo gdy tylko usłyszałem muzykę dobiegającą z zamku, w mojej głowie pojawił się pomysł, który postanowiłem natychmiastowo wcielić w życie. 

- Mógłbym poprosić piękną damę do tańca? - zapytałem uroczystym tonem, wyciągając dłoń. 

- O, jakiż to zaszczyt, paniczu. Obawiam się jednak, iż moje umiejętności taneczne nie są w pełni godne samego księcia - powiedziała teatralnie, wywołując uśmiech na mojej twarzy. 

Już po chwili poruszaliśmy się powoli w rytm muzyki, będąc do siebie przytuleni. Oparłem podbródek o głowę Mayi. Chyba nigdy nie byliśmy jeszcze tak blisko siebie. Lecz po chwili zmieniliśmy pozycję i tańczyliśmy, patrząc na siebie nawzajem. Taksowałem jej twarz, ale ostatecznie na dłuższą chwilę zatrzymałem się na oczach. Tych pięknych oczach, w których nagle zobaczyłem moją własną definicję nieskończoności

I wtedy zrozumiałem, że jestem nieodwracalnie zakochany w Mayi Carter - dziewczynie, która zmieniła moje życie w każdym tego słowa znaczeniu. 

Kiedy to się zaczęło? Kiedy to uczucie powstało? Może podczas wspólnego oglądania gwiazd albo tej nocy, gdy przyśnił jej się koszmar lub ostatnio, gdy bawiliśmy się w śniegu albo... podczas naszego pierwszego spotkania. Może już wtedy zawładnęła moim sercem. 

Cały czas, chociaż wmawiałem sobie inaczej, w moim sercu brzmiało tylko jej imię. 

W przypływie tego wszystkiego, zdecydowałem się zrobić jedną rzecz, którą normalnie bym musiał przemyśleć przynajmniej dwadzieścia razy. 

Zacząłem się przybliżać do jej twarzy, a potem delikatnie musnąłem ustami jej wargi.

Pocałunek był delikatny, ale właśnie tacy byliśmy my, chociaż na co dzień udawaliśmy, że jest inaczej.

Od razu chciałem to zrobić raz jeszcze, a potem znowu i znowu i znowu, ale od razu w głowie pojawiło się milion myśli, krzyczących: "a co jeżeli ona nie czuje tego co ty?", "może ona nie chciała, żebyś ją całował", "może wcale cię nie kocha".

- Ja-ja przepraszam - wychrypiałem. - Nie wiem nawet, czy tego chciałaś, a ja...

I wtedy właśnie usłyszałem najgłośniejsze, nieme "kocham cię", bo Maya położyła dłoń na moim policzku, przybliżyła swoją twarz, a następnie mnie pocałowała. Nie tylko na chwilę. A nawet jeżeli to była chwila, dla mnie trwała nieskończoność. 

"Rebeliantka i książę całujący się w ukryciu, gdy miliony gwiazd nad ich głowami ogląda tę scenę. I chociaż oni kiedyś oglądali gwiazdy, teraz gwiazdy patrzą na nich, gdyż ta dwójka świeci jaśniej niż samo słońce, a to przecież wręcz niemożliwe."

***

Hejka!

Chyba wszyscy czekali na ten rozdział haha <333

Mamy do Was również pytanie: podoba Wam się w ogóle ta książka? Możecie śmiało pisać, co o niej sądzicie!

Mamy nadzieję, że jesteście szczęśliwi, jak Aiden w tym rozdziale haha <3

Miłego dnia/nocy <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro